piątek, 29 listopada 2019

Część 76.


Część 76.


            Bastien siedział na małym, plastikowym krzesełku w korytarzu izby przyjęć szpitala, który miał właśnie ostry dyżur. W jednej z sal szpitalnego oddziału ratunkowego był Bill, doskonale wiedział w której, bo właśnie do niej drzwi wciąż się otwierały i zamykały, ktoś wychodził, ktoś inny wbiegał. Ta nieustanna rotacja i krzątanina pielęgniarek, i innego personelu medycznego, przyprawiała go o dreszcz strachu, bo zupełnie nie wiedział co tam się dzieje, i czy z Billem jest wszystko w porządku. Miał wrażenie, że minuty zamieniają się w godziny, bardzo się bał i czuł, że żołądek zacisnął mu się w mały węzeł. Z tego wszystkiego zapomniał zatelefonować do Georga i przypomniał sobie o tym, kiedy zniecierpliwiony chłopak sam się do niego zaczął dobijać, ale nie odebrał połączenia. Postanowił, że oddzwoni do niego, kiedy już się dowie, że Billowi nic nie grozi, bo innej opcji w ogóle nie dopuszczał sobie do głowy. Z powrotem wsunął telefon do kieszeni i czekał. Nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, że właśnie uratował mu życie, czuł się zagubiony i bezradny, zupełnie nie wiedząc co ma robić, choć tak naprawdę w tej chwili mógł tylko czekać. Czas oczekiwania na jakąś wieść o stanie jego zdrowia, ciągnął się w nieskończoność i zupełnie zgubił jego poczucie, nie mając pojęcia ile już tutaj tkwi.
            Wpatrywał się w tamte drzwi w niemym oczekiwaniu, kiedy gdzieś z boku usłyszał pełen wyrzutu głos:
            – Bastien, do jasnej cholery! Czemu nie odbierasz ode mnie telefonu?! – Ku niemu zmierzał szybkim krokiem Georg, a tuż obok niego dreptała jego dziewczyna, Sara. Blondyn spojrzał na niego smutnym wzrokiem.
            – Bo jeszcze nic nie wiem, on tam cały czas jest, nie wiem co mu robią, nie wiem jaki jest jego stan.
            – Kurwa mać, trzeba zadzwonić do jego matki, nie ma wyjścia.
            – Poczekajmy jeszcze chwilę, zadzwonisz jak będzie już pewne, że wszystko z nim okay.
            Georg tylko skinął głową. Bastien miał rację, nic by to nie dało, jeśliby zadzwonili w tej chwili, pewnie kobieta jeszcze bardziej by się zdenerwowała, nie mając pojęcia czy syn będzie żył, chociaż oni nie dopuszczali sobie do głów innej opcji.
            – Skąd wiedziałeś, że tu go przywieźli? – zapytał po chwili DJ.
            – Nie wiedziałem, zatelefonowałem na pogotowie i zapytałem gdzie mają ostry dyżur. Wiedziałem, że w końcu w którymś szpitalu cię znajdę.
            – No tak… – mruknął Bastien i niemal w tej samej chwili, otworzyły się drzwi sali z której wyjechało łóżko z leżącym na nim Billem, a wraz z nim wózek z jakąś aparaturą, do której był podłączony. Ten widok w obu wzbudził jeszcze większy lęk. Wyglądało na to, że Bill był nieprzytomny, podłączony do respiratora, a to nie wróżyło niczego dobrego.
            – Panie doktorze, co z nim? Czy on jest nieprzytomny? – zapytał pełnym przerażenia głosem lekarza, który właśnie wyszedł z sali. Mężczyzna spojrzał na niego i spokojnie zapytał:
            – Kim pan jest dla pacjenta?
            – Jestem jego partnerem – skłamał Bastien, widząc zdziwione spojrzenie Georga, który jednak nic nie powiedział, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że inaczej niczego by się nie dowiedzieli. – To ja go znalazłem i wezwałem karetkę – dodał.
            – No cóż, pacjent miał sporo szczęścia. Nie upłynęło zbyt wiele czasu od zażycia środków, no i wiedzieliśmy co wziął. Odzyskał przytomność, ale wprowadziliśmy go w krótką śpiączkę farmakologiczną, na dobę, także ze względu na psychiczne samopoczucie pacjenta. Jutro zgłoszę próbę samobójczą.
            – Ale to nie była próba samobójcza, miał po prostu gorsze dni, nie mógł spać, stąd to wszystko – wyrecytował Bastien, czując na sobie przenikliwe spojrzenie kolegi, który zastanawiał się, skąd on to może wiedzieć? Choć sam nigdy by w to nie uwierzył, że Bill zechce targnąć się na własne życie, teraz raczej obstawiał, że właśnie to zrobił w chwili słabości.
            – Proszę pana, mamy obowiązek to zgłosić, zostanie objęty opieką psychologa.
            – Ale wyjdzie z tego, tak?
            – Fizycznie mam nadzieję, że tak, co do psychiki, wypowie się inny specjalista. Zrobiliśmy płukanie żołądka, podaliśmy odtrutkę na leki, jakie zażył. Będzie teraz spał około doby, żeby organizm się szybciej zregenerował. W tym czasie będzie na oddziale intensywnej opieki, stale monitorowany. Pobraliśmy materiał do badań toksykologicznych, ale jesteśmy dobrej myśli, że wątroba i nerki nie zostały uszkodzone.
            – Co? – palnął Georg.
            – Niestety, leki w nadmiernych dawkach, często powodują nieodwracalne uszkodzenia tych narządów – zwrócił się do niego lekarz.
            – To jest możliwe w jego przypadku? – zapytał cicho Bastien, z trudem przełykając ślinę.
            – Wszystko jest możliwe drogi panie, ale w tym przypadku większość toksyn została wypłukana z żołądka, karetka zabrała go krótko po zażyciu, więc jesteśmy dobrej myśli. Dostaje teraz dużo płynów dożylnie i leki moczopędne, miejmy nadzieję, że nie będzie jakichś nieodwracalnych skutków. Proszę iść do domu, on teraz będzie spał i pan też powinien odpocząć. – Lekarz zwrócił się do Bastiena.
            – Pójdę, niedługo pójdę, teraz jeszcze trochę tu posiedzę – odpowiedział, idąc za doktorem.
            Przez kilkanaście minut, Bastien i Georg stali w milczeniu za szybą, oddzielającą salę w której leżał Bill, od szpitalnego korytarza, patrząc jak jeszcze krząta się przy nim personel medyczny, sprawdzając i poprawiając wszystkie podłączenia aparatury.
            – A tamten jest chuj wie gdzie i o niczym nie wie… – westchnął Baron, nie spuszczając wzroku z czarnowłosego.
            – Nie wie, ale się dowie od matki, bo tylko z nią ma kontakt. Swoją drogą, ja wszystko rozumiem, ale do kurwy, nie rozumiem, jak mógł tak uciec, zupełnie się od wszystkiego odciąć… – sapnął Georg.
            – Ja też nie rozumiem. Ja bym Billowi wszystko wybaczył, ale może tylko ja tak beznadziejnie go kocham.
            – A może Tom kocha go jeszcze bardziej beznadziejnie i nie potrafił inaczej…?
            – Może, ale i tak nigdy tego nie zrozumiem. O której będziesz dzwonił do niej?
            – Rano, nie będę jej zrywał telefonem w środku nocy, jeszcze z takimi wiadomościami. Najważniejsze, że z tego wyjdzie. Idziemy? – zapytał szatyn, spoglądając na profil DJ’a.
            – Idź, ja jeszcze tu trochę zostanę.
            – Ale po co? Przecież on śpi. – Georg uniósł ze zdziwienia brew.
            – To nic, zostanę.
            – No to trzymaj się.
 – Dobranoc, Georg.

***

            Bastien wrócił do domu nad ranem, był zmęczony i zdenerwowany, ale mimo to nie mógł zasnąć. Długo kręcił się w łóżku, przewracając z boku na bok, aż w końcu zmorzył go sen. Koło południa obudził go dzwonek telefonu. Natychmiast się zerwał na równe nogi, bo w szpitalu zostawił swój kontakt, z prośbą o telefon, gdyby coś się działo z Billem. Na szczęście dzwonił Georg.
            – No co tam? – odebrał zaspanym głosem.
            – Obudziłem cię pewnie. Sorry stary, chciałem tylko powiedzieć, że dzwoniłem z rana do ich matki, więc pewnie dziś będzie w szpitalu.
            – A, no dobra. A zapytałeś o Toma?
            – Tak, ale on do niej dzwoni co kilka dni z zastrzeżonego, więc ona nie ma jak go powiadomić. Musi czekać, aż się odezwie.
            – No cóż. Chyba nie za bardzo się martwi o Billa, przecież chyba mu do cholery mówiła, że jest w kiepskiej formie. A jakby umarł? Ja pierdolę, nie mów mi, że on go kocha, bo jakoś przestaję w to wierzyć.
            – Ja już nie wiem, co mam o tym myśleć, Bastien. Pewnie nie przypuszczał, że coś takiego może się stać.
            – Mam nadzieję, że jak się dowie, to wróci.
            – No nie wiem… Wcale nie byłbym tego taki pewien. Dla niego to będzie coś w rodzaju szantażu, jak teraz się podda, to pozwoli Billowi wejść sobie na głowę.
            – Ja pierdolę! Tu chodzi o jego życie, a nie o jakieś gierki kto górą! – odpowiedział podniesionym głosem Baron. To co właśnie mówił Georg, było dla niego jakąś czystą abstrakcją.
            – Nie wiem, Bastien, naprawdę nie wiem… – sapnął kolega.
            – Dobra, mniejsza, dzięki za telefon, cześć.
            – Cześć.
            Baron odłożył komórkę na nocną szafkę i jeszcze chwilę leżał wpatrzony w sufit. Teraz, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że uratował Billowi życie. Gdyby tam wczoraj nie pojechał, on mógłby już nie żyć. Nie wiedział, czy zrobił to celowo, czy to był zupełny przypadek, bo nie myślał logicznie będąc pijanym, dlatego też miał obawy o to co powie i jak zachowa się Bill, kiedy już się obudzi. Nie chodziło mu o jego wdzięczność, nie liczył też na żadne podziękowania i nawet o tym nie myślał, teraz bardzo martwił się o jego kondycję psychiczną, kiedy już będzie mógł wyjść ze szpitala. A co, jeśli Tom się nie pojawi, a on ponownie zechce targnąć się na własne życie? Kto będzie go pilnował, kiedy już wróci do domu?
            Bastiena ogarnął strach. Wiele by dał, żeby mógł się nim zająć i o niego troszczyć, ale wiedział, że na to ma raczej znikome szanse. Może kiedy Bill już odzyska pełnię świadomości, w ogóle nie zechce go widzieć? Ostatnio nie bywał dla niego zbyt miły, czasem nawet nie wpuszczał do domu.
            Do diabła z tym przewidywaniem przyszłości! Póki co, Toma nie było, Bill leżał w szpitalu w śpiączce, a on powinien zebrać gnaty z wyra i jak najszybciej tam pójść. Takie kombinowanie, co by było gdyby, sprawiało, że popadał w jakiś obłęd.
            Wstał, wziął prysznic, bo kiedy wrócił nad ranem zupełnie nie miał na to sił. Ubrał się, zjadł coś na szybko i już miał schodzić do garażu, kiedy usłyszał dzwonek videofonu. Był właśnie w kuchni, więc wyjrzał przez okno i aż ze zdziwienia szerzej otworzył oczy. Za ogrodzeniem stał Max. Co on tutaj, do cholery, robił? Po co przylazł? Bastien nie zamierzał mu otwierać, nie miał czasu na jakieś pogawędki, czy też kłótnie. Nie miał pojęcia, czego od niego znów mógł chcieć Max. Nie odzywał się od czasu, kiedy się rozstali, więc po co przyszedł tu właśnie dzisiaj?
            Zszedł do garażu i zaraz z niego wyjechał. Widząc, że otwiera się brama, Max podszedł nieco bliżej. Przed skrętem w ulicę, Bastien zatrzymał się i opuścił szybę.
            – A ty czego tu szukasz? – warknął.
            – Możemy chwilę porozmawiać? – zapytał Max.
            – Nie możemy, nie mam czasu, spieszę się.
            – A może mógłbym przyjść wieczorem?
            – Nie będzie mnie, gadaj, czego chcesz, Max?
            – Bastien, wiem, że nie spotykasz się z nikim… Może mógłbyś dać mi jeszcze jedną szansę, albo chociaż spotkaj się ze mną. Przecież było nam dobrze w łóżku – Max nie owijał w bawełnę, od razu przeszedł do sedna sprawy i jak zawsze, prawie wszystko wiedział.
            – To, że się z nikim nie spotykam, nie znaczy, że nie mam się z kim bzykać.
            – Posuwasz Kaulitza, tak?
            – Nie posuwam Kaulitza, odejdź Max, bo spieszę się do szpitala.
            – Do kogo?
            – Nie twój zasrany interes – odburknął Bastien, po czym zasunął szybę w aucie i zamykając za sobą bramę, odjechał.
Max powiódł wzrokiem za odjeżdżającym samochodem.
            – I tak się wszystkiego dowiem i nie dam ci spokoju. Albo ja, albo nikt inny… – syknął pod nosem.

***

            Pani Kaulitz od dwóch godzin siedziała przy łóżku śpiącego syna. Tuż po telefonie od Georga, wsiadła w samochód razem z ojczymem i pokonując kilkaset kilometrów, przyjechała do szpitala. Po rozmowie z lekarzem, nieco się uspokoiła. Dowiedziała się, że znalazł go jego partner i szybko wezwał pogotowie, dzięki czemu nie tylko uratował mu życie, ale także większość połkniętych tabletek została wypłukana z żołądka, dzięki czemu organy wewnętrzne nie zostały uszkodzone, co potwierdziły wykonane badania. Nie miała pojęcia kim jest osoba, o której wspomniał lekarz, kto jest jego partnerem, bo Bill nic nie wspominał, że jest z kimś w związku, ale była wdzięczna temu człowiekowi, kimkolwiek on był, że uratował jej syna. Nie wierzyła, że Bill chciał popełnić samobójstwo, ale kiedy zaczęła analizować wydarzenia ostatnich dni, okazało się, że to jednak było możliwe. Właśnie zdała sobie sprawę z tego, że najpierw Bill żył nadzieją na powrót Toma, potem na spotkanie z nim u niej w domu, w święta, a wczoraj mu powiedziała, że jednak nie przyjedzie. I to właśnie wczoraj zupełnie musiał się załamać… Co się między nimi wydarzyło? Co sprawiło, że Tom uciekł nie wiadomo gdzie, zrywając wszelkie kontakty z bratem, i ze znajomymi? Wiele razy się nad tym zastanawiała, pytała obydwu, ale żaden nie chciał jej o niczym powiedzieć. Nie wiedziała co ma myśleć, dotąd żyła spokojnie wiedząc, że u synów wszystko w porządku, że mają swoje życie, karierę, są szczęśliwi i dobrze sobie radzą. To wszystko jednak stało się dla niej przeszłością, a teraz była dodatkowo pełna obawy o życie jednego z nich, i nawet nie miała jak się skontaktować z tym drugim, aby mu o wszystkim powiedzieć.
            Trzymając Billa za chłodną dłoń, mówiła do niego, choć on pewnie jej nawet nie słyszał.
            – Wszystko będzie dobrze synku, wszystko się ułoży… Wyjdziesz z tego, a jak tylko zadzwoni Tom, ja o wszystkim mu powiem. Wtedy na pewno tu przyjedzie, będzie dobrze, zobaczysz… Pogodzicie się.
            Odgłos otwieranych drzwi sprawił, że uniosła głowę, spoglądając w tamtą stronę.
            – Dzień dobry, nie wiedziałem, że pani już jest. Przepraszam, zaczekam na korytarzu – powiedział cicho Baron i od razu się wycofał, ale kobieta wstała i szybko wyszła za nim.
            – Dzień dobry, Bastien – wyciągnęła do niego dłoń, którą chłopak uścisnął.
            – Pewnie rozmawiała pani z lekarzem, jak wyszły badania?
            – Na szczęście wszystko jest dobrze, organy wewnętrzne nie zostały uszkodzone, problem jest tylko w jego psychice. Powiedz mi, czy ty coś wiesz? Dlaczego on to zrobił?
            – Myślę, że tego nie wie nikt. Był w kiepskim stanie po wyprowadzce Toma, ale nikt nie sądził, że nałyka się tabletek, chociaż może to był tylko nieszczęśliwy wypadek? Upił się, może chciał spać i wziął za dużo… Nie wiem, ale widziałem, że w listku trochę ich brakowało, tylko nie wiadomo, czy brał wcześniej, czy wczorajszego popołudnia połknął wszystkie. Tylko, że gdyby tylko był pijany, to jakoś bym go dobudził…
            – To ty go znalazłeś? – Kobieta spojrzała na niego ze zdziwieniem.
            – Tak, ja.
            – Nie wiedziałam, że jesteście razem.
            – Nie jesteśmy, powiedziałem tak lekarzom, bo inaczej niczego bym się nie dowiedział.
            – Dziękuję ci, uratowałeś mu życie. Miałam wczoraj złe przeczucia, bo nie mogłam się do niego dodzwonić, ale zbagatelizowałam to, bo czasem po prostu nie odbierał, gdyby nie ty… – Ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. Bastien od razu ją objął i przytulił.
            – Już jest dobrze, na szczęście pojechałem tam, bo ode mnie też nie odbierał. Po prostu się martwiłem… – Kojącym gestem głaskał ją po plecach.
            – Dziękuję ci… Bill ma w tobie najlepszego przyjaciela.
            – Nie ma za co, każdy by tak zrobił.
            – A jednak to ty go uratowałeś, będę ci wdzięczna do końca życia. Słuchaj, byłeś z nimi w dobrych stosunkach, powiedz mi, co właściwie się stało? Wiesz coś?
            Bastien westchnął. Oczywiście, że wiedział, wszystko wiedział, ale co miał teraz powiedzieć tej kobiecie? Że jej synowie żyli jak para? Że byli w związku i ze sobą sypiali? O tym powinni jej powiedzieć oni sami, a skoro tego nie zrobili, on nie mógł ich w tym wyręczyć. Nie mógł i nawet nie chciał, ale po części musiał powiedzieć jej prawdę.
            – Tak, wiem dlaczego Tom się wyprowadził, ale proszę mi wybaczyć, tego musi się pani dowiedzieć od któregoś z nich, ja nie mogę pani nic powiedzieć, przepraszam. To jest ich osobista sprawa.
            Kobieta patrzyła na niego w milczeniu i tylko skinęła głową.
            – No tak, jeśli to coś osobistego, to masz rację… Przepraszam, że pytałam. – Nieustannie zastanawiała się, co takiego się stało, że dotąd bardzo kochający się bracia, którzy gotowi byli skoczyć za sobą w ogień, rozstali się w takiej złości. Brała pod uwagę różne opcje, nawet to, że zakochali się w tej samej osobie, ale w każdym domyśle była jakaś niedorzeczność i prawdziwego powodu ich rozstania, nie potrafiła odgadnąć. Wiedziała jednak, że w obliczu tego co się wydarzyło, mocno przyciśnie Toma, kiedy tylko raczy się z nią skontaktować.
            – Myślę, że w końcu sami o tym pani powiedzą.
            – Mam nadzieję… Zostaniesz z nim trochę? Ja pojadę coś zjeść, no i zobaczę co się dzieje w ich domu. Mąż mnie przywiózł, posiedział jakiś czas, ale musiał wracać, sam rozumiesz, taka praca.
            – Rozumiem, proszę jechać, ja tu zostanę. I mam ich klucze. – Bastien sięgnął do kieszeni kurtki. Wciąż tam były, bo wczoraj, kiedy pogotowie zabrało Billa, zamknął dom.
            – Ja też mam. Tom mi je wysłał, kiedy się wyprowadził. Zostaw je sobie, na wypadek, kiedy Bill wyjdzie ze szpitala i będzie musiał zostać sam. Nie mogę się tu przeprowadzić na stałe, ale mam nadzieję, że wróci Tom.
            – Też mam taką nadzieję, że wróci… – odpowiedział blondyn, choć sam nie wiedział, czy tak naprawdę tego chce.

***

            Był na odwyku od niego. Na takim samym, na jakim się jest od narkotyków i alkoholu. Wynajął mieszkanie i nawet chodził na terapię. Każdego dnia cierpiał, wciąż myśląc o nim. Kiedy telefonował do matki starał się o niego nie pytać, ale ona i tak sama mu o nim mówiła. Nie chciał jej sprawiać przykrości, nie powiedział, że nie chce o nim nic wiedzieć, dlatego słuchał jej słów czasem płacząc. Chciał zacząć żyć na nowo, z daleka od wszystkiego, co przypominało mu o nim, o ich relacji i zażyłości. Nie uprawiał seksu i z nikim się nie spotykał, chociaż chyba powinien, ale nie potrafił. Onanizując się czasem i tak ciągle myślał o Billu, więc pewnie wcale nie byłoby inaczej, gdyby poszedł z kimś do łóżka. Na to było zdecydowanie za wcześnie. Chciałby kogoś poznać, kto go uratuje pomagając mu zwalczyć w sobie tę beznadziejną miłość. Musiał też zastanowić się co dalej, może zainwestować w jakiś interes, bo o powrocie do zespołu nie było nawet mowy i będzie musiał w końcu skontaktować się z Marcusem w tej sprawie, aby z bólem serca zerwać kontrakt. Na oku miał niewielki domek w małej miejscowości niedaleko Monachium, skąd przy dobrej pogodzie widać było nawet Alpy. Musiał jakoś poukładać sobie życie, z daleka od wszelkich pokus.
            Brakowało mu Billa, tęsknił za nim i dałby wiele, aby móc żyć jak dawniej, nim jeszcze obydwaj oszaleli. Czasem żałował, że się na to wszystko zdobył, ale przecież przeżył z nim wiele cudownych, o ile nie najcudowniejszych w całym swoim życiu chwil, które wspominał z rozrzewnieniem. Jednak, gdyby nie dał się ponieść i nie uległ swojej słabości, nie wiedziałby jak smakuje bliskość z własnym bliźniakiem i żyliby sobie w spokoju jak bracia. Teraz niestety wiedział, dlatego musiał zniknąć z jego życia, bo gdyby został w końcu by mu wszystko wybaczył, jak poprzednim razem, ponownie dając się upokarzać. Nie chciał tego, nie chciał żyć w strachu o każdy dzień, a potem przeżywać ten sam ból znów i znów. Może kiedyś odnowi z nim kontakt, ale tylko wówczas, kiedy będzie zupełnie wolny od tego palącego uczucia, jakie wodziło go na pokuszenie, i kiedy upłynie wystarczający czas, będący gwarancją, że mu znów nie ulegnie. Wiedział, że i Bill także w końcu wyleczy się z niego, był seksoholikiem, więc na pewno kogoś sobie znajdzie, przy kim zapomni o ich relacji.
            Było słoneczne, zimowe popołudnie, a on właśnie wrócił z wizyty u psychoterapeuty. Minął prawie miesiąc od ostatniego koncertu i od chwili, kiedy po raz ostatni widział Billa. Nie było dnia, żeby o nim nie myślał, nie wspominał wspólnych chwil, za którymi tęsknił, i nie do końca był pewien, czy chce o tym wszystkim zapomnieć, ale starał się chociaż nie myśleć o tym w kontekście sytuacji, jaka mogłaby się powtórzyć. Czasem miał wrażenie, że te seanse na kanapie u psychoterapeuty niewiele mu dają, ale chciał wierzyć w to, że tak. Właśnie pomyślał o matce, nie dzwonił do niej kilka dni i nie za bardzo miał na to ochotę. Pewnie znów sama, nie pytana, będzie opowiadać mu o Billu i tym samym wzbudzać poczucie winy, że go zostawił, a on przecież właśnie z tego powodu tak bardzo cierpi. No jasne, niewiniątko… Czasem miał na niego szczerą złość, a czasem z chęcią rzuciłby wszystko i popędził na złamanie karku. Na szczęście takich myśli, jak ta druga, było coraz mniej.
            Zebrał w sobie wszystkie siły, aby bez zbędnych emocji móc wysłuchać opowieści matki, i nacisnął zieloną słuchawkę.
            – Tom! Nareszcie! To tak nie może być, nie możesz dzwonić kiedy zechcesz, musisz odblokować swój kontakt, żebym ja mogła się do ciebie dodzwonić! – Kobieta powitała go pretensją, dziwnie płaczliwym głosem.
            – Spokojnie mamo, a tak w ogóle dzień dobry – powiedział, jednak ton głosu rodzicielki wzbudził w nim niepokój. – Coś się stało?
            – Tak, Tom, stało się. Twój brat jest w szpitalu, bo próbował popełnić samobójstwo! – Na te słowa Tom poczuł, że brakuje mu tchu i nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Po chwili stracił władzę w nogach i usiadł na łóżku.
            – Tom! Jesteś tam?!
            – Jestem – wydusił z siebie, czując jak oblewa go zimny pot, a ciało paraliżują dreszcze strachu. – Co z nim? Żyje? - zapytał głupio.
            – Żyje, na szczęście żyje! Tom, musisz tu przyjechać i musisz mi powiedzieć co między wami zaszło, że on się do tego posunął! – krzyknęła matka i coś jeszcze mówiła, ale cała reszta już zupełnie do niego nie docierała. Czuł, że rozpada się na tysiąc kawałków. Bill próbował popełnić samobójstwo? Przez niego?! Jak to? Przecież on tak bardzo kochał życie, nigdy by się na nie nie targnął, przynajmniej zawsze tak mówił. Więc jego odejście sprawiło, że posunął się aż do tego?
            Po policzkach bezwiednie spłynęły mu łzy i odpowiedział zdławionym głosem.
            – Dobrze mamo, przyjadę. W jakim jest szpitalu?
Z kolejnego potoku słów matki, wyłowił jedynie nazwę szpitala, w jakim znajdował się jego brat. Nie miał teraz sił na żadne dyskusje, więc krótko pożegnał się i rozłączył. Siedział jeszcze dłuższą chwilę starając się zebrać wszystkie myśli, tępo wpatrzony w jeden punkt. Oddychał z trudem, a serce waliło mu w piersi boleśnie. Logiczne było to, że musi tam pojechać, zobaczyć Billa. Matka w dodatku domagała się prawdy, ale jak miał jej o tym wszystkim powiedzieć? To było ponad jego siły, nie dość, że wciąż dźwigał ciężar wszystkich kłamstw i zdrad, teraz jeszcze dostał na swoje barki jego samobójczą próbę i odpowiedzialność za to wszystko. I na dodatek, to właśnie on będzie musiał wyjawić matce całą prawdę…
            I co teraz miał zrobić? Pojedzie tam i wszystkie jego starania, aby zmienić swoje życie, mają iść teraz iść na marne? Cała terapia ma pójść w mandu? Dlaczego to stało się właśnie teraz, kiedy nie był jeszcze dość silny, aby wytrwać w swoim postanowieniu? Bill zawsze umiał wybrać sobie na wszystko odpowiedni moment, całe życie był górą i teraz też.
            Nie… Nie podda się. Pojedzie tam, ale jeśli nawet będzie go prosił, to powie mu, że to definitywny koniec. Nie ulegnie, nie tym razem. Nie zmarnuje tego czasu, który był dla niego cierpieniem i udręką.

***

            Bastien wrócił do domu, kiedy pani Kaulitz znów pojawiła się w szpitalu i chciała do samego wieczora czuwać przy Billu. Nie musiał znów tam jechać, bo przeniesiono go do komercyjnej sali, gdzie był sam i miał całodobową opiekę, ale i tak chciał znów wieczorem go zobaczyć, dlatego też po dwudziestej zjawił się w szpitalu.
            – O, jesteś. Pewnie chcesz przy nim jeszcze posiedzieć, to ja pojadę już do domu, prześpię się i rano przyjadę – powiedziała kobieta wstając z krzesła. – Jakby się coś działo, wzywaj pielęgniarkę. Lekarz mówił, że jutro rano już się powinien wybudzić.
            – Dobrze, odprowadzę panią do windy i pójdę jeszcze po kawę, bo źle i mało dziś spałem – uśmiechnął się Bastien.
            – To nie siedź tu długo, też w końcu wypocznij. On ma opiekę.
            – Dobrze, obiecuję. Dobranoc pani – pożegnał się grzecznie, kiedy drzwi windy otworzyły się.
            – Dobranoc, Bastien.
            Poszedł do automatu po kawę i sącząc gorący napój, szedł wolno skręcając z głównego korytarza, w ten z salą, na której leżał Bill. Spojrzał w jego głąb i zatrzymał się, nie wierząc w to co widzi, chociaż tak naprawdę wcale się temu widokowi nie powinien dziwić. Przy oknie oddzielającym szpitalne łóżko, na którym spał czarnowłosy, od korytarza, stał Tom. Musiał minąć się z matką, kiedy ta zjeżdżała windą. Bastien nie wiedział, czy ma tam iść, czy po prostu zawrócić, ale nie mógł sobie odmówić tej konfrontacji z gitarzystą i chęci wyrzucenia mu kilku gorzkich słów. Ruszył więc naprzód i dopiero kiedy zatrzymał się, będąc już bardzo blisko, szatyn zwrócił ku niemu swoje zdziwione spojrzenie.
 – Lepiej późno, niż wcale – mruknął Baron drwiąco.
 – Daruj sobie, Bastien. I co ty w ogóle tu robisz? – zapytał Tom. Teraz przyszło mu na myśl, że może Bill wcale tak za nim nie tęsknił, ani nie cierpiał przez te dni rozłąki, bo znalazł sobie pocieszenie. W sumie wszystkiego mógł się po nim spodziewać.
 – Uratowałem go, więc mam prawo tu być. Przyszedłem w samą porę, bo w przeciwieństwie do ciebie, bardzo się o niego martwiłem, kiedy nie odbierał telefonu. A ty nawet nie interesowałeś się, co z nim się dzieje, zero kontaktu i ty śmiesz twierdzić, ze go kochasz?!
– Gówno wiesz, Bastien… Przyszedłeś do niego tak po prostu, nie? Ciekawe jak cię wpuścił do domu? Jeśli twierdzisz, że go uratowałeś, to jakim cudem był w stanie otworzyć ci drzwi, co? – zironizował bliźniak. Blondyn uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową.
  Drzwi akurat były otwarte. Nie do wiary… Ty naprawdę we wszystkim widzisz tylko kłamstwo. Przez te wszystkie dni zdychał tu z tęsknoty i z nadziei, że wrócisz. Myślisz, że co? Że przez ten cały czas dawał mi dupy?! Nie tknąłem go, bo odkąd wróciliśmy z Atlanty, nigdy mi na to nie pozwolił. Wtedy zaćpaliśmy wszyscy, odbiło nam, ale nawet nie wiesz, jakiego na następny dzień miał moralnego kaca. Nie powiedział ci o tym, bo się bał, że mu nie wybaczysz. On naprawdę cię kocha, a ciebie nawet nie było przy nim, kiedy cię potrzebował! – DJ podniósł głos.
– Skończ, Bastien – warknął Tom, który wcale nie miał ochoty tego słuchać, bo tak naprawdę nie wierzył w ani jedno jego słowo.
– Gdybym ja był na twoim miejscu, wybaczyłbym mu wszystko, gdyby tylko mnie chciał.
– Na szczęście nie jesteś na moim miejscu  – Tom położył dłoń na klamce. Słowa Bastiena w niczym mu nie pomagały, a widok leżącego Billa sprawiał, że do oczu zaczynały napływać łzy. – I nie wchodź za mną, chcę pobyć z nim sam. Możesz już iść.
Otworzył drzwi i wszedł. W jednoosobowej sali słychać było tylko ciche odgłosy pracy medycznej aparatury. Popatrzył na spokojną, lecz bladą twarz brata, w ustach którego tkwiła rurka, a czarne, rozsypane na poduszce włosy, kontrastowały z jej bielą. Poczuł w klatce piersiowej mocny uścisk i z trudem przełknął ślinę. Na korytarzu, za szybą wciąż stał Bastien co potwornie go irytowało i wiedział, że jeśli zaraz nie przestanie się gapić, to wstanie i powie mu, żeby spieprzał, ale na szczęście po chwili blondyn stamtąd zniknął. Dopiero wtedy Tom usiadł obok łóżka i delikatnie ujął w swoją, dłoń bliźniaka.
– Przepraszam… – szepnął. – Przepraszam, że nie było mnie przy tobie, mam nadzieję, że nie chciałeś zrobić tego przez mnie… Że w ogóle nie chciałeś tego zrobić. Chcę wierzyć, że to był przypadek, a nie żaden szantaż. Wybacz mi Billy, ale nie mogłem inaczej postąpić, nie mogłem zostać. To bolało i wciąż boli, i nie potrafię sobie nadal z tym wszystkim poradzić. Chciałbym przestać kochać cię w ten sposób, ale nie umiem. I nie umiem tak żyć, a przede wszystkim nie chcę. Gdybym został i chciał żyć z tobą jak z bratem, obaj wiemy, że to by się nie udało i prędzej, czy później, wylądowalibyśmy w łóżku. A potem ty znów byś mnie zdradził, bo wiem, że byś zdradził, choćbym nie wiem jak się starał… Nie chcę cierpieć i nie chcę, żebyś ty cierpiał. Nauczymy się żyć bez siebie, ty sobie kogoś znajdziesz, może nawet Bastiena? On zawsze ci wybaczy twoje skoki w bok, może po prostu kocha cię bardziej  bezwarunkowo, a ja nie potrafiłbym się tobą z nikim dzielić. Z czasem pewnie i ja sobie z kimś ułożę życie, ale obiecuję ci, że zawsze będę cię kochał i zawsze będziesz w moim sercu. – Po policzkach Toma spłynęły łzy i lekko uniósł dłoń Billa, po czym czule musnął jej wierzch. – Nie wyszło nam, tak bywa… Ty nie umiesz pohamować swojej żądzy, a ja nie potrafię ci wiecznie wybaczać… Gdybyś od razu powiedział mi o wszystkim, może jakoś dałbym radę to przełknąć, choć pewnie nie byłoby to łatwe. Ciekaw jestem, o czym się jeszcze nie dowiedziałem i pewnie nie dowiem, chociaż teraz to i tak już nie ma żadnego znaczenia. Prawda jest taka Billy, że nie umiem żyć bez zaufania, nie da się bez tego zbudować żadnego związku, a tobie nie potrafiłbym już zaufać…
Gitarzysta westchnął ciężko i zamilkł. Dłuższy czas siedział przy łóżku brata wpatrując się w niego, ale już nic nie mówił. Trzymał jego delikatną dłoń i przez chwilę nawet miał wrażenie, że lekko się zacisnęła. Popatrzył na twarz czarnowłosego. Widział, jak pod jego powiekami przesuwają się gałki oczne raz w jedną, raz w drugą stronę. Czyżby Bill właśnie się budził? Nie miał pojęcia, zupełnie nie znał się na tego typu symptomach. Gdyby jednak to miało mieć miejsce w tym czasie, to nie chciał, żeby to stało się przy nim. Powinien już iść, ale to było bardzo trudne, o wiele trudniejsze, niż wyjście z klubu tamtej nocy. Wpatrywał się w niego długo i milczał. Serce ściskał żal i ból.
W końcu wstał i pochylił się nad nim, po czym czule ucałował kącik jego ust. Z największą przyjemnością, po raz ostatni, wpiłby się w te rozkoszne wargi, ale pomiędzy nimi tkwiła ta cholerna rurka. Zaraz zawoła pielęgniarkę i powie, że coś się dzieje, zaraz, tylko się z nim jeszcze pożegna… W końcu szepnął:
– Żegnaj Billy. Kocham cię i będę kochał… Zawsze.