środa, 27 grudnia 2017

Część 23.



Część 23.

            - Byłeś kiedyś w tej restauracji? – zagadnął Bastien, kiedy czekali na drinki.
            - Może ze dwa razy, zazwyczaj bywamy w różnych lokalach, nie mamy z Tomem jakiegoś ulubionego.
            Blondyn popatrzył na niego z zaciekawieniem. Mówił o swoim bliźniaku tak, jakby był jego partnerem, ale rozumiał to. Łączyło ich wiele, byli rodzeństwem, mieli tę samą pasję i pracowali razem, właściwie nie rozstawali się nigdy, no chyba, że miewali jakieś randki, ale o takich nie było mu nic wiadomo. W sumie chyba nie powinien się dziwić, że wszędzie bywał z Tomem i dlatego w ten sposób teraz mu odpowiedział.
            - To pewnie nie wiesz, że z drugiej strony mają jeszcze lepszy taras, z kanapami i hamakiem. Chodźmy tam – zaproponował, trzymając już w dłoni pełną szklankę.       - Tak się składa, że byłem tu zimową porą, więc raczej nie miałbym wtedy ochoty poleżeć w hamaku – zaśmiał się czarnowłosy.
            Pokonali kilka schodków na górę i mogli cieszyć się zupełnym odosobnieniem, bo na tarasie prócz ich dwóch, nie było nikogo. Bastien od razu skierował kroki w stronę kącika z huśtawką.
            - Ja nie zaryzykuję siedzenia tu z drinkiem – pokręcił głową Bill siadając na jednej z kanap.
            - Masz rację, łatwo można się zalać, oczywiście w tym mniej przyjemnym znaczeniu. – Blondyn także zrezygnował z uprzednio wybranego miejsca i usiadł obok wokalisty, a po chwili milczenia odezwał się: – Nie sądziłem, że nasze drogi zawodowe skrzyżują się kiedykolwiek.
            - Dlaczego? – Bill zwrócił ku niemu swoje spojrzenie.
            - Bo gracie zupełnie inną muzykę, nie spodziewałem się, że zechcecie pójść tą drogą.
            - Jakiś czas jesteś w branży, współpracujesz z wieloma ludźmi i dość często z takimi, którzy bawią się zupełnie innym stylem. Chyba nie powinno cię to dziwić. Mój brat od jakiegoś czasu już o tym myślał, zauroczyły go syntetyczne dźwięki.
            - I to on chciał grać i pracować ze mną? – Bastien wbił w czarnowłosego przenikliwe spojrzenie błękitnych oczu, jakby chciał usłyszeć, że tę propozycję wysunął młodszy z bliźniaków. Niestety nie otrzymał odpowiedzi o jakiej marzył.
            - Tak. Od jakiegoś czasu o tym myślał i wybrał do współpracy ciebie.
            - A dlaczego właśnie mnie?
            Teraz Bill dłużej zatrzymał na nim swój wzrok, a następnie odparł:
            - Bo jesteś najlepszy. Poczęstujesz mnie papierosem? Zostawiłem swoje na stole, wcześniej brałem od Toma - wymruczał, sięgając do kieszeni. – Komórkę chyba zresztą też.
            - Tak, jasne – Rozkojarzony, młody muzyk wyciągnął paczkę papierosów częstując swojego towarzysza. – Może jestem najlepszy, ale ciebie jakoś nie zwaliła z nóg moja propozycja.
            Bill uśmiechnął się pod nosem. Więc jednak nie zauważył oznak jego wewnętrznej euforii, to oznaczało, że udało mu się zagrać wręcz idealnie. Wypuścił wolno papierosowy dym, po czym odparł spokojnym, pewnym siebie tonem:
            - Cieszę się z twojej propozycji. To będzie dla mnie coś nowego, po prostu dostaję często różne oferty, więc nic nie robi na mnie ogromnego wrażenia, trochę już w tym siedzę. I musisz wiedzieć, że mało którą przyjmuję – Tak naprawdę miał w swoim życiu tylko dwie tego typu sugestie, ale przecież nie mógł ujawnić faktu, że jeszcze nie jest tak bardzo rozchwytywanym wokalistą. Teraz miał pewność, że nagranie czegoś z Baronem otworzy mu wiele drzwi.
            - Więc ja się cieszę, że zechciałeś przyjąć moją. Kompozycja jest prawie gotowa.
            - Naprawdę? – Bill niemal podskoczył, ale szybko zreflektował się, że nie może, nie chce i nie powinien okazywać teraz żadnych emocji.
            - Tak i mam nadzieję, że spotkamy się wkrótce. Chciałbym, żebyś posłuchał ścieżki, dam ci też tekst.
            - Nie spodziewałem się, że to nastąpi tak szybko, myślałem, że dopiero po nagraniu naszej płyty.
            - Tak szczerze, to napisałem ją z myślą o tobie, całkiem niedawno – odpowiedział Bastien, a ton jego głosu stał się jeszcze cieplejszy, niż wcześniej. Pewne było to, że obserwuje czarnowłosego, czego ten miał całkowitą świadomość. Bill lubił być adorowany, podziwiany i uwielbiany, jego narcystyczna natura wręcz się tego domagała, więc teraz pozwalał na to blondynowi, czując się w jego towarzystwie dobrze i przyjemnie. On z pewnością nie był zainteresowany nim jako potencjalnym kandydatem do łóżka, czy choćby flirtu, ale przecież nikomu nie zaszkodzi, jeśli usłyszy kilka komplementów, czy miłych słów. Wcale nie zamierzał z tego rezygnować.
            - Niedawno, to znaczy kiedy? – Teraz zwrócił głowę w jego stronę, wyrzucając niedopałek za balustradę.
            - Sam nie wiem czemu, ale zainspirowałeś mnie na tamtej imprezie, kiedy się drugi raz spotkaliśmy. Wróciłem do domu, wciągnąłem co nieco i napisałem to – Patrzyli sobie w oczy zastanawiając się dokąd zmierzają myśli tego drugiego. Bastien nie wspomniał ani słowem jak bardzo wówczas ten chłopak go zauroczył i, że tamtego ranka onanizował się starając rozładować seksualne napięcie, kiedy wizualizował pod powiekami tę piękną twarz i te oczy, w które teraz znów mógł patrzeć, a Bill zastanawiał się, jak wielkie wrażenie musiał na nim wywrzeć, że stał się jego muzą. Jednak nie poruszył tego tematu, a jedynie zapytał:
            - Bierzesz? – Czym zupełnie go rozkojarzył. Blondyn lekko drgnął, odrobinę zawiedziony, że z jego wyznania zainteresował go jedynie fakt, że ćpa.
            - Czasem, kiedy nie potrafię opanować emocji, ale dość rzadko. A ty?
            - Rzadziej, niż czasem – odparł wokalista, odwracając wzrok. To z pewnością nie był wygodny temat, ale nie zamierzając prowokować chłopaka do flirtu, którego tak naprawdę nie chciał, sam wkroczył w te niebezpieczne rewiry. Nietrudno było wyczuć, że podoba się Bastienowi, więc jeśli okazałby mu cień przychylności, rozmowa mogłaby łatwo zejść na płaszczyznę nieco mniej oficjalną. I jakkolwiek był łasy na komplementy, nie zamierzał dawać nikomu choć cienia nadziei na coś bliższego niż koleżeństwo, czy przyjaźń. Miał przecież Toma, to jego kochał i pożądał, nie potrzebne mu były jakieś romanse. Kiedyś z pewnością wszedłby z tym chłopakiem w nieco głębsza relację, ale nie dziś, nie teraz, kiedy miał w sercu jedyną miłość.
            - Ale zdarza ci się? – ciągnął temat Baron.
            - Zazwyczaj są to jakieś lekkie używki, coś na lepszy seks, no sam rozumiesz – uśmiechnął się, puszczając mu oczko.
            - A masz kogoś stałego do tych przyjemności? – wypalił chłopak niespodziewanie.
            - Jasne, że mam.
            - Serio? To chyba was jeszcze nikt nie przyłapał, bo cisza w mediach.
            - I nie przyłapie, jesteśmy ostrożni – zaśmiał się czarnowłosy. Twarz chłopaka przysłonił na krótką chwilę cień zawodu. Bill kogoś miał… W sumie nie powinien się temu dziwić, młody mężczyzna z twarzą anioła, o mlecznej cerze i delikatnej posturze nie mógł być przecież sam. Był piękny, niemal idealny, delikatny, wręcz cudowny i wyglądało na to, że jedyne co zrobi to obliże się smakiem. Logiczne było to, że nie może teraz do niego startować, bo na bank zostanie odrzucony, ale kto zabroni mu się z nim zaprzyjaźnić? Może uda mu się z czasem zdobyć jego przychylność i w jakiś sposób przekonać go do siebie? Ludzie przecież zmieniają partnerów.
            - No tak, rozumiem. W tej branży trzeba się ze wszystkim kryć – odparł starając się ukryć rozczarowanie i zaraz odwrócił wzrok udając zaciekawienie horyzontem, na którym pojawiły się właśnie ciężkie, burzowe chmury.
            - Nie lubię się afiszować swoją prywatnością. Im fani mniej wiedzą, tym większy jest spokój.
            - Dokładnie, wiem coś o tym. Miałem już wiele niefajnych przygód z tym związanych, ale nie mówmy już o tym, lepiej mi powiedz, czy już zdążyliście nad czymś popracować w studio – zmienił drażliwy temat i od tej chwili ich rozmowa przybrała swobodny, wręcz przyjacielski tor.

***

            Tom w oczekiwaniu na Billa właśnie dopijał kolejną porcję alkoholu. Trochę zagadał się z Peterem i Marcusem, zupełnie nie patrząc na zegarek. W tej właśnie chwili poczuł wibracje telefonu w kieszeni i zerknął na wyświetlacz, od kogo mógł nadejść sms. Nie było to jednak nic ważnego, ale właśnie uświadomił sobie, że od pół godziny rodzice siedzą w kinie, bo dokładnie czterdzieści minut temu rozmawiał z matką. Wyglądało na to, że ich plany trafił szlag. Bill gdzieś przepadł i nim go odnajdzie, zanim dojadą do domu upragniony czas w jakim miała być wolna chata przepadnie, a razem z nim ich szansa na seks we własnym domu. Ale co tam szansa… Mogą to zrobić wszędzie, a pojutrze, kiedy już starzy wreszcie wyjadą będą mieć nadto czasu na miłosne igraszki, teraz najważniejsze było to, gdzie do jasnej cholery jest Bill? Z pewnością przepadł gdzieś z tym pieprzonym DJ’em. Tak chciwie na niego patrzył na spotkaniu w wytwórni, no i ta jego propozycja. To wszystko śmierdziało Tomowi chęcią wyrwania go i teraz miał pełną świadomość, że jego własny pomysł tej współpracy okaże się ogromnym błędem, nie z powodów zawodowych, ale tych najbardziej osobistych. Znów w swoje szpony pochwycił go strach.
            Drżącymi palcami wybrał kontakt do swojego bliźniaka i nacisnął zieloną słuchawkę. Ku swojemu zdziwieniu usłyszał znajomą melodię dźwięku nadchodzącego połączenia w telefonie brata, którego wyświetlacz zaświecił się tuż obok talerza, pół metra dalej na stole.
            „Cudownie, zostawił telefon i zapomniał o całym świecie w towarzystwie tego dupka”. Tom poczuł, jak ogarnia go wściekłość, ale nie tylko. W gardle natychmiast urosło mu coś na kształt ogromnej, duszącej guli i najzwyczajniej w świecie pochłonęła go zazdrość.
            - Kurwa – przeklął, ściągając na siebie spojrzenia menagerów.
            - Coś się stało? – zapytał Marcus.
            - Powinniśmy już jechać, a Bill zostawił telefon i nie wiem gdzie jest. Pójdę go poszukać – odparł wstając, na co obaj mężczyźni skinęli głowami.
            Tom wrócił na taras, gdzie przedtem palili papierosy, ale tam nikogo nie było, obszedł toalety i inne pomieszczenia, nie zauważając schodów na górę znajdujących się tuż za barem. Był sfrustrowany, zły i pełen różnych, kłębiących się w jego głowie obaw. Gdzie mógł być teraz Bill? Przecież do jasnej cholery nie rozpłynął się w powietrzu!

***

            - To kiedy będziesz miał chwilę, żeby do mnie podjechać? – zapytał Bastien.
            - Dam ci znać, daj mi swój numer – Bill sięgnął do kieszeni, kiedy znów przypomniał sobie, że jego telefon został na stole. Jakiś czas już tu siedział rozmawiając w najlepsze, chyba powinien  wracać, która to mogła być godzina? – Cholera, przecież zostawiłem telefon. Daj, wklepię ci mój numer – sięgnął po aparat, który trzymał w dłoniach blondyn i wstukał kilka cyfr, po czym nacisnął zieloną słuchawkę, aby w nieodebranych połączeniach zapisał mu się kontakt. Jakież było jego zdziwienie, kiedy nieopodal usłyszał znajomy dźwięk. W pierwszej chwili pomyślał, że w roztargnieniu po prostu gdzieś w pobliżu go zgubił, ale gdy spojrzał w tym kierunku zobaczył Toma, z założonymi na piersiach przedramionami, nonszalancko opartego o bal drewna, tuż przy schodach. W dłoni trzymał jego telefoniczny aparat.
            - No pięknie – warknął. Był zły, chociaż nie. On był wściekły, wręcz wkurwiony, a Bill to widział, bo aż drgały mu mięśnie policzkowe i zaciśnięta żuchwa. Zmrużone oczy wpatrywały się w niego, pociemniałe ze złości. – Pół godziny temu mieliśmy być w domu. – dodał po chwili, niemal zgrzytając zębami.
            - O kurwa, faktycznie. Już idę – jęknął Bill, zrywając się na równe nogi, a za nim także ze swojego miejsca podniósł się i Bastien.
            - Teraz to już poszło się jebać. Nie musisz się spieszyć – Tom rzucił w jego stronę telefon, który ledwie udało mu się złapać, po czym odwrócił się na pięcie i zbiegł po schodach na dół.
            - Przepraszam, to przeze mnie. Zagadałem cię. To było coś ważnego? – zapytał blondyn.
            - Poniekąd – mruknął czarnowłosy. – Chodźmy na dół.
            Zeszli po schodach bez pośpiechu. Bill wiedział, że pokpił sprawę. Rozmawiając z Baronem zupełnie zapomniał co zaplanowali na ten wieczór. Kiedy podszedł z blondynem do stołu, Tom już tam siedział z kolejną, pełną szklaneczką. Doskonale wiedział, że nie zamierza natychmiast wyjść z restauracji i z pewnością nie zrobiłby tego, nawet jeśliby go o to prosił. Był wściekły i urażony. Teraz, kiedy usiadł i on, zaczął w myślach wyrzucać sobie to co się stało. Jak mógł tak po prostu zapomnieć o ich planach? Mieli mieć całe dwie i pół godziny dla siebie, a może nawet i trzy, jeśliby zjawili się w domu tuż po wyjściu z niego rodziców. Na samą myśl o tym, co właśnie w tej chwili mógłby z nim robić, zawładnął jego ciałem dreszcz, a kiedy napotkał wzrok brata, wysłał mu błagalne, przepraszające spojrzenie. Teraz z pewnością zemści się na nim i za karę da mu kilka dni zupełnego celibatu.
            - A was gdzie wcięło? – zapytał menager Bastiena.
            - Rozmawialiśmy na górnym tarasie – odparł chłopak.
            - Zdaje się, że będzie burza – zauważył Marcus, spoglądając w stronę okna.
            - Spadamy? – zagadnął Bill.
            - Dopijemy drinki i możemy jechać.
            - Zawieziesz nas? – zapytał czarnowłosy.
            - Jasne, zadzwonię zaraz po kierowcę, że może już po nas wrócić.
            Tom siedział jakby był nieobecny, popijając dużymi łykami swoją whiskey. Już nawet nie patrzył w jego stronę, zupełnie jakby był powietrzem. Do cholery, mógł wcześniej go zawołać, a nie siedział sobie tu w najlepsze zalewając się i zupełnie nie interesując co robi, na dodatek udawał wielce obrażonego. Teraz na niego spłynęła złość i rozżalenie. Wiedział, że kiedy tylko zostaną sam na sam, nie omieszka mu tego wygarnąć. Menagerowie rozmawiali na jakieś zawodowe tematy, podczas, gdy cała reszta siedziała w milczeniu, spoglądając na siebie ukradkiem. Po chwili Bill wstał, nie mogąc już znieść tego dziwnego napięcia udał się do toalety, a gdy wrócił, usłyszał, że van lada moment po nich przyjedzie. Pożegnali się więc, umawiając wstępnie i wyszli, zostawiając zapłatę za przyniesiony rachunek.
            Na parkingu ich drogi rozeszły się zupełnie. Bastien z Peterem udali się do swojego auta, a blondyn jeszcze kilkakrotnie obejrzał się za siebie, o czym bliźniacy nie mogli mieć pojęcia, wsiadając wzburzeni do służbowego vana.
            - A z wami co? – zapytał Marcus, który siedząc obok kierowcy odwrócił się do nich i zauważył ich marsowe miny.
            - Nic. Nie ważne. – mruknął Tom.
            - Gdzieś wam się spieszyło, tak?
            - Spieszyło, wcześniej, ale teraz już się nie spieszy – Wymownie spojrzał na Billa, który tylko wzruszył ramionami.
            - Zagadałem się, ale oczywiście moja wina, bo ty nie mogłeś mnie zawołać.
            - Bo kurwa nie miałem pojęcia gdzie jesteś!
            - Jasne, zgubiłem się na Manhattanie – prychnął czarnowłosy, odwracając się w stronę szyby.
            - Spokojnie, nie kłóćcie się. To było coś ważnego?
            - Dobra, już, koniec tematu. Z rodzicami byliśmy umówieni. – skłamał gitarzysta i w tej samej chwili zaczęły padać wielkie krople deszczu rozbijając się o dach i szybę auta.
            - To jak z rodzicami, to wam odpuszczą. No i mamy burzę – zauważył Marcus.
            Całą drogę nie odezwali się do siebie ani słowem, a kiedy podjechali pod dom, w oknach kuchni paliły się światła, co oznaczało, że rodzice już są. Burza rozpętała się na dobre i niemożliwością było, żeby nie przemoknąć do suchej nitki, przemierzając choćby tę niedaleką drogę od auta, do drzwi domu.
            - Może posiedźmy jeszcze chwilę, powinno zaraz się uspokoić, zmokniecie – odezwał się z troską w głosie menager, ale obaj nie mieli zamiaru zostać ani chwili dłużej w aucie. Choćby w deszczu zamierzali wykrzyczeć jeden drugiemu każde słowo, jakie cisnęło im się na usta.
            - Daj spokój, nie jesteśmy z cukru – rzucił Tom. – To na razie, zadzwoń co z terminami.
            - Dobra, to trzymajcie się!
            - Cześć! – pożegnał się Bill, otwierając drzwi samochodu i natychmiast przebiegł niewielki kawałek drogi, dzielący go od odjeżdżającego właśnie auta do zadaszenia pod boczną ścianą domu, a tuż za nim Tom, który zaraz chwycił czarnowłosego za poły marynarki i przyparł mocno do płaszczyzny za jego plecami.
            - A teraz mów kurwa, co tam się działo? Dotykał cię? Pocałował? Mów, ale już! – wysyczał. Oczy Billa szeroko się rozwarły i nie zważał nawet na to, że krople skapujące z jego włosów wpływają pod powieki.
            - Co ty pieprzysz, Tom? – zapytał z niedowierzaniem, chwytając go za nadgarstki.
            - Mów kurwa, bo cię zapierdolę! Ciebie i tego gnoja!
            Tom był naprawdę wściekły i dawno go takiego nie widział. Właściwie nigdy go takiego nie widział, nigdy z tego powodu. A powód był tylko jeden: zazdrość. Od dnia, w którym ich życie totalnie się zmieniło, odkąd połączyła ich prócz tej braterskiej, jeszcze partnerska więź, nie dał mu żadnego powodu to tego plugawego uczucia zwanego zazdrością. Ale zaraz, chwila… Czy teraz mu jakikolwiek dał? Przecież on tylko z nim gadał, nie zrobił nic złego, nie dotykał go, nie całował, nie flirtował i nawet nie rozmawiał na zdrożne tematy, choćby takie, jak tamtym razem. I nawet nie pomyślał o nim w ten niegrzeczny sposób. O co więc był ten cały wkurw?
            Oczy Toma płonęły żywym ogniem zazdrości i miłości. Cholera, to się naprawdę działo! To, o czym marzył kiedyś, co śnił po nocach i był cholernym szczęściarzem, że jego sen się spełnia.  
            Puścił nadgarstek brata i wpatrując się w to płomienne spojrzenie, objął dłonią jego mokrą twarz, po której spływały strużki wody, zupełnie, jakby stał pod prysznicem. Nie dbał o to, że on nie jest pod zadaszeniem, po prostu mókł nie chcąc wejść do domu, póki nie usłyszy zapewnienia, że ukochane ciało nie zostało zbrukane obcym dotykiem.
            - Kocham cię ty idioto, kocham jak skurwysyn i nigdy, nikomu nie dam się nawet dotknąć – odpowiedział cicho, ledwie słyszalnie przez ten szum ulewy i już nie pozwolił mu wyartykułować ani jednego słowa. Dopadł do jego ust swoimi, całując zaborczo, mocno, niemal boleśnie. Nie zważając na kolczyk, nie dbając o to, że właśnie z tego pośpiechu rozciął sobie o jego zęby wargę, a metaliczny posmak krwi zmieszał się ze śliną. Obejmując dłońmi szyję Toma, czuł, jak to ukochane, spięte ciało rozluźnia się, jak poddaje się pieszczocie warg, biorąc w tym czynnie udział. Nie ważne było to, że za ścianą ich rodzice być może właśnie jedli kolację. Oni, spowici mrokiem, w ulewnych strugach deszczu oddawali się płomiennym pocałunkom, podczas których Bill jednym obrotem ciała, zamienił ich miejscami. Teraz on mókł, chcąc choć na chwilę ochronić przed deszczem brata, który i tak już nie miał nawet skrawka suchej odzieży na sobie. Przylgnął do niego całym sobą i sugestywnie poruszył biodrami, ocierając się o niego wypukłością, jaka nagle powstała pomiędzy jego udami. Dokładnie to samo wyczuł u Toma i wsunął pomiędzy jego nogi swoje udo, pocierając nim. Odrywając się od niego, wymruczał tym tonem głosu, który brat tak bardzo uwielbiał. Zawsze brzmiał w ten sposób, kiedy tak bardzo go pragnął:
            - Tommy… Ja nie chcę do domu, chcę się z tobą kochać, nieważne gdzie... Na ławce, na trawie, gdziekolwiek. Po prostu weź mnie, bo oszaleję - Spojrzał na jego usta, oblizując własne i charakterystycznie przygryzł wargę. Zawsze to robił w takich chwilach, doprowadzając bliźniaka tym gestem do apogeum pragnienia. Zazdrość i wściekłość szybko zastąpiło pożądanie, jakie mógł zaspokoić natychmiast i nieważne było w jakich warunkach, bo tak naprawdę to wszystko jeszcze bardziej go podniecało. Nie potrzeba było więcej słów, mocnym uściskiem objął Billa za rękę i pociągnął za sobą na tył domu, gdzie mogli skryć się między drzewami i krzewami, chronieni przed ciekawskimi oczami sąsiadów wysokim płotem porośniętym liściastym pnączem, choć w tej chwili to nie było aż tak bardzo niezbędne, bo mrok i ściana deszczu, dostatecznie chroniła ich przed każdym spojrzeniem. Bo kto o zdrowych zmysłach, w taką pogodę zechciałby w ogóle wyjść z domu i robić cokolwiek podczas takiej ulewy?
           

czwartek, 7 grudnia 2017

Część 22.



Część 22.

            Trzy bite dni spędziliśmy z rodzicami. Dawali nam spokój tylko w czasie, kiedy jechaliśmy do studio. Kochaliśmy ich i lubiliśmy spędzać z nimi czas wolny, szczególnie kiedy dłużej się nie widzieliśmy, ale teraz sytuacja była szczególna. Przez ich obecność nie mogliśmy nawet iść do łóżka, bo nie mieliśmy jak. Nie chcieliśmy czekać aż zasną i skradać się do siebie nocą. Nie umieliśmy być cicho w sypialni i niemożliwe było, żebyśmy mogli robić to teraz w domu. Pierwszy dzień celibatu był katorgą. Musiałem onanizować się pod prysznicem, ale drugiego dnia, wracając ze studio pojechaliśmy za miasto, do lasu. Tom rozłożył tylne siedzenie i spędziliśmy tam dwie godziny. W sumie, nie było nas ponad cztery i w trakcie, kiedy brał mnie ostatni raz, oczywiście musiała zadzwonić matka. Ona zawsze miała wyczucie czasu… Tym razem dzwoniła do mnie, więc Tom na chwilę wstrzymał ruch bioder, jednak nie wycofując się. Miałem go w sobie cały czas, kiedy z nią rozmawiałem, przez co mój głos był z pewnością roznamiętniony, bo od razu zapytała co robię. Zdenerwowała mnie i nawrzucałem jej, że jak są daleko, to dzwoni raz na kilka dni i nie ma pojęcia czym się w tym czasie zajmujemy, ale będąc tu, kontroluje nas na każdym kroku i nawet podczas telefonicznej rozmowy, pyta co robię.
            - A co mogę robić? Rozma-aaawiam z tobą ma-aamo – odpowiedziałem na zakończenie swojego wywodu, przeciągając nieznacznie samogłoski, bo właśnie w tej chwili Tom zapulsował we mnie swoim fiutem. Myślałem, że mu przyłożę i miałem ochotę go udusić, ale kiedy szybko rozłączyłem się odrzucając telefon, nakazałem tylko: - Teraz pieprz mnie, mocno, z całych sił Tommy, bo oszaleję!

***

            Czwartek zapowiadał się dość pracowicie. W planach było spotkanie z Baronem, potem wspólny lunch dla lepszej integracji. Wieczór miał być tylko dla nich, a że rodzice zaplanowali wyjście do kina, usilnie namówili ich na późniejszą godzinę twierdząc, że wówczas będą mogli pójść razem. Jednak był to dość chytry plan – chcieli zatelefonować do nich na pół godziny przed seansem, że niestety nie wyrobią się. Celowo mieli czekać do tak zwanej za pięć dwunastej, żeby już byli w kinie i nie zrezygnowali z seansu, a wtedy będą mieli jakieś trzy godziny dla siebie, wreszcie w swoim własnym domu, a nie na tylnym siedzeniu auta, czy toalecie w studio, gdzie musieli zachować naprawdę maksimum ostrożności.
            Nie pozwalając się budzić, spali do dziesiątej a potem, po zjedzeniu przygotowanego przez matkę pożywnego śniadania pojechali na umówione w południe spotkanie w wytwórni.
            Firmowa sala konferencyjna wyposażona była w podłużny stół z owalnymi zakończeniami, dużą liczbę krzeseł, wielki monitor, zajmujący niemal połowę ściany, odtwarzacz, a także flipchart suchościeralno – magnetyczny. Chłopcy umówili się z resztą zespołu, jak też Marcusem i mężczyzną dopinającym umowy na ostatni guzik od strony prawnej na dole budynku, aby już razem dotrzeć na umówione spotkanie. Kiedy tam weszli, Bastien wraz ze swoim impresario i prawnikiem już na nich czekali na sali. 
            Przywitali się podając sobie ręce. Uwadze Toma nie umknęło, że Baron bardziej uśmiechnął się przy powitaniu z Billem i jakby dłużej przytrzymał jego dłoń, chociaż w trakcie spotkania nie zauważył jakichś szczególnych oznak zainteresowania chłopaka jego bratem, więc wraz z upływającym czasem w ogóle przestał zwracać na nich uwagę uznając, że stał się jakiś w tym temacie przewrażliwiony.
            Sekretarka podała napoje, według życzenia każdego i wszyscy dostali do rąk po jednym, wstępnym egzemplarzu umowy do przeczytania i przeanalizowania, oraz zgłoszenia ewentualnych poprawek, dlatego też jakiś czas panowała na sali niemal zupełna cisza, oznajmiająca zagłębienie się w lekturę. W tym czasie panowie zaznaczali, zakreślając ewentualne nieścisłości.
            - Poprawka przydałaby się w tym punkcie, w klauzuli o oświadczeniu o odpowiedzialności za wadliwe przeniesienie praw autorskich – wskazał prawnik chłopców.
            - Tak, brak tu dopisku; „Autor zapewnia, że jego utwór jest całkowicie oryginalny i nie zawiera żadnych zapożyczeń z innego dzieła, które mogłyby spowodować odpowiedzialność wydawcy” – zauważył ten drugi spec od prawa. Chłopcy tak naprawdę jeszcze nie za bardzo znali się na tych wszystkich paragrafach, więc mogli wyłapać jedynie jakieś formalne, znane im niedociągnięcia i błędy, jednak ta umowa, nie zawierała takich, sporządzona była sięgając dalej w przyszłość i nie dotyczyła jedynie zremiksowania ich starszych piosenek, ale odnosiła się również do współpracy nad nową płytą, do czego usilnie dążył Tom, a co w rezultacie udało się osiągnąć. Po krótkiej analizie i wyłapaniu mniej istotnych nieścisłości, do sali poproszona została Ana, specjalistka od sporządzania umów w wytwórni. Nim naniosła odpowiednie, zasugerowane poprawki i wydrukowała dokumenty do podpisu, mężczyźni mieli sporo czasu na dogadanie innych detali współpracy, które nie były zawarte w umowie.
            - Umowa jest na czas nieokreślony, oczywiście każda ze stron może wypowiedzieć ją, z zachowaniem zawartego czasu wypowiedzenia. – odezwał się jeden z prawników.
            - Raczej mamy w planie dłuższą współpracę – dopowiedział Tom. – Poza epką z remiksami chcemy jeszcze nagrać coś całkiem nowego, nie opartego na tym co już istnieje.
            - To będzie kolejna płyta, czy przedtem coś wydajecie nowego? – zapytał Peter.
            - Nie, na razie nie. Jesteśmy niemal świeżo po trasie, mamy trochę przygotowanego materiału, jest kilka kompozycji, jakie chciałbym ci pokazać – Gitarzysta zwrócił się do Bastiena. – Trochę już montowałem sam, więc niebawem możemy zacząć naszą współpracę. W międzyczasie oczywiście, bo mamy trochę rzeczy jeszcze do ogarnięcia i parę koncertów na różnych imprezach.
            - Ja też akurat w tym czasie mam kilka live’ów i duży festiwal, więc jakoś to poukładamy – wtrącił Bastien.
            - Ustal nam wolne terminy w studio – Tom zwrócił się do Marcusa. – Na wstępie, nim dogadamy czas, zapraszam do nas.
            - Z tym akurat nie ma problemu, możemy popracować i u mnie. – Baron zerknął na Billa, który uśmiechnął się. – Mam także propozycję dla ciebie.
            - Dla mnie? – Czarnowłosy uniósł brwi.
            - Chodzi mi o wokal, mam coś autorskiego i byłbym rad, jakbyś zechciał użyczyć swojego głosu. Jeśli kawałek i moja propozycja spodoba ci się, podpiszemy osobną umowę.
            Wyostrzone spojrzenie Toma spoczęło na blondynie, a po chwili przeniosło się na bliźniaka. I choć już był spokojny, a obawy prawie całkowicie w sobie uśpił, to jednak lustrował obu swoim wzrokiem. Bill na pozór nie wyglądał na tryskającego szczęściem, ale on potrafił zachować pozory. Z pewnością nagranie z Baronem autorskiego kawałka, było dla niego smakowitym kąskiem i widział to w jego błyszczących oczach. Tylko on znał go tak dobrze. Wprawdzie już kiedyś nagrywał z kimś piosenkę do filmu, ale ta propozycja była o wiele bardziej interesująca. To byłaby współpraca z DJ’owską gwiazdą, a nie od dziś było wiadomo, że Baron wybiera naprawdę dobre głosy dla swoich utworów, z których każdy stawał się przebojem.
            - Nie ma sprawy, z chęcią rzucę okiem - odpowiedział jakby od niechcenia, beznamiętnym tonem głosu. Od zawsze potrafił trzymać emocje na wodzy, a i teraz nie chciał, aby chłopak zorientował się, że wewnątrz aż płonie z radości na samą myśl o tym przedsięwzięciu.
            - W takim razie umówimy się na jakiś dzień. Z góry uprzedzam, że to także będzie się wiązało z występem na żywo na kilku festiwalach po jej premierze, chociaż pewnie o tym wiesz. – Uśmiechnął się Bastien.
            Bill oczywiście doskonale wiedział, że wokaliści, jacy nagrywali z Baronem, występowali potem na tych wielkich, DJ’owskich festiwalach, na live’ach. Na samo wyobrażenie tego, zawładnęła nim wewnętrzna euforia, bo on koncertował także w Stanach, a jeśli ta współpraca dojdzie do skutku, z pewnością będzie jego gościem i wystąpi potem na każdym z tych wielkich festiwali.  
            Kiedy Baron zwrócił się, coś mówiąc do swojego menagera, szeroki uśmiech mimowolnie zagościł na jego ustach, czym znów przykuł uwagę brata. Teraz Tom wydawał się być odrobinę zaniepokojony i z pewnością pomyślał dokładnie o tym samym. Oczywiste było, że to nie stanie się jutro, ale jeśli już się stanie, będzie musiał wypuścić Billa z rąk, bo w jakim charakterze miałby pojechać z nim za ocean? Partnera, a może nadopiekuńczego bliźniaka, tudzież niańki? To, co ich połączyło było wyjątkowe i silne, ale przecież należało zachować odrobinę rozsądku. Czym się tak przejął na zapas? Przecież Bill go kochał, obiecał mu siebie do końca dni. Każda para czasem się rozstawała z konieczności, a oni byli ze sobą i tak niemal non stop. Mieszkali razem, byli braćmi i nikt nie wiedział co łączy ich ponadto, mieli ten komfort wspólnie pracując i tworząc, dzięki czemu spędzali ze sobą więcej czasu, niż inni ludzie będąc w związkach, skazani na wiele godzin bez siebie chociażby w pracy. On obcował z Billem niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę, w domu wszystko robili razem, odkąd wrócili nie było dnia, aby rozstali się chociaż na krótko, jadali razem, kładli się spać i wstawali o tej samej porze, brali wspólnie kąpiel, prysznic, i wyjątkiem od tego był jedynie czas, kiedy mieli na karku rodziców, dlatego też ich sytuacja była wyjątkowa, zupełnie inna od każdej, przeciętnej pary. Miał Billa tylko dla siebie, całego, o każdej porze dnia i nocy, a teraz myśl, że kiedyś będzie musiał się z nim rozstać choćby na jeden, czy kilka dni paraliżowała go strachem. Ktoś kiedyś powiedział, że tęsknota jedynie wzmaga uczucie, ale on wcale nie chciał tęsknić, nie potrzebował takiego doświadczenia. On kochał mocno, wystarczająco i wiedział, że bardziej nie można, że nic już nie jest w stanie pogłębić tego uczucia. Ufał mu, wierzył, że nigdy go nie zdradzi, ale skąd mógł mieć pewność, że czarnowłosy nie zakocha się w kimś innym? Tęskniąc za normalnością w związku, może w końcu mieć dość ich relacji, kiedy nie mogą nikomu wyjawić swoich uczuć, ani tego co ich łączy. Zapragnie pokazać się światu ze swoim partnerem, a z Tomem w tej roli nie będzie mógł pokazać się nigdy.
            I tego właśnie szatyn obawiał się najbardziej. Teraz, widząc rozpromienionego bliźniaka, który cieszył się jak dziecko po propozycji Barona, coraz bardziej zaczynał się bać. Podczas, gdy w jego głowie szalała burza obaw, oni rozmawiali w najlepsze snując plany współpracy. Teraz zaczynał żałować tego, bo sam był tego przyczyną. Przecież to on marzył o pracy z DJ’em, nagraniu płyty w kooperacji z nim, więc sam tego chciał, choć tak naprawdę zupełnie czegoś innego, z pewnością nie tego, żeby Bill zainteresował się kimkolwiek innym.
            - To co panowie? Wspólny lunch, tak jak się umawialiśmy? – rzucił Marcus, a Peter niemal od razu wstał od stołu.
            - Zarezerwowałem u Friedricha, chyba, że chcecie gdzie indziej.
            - Może być.
            - Tak, pasuje.
            - Dobre żarcie mają. – odezwali się jeden po drugim.
            Po opuszczeniu gmachu wytwórni, udali się na parking tuż obok budynku, skąd ruszyli autami w umówione miejsce. Dojazd na miejsce zajął im niespełna dwadzieścia minut. Tom z Billem przyjechali taksówką, bo wiedzieli, że potem zabiorą się służbowym vanem. Marcus zawsze po tego typu spotkaniach nakazywał kierowcy odwieźć wszystkich. Odkąd David wyjechał do Stanów, to właśnie on przejął wszelkie obowiązki związane z karierą zespołu, nie tylko samych bliźniaków, czym zajmował się uprzednio, i wyglądało na to, że tak już pozostanie. Lada dzień mieli się spotkać u prawnika, aby przepisać wszelkie pełnomocnictwa i zmienić umowę. David nie zamierzał wracać.

***

            Byłem świetnym aktorem, słowo daję. Mógłbym grać w filmach, ale taka kariera nie marzyła mi się. O wiele bardziej kręciło mnie granie w reality-show, zwanym życiem, to wychodziło mi idealnie, a w przyszłości, jeśli już miałbym robić coś innego, niż śpiewanie, to chciałem się zająć modą.
            W tamtej chwili grałem jedną z moich życiowych ról: udawanie przed Bastienem ledwie zainteresowanego propozycją wychodziło mi świetnie, w przekonaniu o czym utwierdził mnie on sam już będąc w restauracji. Tylko Tom zauważył, jak bardzo ta propozycja mnie ucieszyła. To była dla mnie ogromna szansa, chciałem kiedyś zaistnieć jako wokalista, nie tylko jednego zespołu. W drodze do restauracji nie potrafiłem myśleć o niczym innym, wyobrażenie tego wyparło z mojej głowy nawet obsceniczne scenki seksu z Tomem, o czym wcześniej myślałem niemal nieustannie, więc wiadomo, jak wiele to musiało dla mnie znaczyć. W duchu cieszyłem się jak dziecko, zamyślony siedziałem z nosem przyklejonym do szyby, aż w pewnej chwili poczułem ból pod jednym z żeber, jaki zadał mi łokieć Toma. Kiedy zwróciłem ku niemu spojrzenie uśmiechnął się tylko szyderczo i syknął coś pod nosem. Nikt tego jednak tego nie zauważył i nic nie słyszał, bo wokoło toczyła się głośna rozmowa. Wiedziałem, że jest zły, wręcz wściekły, musiałem więc jakoś go uspokoić, bo gotów rzucać mi pod nogi jakieś kłody. Choć tak naprawdę, był moim bratem, powinien się cieszyć z moich sukcesów. I cieszył się, wiedziałem to… Cieszył, a jednocześnie bał, i wiedziałem też czego. Wtedy miałem tylko jeden priorytet; przekonać go, że wcale nie ma czego się obawiać, że mi zależy jedynie na karierze w zespole, a także tej solowej i, że przede wszystkim zależy mi na nim.

***

            Stolik w restauracji zarezerwował Peter, choć właściwie trudno było go nazwać stolikiem, bo był to stół. Siedem miejsc czekało na ich zajęcie, a tuż po przybyciu usadowili się na nich chłopcy z zespołu, Bastien i ich menagerowie. Po chwili zjawił się kelner i podał karty dań. Cały czas towarzyszyła im spokojna rozmowa dotycząca zagadnień z branży, jak też i przyszłej współpracy, i tylko podczas konsumpcji stali się bardziej milczący. Blondyn, nie chcąc się z niczym afiszować, bardzo dyskretnie przyglądał się czarnowłosemu. Najchętniej wyciągnąłby go z tego obiadu, albo sprawił, żeby wszyscy inni po prostu sobie poszli, ale doskonale wiedział, że na wszystko potrzeba czasu. Dopiero przed nim były wszelkie inicjacje jakichś spotkań sam na sam, na początku pod pretekstem współpracy, oczywiście tej, dotyczącej jego autorskiej kompozycji, a potem… czas pokaże. Praca nad płytą zespołu nie wymagała ciągłej obecności Billa, który miał jedynie zaśpiewać na próbach i nagraniu. Ścieżkę dźwiękową miał tworzyć z jego bratem, i to z nim będzie spędzał najwięcej czasu, więc to nie stwarzało okazji do bliższego kontaktu z tym młodym Bogiem, a on chciał być blisko niego, właściwie jak najbliżej. Od chwili poznania, oczywiście nie od tej pierwszej, zupełnie przelotnej, a od tej drugiej, kiedy spędził z nim kawałek czasu na ciekawej rozmowie, nie umiał się pozbyć go ze swojej głowy. Był zafascynowany jego osobą i wiedział, że zrobi wszystko, aby poznać go jeszcze lepiej i pobyć w jego towarzystwie dłużej. Póki co, nie miał jakichś wielkich nadziei na coś więcej, nie miał pojęcia, czy tak do końca obaj przypadną sobie do gustu, bo to, że Bill wpadł mu w oko nie oznaczało jeszcze uczucia, ponadto nie wiedział, czy on sam spodobał się chłopakowi. Możliwe, że z jego strony nic nie zaiskrzy, ale wiedział, że wokalista jest sam w sensie związku, w innym wypadku tabloidy już dawno huczałyby od tej sensacji. Nie pozostawało nic innego, jak zacząć starać się o niego. Jednak nie miał zamiaru podać mu siebie od razu na tacy. Nie może zachowywać się tak, aby wszyscy od razu odgadli, że czarnowłosy bardzo mu się podoba, ale nie będzie mógł też okazać, że zupełnie go nie interesuje. Tę rundę należało rozegrać umiejętnie, a Baron był w tym mistrzem. Dlatego nie wgapiał się bezczelnie w chłopaka, starał się zachowywać naturalnie i na początek zdobyć jego przyjaźń, jak też i jego brata. Nie zaszkodziło mieć takiego sojusznika po swojej stronie. Jednak muzyk nie wiedział o jednym, bardzo istotnym szczególe, bo jak wszyscy inni nie miał bladego pojęcia co bliźniaków łączy.
            - Ktoś idzie zapalić? – zwrócił się do ogółu, doskonale wiedząc, że wszyscy chłopcy są w posiadaniu tego nałogu, dlatego też nawet nie marzył, że pobędzie z Billem sam na sam i jak się spodziewał, chęć wyrazili jednogłośnie, udając się na taras i gromadząc wokół dużej popielniczki. Rozmawiali śmiejąc się, wymieniali poglądy i poddawali ocenie kawałek, jaki właśnie sączył się z głośników. Bastien doskonale wiedział, że dziś nie wskóra kompletnie nic, a nawet nie dogada z nim żadnego, konkretnego terminu spotkania, dotyczącego spraw zawodowych. Musiał uzbroić się w cierpliwość, choć wcale nie była ona jedną z jego cnót, a wręcz przeciwnie; jeśli na czymś zaczynało mu zależeć, chciał to mieć teraz, już! I tak samo było z faktem, że upodobał sobie jego. Gdyby tylko mógł, od razu zaproponowałby mu jakieś spotkanie, ale wiedział, że w tym wypadku musi być ostrożny, nie miał ochoty go spłoszyć, a w konsekwencji stracić. Ale zbieg okoliczności, czy też czysty przypadek sprawił, że jednak udało mu się ukraść strzępek czasu w jakim mógł pobyć z nim sam na sam. Dokładnie w chwili, kiedy dwaj pozostali członkowie zespołu dogasili w popielniczce pety, żegnając się i udając w stronę wyjścia, w kieszeni Toma rozdzwoniła się komórka, w rezultacie czego oddalił się, odbierając połączenie.
            - Masz ochotę może jeszcze na drinka? – zagadnął Bastien.
            - A wiesz, że chętnie? – odparł Bill, ruszając za nim w stronę baru.

***
           
            - Gdzie wy jesteście? Za kilka minut rozpocznie się seans! – rozbrzmiał rozpaczliwy głos matki, kiedy tylko Tom odebrał telefon. Zupełnie zapomniał o ich idealnym planie, w którym to mieli właśnie mniej więcej o tej porze zatelefonować do niej powiadamiając, że nie wyrobią się, ale w tym czasie powinni być już w drodze do domu, aby nie stracić ani minuty z cennego czasu, kiedy to znów będą mieli własne sypialnie tylko dla siebie. Jednak wyglądało na to, że tego czasu pozostanie im naprawdę bardzo mało. Wciąż tkwili w restauracji i nie zanosiło się na to, że opuszczą ją natychmiast.
            - Mamo, przepraszamy. Miałem właśnie dzwonić, nie damy rady, jesteśmy jeszcze w restauracji i nie możemy się wyrwać, jesteśmy z ludźmi, z którymi zaczynamy współpracę. Ale wy idźcie, my i tak jeszcze tu pobędziemy.
            - No trudno, dobrze synku, przecież ja to rozumiem. Zobaczymy się wieczorem, pa kochanie.
            Tom westchnął i rozłączył się odwracając w stronę, gdzie pozostawił Billa z Bastienem, ale ich już tam nie było, pomyślał więc, że z pewnością wrócili do stołu. Po drodze zaliczył toaletę, a kiedy dotarł na salę w której uprzednio siedzieli ze zdziwieniem stwierdził, że na swoich miejscach jest jedynie Peter i Marcus, a zajęci jakąś żarliwą dyskusją nawet nie zwrócili na niego uwagi. Gdzie, do jasnej cholery, podziało się tamtych dwóch? Nie chciał jednak zrobić z siebie idioty i nie zamierzał ich szukać. Skinął na kelnera i zamawiając kolejną szklaneczkę whiskey, postanowił cierpliwie poczekać w nadziei, że lada moment się pojawią.
            Ale moment zamieniał się w długie, bezlitosne minuty.