Część 86.
Tom
przemierzał korytarz zrezygnowanym, wolnym krokiem. Gdyby to było możliwe,
najchętniej teraz zapadłby się pod ziemię, zniknął i przestał istnieć. Im
bliżej był swojego apartamentu, tym wolniej szedł, zastanawiając się, czy w
ogóle jest sens tam wracać. Wiedział, że na pewno nie położy się spać, bo mimo
zmęczenia z pewnością nie zmrużyłby oka.
Stało
się, wyszedł stamtąd, podjął prawdopodobnie najgorszą w swoim życiu, ostateczną
decyzję, a mimo to wciąż się wahał, czy nie wrócić. Cierpiał podwójnie ze
świadomością, że kilka minut temu olejny raz zadał cierpienie także i jemu, a
wychodząc z jego apartamentu i zamykając za sobą drzwi, jednocześnie zamknął
najpiękniejszy rozdział w swoim życiu już na zawsze. Czuł się tak, jakby były w
nim dwie osoby, jedna desperacko chciała tam wrócić, a druga ciągnęła w stronę
pokoju, za drzwiami którego pewnie już spała jego przyszła żona. Był tak
skołowany, jak jeszcze nigdy dotąd, szedł zmagając się z ogromnym wahaniem co
ma dalej zrobić ze swoim życiem, wciąż jednak zmierzając w tę zupełnie
niechcianą stronę. Zostawił Billa w przekonaniu, że chciał się jedynie zabawić,
że wykorzystał go w najgorszy z możliwych sposobów, dając mu nadzieję na inne
jutro, a zaraz brutalnie ją odebrał, wychodząc. Czuł się podle, jak ostatni
skurwiel.
Po
co mu był cały ten ślub? Dlaczego nie zdobył się na to, aby wcześniej pojechać
do Berlina i się z nim spotkać? Na co liczył? Że po tym czasie odosobnienia
będzie umiał sobie poradzić z własnymi pragnieniami? Czemu tak usilnie się
przed tym bronił, czemu bronił się przed miłością, za wszelką cenę chcąc
wyrzucić ją z serca? Przecież wiedział, że to się nigdy nie uda, a teraz miał
już tego całkowitą pewność. Bill miał rację, że unieszczęśliwi ich troje, a z
czasem zacznie obwiniać za swoje nieszczęście Laurę, która stanie się
nieświadomą ofiarą jego złego wyboru. Czuł się spętany niemocą, niczym kajdanami
i wiedział, że cokolwiek zrobi, to żaden z wyborów nie będzie dobry, bo teraz
już było na to za późno, rozkręcił tę machinę i nie potrafił się z tego
wszystkiego wycofać. Z tego całego pobojowiska ocalała jeszcze odrobina honoru
i nie zamierzał stąd uciec, jak w jakimś marnym melodramacie. I już nawet nie
chodziło o strach przed bólem, jaki mógłby znów zadać mu Bill – to teraz
wydawało mu się najbłahszą przeszkodą. Za kilka godzin miał wziąć ślub,
zjechała się masa gości, jego smoking wisiał w hotelowym pokoju, a biała,
ślubna suknia jego narzeczonej w apartamencie jej rodziców. Kuchenna świta już
od czwartku przygotowywała wymyślne potrawy, zaprzyjaźniona kapela, miała
zagrać na weselu, a po północy zamówiony był pokaz fajerwerków. Wszystko to
kosztowało go majątek, ale nie chodziło mu tutaj o pieniądze. Te mógłby
stracić, bo nigdy za nadto nie dbał o stan swojego portfela, ani nie był też
skąpy. W tej chwili grało rolę coś zupełnie innego. Bill przyjechał tu na jego
ślub i nie mógł oczekiwać, że z tego zrezygnuje, zupełnie też nie spodziewając
się, że wydarzenia potoczą się w taki sposób, ale Laura nie miała o niczym
pojęcia, zupełnie nieświadoma pewnie spała już dawno w ich apartamencie z
przeświadczeniem, że jej przyszły mąż wciąż bawi się na swoim kawalerskim. Ona
nie była niczemu winna, była jego niczego nieświadomą ofiarą. Może nie będzie
umiał dać jej nigdy szczęścia, ale nie skrzywdzi jej w takim dniu, nie ucieknie
teraz, jawiąc się w oczach wszystkich, jako najgorszy dupek bez honoru. Weźmie
ten ślub, a jeśli nie będzie umiał sobie poradzić z tym wszystkim, najwyżej za
jakiś czas się z nią rozwiedzie, a potem los zdecyduje, jak dalej będzie żył.
Zatrzymał
się na chwilę i walcząc z każdą myślą, bezwiednie przyciskał do piersi dziennik
Billa. No właśnie… Jak będzie dalej żył? Wciąż nie wyobrażał sobie życia bez
niego, dlatego też teraz zobaczył tę przyszłość tylko w jeden sposób, właśnie z
nim. Tylko co, jeśli Bill go już wtedy nie zechce? Przecież wyraźnie powiedział
mu, żeby wybierał, albo ona, albo on. Chociaż, może to tyczyło się tylko jego
idiotycznej propozycji, która nigdy nie powinna zostać wypowiedziana i teraz,
na wspomnienie tego, pokręcił z niedowierzaniem głową. Co też mu do niej wtedy
przyszło? Sam w to nie wierzył, że mógł mieć tak kretyński i haniebny pomysł.
Oparł
się plecami o chłodną ścianę hotelowego korytarza i stał tak w zamyśleniu dobre
kilkanaście minut. Wahał się wprawdzie od chwili opuszczenia apartamentu Billa,
ale teraz to jego wahanie zdecydowanie przybrało na sile i echem w głowie
zaczęło odbijać się pytanie: a jeśli Bill go już nigdy nie zechce? Przez swoją
głupią, męską dumę ma tak po prostu
zaprzepaścić szansę na swoje szczęście? Powinien był to wszystko
przemyśleć, nim stamtąd wyszedł, zostawił sobie na to zbyt mało czasu,
zdecydował zbyt pochopnie, odcinając tym samym drogę powrotu. Czym on właściwie
kierował się w tamtej chwili, czym się w ogóle przejmował, jakimiś gośćmi?
Przygotowaniami? Tym, że zrobi skandal, może zrani matkę? Chociaż to ostatnie,
nie było żadną błahostką, ale to przecież matka, która zawsze chciała dla nich
tylko szczęścia. Dopuszczał do głosu idiotyczne argumenty, jakie w ogóle nie
powinny były mieć znaczenia. Owszem, żal mu było zostawiać Laurę w tak okropnej
sytuacji, uciekać tuż przed ślubem, ale o tym mógł myśleć wcześniej, nim w
ogóle się jej oświadczył, doprowadzając tym samym do tej bezsensownej
organizacji ślubu i wesela. W obliczu utraty szczęścia i miłości swojego życia,
jakie to wszystko miało w ogóle teraz znaczenie? Przez ten cały czas zasłaniał
się bólem cierpienia, strachem, że Bill znów mógłby go zdradzić, a teraz to
wszystko wydało mu się śmieszne. Dał mu przecież już taką nauczkę, że wątpił,
aby kiedykolwiek zechciał to jeszcze zrobić, a jeśli nawet… Chciał spróbować,
chciał chwytać szczęście, bo bez niego to życie nie miało żadnej wartości, a
bez miłości było powolnym umieraniem. Ale może jeszcze nie było za późno? Może
to był najlepszy moment, aby stąd wyjechać tak jak stał, byle tylko z nim…?
Spojrzał
w stronę windy, która być może wciąż jeszcze stała na jego piętrze, a jeśli tak
właśnie było, to był znak, że Bastien jeszcze tutaj nie dotarł. Może to była
ostatnia chwila, aby zmienić swoje życie, poczuć szczęście i wolność w jego
ramionach? Wahanie zamieniło się w kolejną nagłą i szybką decyzję. Tak, wróci
tam! Porwie go w ramiona, a potem chwyci za rękę i znikną stąd obaj,
najszybciej jak tylko się da. Trudno, najwyżej złamie dziewczynie serce, może
nawet wystawi na pośmiewisko, możliwe, że nie pozbędzie się z tego powodu wyrzutów
sumienia do końca życia, ale jak to kiedyś sam mówił, w miłości trzeba być
egoistą, nie patrzeć na innych, nie starać się uszczęśliwić całego świata, bo
wtedy można z łatwością unieszczęśliwić samego siebie.
Wrócił
do windy i nacisnął guzik, drzwi od razu się otworzyły – to był dobry znak,
wyglądało na to, że Bastien jeszcze nie dotarł, bo przecież nie wchodziłby z
walizką po schodach na trzecie piętro. Przycisk opatrzony numerem trzy
zaświecił się na czerwono i w kilka minut Tom znalazł się na tym samym piętrze,
z którego ponad dwadzieścia minut temu zjechał niżej. Od drzwi apartamentu
Billa dzieliło go zaledwie kilka kroków, dlatego szybko się tam znalazł i od
razu nacisnął klamkę. Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie, kiedy się
okazało, że jest zamknięte. Zapukał więc krótko, nie chcąc za bardzo hałasować
o tak wczesnej porze, i odezwał się niezbyt głośno:
–
Billy, otwórz, to ja, Tom. – Mówiąc to, wciąż naciskał klamkę, w nadziei, że
zamek szybko ustąpi i będzie mógł wejść do środka. Jeśli jeszcze nie było tutaj
Bastiena, to mieli naprawdę niewiele czasu. Odczekał jakiś czas, ale drzwi nie
otwierały się. Zbliżył się przykładając ucho do drewnianej płaszczyzny, jednak
z wewnątrz nie docierał do niego najmniejszy szmer. Czyżby brat nie zamierzał
mu otworzyć? A może wcale go tam nie było? Nie, to było niemożliwe, przecież
winda stała cały czas na drugim piętrze. Zapukał ponownie i już głośniej
wypowiedział swoją błagalną prośbę:
–
Proszę, Billy, otwórz, ja wszystko przemyślałem.
Ale
Billa nie było, a Tom nie miał pojęcia, że spóźnił się minutę, może dwie, bo
kiedy wysiadał z windy, jego brat właśnie pokonał kilka pierwszych stopni w dół
schodów.
***
Było
prawie wpół do ósmej, kiedy Bastien ciągnąc za sobą niewielką walizkę, w
drugiej dłoni trzymając pokrowiec z garniturem, przekroczył próg hotelu. Czuł
ogromne zmęczenie tą ciężką nocą i jedyne o czym teraz marzył, to wtulić się w
ciepłe ramiona Billa i po prostu zasnąć, o ile jego mężczyzna w ogóle mu na to
pozwoli. Znał go i wiedział, że po dłuższym rozstaniu zawsze był bardzo
spragniony i nie zdarzyło się, aby kiedykolwiek mu odpuścił, nawet kiedy
blondyn przysłowiowo padał na pysk ze zmęczenia. Dziś chyba nawet nie chciał,
aby mu odpuszczał, a jeśli śpi, z pewnością obudzi go, choćby pocałunkiem
niczym śpiącą królewnę. Ta myśl wymalowała mu na ustach błogi uśmiech, z którym
właśnie stanął przy ladzie recepcji.
–
Dzień dobry panu, w czym mogę pomóc? – zapytała uprzejmie recepcjonistka i
także szeroko się uśmiechnęła.
–
Jestem gościem pana Toma Kaulitza, Bastien von Kreuzberg.
–
Oczywiście, już podaję klucz. – Od razu odwróciła się w stronę tablicy z
rozwieszonymi kluczami i nigdzie nie sprawdzając, sięgnęła po ten odpowiedni. W
sumie wcale się temu nie dziwił, obaj z Billem byli osobami medialnymi, dlatego
też pewnie z łatwością przyszło dziewczynie zapamiętać numer apartamentu.
Jednak kiedy zdejmowała go z haczyka, Bastien zauważył coś niepokojącego, co
mocno go zastanowiło – drugi klucz także wisiał na swoim miejscu, zupełnie tak,
jakby w pokoju nikogo nie było, ale nie zapytał o nic. Podziękował i chwycił
ten, który mu podała, ruszając w kierunku windy. A może na tej kawalerskiej
imprezie tak dobrze się bawił, że jeszcze z niej nie wrócił? Albo po prostu na
tej recepcji mieli powieszony także zapasowy, wcale by się temu nie dziwił, bo
zatrzymując się w hotelach, spotykał się z różnymi sytuacjami.
Wcisnął
guzik przywołujący osobowy dźwig, a kiedy rozsunęły się drzwi, wsiadł wciągając
za sobą walizkę. Zaraz się przekona, czy jego miłość pogrążona w błogim śnie,
czeka na niego w tym wielkim łóżku, które tak bardzo w telefonicznej rozmowie
zachwalał.
***
Tom
zapukał kolejny raz i stojąc z wciąż przyklejonym do płaszczyzny drzwi uchem,
nasłuchiwał jakiegokolwiek szelestu. Jednak po chwili, rozproszył go zupełnie
inny dźwięk – ktoś właśnie ściągnął na parter windę. Jedyna myśl zakiełkowała
mu w głowie, powodując również lekki dreszcz paniki – Bastien! No chyba, że
ktoś inny właśnie przyjechał do hotelu, być może także na jego wesele. Ktokolwiek
to w tej chwili był, nie mógł ryzykować, zostając w tym miejscu, dlatego też
wycofał się w stronę schodów i ukrył za ścianą schodowej klatki. Przyklejając
się do niej plecami, nasłuchiwał czy winda zatrzyma się na tym samym piętrze i
po chwili właśnie się o tym przekonał, bo dźwig stanął i usłyszał
charakterystyczny dźwięk rozsuwających się drzwi. Nie słyszał kroków, bo
korytarz wyścielony był miękkim chodnikiem, ale kółka od ciągnionej walizki już
nie były takie ciche. Ten dźwięk się oddalał, dlatego teraz już nabrał
pewności, że to nie może być nikt inny, niż Bastien. Ostrożnie wyjrzał zza
ściany, aby się upewnić – blondyn właśnie wsuwał w zamek klucz. I co teraz miał
zrobić? Cofnął się i na powrót przylgnął plecami do zimnej płaszczyzny, po czym
przymknął oczy i osunął się po niej. Usłyszał, jak drzwi zamykają się. Tkwił
jeszcze jakiś czas w kucki w tym samym miejscu i miał ochotę wyć. Wyrzucał
sobie w myślach, jakim jest beznadziejnym dupkiem. Od jakiegoś czasu jedyne co
potrafił, to skutecznie grzebać swoje szanse pod kupką popiołu marzeń. Wszystko
zaprzepaszczał, podejmował błędne decyzje i marnował najlepsze okazje.
A
teraz dotarło do niego tak czytelnie i wyraziście, że to już koniec, że
wszystko skończone…
***
–
Bill? – zapytał cicho Bastien, kiedy wszedł do apartamentu i z daleka zobaczył
puste łóżko. Jak się wcześniej domyślał, czarnowłosego tutaj nie było. Postawił
walizkę w korytarzyku i powiesił garnitur, zastanawiając się, gdzie on o tej
porze może być. Był zmęczony, jego umysł pracował na zwolnionych obrotach,
przez co jeszcze nie zdążył snuć czarnych scenariuszy, ani nie zaczął się nawet
martwić. W głowie szumiało mu od długiej jazdy, chciał spać, ale wiedział, że
nie zdoła zmrużyć oka, póki nie pojawi się tutaj Bill.
Wszedł
do łazienki, umył ręce, opłukał twarz chłodną wodą, a kiedy osuszał ją
hotelowym ręcznikiem, postanowił do niego zatelefonować. Może tym razem
odbierze. Ponownie znalazł się w małym korytarzu i wyjął z kieszeni telefon,
wybierając połączenie do ukochanego. Tuż po pierwszym sygnale, jaki usłyszał w
słuchawce, do jego uszu doszedł także inny, zasłyszany jakby z oddali dźwięk
wibracji. Nie odejmując telefonu od ucha, ruszył za tym odgłosem, a gdy znalazł
się w sypialni apartamentu, od razu zauważył telefon Billa na nocnej szafce.
Nim jednak rozłączył się, przesunął spojrzenie na to wielkie łóżko, które tak
zachwalał Bill i dopiero teraz zauważył w jak wielkim jest nieładzie. Stał
nieruchomo i patrzył na nie, a ręka z telefonem bezwiednie osunęła się wzdłuż
jego ciała. Pościel była zmiętoszona, wręcz skotłowana, obie poduszki nosiły
wyraźnie ślady wgnieceń, i nie wyglądało ono tak, jakby spokojnie na nim
leżała, lub tylko spała jedna osoba. Zrobiło mu się słabo, wręcz niedobrze,
kiedy przysiadł na nim i przesunął dłonią po poszwie cienkiej kołdry, finalnie
chwytając między dwa palce jedną z pozostawionych na niej, zesztywniałych plam
– z pewnością nie był to źle wypłukany po praniu krochmal.
Pociemniało
mu w oczach i szybko cofnął dłoń, ukrywając już w obu swoją twarz. Dopiero
teraz zewsząd zaczęły bombardować go najgorsze myśli. Co tu się wydarzyło i kto
tutaj był? A może stało się to, czego najbardziej się obawiał? Wstał tak nagle,
aż zakręciło mu się w głowie, ale nie bacząc na swoje samopoczucie, znów
znalazł się w korytarzu przy szafie, którą otworzył. Rzeczy Billa były
wypakowane i ułożone na półkach, a te co miały wisieć, znajdowały się na
wieszakach. Walizka stała na dole. Odetchnął z ulgą, po chwili jednak karcąc
się za swoją głupotę. Przecież z pewnością nie uciekłby tak jak stał, w dodatku
bez telefonu, który wciąż spoczywał na szafce.
Znów
znalazł się przed tym łóżkiem, którego wygląd niewątpliwie był dowodem zdrady
Billa, bo przecież, do cholery, nie wynajął nikomu pokoju na godziny. W tym
łóżku ewidentnie ktoś uprawiał seks i nie mógł być to nikt inny. Już nie
zadawał sobie więcej pytania, z kim Bill spędził tutaj upojne chwile, bo to
było raczej oczywiste, tylko jak do tego doszło, jak to się stało? W sumie
spodziewał się tego i dlatego zawsze tak bardzo się bał tej chwili. W
odosobnieniu Tom musiał być silny, ale kiedy tylko się spotkali cała ta siła
zniknęła, i z pewnością gdy go zobaczył, musiał poczuć się słaby w każdym swoim
postanowieniu. I wcale mu się nie dziwił, bo przecież czarnowłosemu tak trudno było
się oprzeć, a on wiedział to jak nikt inny. Więc stało się to, co spędzało mu
sen z powiek odkąd tylko się z nim związał, dał mu tylko półtora roku
szczęścia, które i tak nieustannie naznaczone było strachem.
Wpatrywał
się w ten nieład, którego widok tak bardzo bolał. Poczuł uścisk w mostku i
napływające do oczu łzy. Odkąd z nim był bał się od zawsze, ale jeszcze nigdy
tak bardzo jak dziś, chociaż właściwie teraz już nie powinien się bać, bo
przecież wszystko było jasne. To musiał być koniec, i o ile on sam wybaczyłby
mu wszystko, nawet ten wyskok, to raczej nie było sensu się łudzić, że to tylko
nic nie znacząca zdrada. Teraz chciałby, żeby tak było, jednak z pewnością to
wszystko oznaczało coś więcej. Pewnie jeszcze go zobaczy, wróci choćby po to, żeby
zabrać swoje rzeczy, ale na nic więcej nie liczył, a już najmniej na to, że
obaj zatańczą na tym weselu, bo jak przypuszczał, żadnego wesela nie będzie. I
pomyśleć, że jeszcze kilka godzin temu nie wierzył złym podszeptom, jakie
podsyłało mu jego pełne obawy serce, był szczęśliwy i stęskniony, z radością
myślał o tym poranku i marzył o jego ramionach – zamiast nich, przywitało go
puste łóżko, które nosiło ślady miłości i zapomnienia z innym.
Ból,
którego nie mógł już znieść rozrywał mu serce i właśnie w tej chwili pomyślał,
że lepiej by było, jakby wreszcie pękło, a on przestał żyć. Bo bez Billa już
nie chciał dalej istnieć, a wyglądało na to, że z nim już nie będzie to
możliwe. Ale mięsień, który wciąż bił w klatce jego żeber, nieustannie i
boleśnie pompował krew, ani myśląc pękać, choć mówiąc o uczuciach, właśnie tak
było. Znów pociemniało mu w oczach aż przysiadł na skraju łóżka, a kiedy na
nowo odzyskał widzenie, zaczął katować się widokiem tej pościeli i śladów
miłości, której nigdy nie dane mu było skosztować, bo z nim przecież Bill się
nie kochał, z nim tylko uprawiał seks. Jeszcze nigdy, żadna chwila w tym
związku, nie naznaczona była takim cierpieniem i dopiero teraz mógł odczuć ten
najgorszy ból, jakby ktoś z precyzją chirurga, robił mu na sercu powierzchowne
nacięcia, jednak wciąż nie pozbawiając go życia, czekając jedynie aż się z
wolna wykrwawi. I jedyne o czym teraz marzył, to aby ktoś go dobił, żeby już
nie musiał tak cierpieć.
To
był koniec jego samego i zupełnie nie wiedział, co ma teraz zrobić, bo jedyne
co mu pozostało w tej chwili to tylko czekać. Siedział więc tak bez życia,
wpatrzony w zawiłe wzory dywanu, a wtedy na nocnym stoliku ponownie zawibrowała
komórka Billa. Zerwał się na równe nogi i spojrzał na wyświetlacz, ale zaraz znów
usiadł z przeświadczeniem, że to jakiś nic nie znaczący, niezapisany kontakt.
***
Tom
zszedł kilka schodków niżej i usiadł na półpiętrze. Nie miał pojęcia gdzie jest
Bill, czy był w apartamencie i mu nie otworzył, czy może gdzieś wyszedł? A może
po prostu był u Georga? On był jedynym tutaj, który o wszystkim wiedział i
któremu mógł wypłakać się w rękaw. Ta myśl błysnęła mu w głowie niczym iskra i
zaraz wybrał kontakt do kumpla, który w ostatniej chwili odezwał się zaspanym
głosem:
–
Jezu, stary, czego budzisz skonanego człowieka o tej barbarzyńskiej porze?
–
Jest z tobą Bill? – zapytał od razu.
–
Zwariowałeś? Jestem z babą w łóżku i spałem. Czy wyście pogłupieli? Gdzie was
wcięło?
–
Nieważne, na razie. – Tom rozłączył się, bo nie miał zamiaru dyskutować z
Georgiem, jedyne czego teraz chciał, to tylko znaleźć Billa. Tylko jak miał to
zrobić i gdzie on w ogóle mógł być? Jeśli był w apartamencie to nie było
żadnego sensu, żeby tu siedział. A może by tak… No właśnie! Zadzwoni do niego!
Przecież wciąż pamiętał jego numer, mimo, że nie miał go zapisanego w
kontaktach. Szybko go wystukał na ekraniku telefonu, a potem z drżącym sercem
odczekał wszystkie sygnały, aż usłyszał jego głos, tyle, że nagrany: „Cześć,
nie mogę odebrać, zostaw wiadomość”.
–
Billy, kocham cię, przemyślałem wszystko, chcę z tobą być. Oddzwoń, jeśli też
nadal tego chcesz – powiedział chaotycznym, zdławionym półszeptem.
Siedział
tak jeszcze kilka minut na ostatnim schodku, oparty ramieniem o ścianę, w końcu
wstał i ze zrezygnowaniem zszedł na drugie piętro, tam, gdzie znajdował się
jego apartament. Najciszej jak mógł, otworzył drzwi, nie chciał obudzić śpiącej
Laury, i tak naprawdę nie chciał już w ogóle jej widzieć, ani tym bardziej, nie
musieć z nią rozmawiać, jednak kiedy tylko wszedł, dziewczyna się przebudziła i
uniosła z poduszki głowę.
–
No nieźle pobalowaliście, ale kładź się już kochanie, bo będziesz wyglądał na
ślubie jak zombie. – Z uśmiechem przesłała mu całusa.
–
Śpij, zaraz się położę, tylko zapalę – odpowiedział cicho, chowając za plecami
dziennik Billa.
–
Jeszcze ci mało? – westchnęła i ułożyła głowę na poduszce, zaraz z powrotem
zapadając w sen.
Tom
wyszedł na balkon i usiadł na niewielkiej stojącej w rogu, ratanowej sofie.
Zupełnie nie miał zamiaru spać, co chwilę zerkał na wyświetlacz komórki w
nadziei, że czarnowłosy odsłuchał jego wiadomość i oddzwoni. Zapalił papierosa
i nawet pomyślał o drinku, jednak zaniechał tego pomysłu. Wprawdzie i tak już
dzisiaj pił, ale dużo wcześniej i jednak niezbyt wiele, no i tylko do chwili,
kiedy wylądował z Billem w łóżku, dlatego nie chciał już więcej, na wypadek,
gdyby przyszło mu niebawem usiąść za kierownicę. Wypalił papierosa, po
piętnastu minutach kolejnego, a Bill wciąż nie dawał znaku życia. To nic…
Przecież miał czas, więc poczeka…
Jego
spojrzenie zatrzymało się na kolorowej oprawie dziennika, jaki położył na
niewielkim, kawowym stoliku. Sięgnął po niego i przekartkował stwierdzając ze
zdumieniem, że jest prawie cały zapisany. Wrócił do pierwszych stron i patrząc
na daty zauważył, że wtedy Bill pisał prawie codziennie, czasem niedużo, a
czasem nieco więcej, potem notatki pojawiały się nieco rzadziej, a ostatnia
była z dwudziestego czwartego lipca, po tej dacie Bill już nic tutaj nie
napisał. Przeczytał ostatnie słowa:
„Wciąż waham się, czy mam tam
jechać, boję się nie tyle Ciebie, co siebie, bo Ty, jeśli się żenisz, to chyba
wiesz co robisz.”
Ciemne
oczy byłego gitarzysty, oderwały się od zgrabnie skreślonych liter i zbłądziły
spojrzeniem na zielone liście rosnącego nieopodal drzewa. Zamknął dziennik.
–
Taa… Okazuje się, że wcale nie wiem co robię… – szepnął, sięgając po kolejnego
papierosa, zerknął na telefon, który milczał jak zaklęty. To wszystko było tak
cholernie trudne… Teraz, od jego odpowiedzi uzależnione było całe, dalsze życie
i pomyśleć, że jeszcze jakąś godzinę temu miał wszystko w dłoniach, mógł wybrać
miłość i szczęście, a teraz czekał tu w niepewności, zdając się na los i
zdecydował właśnie, że jeśli Bill nie da znaku życia, to on za kilka godzin się
ożeni.
Ponownie
otworzył pamiętnik, na jakiejś losowej, jednej z pierwszych jego stron.
„20 grudnia. Przebudziłem się, boli.
Otwieram oczy, boli. Wszystko mnie boli. Każda komórka ciała. Rankiem każdego
następnego dnia jest najgorzej. Nie dlatego, że piłem, bo nie miałem w ustach
alkoholu od tamtej okropnej nocy, czy tam wieczoru, sam nie wiem. Boli dlatego,
że odstawienie każdego nałogu jest trudne. A odstawienie od Ciebie
najtrudniejsze, Jednak do tego nałogu chciałbym wrócić, co jest niemożliwe
choćby z braku w zasięgu ręki narkotyku, jakim jesteś. To jest przymusowy
odwyk, ja wcale go nie chcę, ale muszę mu się poddać. Za cztery dni są święta,
pojadę do domu z Bastienem, i wcale nie dlatego, że chcę, to matka go
zaprosiła, ale z jednej strony cieszę się, że ze mną pojedzie, może chociaż te
kilka dni nie będę się czuł taki samotny i niechciany przez Ciebie. Ja wiem, że
strasznie Cię skrzywdziłem, ale odpokutowałem swoje winy boleśnie. Szkoda, że
tak mało teraz o mnie wiesz, że przestałem Cię w ogóle obchodzić.”
Nie
przestał go obchodzić, choć przecież Bill o tym nie wiedział, bo Tom odgrodził
się od niego murem milczenia. Wtedy cierpiał wcale nie mniej niż Bill,
nieustannie rozpamiętując zdradę, ale także z powodu izolacji. Przesunął palcem
kilka kartek dalej.
„30 stycznia. Jesteś tylko w moich myślach.
Tam jesteś stale obecny. W nocy jesteś w snach, a za dnia, wciąż w tej kolejnej
z uporczywie powtarzalnych nadziei, że coś się jednak zmieni. Fizycznie Cię nie
ma i już nie będzie. Przestaję powoli się łudzić, że wrócisz, chociaż ciągle o
tym marzę, że może stanie się coś…. Nie, nic się nie stanie. Żyjesz sobie
gdzieś tam, nawet nie wiem gdzie, ale przy mnie Cię nie ma. Jest za to Bastien
i tylko w tę obecność mogę wierzyć. Tu i teraz to początek czekania na następny
czuły moment – już nie od Ciebie, na chwilę zapomnienia – od niego. Czekanie z
nadzieją na godziny, w których dane mi będzie poczuć, że mogę być dla kogoś, a
ktoś dla mnie. Ktoś, kto mnie chce i potrzebuje. Jednak to nie Ty.”
Zaczerpnął
potężny haust powietrza, czując, jak wypełnia płuca, a potem wypuścił je ze
świstem. Kiedy Bill go potrzebował, jego przy nim nie było. Zasłaniał się
cierpieniem i bólem, pozwalając mu wpaść w ramiona Bastiena, a właściwie samemu
go w nie popychając tamtego, świątecznego wieczoru. Dopiero teraz zaczynał
zdawać sobie sprawę z tego, jakim był idiotą. Cierpiał tyle czasu, nie mniej
niż on, a jednak przedłużał to cierpienie brnąc w jeszcze większe, chodził na
jakąś głupią terapię podczas, kiedy najlepsza terapia czekała w Berlinie,
terapia w jego ramionach. Mógł przecież zaryzykować i wrócić, ale wolał być
daleko, oddać go innemu, a samemu masochistycznie poddawać się najgorszym
mękom, kiedy w myślach wyobrażał sobie, jak robi to z Bastienem. Był najgorszym
tchórzem i jak widać jest nim do dziś.
„23 luty. Nie ma Cię już ze mną od trzech
miesięcy, a ja nadal, każdego niemal dnia, ulegam złudzeniu, że wyszedłeś z
domu tylko na chwilę, pojechałeś coś załatwić, albo do studia, i zaraz zapewne
wrócisz. Ciągle czekam w nadziei, że siedząc w salonie usłyszę chrobot klucza w
zamku, a będąc w sypialni Twoje nawoływanie i kroki na schodach, a potem
wpadniesz stęskniony i będziesz mnie całował. A potem… Potem… Potem… Potem
wiesz, jak zawsze kończyły się Twoje powroty. Tylko, że tego potem już nie ma,
a ja tylko mogę sobie wszystko wyobrazić.”
– Był już z Bastienem, a jednak wciąż na mnie
czekał… – szepnął czując, jak obraz liter zamazuje się przez napływające pod
powieki łzy. Bolało, znów tak cholernie bolało, a przecież teraz zupełnie z
innego powodu. Już wiedział, że ten ból nie zniknie i jego powodem wcale nie
była zdrada Billa, bo powodów aby go czuć miał teraz tysiąc innych. A
wystarczyło tylko go stamtąd zabrać, póki był jeszcze czas, wystarczyło być
przy nim, z nim, może już daleko stąd, aby zniwelować ten ból. Przecież to on
był jego terapią, lekiem na całe zło tego świata. Znów zamknął dziennik, nie
mogąc już więcej czytać, a przecież zobaczył tak niewiele, jednak z każdym
słowem coś w jego wnętrzu napinało się, naciągało boleśnie do granic
możliwości, a on sam miał wrażenie, że za chwilę pęknie.
Znów
zerknął na leżący spokojnie telefon, dochodziła dziewiąta i raczej już nie miał
nadziei, że Bill się odezwie. Czuł się ciężki od natłoku bolesnych myśli i mógł
sobie tylko wyobrazić, jak czuł się Bill, kiedy zostawił go w apartamencie na
piętrze powyżej. Powiódł wzrokiem po balkonowych platformach tuż nad nim, ale
nie miał pojęcia, który to może być balkon, może czwarty, albo piąty? Czy Bill
tam był? Czy odczytał jego wiadomość? Tego nie wiedział, ale wiedział, że dla
niego wszystko straciło już jakikolwiek sens. Cicho, na palcach, aby znów nie
obudzić śpiącej dziewczyny podszedł do barku i wyjął stamtąd pierwszą lepszą
butelkę, po czym znów udał się na balkon siadając na sofie. Odkręcił flaszkę i
wziął z gwintu kilka siermiężnych łyków. Alkohol zapiekł w przełyku, a on tylko
skrzywił się i otarł wierzchem dłoni usta. Nie obchodziło go to, czy się upije,
czy też nie, jedyne czego pragnął to znieczulić ból, a najlepiej po prostu
zasnąć i więcej się nie obudzić. Znów sięgnął po butelkę i powtórzył
wcześniejszą czynność, a po chwili znów i znów, aż w końcu złożył bezwiednie
głowę na leżącym na kawowym stoliku, kolorowym zeszycie.
Tak myślałam, że odcinek pojawi się w niedzielę i pojawił się! Ale zawartość tej części sprawia, że nie wiem co dalej napisać... cóż wspaniale opisane i bardzo podobały mi cytaty z dziennika Billa i jak już jestem przy Billu to przyznam, że nie rozumiem jego sposobu postępowania... dlaczego uciekł i to uciekł w taki sposób, że zostawił swój telefon... No chyba nie przyszło mu do głowy żeby coś sobie zrobić... Tom niestety zasnął z tym dziennikiem i podejrzewam, że to spowoduje, że jego przyszła żona dowie się prawdy. Wystarczy, że zerknie do zapisków kiedy Tom upity alkoholem będzie spał i po pierwszym zdaniu po prostu sama ucieknie jak to przeczyta, a oby oni się odnaleźli.
OdpowiedzUsuńNo chyba tyle ode mnie :) dzięki!
Odpowiedź na Twoje pytanie, dlaczego Bill uciekł jest w poprzedniej części - w tym czasie siedzi pod kościołem i zastanawia się co ma robić, nie chciał, żeby Bastien go zastał w takim stanie emocjonalnym.
UsuńTom zasnął na dzienniku, więc nie będzie tak łatwo tam zajrzeć, aby o nie obudzić ;)
Dziękuję bardzo za komentarz ;*
Ja chcę NATYCHMIAST kolejną część! AAAAA! Cenię to opowiadanie, te postacie, te relacje... Wybitny ten ostatni odcinek i bardzo dobra, złożona fabuła. Mam nadzieję, że będzie więcej :)
OdpowiedzUsuńKolejna część będzie na święta.
UsuńDziękuję za miłe słowa i za komentarz ;*
Trochę mnie zatkało z wrażenia po przeczytaniu tej części.
OdpowiedzUsuńBez cienia wątpliwości część jest napisana na wysokim poziomie, zaskakująco ciekawy pomysł z tym dziennikiem, a i bohaterowie znów narobili tu znów sporo zamieszania.
Bill zniknął bez słowa bo miał ku temu swoje powody i nie dziwię się, że nie chce w ogóle patrzeć i uczestniczyć w tym ślubie. Tak czy inaczej bez telefonu trudno będzie się z nim skontaktować bo nawet nie wiadomo dokąd poszedł i co się z nim dzieje... Tom też dosyć długo wzbraniał się przed tym, co tak naprawdę myśli i czuje. Tyle dobrego, że zaczął czytać ten dziennik, co tylko utwierdziło go w tym, że Bill jest dla niego całym światem i nie chce innego.
Mimo wszystko z odcinka na odcinek coraz więcej się wyjaśnia i mam wrażenie że powoli wszystko układa się w całość.
Nie będę spekulować co do dalszego biegu wydarzeń. Cały czas widzę, że jest tu pomysł na tę historię i jego konsekwentną realizację.
Oczywiście jestem bardzo ciekawa jak daleko to wszystko pójdzie z tym dziennikiem i nie tylko...
Weny twórczej!
Pozdrawiam,
E.G.
Bill nie chciał się spotkać z Bastienem, będąc w tak kiepskim stanie, minął się z Tomem i teraz siedzi pod kościołem, rozmyślając co ma dalej począć biedaczyna ;) Telefonu nie zabrał z czystego roztargnienia.
UsuńDziękuję bardzo za komentarz ;*
Nawet nie będę próbowała przewidzieć jak dalej potoczą się ich losy w kolejnych częściach bo mimo że Bill wyszedł bez słowa bez telefonu to nadal jest wiele możliwości... Czekam niecierpliwie!!
OdpowiedzUsuńPodoba mi się w jaki sposób przekazujesz czytelnikom to, co masz do przekazania. Cała zasługa w konstrukcji tej historii, która zabiera w podróż po różnych planach i marzeniach bohaterów.
Dziękuję!! :)
Pozdrawiam ;)
Bill z pewnością nie zginie, musiał tylko jakoś się uspokoić, a że akurat minął się z Tomem, to pech dla obu, a może i nie...?
UsuńDziękuję serdecznie za komentarz ;*
Ode mnie po prostu dziękuję! Dziękuję:) Widzisz, nie mam pomysłu co napisać, ale nie chcę żebyś pomyślała, że przestałem czytać... Cały czas jestem z tym Twoim opowiadaniem i jego bohaterami! Czekam równie niecierpliwie, co wszyscy na następne części i pozdrawiam Cię mocno!
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że wciąż trwasz przy czytaniu.
UsuńI ja także dziękuję za miłe słowa i oczywiście też pozdrawiam :)
Ostatnio rzadko piszę tu komentarze, ale czytam. Dużo oczekuję od tego opowiadania i dużo dostaję bo nie marnujesz tak dobrze zapowiadającego się tytułu. Atmosfera tajemnicy, skrajne emocje, dramat bohaterów, dobrze nakreślone postacie, człowiek tak naprawdę nie wie czego się spodziewać dalej... Absolutnie nie chcę też powtarzać treści moich poprzednich komentarzy bo sama dobrze wiesz, że pisanie idzie Ci znakomicie.
OdpowiedzUsuńWidać, że Bill i Tom wkładają bardzo duży wysiłek w wyjaśnienie i odbudowę swojej relacji, każdy z nich robi co może i czasem nie do końca zdają sobie z tego sprawę. Pozostaje tylko obserwować czy te ich zmagania skończą się w pozytywny sposób.
Ja się cieszę, że jesteś i wciąż czytasz. Teraz trudny okres na pisanie, choć czasu nieco więcej, ale więcej też zmartwień, a trochę mniej chęci, ale jakoś ciągnę.
UsuńDziękuję pięknie za komentarz :)