wtorek, 26 września 2017

Część 17.




Część 17.

            Bill po kolejnym akcie leżał uspokajając oddech. Przekręcając się na bok, wsparł dłonie na klatce piersiowej Toma, a na nich podbródek i przylegając do jego boku swoim ciałem, wpatrywał się w spokojną, spełnioną twarz brata.
            - Jak długo to trwało, Billy?
            - Ale… co? – zapytał cicho czarnowłosy.
            - To, kiedy zacząłeś myśleć o mnie jak o partnerze, facecie do łóżka.
            - Nie wiem… Dobre kilka miesięcy, może nawet rok? Zawsze byłeś dla mnie kimś więcej niż bratem, ale nie potrafiłem zdefiniować tego uczucia, podobałeś mi się, ale nie dopuszczałem do swojej świadomości, że w ten inny sposób, dopiero kiedy w tamtym wywiadzie zapytali nas, czy wiemy, co to jest twincest, pamiętasz?
            Tom popatrzył na niego marszcząc brwi, poszukiwał w pamięci tamtego zdarzenia, ale zupełnie nie mógł sobie przypomnieć. Widać na nim nie zrobiło to wtedy żadnego wrażenia, a już z pewnością nie zapamiętał tego w sposób, w jaki zrobił to brat. Pokręcił przecząco głową.
            - Nie pamiętam takiego wywiadu.
            - A ja pamiętam, bo wtedy znalazłem to słowo w internecie, a idąc w ślad za nim wszystkie te fotomontaże i teksty o nas, jakie znalazłeś w moim komputerze.
            - I tak po prostu, od razu ten pomysł ci się spodobał?
            - Można powiedzieć, że tak, a wiesz dlaczego?
            - Dlaczego?
            - Bo nie poczułem zniesmaczenia, bo już po przeczytaniu definicji tego słowa poczułem dreszcz i zadałem sobie pytanie, czy to mogłoby zaistnieć, od razu odpowiadając sobie samemu, że tak, a wręcz, że bardzo bym tego chciał - Bill uśmiechnął się do wspomnień, jak bardzo wtedy wydawało mu się to nierealne i niemożliwe do spełnienia.
            - Tak długo się z tym męczyłeś… - Tom odgarnął mu z czoła wilgotne kosmyki włosów.
            - Ty wtedy miałeś w łóżku ciągle jakąś dziewczynę, jak mogłem tak po prostu powiedzieć ci, że chętnie zająłbym jej miejsce? Przecież byś mnie wyśmiał, nazwał jakimś zboczonym.
            - Fakt… - Tom uniósł się, sięgając do nocnej szafki po papierosy i częstując Billa, odpalił obojgu. Wiedział, że wtedy nie przyjąłby tego ze spokojem, z pewnością nim dotarłyby do jego świadomości własne uczucia względem brata, bardzo by się jego wyznania przestraszył. Z pewnością o wiele lepiej się stało, że najpierw zobaczył to wszystko będąc niepewnym jego uczuć, a dopiero potem sam pojął, że pragnie go dokładnie w ten sam sposób.
            - A ja byłem taki zazdrosny, Tommy...
            - O te wszystkie nic nie znaczące panny?
            - O wszystkie, bo bałem się, że któraś usidli cię na amen i nawet nigdy nie dostanę szansy, aby wyznać ci jak bardzo cię kocham.
            Tom zaśmiał się cicho siadając, sięgnął po popielniczkę.
            - Żadna laska, która daje dupy nieznajomemu facetowi tylko dlatego, że jest gwiazdą, nie zdołałaby mnie usidlić głupolu. To były zwykłe szmaty, a ja tylko chciałem spuścić z krzyża, jak każdy, zdrowy facet. Lepsze to, niż ręka.
            Teraz zaśmiał się także i Bill.
            - A pamiętasz tę Lili, która była taka głośna, aż Gustav nie mógł zasnąć?
            - No coś tam było, chyba mam jeszcze jej numer gdzieś w telefonie.
            - Nie, już dawno go nie masz! – Wyszczerzył się czarnowłosy.
            - Osz ty mała gnido! Skasowałeś go podstępnie! – śmiał się bliźniak, dając mu lekkiego kuksańca w bok. Bill chyba faktycznie musiał się wtedy poczuć mocno zagrożony, chociaż przecież jeszcze nawet nie było mowy o tym, że coś takiego mogłoby ich połączyć, ale tak bardzo bał się utraty Toma.
            - Powiedziałeś, że spodobała ci się i wziąłeś jej numer, a ty nigdy nie brałeś telefonów od przygodnie poznanych panienek. Przestraszyłem się, że może połączyć was coś więcej.
            Tom pobłażliwie pokręcił głową. Naiwność Billa w tym temacie była urocza i dopiero teraz przypomniał sobie ten dzień, kiedy wręcz manifestował swoją zazdrość, a on zrzucił to na karb faktu, że przez tę głośnią panienkę brat się nie wyspał.
            - Wziąłem jej numer na wypadek, gdybyśmy kiedyś znów tam byli, a ja byłbym w potrzebie. Lepsza znajoma laska niż ktokolwiek inny.
            - Ale teraz już nie będziesz w potrzebie… - Czarnowłosy wymruczał zmysłowym tonem wpatrując się w profil brata. Nikt nie odcinał mu tlenu, a mimo to w tej chwili miał nieodparte wrażenie, że Tom nie oddycha, popędził mu więc na ratunek kolejnym muśnięciem warg nasycając go dawką życiodajnej pieszczoty. Całowali się czule dobrych kilka minut, czując posmak przed chwilą wypalonych papierosów.
            - Teraz nie dopuścisz, abym był w potrzebie… Będę nieustannie nasycony, choć wiecznie ciebie spragniony. – szepnął Tom.
            - Dajesz mi wszystko, czego potrzebuję.
            - Więc już nie będziesz potrzebował Andreasa, hmm?
            Bill, którego głowa spoczywała na torsie brata, teraz uniósł ją i uważnie spojrzał mu w oczy.
            - Znowu? Coś bardzo cię ten Andreas martwi, co? Nie bój się, nie zamierzam do niego wrócić, a tym bardziej teraz, kiedy mam ciebie. Gdybym chciał, zrobiłbym to wtedy, kiedy się z nim pieprzyłem, bo miał taką nadzieję. Zresztą mówiłem ci.
            - Tak, wiem. Seks był wtedy chyba udany, co?
            - Owszem, nie narzekałem na niego, za to na ciebie owszem.
            - A co ja miałem z tym wszystkim wspólnego? – Tom uniósł do góry lewą brew.
            - Nie obchodziło cię nawet co się ze mną dzieje.
            - Bo wiedziałem co się dzieje.
            - Wiedziałeś z kim wyszedłem, ale nie miałeś pojęcia dokąd.
            - Billy, ja wiedziałem dokąd i wiedziałem co z nim robisz. - westchnął szatyn.
            - Co wiedziałeś? Niby skąd?
            - Muszę ci coś powiedzieć…
            - Co? – Czarnowłosy szczerze zaniepokoił się.
            - Ja wtedy poszedłem do twojego pokoju zobaczyć, czy dotarłeś bezpiecznie. Miałem dzwonić, pukać i nie wiem co podkusiło mnie, żeby nacisnąć klamkę.
            - I co? Otworzyłeś drzwi, słyszałeś coś?
            - Gorzej… - jęknął Tom, ale Bill tylko uśmiechnął się pod nosem. Dobrze wiedział, jak wtedy odleciał z Andresem i jeśli cokolwiek z tego zobaczył Tom… Odchrząknął.
            - Podglądałeś nas?
            - Tak i to dosyć długo. Przepraszam, sam nie wiem dlaczego stałem jak wryty w tym małym, ciemnym korytarzu i gapiłem się jak jakiś zbok przez szparę jaką zostawiliście nie domykając drzwi sypialni.
            Bill opadł na plecy wtapiając się w chłodną pościel, zaczął się cicho śmiać. Sam nie wiedział dlaczego, ale wcale nie był na Toma zły. Może to, co wówczas zobaczył wpłynęło na niego tak silnie, że sam zechciał nabyć podobnych doświadczeń?
            - No to popatrzyłeś sobie… - mruknął, po chwili unosząc głowę. – I dlatego wtedy całą noc nie spałeś?
            Tom tylko potaknął niemo ruchem głowy, już nic nie mówiąc. Tego, że potem onanizował się pod prysznicem rozpamiętując widziane obrazy, nie zamierzał mu wyjawić.
            - Tommy… straszny z ciebie zboczeniec. – wymruczał czarnowłosy, który podciągnął się do góry i delikatnie przygryzł jeden z sutków brata, a czując jak ten zadrżał, znów zaczął go coraz intensywniej pieścić.
            - Ze mną, nie… - Zamilkł na chwilę, z trudem łapiąc powietrze pod wpływem pieszczoty brata.
            - Co z tobą nie? – Bill przerwał na chwilę, unosząc głowę.
            - Ze mną nie byłeś taki… taki wyuzdany. - dokończył.
            - A to źle? Ja nie miałem pojęcia, że byś tego chciał, Tommy… Poza tym kocham cię, a Andreas… No sam wiesz.
            Tom uniósł się na łokciach i przewrócił Billa na plecy, zawisając nad nim wsparty na przedramionach, przyglądał się przez chwilę jego pięknej twarzy. Mleczna cera, czarne kosmyki i te czerwone usta… Oczy, niczym dwie gwiazdy wpatrujące się w niego. Był taki piękny…      
            Delikatnie dotknął jego policzka i miękko pogładził kciukiem dolną wargę.
            - Tej nocy było cudownie, właśnie tak, jak sobie to wyobrażałem, ale chcę z tobą posmakować wszystkiego, Billy, każdej formy oddania, zaspokojenia, chcę, żebyś był taki dziki, chcę to przeżyć na każdy, możliwy sposób. Jedyne na co ci nie pozwolę, to żebyś mi wsadził.
            - Nie mam zamiaru ci wsadzić Tommy – zachichotał cicho Bill. Zawsze wiedział, że nawet jeśli między nimi do czegoś dojdzie, on zawsze będzie pasywem. Tom by nigdy się nie zgodził oddać mu swojego tyłka, tak, jak spełniał jego zachcianki Andreas, chociaż to nie zdarzało się często, bo Bill wolał dawać, jednak bywały i takie chwile, kiedy chciał brać.
            - Ja już i tak przekroczyłem każdą, swoją granicę przyzwoitości. Nie dość, że stałem się gejem, to jeszcze robię to z własnym bratem, Sodoma i Gomora… - jęknął Tom. Mimo całej tej miłości, jaką czuł do bliźniaka, mimo ogromu przyjemności i szczęścia, wciąż gdzieś tam w głębi duszy paliły go wyrzuty sumienia. Czy w ogóle powinien je mieć? Przecież nie robił ani jemu, ani sobie krzywdy, nie robił jej nikomu. Obaj pragnęli siebie, kochali się nieco inaczej, niż rodzeństwo i byli ze sobą bardzo szczęśliwi, czy liczyć się miało coś ponad to? Co mogły ich obchodzić jakieś pieprzone zasady? I kto w ogóle je ustalił? Dlaczego to, co ich połączyło, nazywano czymś grzesznym, niemoralnym i obrzydliwym? Przecież dla nich to było coś cudownego, wzajemna, spełniona miłość, taka, o jakiej marzy ludzkość, a jaka nie jest dana wszystkim istotom na tej ziemi. Czy nie lepiej kochać własnego brata miłością w pełni odwzajemnioną, niż umierać przez złamane serce do kogoś, kto nie czuje tego samego?
            Pieprzyć zasady i kanony, pieprzyć kazirodztwo! Pragnęli siebie, kochali się, i to teraz było najważniejsze.

***

            Tego wieczoru nie wyszliśmy nigdzie. Spędziliśmy go w naszym domku, wyjadając z lodówki wszystkie owoce i co tam jeszcze w niej zostało. Nawet nie zadzwoniliśmy, żeby coś zamówić do jedzenia. Nie mieliśmy ochoty, aby ktokolwiek burzył wtedy nasze szczęście. Chodziliśmy nago kusząc się wzajemnie, prowokowaliśmy i dotykaliśmy niby przypadkiem i przelotnie, aby zaraz dopaść się w najdziwniejszym miejscu i kochać namiętnie, albo pieprzyć dziko jak zwierzęta. Nad ranem, kiedy pierwsze promienie słońca zaczynały wdzierać się przez jedno z okien w salonie, leżąc na kanapie w swoich objęciach poczuliśmy wszechogarniające zmęczenie. Wtedy zgodnie stwierdziliśmy, że pora na sen.

***

            - Zdajesz sobie sprawę, że od jakichś dwunastu godzin, nie robimy praktycznie nic innego, a na dodatek wszędzie, tylko nie w łóżku? – zauważył Tom, przekręcając się na bok.
            - Nieprawda. Zaraz po prysznicu, drugi raz dzisiaj, a właściwie wczoraj, zerżnąłeś mnie w łóżku – wymruczał Bill, kładąc się na brzuchu z rękoma pod poduszką, na której próbował wygodnie ułożyć głowę.
            - Tak, pierwszy raz tak, ale potem już nie.
            - Nie mów, że nie podobało ci się na szafce w kuchni, na kanapie, pod ścianą, na podłodze, w basenie i gdzie jeszcze?
            - Na stole.
            - No właśnie, na stole. – Bill już ledwie wypowiadał słowa, był zmęczony i senny, miał zamknięte oczy i policzek rozpłaszczony na poduszce, przez co także odrobinę deformowały mu się usta i nie mógł mówić wyraźnie. Tom także czuł zmęczenie, ale nie był jeszcze aż tak bardzo śpiący. Wodził wzrokiem po ciele brata, który leżąc na brzuchu miał lekko zgiętą nogę, przez co jeszcze lepiej eksponował jędrne pośladki, przykryte jedynie cienką tkaniną. Wyciągnął dłoń i chwycił dwoma palcami jej skrawek, ściągając ją z Billa i tym samym obnażając go. Ten, czując to, karcąco wymamrotał jego imię.
            - Tommy…
            - Hmmm…?
            - Jeśli masz chęć znów mnie przelecieć, to chcę zakomunikować ci, że moja dupa potrzebuje chociaż kilku godzin snu.
            Tom zaśmiał się cicho i pochylając nad bliźniakiem, czule musnął jego skroń.
            - Rozkochałeś mnie, a teraz każesz mi spać, no ale dobrze… Chyba sam też muszę zregenerować siły. – mówiąc to, zaciągnął na brata nakrycie i sam zakopując się pod cienki materiał, przyłożył głowę do poduszki, dość szybko zasypiając.

***

            Telefon dzwonił chyba już od pięciu minut, ale on nie mógł otworzyć oczu. Po ostrej imprezie, suto zakrapianej alkoholem i nie tylko, nawet po niemal całym, przespanym dniu nie miał ochoty wstawać. Miał dopiero dwadzieścia lat, a już osiągnął tak wiele. Teraz śmiało mógł przyznać przed samym sobą, że warto było poświęcać każdą wolną chwilę swojej pasji, którą już jako dziecko, miał Bastien von Kreuzberg. W swoim arystokratycznym domu dusił się, a natura zbuntowanego nastolatka z trudnym charakterem, jaki niewątpliwie miał ten chłopak, kłóciła się z wciąż podnoszonymi poprzeczkami przez wymagającego ojca, który nie podzielał jego zamiłowania do - jak to określił - zabawy w „mieszanie muzyki”. Według dobrze sytuowanego, wysoko postawionego w hierarchii arystokracji mężczyzny, jego syn powinien zdobyć jak najlepsze wykształcenie na prestiżowej uczelni i zostać wziętym prawnikiem, bądź przedsiębiorcą, aby stać się jego godnym następcą. Gdyby chłopak podzielał ambicje ojca i spełnił jego wymagania, miałby taki start w życiu o jakim niejeden może tylko pomarzyć. Jednak on niczego takiego nie chciał. Nie zamierzał zostać ani prawnikiem, ani jego spadkobiercą, ani niczym innym, czego chciał ojciec. On pragnął wolności, pragnął robić to, co kocha, a ponad to bogactwo, jakie w zamian za spełnienie ambicji ojca oferował mu on sam, ukochał tworzenie muzyki i tej pasji oddał się bez reszty. Jego niewątpliwy talent i fascynacja syntetycznymi dźwiękami, stały się szybko dobraną parą. Już w wieku szesnastu lat stworzył pierwsze kompozycje, które zaczęły stopniowo podbijać listy klubowych przebojów, co dało mu pierwszą, samodzielnie zarobioną kasę, dzięki której zaraz po ukończeniu szkoły średniej mógł wyprowadzić się z rodzinnego domu. Niemal przeklęty przez własnego ojca, który na odchodne wykrzyczał mu, że zawsze będzie się go wstydził, zamieszkał we własnym, niezbyt wielkim mieszkaniu, gdzie w jednym pokoju, a właściwie swojej sypialni stworzył nagraniowe studio. Dziś miał własny, niewielki dom i mógł śmiało powiedzieć, że kariera stoi przed nim otworem. Tworzył coraz lepsze remiksy, a także zupełnie własne, autorskie kompozycje, a propozycje współpracy zaczynały napływać zewsząd.
            - Ja pierdolę… - mruknął chłopak pod nosem, sięgając w końcu po wciąż dzwoniący telefon. Musiał być to ktoś, kto niewątpliwie bardzo dobrze go znał i wiedział, że po imprezie nie odbiera telefonów od razu, dlatego też dzwonił do skutku. Spojrzał na wyświetlacz i wywrócił oczami, odbierając połączenie. – Peter… Ja wciąż ledwie żyję. – jęknął.
            - Nie imprezuj tyle, bo niedługo nie będzie z ciebie co zbierać i twój talent trafi szlag. – odezwał się agent chłopaka.
            - Spokojna twoja głowa, poradzę sobie. Bardziej masz ból dupy o to, że byś na mnie nie zarobił – zaśmiał się cicho blondyn, przeczesując palcami zmierzwioną, jasną czuprynę.
            - Dobra, dobra, ty już nie filozofuj.
            - I tylko po to budzisz mnie w środku dnia?
            - No właśnie, w środku dnia. Chyba już wystarczająco się wyspałeś, co? Jest nowa propozycja.
            - Jaka? – ożywił się Bastien, siadając na łóżku.
            - Jest oferta od menagementu Tokio Hotel.
            - Co? Serio? – zapytał z niedowierzaniem chłopak i od razu, jak grom z jasnego nieba uderzyło w niego to nazwisko; Kaulitz… Bill Kaulitz. Wstał z łóżka, czując przyspieszone tętno. Spotkali się już, jakieś pół roku temu na jednej z imprez po kolejnej, muzycznej gali. Bastien był tam gościem, przedstawiono ich sobie i zamienili wówczas kilka zdań, a potem zniknęli sobie z pola widzenia, ale niebieskooki blondyn długo pamiętał to spojrzenie ciemnych oczu w kształcie dużych migdałów, okolonych przez długie, wytuszowane rzęsy. O ile z daleka, czy na ekranie telewizora ekscentryczny, czarnowłosy chłopak prezentował się wyjątkowo interesująco, to  spotkanie twarzą w twarz wywarło na nim niesamowite wrażenie. Z bliska po prostu wyglądał zjawiskowo, był wysoki, szczupły i piękny, z alabastrową cerą niczym porcelanowa lalka. Bastien od zawsze gustował w tym typie męskiej urody, lecz mimo dość rozległych kontaktów takich chłopców spotykał rzadko, może też i dlatego tak szczególnie mocno to właśnie Bill utkwił w jego pamięci. Wówczas jednak nie sądził, że kiedyś nadarzy się okazja współpracy i idącego za tym bliższego poznania. On tworzył zupełnie inny rodzaj muzyki niż Tokio Hotel, choć przeszło mu przez myśl tego wieczoru, że może kiedyś, za jakiś czas zaprosi wokalistę do wspólnego nagrania. I właśnie teraz, prędzej niż by się spodziewał okazja nadarzyła się sama.
            - Serio, serio – odezwał się menager. – Jak tylko chłopcy wrócą z wakacji, spotkamy się, aby dogadać szczegóły. Póki co, wstępnie jest mowa o zremiksowaniu ich kilku kawałków na epkę.
            - Nie wierzę, że chcą wejść w to brzmienie – mruknął wyrwany z zamyślenia Bastien. – Przecież oni tworzą coś zupełnie innego.
            - A jednak chcą, jak widzisz. Wymogi muzycznego rynku ich dopadły, albo chłopakom zmienia się gust – zaśmiał się Peter.
            Kiedy młody muzyk zakończył rozmowę i ułożył opuszkę palca na czerwonej słuchawce, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wszystko wskazywało na to, że niebawem droga zawodowa uroczego blondyna skrzyżuje się z drogą pełnego uroku, czarnowłosego chłopca.

niedziela, 10 września 2017

Część 16.




Część 16.


            Bill stojąc z wciąż przymkniętymi oczyma i policzkiem przyklejonym do ściany brodzika, uśmiechnął się tylko pod nosem. Nadal czuł tę delikatną przyjemność w sobie, rozpamiętując chwilę całkowitego wypełnienia. O czym teraz myślał, wiedział tylko on sam. Dostał to czego chciał, Tom był cały jego… cały! To słowo nabrało teraz innego, nowego znaczenia i ta świadomość niesamowicie mu się podobała. Mieli sobie tyle do powiedzenia, a na to tak wiele czasu, dlatego też trwali zatopieni w tej chwili swoimi istnieniami, nie chcąc wychodzić do świata żywych, zaklęci w swojej mydlanej bańce. Odwrócił się w końcu przodem do niego i wpatrując w jego oczy zarzucił mu ręce na szyję.
            - Chyba wciąż nie mogę w to uwierzyć, że zdobyłem cię w taki sposób…
            - Myślisz, że ja mogę uwierzyć, że to zrobiłem? Mimo tej przyjemności, Billy… - Tom jęknął, odsuwając się od niego. Czuł, że zaczynają nim władać wyrzuty sumienia, wiedział, że zrobił… że obaj zrobili coś złego, ale czy żałował? Nie, co chyba było najgorsze.
            - Nie chcesz powiedzieć, że żałujesz, co? – Bill, jakby wyczuwał jego wahanie.
- Nie, nie żałuję niczego, ale to jest szaleństwo.
            - Nie myśl o tym, obaj tego chcieliśmy, chcemy… - mruknął czarnowłosy, kładąc mu palce na ustach, po chwili zastępując je swoimi, pocałował go czule, delikatnie. Brat nie zaprotestował. W tym momencie, będąc z nim w tej ciasnej kabinie, tak blisko jak jeszcze nigdy dotąd, zaczynał zastanawiać się jak będzie teraz wyglądało ich życie. Powinien właśnie w tej chwili przyrzec sobie, że na tym koniec, że nigdy więcej nie wyciągnie po niego ręki, nie pozwoli się sprowokować, ale czy potrafiłby oprzeć się swoim pragnieniom, oprzeć się Billowi, który teraz znów tak namiętnie stapiał swoje wargi z jego? Jak miał to zrobić, kiedy właśnie zaczęły dogasać w nim echa spełnienia, a on już był gotów oddawać się tej przyjemności po raz kolejny?
            - Dość, mały kusicielu – Z lekkim uśmiechem, ale stanowczo odsunął się od Billa. – Nie wiem jak ty, ale ja jestem cholernie głodny. – dodał po chwili, po czym wyszedł z kabiny, otwierając ją.
            Śniadanie jakie zamówił, stało zapakowane w różnej wielkości pojemniki na stoliku tuż przy wejściu do domku i nakryte przezroczystym kloszem. Przezornie uprzedził, że jeśli nikogo nie będzie przy basenie, obsługa ma je zostawić właśnie w tym miejscu. Wyszedł więc na chwilę z domku, aby sprawdzić czy już jest, po czym wrócił do kuchni i zaparzył kawę. Nim jednak zdążył ustawić na tacy wypełnione naparem filiżanki, poczuł jak ciepłe, kochane ciało przykleja mu się do pleców, a delikatne dłonie splatają na jego brzuchu, zwinnie wsuwając palce pod zakręcony na biodrach ręcznik.
            - Billy… - jęknął tylko, czując na szyi usta bliźniaka. Wiedział, że brat ma ogromne potrzeby, ale nie spodziewał się, że w zasadzie mógłby robić to dwadzieścia cztery godziny na dobę. Teraz jednak pozwolił mu spokojnie wynieść na zewnątrz kawę. Sam już czuł ssący głód w żołądku, a że ten inny był już nieco zaspokojony, mogli spokojnie zjeść.
            Kolejny, upalny dzień trwał w najlepsze. Znów konsumowali śniadanie koło południa i wiedzieli, że ten zwyczaj w tym miejscu raczej nie zmieni się do końca pobytu. Jedząc, przez cały czas rozmawiali, jednak były to tematy zupełnie niezwiązane z tym co właśnie ich połączyło, na tę krótką chwilę pochłonęła ich rozmowa na temat planów zawodowych i pracy nad nową płytą, jaka miała się rozpocząć tuż po powrocie, a właściwie rozpoczęła się już tutaj, bo Tom chwytając w dłonie gitarę, próbował coś komponować. Jednak gdzieś w podświadomości każdego z nich była kwestia ich życia prywatnego i dotyczącej tej sfery przyszłości. Pierwszy na ten temat odezwał się Tom, który właśnie dopił resztkę kawy i zapalił papierosa.
            - Tu jest wspaniale, ale jak to będzie, kiedy wrócimy do domu?
            Bill uniósł na niego swoje spojrzenie.
            - Normalnie, a jak ma być? Nikt nie musi wiedzieć i nikt się nie dowie.
            - I jak ty sobie to wyobrażasz? To się nie uda – Tom pokręcił głową.
            - Dlaczego ma się nie udać? – Czarnowłosy wzruszył ramionami.
            - Nie wiem… Boję się, że coś nas zdradzi, jakiś gest, sam nie wiem… Cokolwiek.
            - Teraz już chyba pozamiatanie, nie? Musimy się tylko pilnować.
            Dla Billa wszystko było takie proste, był pewien, że potrafi kontrolować swoje odruchy, trzymać na wodzy uczucia i pragnienia, powstrzymać się przed dwuznacznymi gestami, nieopatrznym dotykiem przy obcych, a przecież z nich dwóch to zawsze on był tym bardziej emocjonalnym i uważanym za wrażliwszego. Jak więc teraz z taką łatwością patrzył w przyszłość i niczego się nie obawiał?
            - Pilnować… - powtórzył jak echo, Tom. – Uważasz, że jesteś w stanie wszystko ogarnąć, tak?
            - Oczywiście, jeśli nie będziesz wyrywał żadnych panienek, nie będę ział zazdrością i nie będzie żadnych scen, będziemy zachowywać się jak zawsze. – Zaśmiał się.
            - I będziesz tak po prostu trzymał ręce przy sobie?
            - Jasne, to nie takie trudne, w końcu tyle lat mi się to udawało, ale jak będziemy we dwóch, to nie ręczę za siebie… - Puścił Tomowi oczko, uśmiechając się uroczo, po czym tym charakterystycznym przygryzieniem dolnej wargi sprawił, że w podbrzuszu brata zwirowało podniecenie. Jak żywe wróciło wspomnienie minionej nocy, każdy czuły dotyk, pocałunki i ten najważniejszy akt, niejeden…
            - Billy… - jęknął z bezsilności i zaciągnął się papierosem.
            - No… - mruknął uwodzicielsko czarnowłosy. – Idziemy do domku?
            Tom omal nie zakrztusił się wdychanym dymem na te słowa i mocno zakaszlał.
            - A tyłek to cię nie boli? – zaśmiał się.
            - Nieee… - odpowiedział przeciągle Bill. – Wiesz, że ja mam niespożyte siły, mogę wiele razy, mam ochotę na seks właściwie ciągle i możemy się pieprzyć non stop.
            No cóż, wyglądało na to, że ich pobyt zawęzi się do tego miejsca, leżaków, basenu i łóżka, a wieczorem wędrówką do restauracji. To była całkiem przyjemna perspektywa, tylko jak będą żyć, kiedy wrócą do Niemiec? Kiedy będą sami, u siebie w domu to oczywiste, że będą robić co będą chcieli, ale w trasie, w hotelach? Przecież tam ich intymność będzie bardzo ograniczona, nie spędzą ze sobą nocy, nie będą mogli spać w jednym łóżku, bo niewątpliwe będzie to, że będą pod ciągłym obstrzałem nie tylko znajomych, ale i obcych, żądnych sensacji ludzi, czy też paparazzi.
            Tom zgasił peta w popielniczce i wstał.
            - Teraz idę założyć kąpielówki, bo mam ochotę wykąpać się w basenie.
            Bill powiódł za nim spojrzeniem i sięgnął po papierosa. Nawet nie ubrali się po tym ekscytującym prysznicu, obaj zasiadając do śniadania na tarasie przed domkiem mając biodra okręcone ręcznikami.
            - Możesz przecież wykąpać się nago! – krzyknął za nim śmiejąc się. Bliźniak oczywiście wiedział, że żartuje. Wprawdzie wszystkie bungalowy były odgrodzone od siebie wysokimi parawanami, jednak nie była wykluczona jakaś inwigilacja. Nigdy nie wiadomo kto mieszkał obok, albo dalej, ani kto się tu kręcił. Ostrożności nigdy nie było dość, ale właśnie w tej chwili Tomowi, który sięgnął na półkę w szafie po spodenki do kąpieli, zaświtała dość kusząca myśl. Teraz, oczywiście nie wykąpie się nago, ale w nocy, przy zgaszonych pochodniach i światłach, mając za świadka jedynie księżyc i gwiazdy, któż może powstrzymać przed tym ich obu? Nie omieszkał zakomunikować tego pomysłu bratu, który wciąż tkwił na swoim krześle przy stoliku przed bungalowem i pochylając się nad nim szepnął mu do ucha:
            - W nocy wykąpiemy się nago, razem. - Po czym w kilku susach pokonał odległość do basenu i wskoczył, od razu przepływając jego dwie długości. Bill nie przepadał za wysiłkiem fizycznym i żadnym relaksem nie było dla niego pływanie, a już z pewnością nie tak wyczerpujące, jakie właśnie zaprezentował mu bliźniak, jednak wizja nocnej, wspólnej kąpieli wydała mu się teraz idealnym i bardzo kuszącym pomysłem, na tyle, że miał ochotę przesunąć wskazówki zegara. Podczas, kiedy Tom zdawał się być w pełni nasycony ich zbliżeniami w nocy i ostatnim pod prysznicem, on sam czuł, że mógłby znów wylądować z nim w łóżku, a na samą myśl o tym słodkie mrowienie przepłynęło w nim od podbrzusza w kierunku ud. Oczywiste było to, że jego penis zyskał na objętości i długości. Tęsknił za dotykiem delikatnych dłoni gitarzysty, choć przecież tak niedawno czuł je na sobie, ale wiedział, że teraz, kiedy już poznał smak jego miłości, będzie pragnął go nieustannie. Tom miał wątpliwości, zapewne dręczyły go myśli o przyszłości, jak sobie poradzą, wracając z raju do rzeczywistości? Zawsze był większym realistą, kalkulującym wszystko na chłodno, a Bill wrażliwym lekkoduchem, który żył chwilą, zupełnie nie martwiąc się o jutro. Teraz też z głową w totalnych chmurach, pławił się w swoich wyobrażeniach i wiedział, że po tym co między nimi zaszło, już nigdy nikomu nie odda Toma.

***

            Tom był mój. Należał do mnie i od tej nocy nie zamierzałem dzielić się nim z jakąś panną. Oczywiście należało z nim o tym porozmawiać, zakomunikować mu to zdecydowanie i jasno, bo tak naprawdę jeszcze nie zagłębialiśmy się w te tematy, jedynie co, to napomknął przy śniadaniu, że obawia się naszych reakcji w różnych sytuacjach, kiedy już wrócimy do domu. Ja też trochę się obawiałem, ale najbardziej siebie, czego oczywiście mu nie powiedziałem zapewniając, że świetnie sobie z całą tą sytuacją poradzę. Jednak czy mogłem mieć pewność, że chcąc dotknąć go ukradkiem nie zdemaskuję tego, co nas łączy? Czasem nie potrafiłem się kontrolować, wcześniej oczywiście nigdy bym nie śmiał zrobić czegoś takiego, ale teraz, kiedy on już o wszystkim wiedział, gdy zdecydował się sięgnąć po mnie i połączył nas seks, moje pragnienia w najmniej odpowiednich chwilach mogły stać się niemożliwe do opanowania i poza wszelką kontrolą. Doskonale wiedziałem, że mogę zrobić coś głupiego pchany pragnieniem i o ile wcześniej potrafiłem to w sobie zdusić, tak teraz mogło to być cholernie trudne.

***

            Kolejne popołudnie spędzili nie ruszając się poza teren swojego bungalowu. Billa już nie bolała lekko przypieczona pierwszego dnia skóra pleców, więc opalał się jednak wciąż je trochę oszczędzając. Tom dużo pływał w towarzystwie swoich własnych myśli. Tak, z wielką chęcią znów schowałby się z Billem gdziekolwiek… w sypialni, albo w łazience, a nawet w kuchni, gdzie taki mały stolik posłużyłby im do jakichś wymyślnych igraszek, ale obiecał sobie, że nie da się zwariować, ani tym bardziej rządzić sobą Billowi i swojemu podnieceniu. I o ile dziś był w tym wytrwały, nie miał pojęcia jak szybko się to zmieni i będzie z przyjemnością ulegał każdej zachciance czarnowłosego.
            - Tommy! – Usłyszał nawoływanie brata, a kiedy skupił na nim uwagę, podpływając do niewielkiej drabinki, przetarł dłonią mokrą twarz i popatrzył na niego. Wciąż leżał na leżaku, ale najwyraźniej czegoś teraz chciał. – Mógłbyś wyjść wreszcie z tego basenu, chcę się napić!
            - A czy ja ci bronię? – zaśmiał się szatyn.
            - Nie, ale nie chcę sam pić szampana, chyba coś powinniśmy uczcić, nie sądzisz?
            - A co? Mam czcić to, że straciłem z tobą moją pedalską cnotę? – zaśmiał się Tom i wygramolił się ze zbiornika wodnego.
            - No wiesz co? – Bill wydął usta w grymasie zniesmaczenia tą odpowiedzią. – Będziesz musiał mnie za to przeprosić. Jesteś okropnie chamski.
            - Nie dość, że się spedaliłem, to jeszcze popełniłem kazirodztwo, jestem zboczeńcem pierwszej wody – kontynuował z uśmiechem, siadając na leżaku i nie zważając na obrażoną minę bliźniaka, którego najchętniej teraz by pocałował. Jednak wiedział, że tutaj nie mogą pozwolić sobie na żadne czułości. Mimo wszystko musieli być bardzo ostrożni, bo każde zdjęcie ich razem w niedwuznacznej sytuacji z pewnością zrujnowałoby ich karierę.
            Czarnowłosy zaraz przyniósł z lodówki szampana i dwa kieliszki. Wiedział, że brat żartuje, dlatego też i jego dąsy były udawane. Podał mu zimną butelkę, sam trzymając w obu dłoniach kieliszki i czekając, aż ten je zapełni. Korek wystrzelił i już po chwili mogli delektować się zimnym trunkiem z bąbelkami. Bill wyciągnął rękę i stuknął swoim kieliszkiem o kieliszek Toma.
            - Piję za to, żebyś już zawsze był mój, Tommy…
            - Co masz na myśli wypowiadając słowo „zawsze”?
            - Nie zwiążemy się z nikim, może będziemy tylko udawać, że kogoś mamy, żeby nikt się nie poznał co nas łączy. Może nawet się z kimś spotkasz, ty, albo ja, ale tylko dla kamuflażu Tommy… Przysięgnij mi to. – Deklaracje Billa były śmiałe, może nazbyt śmiałe jak na tę chwilę, przecież byli braćmi i obiecywanie sobie jakiejś wiecznej miłości, czy związku nie było czymś normalnym, ale on w tej chwili nie myślał inaczej, a przede wszystkim doskonale wiedział, że nie odda Toma nigdy i nikomu.
            - Po co nam jakieś przysięgi Billy, ja cię nie zdradzę.
            - Przysięgnij… Tak, jak ja przysięgam tobie.
            - Jesteś tego pewien? – Tom patrzył mu w oczy. Wiedział o nim wszystko, jak również to, że potrafił zdradzić. Andreas do dziś nie miał pojęcia, że będąc z nim w związku przespał się z tamtym modelem, ale może po prostu blondyna nie kochał taką miłością, jaką od zawsze kochał jego? To, co połączyło ich, było niesamowite i wyjątkowe, sam nie potrafiłby teraz przelecieć żadnej panienki bodajby była najpiękniejsza i najlepsza w łóżku na całym świecie, więc może Bill wiedział o czym mówi, może był tego pewien? Chciał mu uwierzyć i zrobił to, składając przysięgę.
            - Przysięgam… Nigdy cię nie zdradzę.
            - Ja też ci to przysięgam, Tommy. – odpowiedział i obaj wychylili do dna zawartość swoich kieliszków.
            Czarnowłosy w tamtej chwili był pewien swoich słów. Tom był dla niego spełnieniem marzeń, ucieleśnieniem każdej, najmniejszej fantazji o nim. Tak długo mógł jedynie wyobrażać sobie tę bliskość, a teraz należał do niego i właśnie przysiągł mu wierność. Kochał go i Bill czuł tę miłość każdą cząstką ciała. W jego spojrzeniu było całkowite oddanie, uwielbienie i pożądanie. Rozbudził uśpione w nim uczucia, choć tak bardzo zabronione, zakazane i nieprawdopodobne, to jednak wybuchły z ogromną siłą, na przekór światu, wszelkim kanonom i przykazaniom. Kochali się jak para, jak mąż i żona, jak kochankowie, jak ludzie, którzy zrozumieli, że są dla siebie stworzeni, jak dwie połówki jabłka, przeznaczeni sobie od dnia narodzin. Tak niesamowicie mocno i zaborczo, nie zamierzając się sobą z nikim dzielić. I choć wiedzieli, że czekają ich w życiu trudne chwile i nigdy nie będą mogli wykrzyczeć światu jak mocno się kochają, to nie zamierzali z siebie zrezygnować.
            Bill z kieliszkiem w dłoni ułożył się na leżaku. Mając Toma tuż obok, na wyciągnięcie ręki czuł błogość i szczęście. Teraz mógł bezkarnie patrzeć na niego z uwielbieniem i pełnią miłości, sycić oczy widokiem ukochanego człowieka. Jak ten kielich wypełniony bo brzegi szampanem, tak on pełen był czułości. Znów zapragnął mieć go jeszcze bliżej, dotykać i pieścić. Już nie musiał ukrywać swoich uczuć, właściwie niczego. Mógł robić wszystko kiedy tylko miał na to ochotę, a póki nie wrócą do rzeczywistości w zasadzie w każdej chwili. Potem z pewnością będzie trudniej, będzie musiał powstrzymywać się, czekać dogodnego momentu, ale dziś przecież mógł wszystko. Wpatrywał się w jego piękny profil, leżał teraz na leżaku tuż obok, z lekko przymkniętymi oczami. Był tak spokojny, zrelaksowany, a malarz zwany szczęściem wymalował na jego twarzy delikatny uśmiech. I właśnie w tej chwili Bill niespodziewanie pochylił się nad nim i lekko popieścił swoimi wargami usta Toma, który w pierwszej chwili z przyjemnością odebrał pieszczotę, ale zaraz jakby wróciła mu świadomość miejsca w którym są i zdecydowanie go od siebie odsunął.
            - Zwariowałeś? – Popatrzył na niego przerażony. – Nigdy nie wiadomo kto może się tu kręcić. – Rozejrzał się w panice.
            - Spokojnie, Tommy… Nikogo tu nie ma. – Bill uśmiechnął się, gładząc go po ręku i nie przestając się w niego wpatrywać. Ich spojrzenia, zaborcze i złaknione wyrażały teraz jedno.

***

            Nigdy nie zapomnę wyrazu jego oczu. Jeśli tak patrzył na te wszystkie dziewczyny, które chciał przelecieć, to wcale nie dziwię się, że miękły im uda. W tamtej chwili zmiękły i mi, tak bardzo, że miałem wrażenie, że nie dam rady dojść za nim do naszego łóżka, kiedy chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą. Z chęcią kochałbym się z nim na tym leżaku, w tamtym miejscu, jakie cholernie mnie rajcowało, ale wiedziałem, że nie możemy. Gdybyśmy byli zwykłymi, anonimowymi ludźmi, mielibyśmy wszystko gdzieś i zrobilibyśmy to zapewne w tamtym miejscu, ale my, jako osoby medialne, bracia bliźniacy, nie mogliśmy w ogóle być ze sobą w ten sposób, a co dopiero pieprzyć się w biały dzień na leżankach przy basenie.
            Ale co tam basen… Po raz pierwszy oddałem mu się za dnia w tym cudownym łóżku, które wprawdzie już było świadkiem naszej fizycznej miłości, ale nocną porą, kiedy za lampę służyło nam światło księżyca.
            Rzuciliśmy się na siebie, jakbyśmy nie robili tego całe wieki, tak cholernie stęsknieni swoich ciał. A potem długo leżeliśmy w łóżku rozmawiając. To był cudowny czas.