środa, 30 stycznia 2019

Część 53.



Część 53.


            Mimo, iż Caroline nie zdołała już nic zobaczyć, od razu wyczuła napięcie i zakłopotanie, którego obaj nie potrafili ukryć. Kiedy wyszła byli blisko siebie, a wtedy nagle i szybko Bill odszedł od okna, a co za tym idzie także od Bastiena. Czuła, że coś tu się wydarzyło pod jej nieobecność, coś, co z pewnością chcieli ukryć przed jej ciekawskim spojrzeniem.
            – Nie przeszkadzajcie sobie. – Znacząco spojrzała na Barona.
            – Nie ma w czym. – Od razu uciął Bill.
            – Dobra, dobra – śmiała się, grożąc mu palcem, ale pominął to milczeniem. Nie miał zamiaru się tłumaczyć, to mogłoby jedynie utwierdzić ją w przekonaniu, że miała rację.
            – Zbierajcie się, wszyscy tam pewnie na nas czekają, ale będzie na ciebie, jak coś. – Wskazał na nią palcem DJ.
            – A niby dlaczego na mnie? – wydęła zabawnie usta.
            – Pindrzyłaś się prawie piętnaście minut.
            – Przynajmniej mieliście czas, żeby się tu miziać.
            – Rozmawialiśmy tylko – zbył ją Baron. Wiedział, że Bill nie chciałby się z tym afiszować, poza tym nie było w jego stylu rozgłaszać takie rzeczy. Chwycił kluczyki i ruszył do wyjścia, przepuszczając oboje przodem, po czym zamknął za sobą drzwi.
            – Jasne. – Caroline nie chciała w to wierzyć. I bez dowodów doskonale widziała jak między nimi iskrzy. Zeszli po schodach i wyszli na parking, gdzie czekało auto Barona. Bill otworzył jego przednie drzwi od strony pasażera, ale nie wsiadł.
            – Proszę, panie mają pierwszeństwo.
            – Oh, jaki szarmancki – zaśmiała się dziewczyna. – Myślałam, że sam chcesz usiąść z przodu. Może Bastien by się pomylił i zamiast za gałkę od zmiany biegów, potrzymałby cię za kolano.
            Bill nie skomentował, ale blondyn zdawał się być jej żartami lekko poirytowany.
            – Caroline, wyluzuj z tymi żartami, co? To naprawdę wcale nie jest zabawne.
            – No już dobrze, nie złość się – przechyliła się lekko i ucałowała przyjaciela w policzek. – Nie wkurzajcie się tak, bo serio pomyślę, że coś jest na rzeczy.
            – Nic nie jest na rzeczy.
            Czarnowłosy usiadł z tyłu i sięgnął do kieszeni po telefon, bo wydawało mu się, że wcześniej zawibrował, jakby dostał jakąś wiadomość, ale w tamtej chwili nie w głowie mu było patrzeć na wyświetlacz komórki. Wcześniej był zbyt oszołomiony tym nagłym zwrotem akcji i dopiero teraz, kiedy już wygodnie usiadł w aucie, przypomniał sobie o tym. I nie mylił się, to był sms od Toma. Pospiesznie otworzył wiadomość.
            „Występ był świetny! Dałeś z siebie wszystko, gratuluję! Udanej imprezy Kotku i pamiętaj, bądź grzeczny… Bardzo cię kocham.”
            Przymknął na chwilę oczy i przyłożył telefon wyświetlaczem do piersi. Poczuł jakiś dziwny żal i sparaliżował go nagły wyrzut sumienia. Podczas, kiedy on pozwolił sobie na chwilę słabości w ramionach Bastiena, Tom pisał tę wiadomość… I kolejny raz okazał się strasznym dupkiem! Niech to szlag! Jak on mógł pozwolić się pocałować? Tylko, czy wcześniej przypadkiem nie myślał i nie chciał takiej chwili? Ależ oczywiście, że chciał! A na dodatek sam ją sprowokował. Kochał Toma, dlaczego więc wciąż pozwalał sobie na takie małe zdrady? Małe? Zdrada to zdrada, i wiedział, że można zdradzić choćby myślą, a on przecież niejednokrotnie to robił. Dobra, chrzanić to! Stało się i się nie odstanie, ale nie pozwoli sobie na nic więcej. Tylko co z dragami, jakie miał w kieszeni ramoneski, która teraz spoczywała na siedzeniu obok? Oj tam, najwyżej dropsy wykorzysta z Tomem, a to drugie świństwo wyleje w kiblu. Georg będzie dla niego dziś dobrym hamulcem, gdyby jego własne puściły. Odpisał Tomowi:
            „Właśnie jedziemy z Caroline i Baronem do niego. Myślę o Tobie i obiecuję, będę grzeczny. Zresztą zawsze jestem. I też Cię kocham” - wysłał, po czym skasował wiadomości. Zawsze tak robili, na wypadek, gdyby ich telefony mogły przez przypadek dostać się w jakieś niepowołane ręce. Tom już nie odpisał, najwyraźniej nie chciał mu przeszkadzać. Schował więc aparat do kurtki, którą zamierzał już w domu Barona zostawić w jakimś bezpiecznym miejscu. Stracił nieco humor, co od razu zauważył DJ, kiedy już wysiedli w garażu jego domu.
            – Coś się stało? – zapytał, ale on jedynie potrząsnął głową.
            – Nie, wszystko w porządku – uśmiechnął się. Nie mógł przecież się przyznać, skąd taka nagła utrata dobrego nastroju. Był jednak mistrzem jego zmiany, bo kiedy tylko wkroczyli do domu, na widok tego, jakie powitanie zgotowali im czekający w salonie goście, od razu się rozpromienił. Wszyscy skandowali na przemian ich imiona, przekrzykując głośno grającą muzykę gospodarza. Wystrzeliło kilka korków szampana i kiedy już wznieśli toast za jeden z najlepszych eventów DJ’a, od razu zaczęto im gratulować. Podchodzili do niego zupełnie nieznani ludzie, którzy za to doskonale go znali, ściskali i komplementowali jego głos. Na oko było tu ze czterdzieści osób, choć mógł się mylić, ale jeśli Bastien - jak zapewniał - zaprosił ścisłe grono najlepszych znajomych, to miał ich bardzo wielu.
            Gospodarz idealnie przygotował salon do imprezowania. Została z niego usunięta większość mebli, pozostał tylko stół, który stojąc pod ścianą stanowił podstawę poczęstunku, ponieważ właśnie tam rozstawione były wszelkie przekąski i alkohole w wiaderkach z lodem. Jednak goście nie pozostawieni byli sami sobie w tej kwestii. Baron zatrudnił na dziś dwóch kelnerów, a oni serwowali jedzenie, jeśli ktoś sobie życzył. Nie brakowało także barmana, który przygotowywał drinki, gdy ktoś miał na nie ochotę.
            Kiedy zainteresowanie osobą wokalisty nieco przygasło, wypadało gdzieś zostawić tę nieszczęsną ramoneskę z telefonem i dragami w kieszeniach. Naprawdę nie chciał, aby wszystko dostało się w czyjeś łapska. W końcu prawie nikogo tu nie znał.
            – Bastien, przepraszam, ale gdzie mogę zostawić kurtkę? Mam tam telefon, więc najlepiej gdzieś w zamkniętym miejscu.
            Chłopak sięgnął do kieszeni, z której wyjął mały klucz.
            – Masz, zanieś do mojej sypialni. Jest zamknięta, więc jak już ją zostawisz, też to zrób.
            Bill nieco się zdziwił, więc zapytał:
            – Czemu zamykasz sypialnię?
            – Bo to mój azyl, za jakieś dwie godziny będą się pieprzyć po kątach, a ja nie chcę mieć w łóżku czyjejś spermy. Mają inne pokoje na górze, a mój jest tylko do mojej dyspozycji. – Puścił mu oczko i zaraz się oddalił, nawoływany przez chłopaka, który dziś zastępował go za konsolą w jego własnym salonie.
            Bill wziął od niego klucz i zniknął na schodach. Na piętrze otworzył pokój i wszedł. Wewnątrz, panowała zupełna ciemność, więc zapalił światło. Roleta zaciemniająca była szczelnie zasłonięta, co go zdziwiło. Przecież kiedy Baron wychodził z domu było jeszcze jasno, czemu więc już wtedy ją zaciągnął? Nie zastanawiał się jednak nad tym dłużej, położył kurtkę na fotelu, na tym samym, na którym zostawiał ubranie, kiedy tu pomieszkiwał. Uśmiechnął się do siebie i wycofał zamykając na klucz drzwi, tak, jak nakazał mu gospodarz, po czym zszedł na dół. Przy schodach zauważył Georga, który od razu zapytał:
            – Gdzie byłeś?
            – Zostawiłem kurtkę w sypialni Barona, nie mam ochoty, żeby ktoś się dobrał do mojego telefonu jak popiję, sam rozumiesz, ludzie są zdolni odblokować go mimo zabezpieczeń. Będzie tam bezpieczna, zamknąłem drzwi. – Uniósł do góry rękę i pokazał mu klucz, który trzymał między dwoma palcami, i zaraz oddał go właścicielowi. Przyjaciel odprowadził go spojrzeniem. „Już się zaczyna…”, pomyślał, ale jeszcze nie zdenerwował się tym. W duchu śmiał się, że Georg będzie mógł zdać Tomowi pomyślną dla niego relację.
            Impreza rozkręcała się na dobre, część bawiła się w salonie, a część na zewnątrz, przy basenie. Bill z pełną szklanką w dłoni też tam wyszedł i zaraz dołączył do niego Georg. Miał już na końcu języka zapytać go, czy Tom kazał mu go pilnować, o czym przecież doskonale wiedział, jednak powstrzymał się. Nie chciał, aby coś podejrzewał, tak na wszelki wypadek. Zabawa dopiero się zaczynała, a on nie odstępował go ani na krok. Może jednak będzie zmuszony użyć zawartości fiolki, jaką zostawił w sypialni gospodarza? I choć porzucił wcześniej ten zamiar, teraz zaczynał czuć się odrobinę niekomfortowo. Jeśli Georg nie wypije za dużo, wyśpiewa Tomowi wszystko minuta po minucie i chociaż naprawdę powziął postanowienie, że będzie grzeczny, to chciał jednak dobrze się bawić i czuć swobodnie. A wiedział, że to nigdy się nie stanie, jeśli będzie czuł na plecach każdy jego oddech.
            – Co tak stoicie chłopaki? Chodźcie tańczyć! – Jak spod ziemi wyrosła przed nimi Caroline i chwyciła Billa za rękę, ciągnąc do salonu, ten jednak zaparł się ze śmiechem:
            – Nie, nie! Jeszcze nie wypiłem na tyle, żeby iść tańczyć, weź Georga!
            – A dobrze tańczysz? – spojrzała na chłopaka.
            – Owszem, nieźle! – zareklamował się kumpel.
            – No to chodź, zobaczymy!
            Chłopak tylko uśmiechnął się do Billa i podążył za nią w głąb salonu, wydając się być zadowolonym z jej towarzystwa. Czarnowłosy wszedł za nimi, jednak skierował swoje kroki po kolejnego drinka. Odetchnął na chwilę z ulgą, widząc jak przyjaciel oddaje się ekstatycznym pląsom z piękną dziewczyną. Mógłby właściwie szepnąć jej, aby bardziej się nim zajęła, ale znając ją, mogłaby się wygadać, więc wolał nie ryzykować. I tak już się obawiał, że może coś chlapnąć na temat jego i Bastiena. Jednak tak po prawdzie niczego nie widziała, wszystko opierała jedynie na domysłach, więc gdyby kumpel o coś zapytał, zawsze mógł obrócić to w żart. Ale dziewczyna już o tym wszystkim nie myślała, bawiąc się w najlepsze. Wrócił nad basen, gdzie od razu podszedł do niego Baron:
            – Co z Georgiem jest nie tak?
            – A co ma być? – Bill spojrzał na niego pytająco.
            – Mam wrażenie, że cię pilnuje. Zauważyłem, że cały czas za tobą łazi.
            – Też mam takie wrażenie – westchnął, a Baron się tylko zaśmiał.
            – Pewnie ktoś mu kazał, ale nie obawiaj się, nie będę cię tu jawnie wyrywał.
            Czarnowłosy nie odpowiedział, tylko wychylił połowę zawartości swojej szklanki. Miał ochotę dziś się trochę zakręcić, choć nie zamierzał upić się w trupa, ale chciał czuć jak te procenty szumią mu w głowie. Ewidentnie DJ coś podejrzewał, miał jednak nadzieję, że nie domyśla się, kto dał przyjacielowi takie zlecenie.
            – Masz coś do upalenia? – zapytał blondyna, zmieniając temat.
            – A jakże – uśmiechnął się pytany i wyjął z kieszeni małe pudełko z kilkoma skrętami. – Dziś palę tylko to.
            Odpalili wciąż nie ruszając się z miejsca. Bill zerknął w stronę salonu i dostrzegł, że Georg wciąż tańczy w towarzystwie Caroline.
            – Chodź na huśtawkę, póki wciąż jest wolna – zaproponował gospodarz i bez chwili wahania udali się w to samo miejsce, gdzie wczoraj siedzieli i rozmawiali, kiedy wyszła Caroline. Przez jakiś czas palili w milczeniu, obserwując ludzi bawiących się przy basenie. Niektórzy nawet do niego wskoczyli, pozbywszy się uprzednio ubrań. Minęła ledwie godzina, odkąd tu byli, a część towarzystwa miała już zdrowo w czubie.
            – Sam bym się chętnie ochłodził w tej wodzie – zaśmiał się cicho Bill, wypuszczając dym.
            – No to w czym problem? Jak chcesz, możemy wskoczyć – zerknął na niego Baron.
            – Nie, daj spokój, fryzura mi się popsuje i cały makijaż szlag trafi.
            – To akurat nie ma znaczenia, w makijażu, czy bez, jesteś tak samo piękny – blondyn wciąż mu się przyglądał, choć on na niego nie patrzył, jakby czegoś się obawiając. Czuł w sobie przyjemne mrowienie, które spowodowane było alkoholem i skrętem, jednak zauważył pewną zależność - kiedy Baron mówił mu takie rzeczy, wszystko się jakby wzmagało. Obiecał sobie jednak, że powstrzyma dziś żądze i starał trzymać się dzielne, a przynajmniej nie podejmować słownej gry, która mogłaby pójść zbyt daleko. Wzrok miał zawieszony na kąpiących się imprezowiczach, kiedy poczuł na swojej wspartej o siedzisko dłoni, ciepłą dłoń DJ’a. Lekki dreszcz przepłynął przez jego ciało, wzbierając na sile, kiedy blondyn delikatnie ją ścisnął, subtelnie pocierając opuszką kciuka o jej wierzch. Wstrzymał oddech, jednak nawet nie poruszył się. Co on do cholery robił? Właśnie przez takie gesty stawał się słaby. Westchnął cicho, zdając sobie sprawę, jak zaczyna na niego działać dotyk Bastiena. Chciał odwrócić głowę, aby spojrzeć na niego, a wtedy kątem oka zauważył, że w ich stronę zmierza znajoma postać kumpla. Szybko cofnął rękę, tym samym uwalniając ją z uścisku chłopaka.
            – Twoja niańka tu idzie – zaśmiał się cicho blondyn.
            – Nie da mi dziś spokoju – mruknął czarnowłosy pod nosem. – Już się wytańczyłeś? – zagadał do Georga, kiedy ten był już blisko.
            – Na razie. Co palicie? – popatrzył na ich badawczo.
            – Chcesz? – wyciągnął do niego pudełko ze skrętami, Bastien.
            – Jasne, jak się bawić, to się bawić – sięgnął po jednego i zaraz odpalił.
            „Już ja ci załatwię dobrą zabawę, kurwa”, pomyślał Bill ze złością.

***
           
            Matthias miał sporo dobrych i przydatnych kontaktów właściwie wszędzie, nawet w policji i ochroniarskich firmach, jakie zawsze się przydały. Wszędzie można było znaleźć łase na dodatkowy, niemały zarobek, wtyczki. Tak było i tym razem. Dom sąsiadujący z posesją Bastiena stał od roku pusty, bo właściciele wyjechali na jakiś czas do Australii. Chyba łatwiejszego zlecenia jeszcze nie miał, wystarczyło dać komu trzeba w łapę i bez najmniejszego problemu mógł przebywać tam ile tylko zechciał, i nawet nie musiał wchodzić nielegalnie, bo dostał klucz od bramy. Chodziło mu tylko o ogród, więc tym bardziej nie było problemu.
            Była to świetna lokalizacja do obserwacji, jak też i strzelenia doskonałych fot, ponieważ dom znajdował się nie obok, ale z tyłu, i nawet dość wysokie ogrodzenie, nie stanowiło dla fotografa żadnej przeszkody, tym bardziej, że na końcu zielonego terenu pustej posesji, stały dwa dość duże drzewa i wystarczyło na jednym z nich umościć sobie jakieś wygodne gniazdko służące do obserwacji. Tak też zrobił i tego dnia. Od trzech godzin siedział w koronie drzewa, robiąc zdjęcia. Jednak nie był zadowolony z przebiegu sytuacji. Osoby, jakie miał przyłapać na jakichś seksualnych ekscesach, były nad wyraz powściągliwie i w tej kwestii nie działo się nic. Miał kilka nic nie znaczących fot, kiedy byli sam na sam, ale najwyraźniej nie mieli ochoty na nic ponad rozmowę. Tak naprawdę nie było co fotografować, bo na co komu zdjęcie, jak siedzą na ogrodowej huśtawce i palą skręty? Już pomału zaczynał mu drętwieć tyłek i tracił cierpliwość. Chyba jego zleceniodawca coś sobie ubzdurał, bo jeśli faktycznie by ich coś łączyło, choćby na tej huśtawce polecieliby w ślinę, albo zniknęli na schodach prowadzących na piętro. Akurat ten moment mógł uchwycić przez któreś z okien, jednak oni, albo siedzieli i palili, albo bawili się z resztą. Nie miał więc dla Maxa zbyt dobrych wieści w tym temacie, a może wręcz przeciwnie; to były najlepsze wieści, jakie mógł mu przekazać. Tak czy inaczej ten czas uznawał za stracony, jednak postanowił zostać tu do końca imprezy, bez względu na wszelkie związane z tym niedogodności. I pewnie tak też by się stało, tkwiłby na tym drzewie do bladego świtu, gdyby nie sms, w zupełnie innej sprawie: „Gdzie jesteś? Zbieraj tyłek, bo inaczej zmarnujesz szansę, aby dopaść pannę Krüger”. To była wiadomość od jednego ze współpracowników, który śledził dla niego niektóre osoby i jak coś się działo, dawał znać. Zamknął obiektyw aparatu, zawiesił go przez ramię i postawił stopę na pierwszym stopniu drabiny. Zerknął jeszcze w szeroko otwarte, okienne drzwi salonu Barona, gdzie wszyscy bawili się w najlepsze i doskonale widział, jak tańczą, po czym zszedł. „Nic tu się nie zadzieje, przez godzinę, czy dwie. Wrócę i może wtedy coś złapię”, pomyślał, po czym opuścił posesję, spiesząc przyłapać kogoś innego.

***

            Tom patrzył co jakiś czas na wyświetlacz komórki. Wprawdzie nie liczył, że Bill będzie do niego co chwilę pisał, ale miał cichą nadzieję, że odezwie się w trakcie imprezy. Na domiar złego Georg też nie dał znaku życia, a przecież obiecywał, że się odezwie. Dochodziła północ, matka poszła spać, a on oglądał jakiś film, na którym w ogóle nie potrafił się skupić. W końcu zniecierpliwiony napisał do Georga: „Jak tam? Miałeś pisać”. Wiedział, że prędzej, czy później odpowie, bo jego telefon był niczym smycz, kiedy Sara gdzieś wyjeżdżała. Spróbowałby tylko milczeć, to dopiero byłaby afera. I nie pomylił się, zaraz przyszła odpowiedź: „Wszystko w porządku, bawimy się świetnie, a Bill jest grzeczny i właśnie tańczy”. Tom widząc te słowa, uniósł do góry brew. Bill tańczył? A to dobre sobie, przecież on prawie nigdy tego nie robił. Pewnie się już upił. Zaniepokoił się. „Jeśli jest pijany, uważaj na niego”. Georg odpisał: ”Spoko, będę uważał, ale śpij spokojnie, nic się nie dzieje”.
            Bill faktycznie sporo wypił, ale nie na tyle, aby przestać kontaktować ze światem. Wciąż był inwigilowany przez Georga, jednak to wcale nie przeszkodziło mu w słownym flircie z Baronem. Oczywiście poddawał się mu wtedy, kiedy kumpel był daleko i nie mógł nic słyszeć, a mrok i migające światła nie pozwalały spostrzec często widocznych oznak, że tych dwóch coś przyciąga jak magnes. Wciąż jednak zachowywali się względem siebie tak, jakby to, co nieuchronnie pchało ich do siebie, stanowiło granicę niemal nie do przekroczenia. W pewnym momencie Bill przyłapał się na tym, że zamiast pilnować, gdzie w danej chwili jest zagrażający mu Georg, on uporczywie wypatrywał Bastiena, kiedy ten zniknął mu z oczu. W takiej chwili czuł się bardzo dziwnie i nie potrafił nazwać tego uczucia żadnym mianem. To było coś na kształt zazdrości, że może właśnie w tej chwili zabrał kogoś do swojego azylu. Jednak zaraz znów miał go w polu widzenia i wówczas oddychał z ulgą. Przecież był tutaj gospodarzem i czasem musiał czegoś dopilnować. Teraz znów mu zniknął, ale za chwilę zobaczył go, jak rozmawia z Caroline, mógł więc spokojnie sączyć drinka. Zauważył, że tej dwójce także przygląda się Georg.
            – Co, podoba ci się, nie? – zagadnął go.
            – No i co z tego? – palnął chłopak.
            – No właśnie nic – zaśmiał się Bill. – Niestety nic.
            – Mam Sarę, jakbyś nie pamiętał.
            – Pamiętam też, że to wcale nie przeszkodziło ci przelecieć chętną panienkę po koncercie w Hannoverze.
            – To było dawno.
            – No, jeśli według ciebie pół roku, to dawno… – drwił przyjaciel.
            – Odpierdol się, jakbym chciał, to bym ją przeleciał – odparował, na co czarnowłosy nie mógł już powstrzymać serdecznego śmiechu. Jakoś w to nie wierzył, że taka laska jak Caroline, dałaby się przelecieć kolesiowi takiemu jak Georg, i wcale nie z powodu jej wstrzemięźliwości, bo już trochę ją poznał. I choć o tym nie wiedział, miał rację, bo zupełnie niedaleko Baron prowadził z nią rozmowę niemal na ten sam temat.
            – Słuchaj, mam do ciebie sprawę…
            – No co tam? – zwróciła na niego spojrzenie rozbawiona dziewczyna.
            – Zajęłabyś się Georgiem, co?
            – Co przez to rozumiesz? – zapytała upijając drinka. – Mam iść się z nim pieprzyć?
            – No nie zaszkodziłoby, to by wam zajęło trochę czasu – uśmiechnął się tajemniczo Baron, a widząc jej zdezorientowaną minę, dodał: – Czasu, którego ja potrzebuję…
            – Chyba cię popieprzyło Baron, mam iść do łóżka z tym nudziarzem? Sorry, dobrze się bawię i mam oko na kogoś zupełnie innego, tamten koleś w ogóle mnie nie kręci – rzuciła i już chciała odejść, ale jeszcze na chwilę się zatrzymała: – Ale o co tak naprawdę ci chodzi w związku z nim?
            – Tak wiesz, między nami… Chodzi mi o to, że pilnuje Billa, nie wiem kto mu to zlecił, ale gdybym wiedział, wcale bym go tu nie zapraszał.
            – A co na to Bill? Nie chce, żeby go pilnował? – Kokieteryjnie przekrzywiła głowę, zerkając w stronę chłopaka, o którym mówili, i zauważyła, że właśnie im się przygląda.
            – No właśnie wydaje mi się, że nie chce… – Teraz Baron zerknął w jego stronę.
            – To go upijcie.
            – To nie jest takie proste, do gardła mu nie naleję.
            – No to nie wiem, sorry przyjacielu, ale nie pomogę. Nie będę się męczyć, kiedy ty będziesz cały w skowronkach. Kocham cię jak brata, ale siostrą miłosierdzia nie jestem – zaśmiała się i okręcając na pięcie, czmychnęła w stronę basenu. Bastien odprowadził ją spojrzeniem i wsparł ręce na biodrach, po czym powtórzył po niej cicho sam do siebie:
            – Radź sobie sam… A to dobre.

sobota, 19 stycznia 2019

Część 52.



Część 52.

            Bill puścił się biegiem w głąb korytarza i dopadł do wózka, na którym siedział Tom.
            – I co powiedział lekarz?
            – Spokojnie, to tylko skręcenie – odpowiedział brat.
            – Więc po co te kule i to coś? – wskazał na stabilizator, jaki trzymał w ręku Georg.
            – Bo nie mogę obciążać nogi, więc muszę kilka dni poruszać się o kulach, albo wcale. A to stabilizator, mam to nosić, jak już zacznę chodzić.
            – Świetnie – sapnął Bill. – A ciebie zabiję! – dodał, patrząc złowrogo na kolegę.
            – Za co?
            – Bo wyciągnąłeś go na tę pieprzoną ściankę i teraz jest uziemiony!
            – Daj spokój Bill, to przecież nie jego wina – bronił kolegi Tom.
            – Stary, wyluzuj, on nie jest dzieckiem, sam chciał jechać – odezwał się Georg.
            Prowadząc tę rozmowę, cały czas zbliżali się do wyjścia, przy którym wciąż czekał Bastien.
            – Co się w końcu stało? – zapytał, bo był zbyt daleko aby usłyszeć wymianę zdań od początku.
            – No skręcenie, niestety.
            – Zawsze to lepsze, niż zwichnięcie, czy złamanie – odpowiedział blondyn.
            – Teoretycznie tak – uśmiechnął się Tom, spoglądając na chłopaka. – Tylko przez to nie będzie mnie jutro na waszej premierze.
            – No właśnie! – wyrwał się Bill, znów piorunując Georga spojrzeniem, na co ten tylko wywrócił oczami.
            – Pomóc wam jakoś? – zaoferował się Baron. – Bo jak coś, mogę was zawieźć.
            – Nie, dzięki. Przyjechaliśmy samochodem Georga, więc on nas odwiezie. Wracaj spokojnie do siebie i się wyśpij przed jutrem.
            – No dobra, to pamiętaj Bill, jutro bądź tak z dwie godziny wcześniej, musimy przed wszystkim popróbować, a ty Tom się kuruj. Cześć chłopaki! – Baron pożegnał się i ruszył w kierunku swojego auta.
            – Cześć! – usłyszał jeszcze na odchodne i ostatnie tego dnia, słowa Billa:
            – Do jutra.
            Sanitariusz pomógł Tomowi wsiąść do samochodu i odjechał z wózkiem. Georg wsiadł za kierownicę, a Bill z tyłu usadowił się obok brata.
            – No i taka fajna impreza nas ominie – sapnął ze smutkiem.
            – Mnie ominie, przecież wy z Georgiem możecie iść.
            – Tak? No ciekawe, mam może zostawić cię samego na całą noc? Nawet nie będziesz miał jak zjeść, albo się napić. Nie ma mowy! – żachnął się czarnowłosy. Bliźniak się zaśmiał.
            – No bez przesady, mogę poruszać się o kulach.
            – No ciekawe w co weźmiesz sobie kubek z piciem, w zęby?
            – Coś się zorganizuje, może Danielle przyjedzie do Toma? – odezwał się zza kierownicy, Georg. Nawet nie musiał teraz patrzeć na Billa, bo i tak doskonale widział w wyobraźni tę chęć mordu w jego oczach.
            – A ciebie już chyba całkiem tam popieprzyło! Jak nie chcesz, żebym ci przypierdolił, to lepiej siedź cicho! – wrzasnął wściekły. Kumpel tylko zachichotał cicho.
            – Dajcie spokój, idźcie i bawcie się dobrze. Zadzwonię po matkę, ona chętnie przyjedzie. – Tom nie chciał, aby przez niego Bill zrezygnował z imprezy, jaką Baron zorganizował po premierze. Rzecz jasna, nie mogło tam go zabraknąć, przecież też miał być gwiazdą tego wieczoru. Nie chciał go blokować i uziemić, choć najchętniej nigdzie by go nie puścił. Mimo, że mu ufał, trochę się bał, bo wiedział, że kiedy wypije, bywa nieobliczalny. Poza tym porozmawia z Georgiem i wyznaczy mu zadanie, aby go pilnował. Wtedy będzie zupełnie spokojny.
            – Ja na imprezie, a mamuśka z tobą – westchnął Bill. – Nie wiem, czy to dobry pomysł. Poza tym potem nie będzie chciała za szybko wyjechać.
            – A co Billy? Martwisz się, że nie pobzykacie? – zaśmiał się Georg.
            – Tak, dokładnie tak!
            – Tom jest niepełnosprawny, więc pewnie i tak nie dacie rady.
            – Spokojna twoja głowa geniuszu, są takie pozycje w jakich jego noga nawet nie drgnie.
            – Rany, o czym ja z tobą rozmawiam – Georg zatrzymał się pod bramą domu bliźniaków, i z zażenowania zakrył twarz dłonią.
            – Ojej, myślałby kto!
            Tom nie brał udziału w tej ich wymianie zdań, ale w końcu się wtrącił:
            – W tej sytuacji to najlepszy pomysł, no chyba, że wolisz, aby zaopiekowała się mną Danielle. – Obaj gitarzyści wybuchnęli śmiechem.
            – Bardzo śmieszne! – huknął Bill.
            Wciąż się śmiejąc wysiedli z auta. Na jakiś czas zaprzestali tych żartów i zajęli się kontuzjowanym chłopakiem, pomagając mu się wygramolić i jakoś wtaszczyli go po schodach.
            – Chyba będziemy spać na razie w gościnnym na dole. Bez sensu, żeby cię targać po schodach na górę, nie będziesz skakał potem na jednej nodze na dół. – Bill podrapał się po głowie.
            – W sumie racja – zgodził się Tom, kiedy z pomocą kolegi usiadł na kanapie w salonie.
            – No dobra, to zniosę pościel. Jak jutro ma przyjechać matka, to najwyżej ona będzie spała w twojej sypialni.
            – To ja już pójdę – odezwał się Georg.
            – Poczekaj jeszcze trochę, przecież nie jest tak późno, może napijemy się po drineczku, co? – zatrzymał go przyjaciel.
            – No nie wiem, a samochód?
            – Nie każę ci się uchlać, ale wypić lekkiego drinka.
            – No dobra, czego się nie robi dla kumpla – wyszczerzył się chłopak.
            – Sięgnij do barku i przynieś lodu. Niestety musisz się obsłużyć sam i przy okazji mnie.
            Bill zniknął na schodach prowadzących na górę, a Georg przygotował w tym czasie dwa drinki.  
            Wrócił z kuchni, gdzie dorzucił do szklanek lód i podał jedną Tomowi, który zerkając w stronę wejścia na schody, skinął ręką, aby kumpel usiadł obok.
            – Mam do ciebie sprawę – powiedział nieco ciszej.
            – Zamieniam się w słuch. – Przyjaciel usiadł obok i upił kilka łyków, po czym zwrócił spojrzenie na chłopaka.
            – Jutro będziesz pilnował Billa, okej? – Tom spojrzał mu w oczy, a Georg tylko się skrzywił. – Proszę cię, zrób to dla mnie. Ufam mu, ale sam wiesz, że jak wypije, to mu odpierdala, a ja nie wiem kto tam będzie. O Barona się nie martwię, ma tego swojego Maxa, ale co jeśli ktoś inny wpadnie mu w oko?
            – Tom, posłuchaj, to trochę bez sensu, nie uważasz, że jeśli zechce, zrobi to i tak, i wcale niekoniecznie na tej imprezie?
            – Tak, wiem, ale będę spokojniejszy, jeśli będziesz miał na niego oko. Obiecaj mi, proszę cię. Idziesz tam sam, nikt nie będzie zaprzątał twojej uwagi, więc możesz zerknąć.
            – A co, jeśli mi ktoś wpadnie w oko?
            – Najpierw musiałbyś znaleźć chętną – zachichotał cicho Tom.
            – No dzięki stary, ale dobra, niech będzie – mruknął przyjaciel i wychylił nieco trunku ze swojej szklanki.
            – Będę wdzięczny – uśmiechnął się.
             

***

            Jeśli mój brat myślał, że nie będę ich podsłuchiwał, to grubo się mylił. Owszem, wszedłem na górę, kiedy Georg polazł do kuchni po lód, tylko dlatego, że wtedy nie mogłem stać za ścianką oddzielającą schody od salonu, bo by mnie widział. Jednak gdy tylko wrócił do Toma, na palcach zszedłem na dół i zatrzymałem się w miejscu, gdzie nie mogli mnie dostrzec. Wtedy bardzo dobrze  wszystko słyszałem i na słowa Toma uśmiechnąłem się tylko chytrze pod nosem. Wiedziałem, że muszę coś wymyślić, aby wyeliminować Georga z tej gry. Nie zamierzałem zdradzać Toma, ale na chuj mi była na imprezie taka przyzwoitka, która będzie łazić za mną krok w krok i mnie obserwować? Wtedy moja tam obecność nie miałaby najmniejszego sensu, bo co to za zabawa, kiedy masz świadomość, że ktoś ciągle depcze ci po piętach?


***

            – Dobra, ćsiii… – szepnął Tom, który usłyszał, że Bill schodzi z góry. Po chwili pojawił się dzierżąc w objęciach kołdrę i poduszkę.
            – Idę pościelić ci w gościnnym – oznajmił i zniknął w holu.
            – Tylko wiesz, nikomu ani słowa – dopowiedział cicho szatyn, a Georg tylko skinął głową na znak, że przyjął do wiadomości i zrobił minę, która mówiła: „Masz mnie za kretyna? Przecież to oczywiste!”, ale już się nie odezwał w tym temacie. Wcale pomysł Toma mu się nie podobał, bo skupiając się na Billu, nie będzie się dobrze bawił, ale czy mógł odmówić przyjacielowi? Wychylił do dna swojego drinka zerknął na zegarek.
            – Dobra, to ja już się będę zbierał.
            – Już uciekasz? – zapytał Bill, który właśnie wrócił do salonu i zobaczył, że Georg wstał. Chłopak skinął głową, pożegnał się i wyszedł, obiecując jeszcze na odchodne jutro do południa odholować im samochód.
            Kiedy wyszedł, Tom zadzwonił do matki, która oczywiście zgodziła się przyjechać, i choćby zaraz zamierzała wsiąść do auta, ale chłopak uspokoił ją, że nie ma pośpiechu. Bill będzie wychodził dopiero wieczorem, więc spokojnie może być tu jutro po południu.
            Nowa sytuacja w jakiej się znaleźli, była dla obydwu sporym wyzwaniem. Tom wprawdzie jakoś radził sobie poruszając się o kulach, ale w łazience był niemały problem z kąpielą w brodziku. Nie chciał stawać na kontuzjowanej nodze, a jego bliźniak nie był jakimś osiłkiem, aby mógł się na nim wesprzeć dłuższy czas. W końcu obaj zdecydowali, że wykąpią się w wannie. Tu nie ograniczały ich ściany i Bill jakoś pomógł mu do niej wejść. Oczywiście nie mógł odpuścić sobie, aby nie wykorzystać w odpowiedni sposób tego ostatniego wieczoru, kiedy mieli być sami. Dlatego też po kilku krótkich pocałunkach, bez zbędnych pieszczot, wgramolił się bez pardonu na biodra Toma. To była najlepsza pozycja, w jakiej mógł zaspokoić siebie i jego tak, aby w żaden sposób nie urazić go w bolącą nogę. I choć w ferworze uniesienia poszkodowany niechcący zrobił to sam, to nawet nie pisnął. Poddał się błogiej przyjemności, nie myśląc o chwilowym bólu. Jednak nie szaleli tak jak zwykle i skończyło się na tym jednym razie. Potem Bill pomógł Tomowi wyjść z wanny, a nawet się wytrzeć, i grzecznie zapakowali się spać w gościnnym pokoju.
            Oczywiście matka wcale nie przyjechała po południu. Już o dziesiątej zbudził ich dzwonek telefonu Toma, bo dźwięku domofonu nawet nie słyszeli. Obaj spali jak zabici, to była jak na nich zbyt wczesna pora na pobudkę. Zaspany Bill ledwie zwlókł się, aby otworzyć jej drzwi. Wcale nie zamierzał już wstawać, wiedział, że wróci jeszcze do łóżka, ale przez to wszystko zapomniał zatuszować faktu, że spał razem z Tomem. Jednak i tak sprytnie potrafił wybrnąć z tej sytuacji, chociaż matka wcale się temu nie zdziwiła przez stan starszego bliźniaka. Zabrał swoją poduszkę i powiedział, że skoro ona już tutaj jest, nareszcie może go zostawić pod jej opieką i porządnie wyspać się we własnej sypialni. Kobiecie nawet przez myśl nie przeszło, że mogło być inaczej, choć akurat tej nocy faktycznie tylko razem spali, bo wcześniej dogodzili sobie w wannie.
            Bill finalnie wstał po trzynastej i kiedy zszedł na dół, Tom już dawno po śniadaniu siedział w salonie i coś oglądał. Na stoliku było pełno różnych przysmaków, jego noga leżała sobie na pufie, a matka krzątała się w kuchni gotując obiad.
            – Od razu widać, że mamusia będzie synkowi dogadzać – zaśmiał się. – Dawno wstałeś?
            – Nie zasnąłem już, nie mogłem. Noga mnie bolała – odparł Tom.
            – Weź te przeciwbólowe, co przepisał ci lekarz.
            – Już brałem – odparł szatyn smętnie.
            – Bardzo źle się czujesz? – zapytał z troską Bill, siadając bokiem obok brata. Widział, że jest jakiś przygaszony, jakby smutny, ale myślał, że to z powodu dolegliwości jakie odczuwał przez tę nogę.
            – Nie jest tragicznie – rzucił bliźniak.
            – To co się dzieje? Bo widzę, że coś się dzieje…
            – Nic wielkiego, po prostu szkoda, że mnie tam dziś z tobą nie będzie.
            – Będzie transmisja w necie na kanale Barona, więc niewiele tracisz. Musisz oglądać, potem mi powiesz, czy dobrze wypadłem, to mój debiut w klubie, z kimś innym niż nasz zespół.
            – Na pewno wszystko pójdzie dobrze – lekko uśmiechnął się Tom. Oczywiście żałował, że nie będzie go dziś u boku Billa, ale nie to było główną przyczyną jego kiepskiego nastroju. Pozwolił pójść Billowi samemu na tę imprezę, ufał mu, ale i tak coś wewnątrz go gryzło. Miał jakieś złe przeczucie i sam nie wiedział czego się bał. Nie myślał, że Bill go zdradzi, tego nawet nie dopuszczał do głowy, ale miał w sobie jakiś dziwny, bliżej nieokreślony niepokój. Może po części była to obawa, że pozna kogoś nowego? Kogoś, kto przypadnie mu do gustu na tyle, aby zupełnie zmienić ich relację na tę sprzed kilku miesięcy? Nie miał pojęcia. Wydawało mu się, że znał go bardzo dobrze, ale kto wiedział co przyniesie kolejny dzień? Tak naprawdę przecież bywał nieobliczalny.
            – Śniadanko dla drugiego synka! – Mama postawiła przed Billem talerzyk z rumianymi tostami i pachnącą kawę w kubku, po czym cmoknęła go w policzek.
            – O, dziękuję mamusiu – uśmiechnął się chłopak. – Tego mi brakowało!
            – No wiesz co? – żachnął się Tom. – Ja robiłem ci śniadanie leniu i czasem nawet do łóżka podawałem.
            – Ty byś lepiej jakiejś pannie podawał, a nie bratu – zaśmiała się matka.
            – Nie mam dziewczyny, to ćwiczę na nim. – Dał Billowi lekkiego kuksańca w bok, aż ten omal nie zakrztusił się tostem.
            – Liczę na ciebie Tom, chciałabym mieć kiedyś jakieś wnuki, bo na niego to nie mam co.
            Bill tylko wywrócił oczami.
            – Oddam spermę do banku, to gdzieś tam będziesz je miała – zaśmiał się cicho.
            – Ja nie potrzebuję gdzieś tam, tylko tu.
            – Obawiam się mamo, że nie doczekasz się. – Puścił rodzicielce oczko Tom.
            – A ty co? Też zmieniłeś orientację?
            – Nie, ale nie potrzebuję dodatkowych problemów. Na co mi dzieci, skoro mam Billa? On jest jak duże dziecko, masz w nim syna i jednocześnie wnuka – zachichotał cicho.
            Matka tylko westchnęła.
            – Z wami nie idzie się dogadać, lepiej dopilnuję obiadu – sapnęła i wróciła do kuchni.
            – Mam nadzieję, że mamuśka nie zabawi zbyt długo – szepnął Bill, kiedy oddaliła się na bezpieczną odległość.
            – Nie mam pojęcia ile będzie siedzieć – odpowiedział równie cicho bliźniak.
            – Trzeba ją jakoś spławić po niedzieli, nie mam zamiaru zbyt długo pościć – Czarnowłosy puścił bratu oczko. Miał ochotę go pocałować, ale za barkiem, oddzielającym salon od kuchni kręciła się rodzicielka, więc mógł sobie tylko o tym pomarzyć. – Na dodatek nawet nie ma jak się teraz wyrwać z domu – dodał.
            – Coś się wymyśli, wyślemy ją po zakupy to będzie wolna chata.
Obaj zaśmiali się cicho. Bill posiedział jeszcze trochę w salonie z Tomem jedząc śniadanie. Rozmawiali o jakichś mało istotnych rzeczach, mając na względzie fakt, że nie są sami. Nie mogli się nawet przytulić, bo o okazywaniu sobie czułości w tej sytuacji nie było nawet mowy. Wokalista doskonale widział, że brat jest przygaszony, ale nie pytał już o przyczynę. Zbliżał się czas, kiedy zacznie się szykować na wieczór, jego myśli coraz intensywniej krążyły wokół tego wydarzenia i nie potrafił się skupić na rozmowie z Tomem. W pewnym momencie przypomniał sobie, że powinien coś załatwić w związku z misją Georga.
– Pójdę się szykować, bo w końcu się spóźnię. – Wstał z kanapy i już miał się pochylić, aby ucałować bliźniaka, kiedy przypomniał sobie o matce, która wciąż była w kuchni. Uśmiechnął się tylko blado i żegnany smutną miną brata, ruszył w kierunku schodów. Na górze szybko dopadł do telefonu leżącego na nocnej szafce i wybrał numer do znajomego dealera. Kiedy chłopak odebrał połączenie, odezwał się:
– No cześć, jest potrzeba na dziś.
– A co takiego potrzeba?
– GHB, najlepiej w płynie.
– Hoho, niemożliwe, żeby ktoś ci się opierał – zaśmiał się chłopak.
– Raczej chodzi o unieszkodliwienie kogoś na kilka godzin – odpowiedział cicho Bill.
– No nie wnikam, a coś jeszcze?
– Nie… Chociaż… – zawahał się. – Wezmę jeszcze dropsy. Podjadę tam gdzie zawsze przed osiemnastą, pasuje?
– Jasne, będę.
– To na razie – pożegnał dealera i się rozłączył. Przez chwilę trzymał telefon w ręku, jakby się wahając, ale zaraz rzucił go na łóżko, tym samym pozbywając się wszelkich wątpliwości.
– Niech się dzieje… – mruknął i ruszył w kierunku łazienki.


***

            Bill miał wrażenie, że dzisiejszego wieczoru było jeszcze więcej ludzi, niż na premierze krążka Bastiena. Czyżby to właśnie jego osoba przyciągnęła aż takie tłumy? Wyglądało na to, że tak, bo na koniec wszyscy skandowali jego imię, domagając się powtórki na bis właśnie tego numeru, który skomponował dla niego Baron. Był podekscytowany i szczęśliwy, kiedy zeszli ze sceny już po wszystkim, a w niewielkiej garderobie DJ’a na backstage’u, wciąż dochodził do jego uszu aplauz publiki w klubie.
            – Słyszycie ich? – zaśmiał się Baron. – Chyba jeszcze takiego szału, to tu nie było. Wygląda na to, że byłeś gwiazdą wieczoru Bill, sorry Caro. – Puścił dziewczynie oczko i cmoknął ją w policzek.
            – No to teraz pójdę w odstawkę, bo pewnie będziesz pisał tylko dla niego – westchnęła, robiąc żartobliwie udawaną, smutną minę.
            – Skarbie, dla ciebie zawsze będę komponował – uściskał ją mocno. – Dziękuję ci, byłaś wspaniała.
            Bill patrząc, jak DJ tuli w ramionach swoją przyjaciółkę zapalił papierosa i odszedł kilka kroków w stronę okna. Nie chcąc zakłócać im ten miłej chwili, obserwował jak tłum wysypuje się z klubu na ulicę. Wibrowało w nim szczęście i ogromne zadowolenie. Zaśpiewał dziś idealnie i był z siebie niezwykle dumny. Słyszał gdzieś za plecami, jak gospodarz wieczoru wciąż zapewniał dziewczynę, że wypadła bardzo dobrze i był ciekaw w jakie słowa ubierze pochwałę jego występu. Był pewien, że jemu zamierza także podziękować za ten wieczór.
            – Już wystarczy tych czułości. Pójdę do łazienki poprawić makijaż i się odświeżyć, bo jak dotrzemy już do ciebie, to będą na nas czekali, więc nie wkroczę tam taka rozmazana – zaśmiała się Caroline i zniknęła za drzwiami łazienki.
            Kiedy Baron odwrócił się, Billa nie było już w tym samym miejscu co wcześniej. Pokój wypełniał subtelny mrok i tylko nikła poświata małej lampki, pozwoliła mu odnaleźć jego szczupłą postać, która stała przy oknie tyłem do niego. Przez chwilę zastanawiał się, czego jego oczy mogą szukać za szklaną szybą, która oddzielała ich od świata za nią, gdzie z wolna milkł gwar odjeżdżających, czy też odchodzących klubowiczów. Postąpił kilka kroków, skradając się niczym złodziej, który nie zamierzał zabierać niczego materialnego, ale z ogromną radością skradłby mu serce. Bill zdawał się być zanurzonym w głębi swoich myśli, a on był na siebie zły, że nie potrafi ich odczytać. Żałował teraz, że nie posiada takich telepatycznych zdolności, aby dzięki nim przed oczami zawirowała mu każda zgłoska składająca się w zdania, jakie w tej chwili jego anioł układał w swojej głowie. Patrzył na kontur jego ramion i szyi czując, że ogarnia go nieposkromiona ochota, aby podobnie, jak przed chwilą swoją przyjaciółkę, chwycić go w ramiona i tulić mocno. Przymknął oczy oddychając nim. Przecież był już tak blisko, ledwie na wyciągnięcie dłoni, której wciąż wyciągnąć nie śmiał.
            – Dziękuję… – powiedział cicho stojąc za nim, a kiedy Bill odwrócił się, ich spojrzenia się spotkały.
            – Mimo tych kilku lat na scenie, wciąż jestem oszołomiony – odpowiedział spokojnie, przygaszając peta w popielniczce, którą trzymał w dłoni, ale zaraz odstawił ją na okienny parapet.
            – Wiedziałem, że wszystko pójdzie dobrze, ale to nie było tylko dobrze, było idealnie, a ty… Ty jesteś wspaniały… – Baron zniżył głos do poziomu szeptu. Bill nie ruszał się z miejsca, jakby czekał na więcej takich słów, więc nie przestając wpatrywać się w jego oczy, dodał: – Najlepszy…
            Uniósł dłoń lekko w górę, jednak nim delikatnie objął jego ciepły policzek, pozostawało te kilka centymetrów jakie wciąż dzieliło go od tego dotyku. Celebrował ten moment, jakby był dla niego świętą relikwią. Ale na Boga przecież on był… Był nią od pierwszej chwili. Wreszcie położył z ogromną czułością miękkość wnętrza swojej dłoni na jego delikatnym policzku.
            – Cudownie cię poczuć... – szepnął, ani na moment nie pozwalając sobie zaburzyć jednostajnej linii ich spojrzeń. W jego sercu zrodziła się obawa; a co, jeśli go zaraz odepchnie?
            To, co właśnie zaczynało się tu dziać, nie powinno nosić miana zwykłego podziękowania i prawdopodobne było to, że Bill być może za moment ocknie się z tego euforycznego letargu, jaki ogarnął go po występie, jednak nic takiego się nie stało. Zamiast jakiejkolwiek, nieprzychylnej mu reakcji, Baron miał wrażenie, że mocnej wtulił policzek w jego ciepłą dłoń. Powieki czarnowłosego pokryły źrenice oczu, które jeszcze chwilę temu przyglądały mu się uporczywie. Miał wrażenie, że wciąż zachowana, choć bardzo znikoma przestrzeń między ich ciałami, naładowana jest elektryzującymi drobinami. Drżące usta Billa rozchyliły się lekko. Bastien doskonale widział, jak na jego wilgotnych wargach odbija się światło lampki. Serce zabiło mu mocniej.
            W obliczu takiej bliskości - choć tak naprawdę Bill wciąż był tak daleki - czuł, że staje się słaby, i chyba była najwyższa pora, aby zadać sobie pytanie, czy kiedykolwiek przy nim nosił miano silnego? Pewnie nigdy - ten jego wcześniejszy chłód i dystans był przecież udawany - a już na pewno nie teraz, kiedy wokalista ułożył mu dłoń na torsie i czując, jak w klatce żeber mocno tłucze się jego serce, zaśmiał się cicho:
            – Zaraz pomyślę, że dostaniesz zawału.
            – Mogę dostać i zawału, pod warunkiem, że uratujesz mnie sztucznym oddychaniem metodą...  – Bastien zawahał się na chwilę, ale przecież nie było w nim aż takiej nieśmiałości, aby nie dokończyć zaczętej myśli: – ...usta-usta.
            Nie potrafił oderwać od niego spojrzenia, ani tym bardziej dotyku, kiedy ułożona i idealnie dopasowana do jego policzka dłoń, lekko przesuwała się po nim. Niesforne serce tłukło się w piesi jak szalone i chyba odpowiednim było stwierdzenie Billa, że może przyprawić go o zawał.
            Czarnowłosy anioł wciąż trzymał rękę na jego piersi. Bastien wstrzymał oddech, a po chwili poczuł, jak delikatnie sunie po jego torsie, z niezwykłą subtelnością i lekkością, tak, jakby nie zamierzał go dotknąć, a jedynie odgadnąć opuszkami palców kierunek osnowy na koszulce. I niby nie działo się nic, niby wciąż tylko się w siebie wpatrywali, ale ta chwila była dla niego czystym pięknem, jakiego chyba jeszcze w całym swoim życiu nie doświadczył. Pragnął go całym sobą, a jednak wciąż nie robił kroku naprzód. Wiedział, że za chwilę otworzą się drzwi łazienki, z której wyjdzie Caroline i wszystko pryśnie jak mydlana bańka. Czasu było niewiele, powinien się spieszyć, a mimo to, bał się zrobić cokolwiek więcej. Topiąc się pod wpływem jego spojrzenia, sam przymknął powieki i wtedy poczuł, że ich czoła zetknęły się. Miał wrażenie, że na taką chwilę czekał całą wieczność, i gdyby jeszcze wczoraj śmiał snuć takie marzenia, sam by się za nie zganił. Nie spodziewał się, że znajdzie się dziś tu z nim, w sytuacji jaka sprawiała, że krew w jego żyłach zaczęła płynąć z prędkością wartkiego, górskiego potoku, a teraz, kiedy w pasie oplotły go szczupłe ręce Billa, zadrżał. Już się nie wahał, ani nie obawiał. Objął go mocno, czując już bardzo idealnie ciepło jego ciała i oddech kładący się gorącem na jego ustach. Mimo to, wciąż nie śmiał sięgnąć po więcej.
            Otworzył oczy widząc, jak idealnie brązowe są jego tęczówki, kiedy z tak bliska się w niego wpatrywał. To niepojęte, aby czuł tak wielkie onieśmielenie w obliczu tego wymarzonego. Przecież nie zamierzał posiąść jego ciała, przecież to tylko usta. Tylko…? To aż jego usta, te upragnione, wymarzone każdej samotnej nocy, kiedy ból rozrywał go od wewnątrz, to te usta, które muszą smakować tak słodko, że nie jest w stanie opisać tego smaku żaden poeta. To obietnica raju, jaki zaklęty jest w tym czarnym aniele.
            – Uratuję cię… – szepnął Bill i zaraz poczuł na swoich wargach to upragnione ciepło.
            Jego, były takie miękkie, delikatne i słodkie jak miąższ dojrzałego owocu. Bastien mocno zatopił w nich dotyk swoich, pragnąc zapamiętać ten smak, który oszałamiał i mocno pobudzał każdy zmysł. Języki splątały się ze sobą zapamiętale, lecz ta chwila nie trwała zbyt długo, bo właśnie obaj usłyszeli, jak otwierają się drzwi łazienki. Bill natychmiast odskoczył od Bastiena, który z szaleństwem w spojrzeniu patrząc w jego oczy zakomunikował:
            – Musimy jechać.