środa, 29 stycznia 2020

Część 81.


Część 81.


            Czuł się jak jakiś skazaniec, dla którego nieuchronnie zbliżał się dzień wykonania wyroku. A ten dzień miał być już jutro, jednak póki on nastanie, póki kat w postaci księdza małżeńską przysięgą nie wytnie w pień wszystkich jego marzeń, nastąpi jeszcze jedna katastrofa, na którą właśnie z drżeniem serca teraz czekał. Zjeżdżali się wszyscy zaproszeni goście, choć część z nich miała przyjechać dopiero jutro rano, to większość powinna pojawić się właśnie dziś. Od godziny, razem z Laurą kręcił się przy wejściu, witając tych, którzy właśnie przybyli. Dla Toma to była istna katorga, ale jego dziewczyna twierdziła, że wypada gości przywitać osobiście, oczywiście w miarę możliwości, bo przecież nie mogli tkwić tu cały dzień. Będą musieli jeszcze naszykować się na ten szczególny, poprzedzający jutrzejszy dzień, wieczór. Potem mieli zastąpić ich rodzice, jeśli ewentualnie po południu ktoś jeszcze miałby tu się zjawić.
            Nie wiedział o której i czy w ogóle, zawita Bill. I chociaż matka zapewniała, że tak, to jednak nie miał żadnej pewności, bo czarnowłosy mógł zmienić decyzję nie powiadamiając jej o tym. W momencie, kiedy pod drzwi hotelu podjeżdżał kolejny samochód, serce podchodziło mu do gardła, a kiedy dostrzegał, że z auta wysiada ktoś zupełnie inny, uspokajał się. I tak od jakiejś dziesiątej ta huśtawka emocjonalna zabijała go. Od trzech godzin żył w ogromnym napięciu, z mocno podwyższonym ciśnieniem i wysokim pulsem. Chwilami myślał, że jeszcze dostanie tutaj zawału i żaden ślub się nie odbędzie.
            I znów podjechało kolejne auto. Zaczynał już mieć tego serdecznie dość i zastanawiał, jakby tu się wymigać od tego idiotycznego obowiązku, wymyślonego przez rodziców jego narzeczonej. Serce znów tłukło się w piersi mocno, ale zaraz wyciszyło się, kiedy i tym razem nie był to jego bliźniak. Do holu właśnie weszła ciotka Laury z wujem, po czym podeszli do nich witając się z uśmiechem. W międzyczasie pod hotel podjechał kolejny samochód, na widok którego serce Toma znów zabiło mocniej. Albo to był zbieg okoliczności, albo tam stał ten sam van, którym często przemieszczali się, kiedy jeszcze był w zespole. Z tego miejsca, niestety nie widział rejestracji. Laura gawędziła z wujostwem, a on stojąc obok, zupełnie nie angażował się w tę rozmowę, sięgając wzrokiem za oszklone, hotelowe drzwi. I tak, nie mylił się, bo kiedy drzwi vana odsunęły się, pierwszą osobą jaka z niego wysiadła była Sara, dziewczyna Georga, a tuż za nią wyłonił także i jego kumpel. Tom wpatrywał się tam niecierpliwie, czuł jak coraz mocniej wali mu serce, jak kłąb nerwów zbija się w gardle w wielką gulę, jak obezwładnia go strach, a jednocześnie dziwnie przyjemny dreszcz emocji. I ta nadzieja, że może razem z nimi przyjechał także i Bill? Wciąż go nie widział, chociaż wypatrywał usilnie. W sumie przecież wcale nie musiał z nimi tu przyjeżdżać, może zaraz, albo potem zjawi się razem z Bastienem?
            Zza kierownicy wysiadł także Marcus, a z miejsca pasażera tuż obok niego wyskoczyła Nicole, jego dziewczyna. Był też Gustav ze swoją kobietą, tylko Billa wciąż nie mógł dostrzec. Georg przeszedł z tyłu samochodu i zaczął wystawiać z niego bagaże. Wprawdzie nie miał zbyt dobrego pola widzenia, bo widok częściowo zasłaniały mu drewniane futryny drzwi i wciąż kręcący się ludzie, dlatego usilnie wytężał wzrok, ale wciąż nie widział Billa. Nie mógł też przez przyciemnione szyby samochodu dostrzec, czy ktoś jest wewnątrz. A może jednak wcale z nimi nie przyjechał? I kiedy już serce zaczynało się uspokajać, a rozedrgane nerwy wyciszać, zza samochodu wyłonił się on. Tom doskonale widział, jak Georg wystawił jego walizkę, a Bill nachylając się, lekko wyciągnął jej rączkę i znów wyprostował, coś mówiąc do kumpla, po czym uśmiechnął się tak pięknie, że zabrakło mu tchu. Wyglądał cudownie, jak zawsze, był taki śliczny, ale niestety już nie należał do niego, właściwie na jego własne życzenie… Tom widział, że za chwilę wejdą do holu, bo już wszyscy mieli swoje walizki, a Marcus dał hotelowemu chłopakowi kluczyki, aby odprowadził auto na parking. Poczuł suchość w ustach, nogi miał jak z waty, i wszystko w jego wnętrzu właśnie zaczęło drżeć z przestrachu. I co teraz? Co dalej? Wiedział, że to spotkanie będzie bardzo trudne, ale nie przypuszczał, że aż tak bardzo. Całe jego ciało było sparaliżowane emocjami i wrażeniem, jakie wywarł na nim widok Billa, ten pierwszy raz po tak długim czasie. Zupełnie nie wiedział, jak ma się opanować, a przecież musiał, powinien wziąć się w garść, trzymać w ryzach, aby ani Laura nie poznała po nim tej nagłej zmiany, ani Bill nie domyślił się, jak wciąż na niego działa i jak bardzo nadal go kocha. A kochał, może jeszcze mocniej niż kiedyś i dopiero teraz to wszystko do niego dotarło.
            Zupełnie nie wiedział co ma zrobić, jak się zachować, kiedy tutaj wejdą, czy tak po prostu podejść do wszystkich? Tak, będzie musiał, teraz nie było już odwrotu, bo właśnie drzwi się otworzyły i weszli do środka. Ale on jakby nikogo innego nie widział, bo patrzył tylko na jedną osobę, która właśnie w tej samej chwili go dostrzegła i wbiła w niego spojrzenie takich samych oczu. Zamarł, stając się właśnie w tej samej chwili słupem soli i chociaż bardzo chciał się uśmiechnąć, to nawet nie wiedział, czy mu się to udało.
            – Tom! Ty stary byku! – huknął Marcus i wystartował do niego z rozpostartymi ramionami.
            – Przepraszam – rzucił krótko do wujostwa, z którym stał i ruszył w jego kierunku, aby uściskać dawnego menagera. Teraz, będąc już zupełnie blisko, ponownie napotkał to spojrzenie, z którego jednak niczego nie potrafił wyczytać. Czyżby zupełnie zatracił tę zdolność, czy po prostu naprawdę pozbawione było jakichkolwiek uczuć? Z pewnością wciąż było w nim mnóstwo żalu, chociaż nie umiał teraz go dostrzec, ale Bill od zawsze był dobrym aktorem, jednak nie aż tak dobrym, aby ukryć czające się w tym spojrzeniu emocje. Więc może naprawdę po tym uczuciu, jakim kiedyś go darzył, zupełnie nic nie zostało…?
            Wszyscy zaczęli się witać z nim i z Laurą, a on myślał tylko o tym, kiedy wreszcie będzie mógł uścisnąć Billa, choć wiedział, że ten pierwszy kontakt będzie bardzo oficjalny i krótki. Uciekał wzrokiem gdzie popadnie, ale wciąż wracał w ten jeden, jedyny punkt, jakim były oczy bliźniaka, które nieustannie wpatrywały się w niego i tylko chwilami błądziły gdzieś obok, prawdopodobnie jedynie po to, aby zlustrować tę, która zajęła miejsce u jego boku. I wreszcie nadeszła ta chwila. Może przywitałby się z nim wcześniej, ale Bill trzymał się wciąż jakby nieco z tyłu, jakby na dystans. Wyciągnął do niego ramiona, chociaż czuł, jak drżą, ale miał nadzieję, że nikt tego nie zauważy.
            – Cześć Billy, dziękuję, ze przyjechałeś… – powiedział nieco zdławionym głosem.
            – Cześć Tommy, a ja dziękuję, że zdecydowałeś się mnie zaprosić – odpowiedział oficjalnie, zupełnie nienaturalnie i sztywno. Widać było, że wciąż dzieli ich żal. Uścisnęli się krótko i szybko. Ze zgromadzonego tutaj towarzystwa jedynie Georg wiedział co się wydarzyło w ich życiu, a cała reszta wciąż żyła w nieświadomości, dlaczego Tom wyjechał i tyle czasu nie kontaktował się z bratem. To wszystko wciąż owiane było nutą tajemnicy i masą domysłów, dlatego też nie spuszczano z nich zaciekawionych spojrzeń.
            – To moja przyszła żona, Laura – przedstawił bratu swoją narzeczoną, która stała obok promiennie się uśmiechając. Bill odwzajemnił ten uśmiech, wciąż wnikliwie jej się przyglądając i wyciągnął dłoń:
            – Cześć, jestem Bill, bliźniak twojego przyszłego męża – wyrecytował, ściskając rękę dziewczyny i dodał, śmiejąc się: – Chciałbym powiedzieć, że brat wiele mi o tobie opowiadał, ale nie rozmawialiśmy dłuższy czas, więc nic takiego nie powiem.
            – Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że wreszcie cię poznałam! Nareszcie! – Niewiele myśląc, Laura rzuciła mu się na szyję i mocno uściskała. Skonsternowany Bill powiódł po wszystkich zdziwionym spojrzeniem, ale po chwili zaczął się śmiać.
            – Nie spodziewałem się, że aż tak bardzo – zażartował. Wydawał się taki swobodny i wyluzowany, zero spięcia, żadnych emocji, czy zmieszania, czyżby aż tak potrafił wszystko ukryć? A może aż tak wiele do ukrycia nie miał?
            – Oj, bardzo! A Bastien? Nie przyjechał z tobą? – zapytała, zerkając na swojego narzeczonego, który stał obok niej zupełnie się nie odzywając.
            – No niestety, Bastien ma dziś pierwszy set w swoim klubie po remoncie, bilety były wyprzedane z dużym wyprzedzeniem, więc nie mógł tu ze mną dziś przyjechać, ale na weselu na pewno będzie – uśmiechnął się.
            – To super! Bo jego też chciałabym w końcu poznać, uwielbiam waszą muzykę! – zaszczebiotała.
            – To co? Może rozlokujemy się w pokojach? Jeszcze się nagadacie! – rzucił ktoś z tej gromadki.
            – Tak, jasne, zapraszam! – Tom wskazał dłonią ladę recepcji, gdzie poprosił o odpowiednie klucze zerkając na listę gości. Starał się nie patrzeć na Billa i dopiero kiedy chłopak wziął klucz do małżeńskiego apartamentu jaki miał zajmować z Bastienem, i odszedł z resztą gości w kierunku windy, powiódł za nim wzrokiem.
            Najgorsze z zasadzie miał już za sobą, ale to pierwsze wrażenie po tak długim czasie, było dla niego szokującym przeżyciem. Bill wyglądał wspaniale, nowa fryzura dodawała mu uroku, no i miał na sobie tę białą koszulę, w której tak bardzo go uwielbiał. Doskonale pamiętał, jak zawsze jej materiał zsuwał mu się z ramienia, a on ochoczo je całował. Stał przy ladzie recepcji, zmagając się z dreszczem, i patrzył na jego oddalający się, wciąż tak idealny jak zawsze, tyłek. I znów ta bolesna, przeszywająca go myśl… Nie może go nawet dotknąć.
            Kiedy wsiadł do windy jako ostatni, odwrócił się i znów ich spojrzenia spotkały się, ale tym razem wzrok Billa był wyzywający i hardy, jakby chciał powiedzieć: „Popatrzyłeś sobie? To żałuj, bo to wszystko już nigdy nie będzie twoje”. Drzwi zamknęły się i winda ruszyła na górę, a on został przy recepcji, ze swoją przyszłą żoną. Przed oczami przesunęła się taśma z jego przeszłości i wszystkie najlepsze, przeżyte z nim chwile. Był chyba w najgorszym z możliwych punktów swojego życia, pełen miłości do osoby z którą nie dane mu będzie przez nie iść, a co najgorsze, sam tak to sobie wyreżyserował. Co by było, gdyby mu w końcu wybaczył i wrócił do Berlina? Jego brat z premedytacją oddał swoje miejsce Bastienowi, który musiał być teraz chyba najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, nawet, jeśli Bill go zdradzał. No właśnie… a zdradzał? Tego Tom nie wiedział i był pewien, że nigdy się nie dowie. Przeczuwał, że tak właśnie będzie kiedy znów go zobaczy, żal i ból znów rozerwie mu serce. I chociaż nawet z nim nie porozmawiał, to wystarczył mu jedynie jego widok, żeby na nowo zatęsknić za bliskością i tym wszystkim co dawno przepadło. Był rozdarty na strzępy, rzeczywistość tak bardzo bolała, a najgorsza w tym wszystkim była ta cholerna świadomość, że z tej drogi nie ma już odwrotu.
 I właśnie dotarła do niego bolesna prawda, że do tej pory jedynie bezskutecznie próbował oszukać własne serce, a przecież tak naprawdę serca oszukać się nie da.

***

            Nie wiem, jak przetrwałbym to pierwsze spotkanie bez wspomagaczy. Po drodze wziąłem na uspokojenie. Nie dość, że połknąłem swoją wyciszającą tabletkę, to jeszcze tuż po lunchu, jaki zjedliśmy podczas jednego przystanku, wyjarałem skręta. Dzięki temu byłem wyluzowany i spokojny niczym tybetański mnich podczas medytacji. I miałem nadzieję, że to będzie mnie trzymać do samego spotkania, ale kiedy tylko go zobaczyłem, gdy zmierzał do nas w tym holu, myślałem, że się przewrócę z wrażenia. Był taki przystojny i taki męski… Zapuścił włosy, które miał teraz związane w niewielki koczek na karku, a jego twarz zdobił lekki zarost. To było jak rażenie piorunem i chociaż na zewnątrz trzymałem się dzielnie, starając się nie dać po sobie niczego poznać, to w moim wnętrzu wszystko wrzało. Przywitał się ze mną dość oficjalnie, ale ja też nie byłem wylewny, bo i nie miałem zamiaru być, a już z pewnością nie przy tym całym towarzystwie i przy jego lasce. Zresztą ja w ogóle nie miałem zamiaru być wylewny, nawet jeśli miała zdarzyć się sytuacja, kiedy będziemy sami.
            Obejrzałem sobie tę jego przyszłą żonę bardzo dokładnie i trochę byłem zdziwiony. Przecież Tom zawsze wolał szatynki, czy brunetki, wysokie, zgrabne, a tymczasem miał się ożenić z małą, kruchą blondynką. Może i brzydka to ona nie była, ale zupełnie nie w jego typie. No cóż, widać i jemu zmieniły się gusta.
            Miałem niemal stuprocentową pewność, że mój plan wypalił w całości. Tom pożerał mnie wzrokiem, bo kto jak kto, ale ja znałem to spojrzenie doskonale, a on nigdy nie potrafił zbyt dobrze się maskować, za to ja byłem w tym mistrzem i świetnie udawałem chłód, przywdziewając maskę obojętności. Tak naprawdę jednak w moim wnętrzu trawił mnie ogień, bo kiedy tylko go zobaczyłem, zapłonął ze zdwojoną siłą. I w nim chyba działo się dokładnie to samo, bo patrzył na mnie nieprzytomnie, z pożądaniem i uwielbieniem. I właśnie przypomniało mi się, jak matka mówiła, że on kocha tę całą Laurę. Serio, kocha? Więc dlaczego to na mnie patrzył z taką miłością i pożądaniem? Widziałem to w jego oczach, dlatego nie uwierzę, że on kocha tamtą dziewczynę. A jeśli nie kocha, to dlaczego się z nią żeni? Wiedziałem, że już niczego nie zmienię, ale chciałem to wiedzieć.

***

            Kiedy Bill wszedł do pokoju, jaki przez te dni miał zajmować z Bastienem, nieco się zdziwił. To był małżeński apartament, z dużym łóżkiem, które w dodatku miało baldachim. Na ten widok uśmiechnął się i kiedy tylko powiesił znajdujący się w pokrowcu swój garnitur, jaki do tej pory trzymał w dłoni, od razu rzucił się na to łoże, zapadając w miękki materac. Po chwili jednak wstał i wyszedł na balkon. Widok stąd był piękny, bo rozciągał się na pobliskie jeziorko, należące zapewne do tego dawnego pałacowego kompleksu. Wciąż myślał o Tomie, ale teraz w jego myśli wkradł się także i Bastien, bo właśnie uzmysłowił sobie, że kiedy jutro rano do niego dołączy, spędzą z pewnością upojne chwile w tym ogromnym łóżku. Wrócił na moment do pokoju i z podręcznego bagażu wyjął paczkę papierosów, po czym znów poszedł na balkon, aby zapalić. Kiedy zaciągnął się używką, poczuł, jak dopiero teraz zaczyna się rozluźniać. Tak naprawdę to wszystko, czym poratował się wcześniej bardzo mu pomogło. Nie wiedział, czy potrafiłby tak chłodno zachować się bez tych wspomagaczy. Może i nawet gotów był się rozpłakać na widok Toma, bo naprawdę wyglądał oszałamiająco. Zresztą nie ważne, jak wyglądał, bo kochał go nieustannie, tak samo silną miłością i nawet gdyby wyglądał jak ostatni dziad, to by niczego nie zmieniło. Zobaczył go wreszcie, po tych wszystkich długich miesiącach tęsknoty i nadziei, bo tak naprawdę to właśnie nadzieja bardzo długo w nim żyła. Mimo, że pogodził się z jego stratą, to wciąż wierzył, że wróci, aż do dnia, kiedy dowiedział się o tym nieszczęsnym ślubie, dopiero wtedy zrozumiał, że on i Tom to dawno zamknięty rozdział.
            Ale dziś, po raz pierwszy od dawna, to właśnie z jego powodu czuł szczęście, bo w jego oczach zobaczył coś, czego w tych okolicznościach ujrzeć się nie spodziewał. To było to samo spojrzenie, jakim darzył go wtedy, kiedy byli razem, zakochani w sobie i szczęśliwi, Tom patrzył na niego z taką samą miłością, tego teraz był pewien, jak nigdy niczego. Nie wierzył, że kocha tamtą dziewczynę, nie mógł jej kochać, bo on z pewnością wciąż kochał jego! Nie rozumiał jedynie tego, po jasną cholerę się z nią żenił? No właśnie; po co? Chciał założyć sobie te kajdany, żeby do końca życia się umartwiać? A może ona była po prostu w ciąży? Nie, to wszystko było zupełnie bez sensu, przecież nie musiał tego robić, i bez ślubu mógł być ojcem, przecież to nie te czasy, że od razu musiał się żenić.
            Bill nie mógł tego wszystkiego pojąć, siedział dłuższy czas na tym balkonie rozmyślając. Nie rozumiał w ogóle pobudek Toma i miał nadzieję, że na tym wieczorze kawalerskim, uda mu się z nim chociaż przez chwilę porozmawiać, choć nie do końca był pewien, czy to jest dobry pomysł. Czy w ogóle był sens rozdrapywać stare rany? Może i nie, ale skoro mieli utrzymywać ten jedynie braterski kontakt, powinni szczerze pogadać i wszystko sobie wyjaśnić, żeby zaczynać nowe życie z czystą kartą.
            Na tę chwilę jednak miał już dość myślenia. Teraz powinien zatelefonować do Barona, który pewnie tam już umierał z niepewności i niepokoju, ale postanowił się trochę przejść, zobaczyć okolicę i spacerując pogadać ze swoim facetem. Zjeżdżając windą w dół, miał pewne obawy, że tam w holu przy recepcji znów natknie się na Toma, ale nie chciał siedzieć do samego wieczora w tym pokoju jak w więzieniu. A nawet jeśli, to co? Pewnie wita gości w towarzystwie swojej narzeczonej, więc nie będzie musiał z nim rozmawiać, po prostu przejdzie obok i zniknie za drzwiami.
            I nie mylił się, Tom z Laurą właśnie stali przy recepcji, gdzie jacyś nowo przybyli goście wzięli klucz i kierowali się ku windzie. Zerknął więc tylko w tamtą stronę, uśmiechnął się i wyszedł z hotelu jak gdyby nigdy nic. Był niemal w stu procentach pewien, że Tom znów powiódł za nim spojrzeniem, ale tym razem zrobił to nie tylko on, bo nie spodziewał się nawet, że przyszła żona jego bliźniaka, także odprowadzała go wzrokiem. Ponadto tuż za drzwiami stało jakichś dwóch kolesi, którzy bezczelnie się na niego gapili. Doskonale wiedział, że podoba się ludziom, zresztą nie oni pierwsi się za nim oglądali, a to jedynie napawało go satysfakcją. Możliwe, że Tom też to zobaczył, a takich sytuacji, w których być może żałował co stracił, nigdy nie było dość.
            – Boże, ale on piękny… – westchnęła Laura.
            – To może wyjdź za niego, co? – rzucił szorstko Tom.
            – Kochanie, no chyba nie jesteś zazdrosny – zaśmiała się.
            Nie, nie był zazdrosny, a przynajmniej nie o nią. Był wściekły, że Bill wygląda tak oszałamiająco, że wszyscy patrząc na niego podziwiają jego urodę, a on jedynie może czuć żal.
            – Nie jestem, poza tym on woli facetów.
            – A twoja mama mówiła, ze jest bi.
            – Teoretycznie tak, ale już dawno nie spotyka się z kobietami. Zresztą co to za rozkminy? – fuknął.
            – Jakbym była jego facetem, to bym go pilnowała jak oka w głowie. Widziałeś, jak ci dwaj przy wyjściu się na niego gapili?
            Widział, oczywiście, że widział, ale nie chciał się do tego przyznać.
            – Nie widziałem. Zresztą daj już spokój i chodźmy stąd wreszcie, bo już mam dość tych powitań i bolą mnie nogi. Poza tym jestem głodny. Wołaj tu swoich rodziców, niech teraz oni sobie postoją, skoro wymyślili taką szopkę – warknął.
            – Tom! – Dziewczyna oburzyła się i zgromiła go surowym spojrzeniem, ale on nic sobie z tego nie robiąc ruszył w kierunku windy.
            Bill poszedł nad jezioro, które widział z okna swojego hotelowego pokoju. Było upalne, sierpniowe popołudnie, a w tych skórzanych spodniach było mu gorąco, dlatego usiadł na ławce w cieniu i wyciągnął z kieszeni telefon, aby wreszcie zadzwonić do swojego faceta.

***

            Od godziny Bastien był w swoim klubie. Wprawdzie jego pierwszy po przerwie występ miał się rozpocząć dopiero o dwudziestej, ale przed otwarciem chciał jeszcze osobiście wszystko sprawdzić. Siedząc sam w domu, tylko nieustannie myślałby o jednym. I chociaż tutaj nie było wcale lepiej, bo wciąż zastanawiał się, jak potoczyło się to spotkanie bliźniaków po tak długim czasie, to jednak chociaż chwilami zajmował głowę zupełnie innymi sprawami. Zerkając co jakiś czas na wyświetlacz komórki, czekał niecierpliwie na telefon od Billa, nie chcąc samemu dzwonić, w końcu przecież obiecał, że się odezwie. Już dawno powinien być na miejscu, a jednak wciąż nie dzwonił. Mijające minuty napawały go strachem i niepewnością. A co, jeśli coś potoczyło się zupełnie nie po jego myśli? Jeśli ich uczucie odżyło, wpadli sobie w ramiona i żadnego wesela nie będzie? Nie! Takie wymysły były zupełnie bez sensu, przecież takie rzeczy nie zdarzają się w prawdziwym życiu! Z każdą chwilą panikował coraz bardziej, snując coraz czarniejsze scenariusze. Wariował, bo kochał Billa i nie wyobrażał sobie życia bez niego. I nawet żyjąc ze świadomością, że on wciąż go nie pokochał, był szczęśliwym człowiekiem.
            Wreszcie komórka zawibrowała mu w kieszeni spodni.
            – Cześć kochanie, no i jak tam? Dawno jesteście na miejscu? – odebrał, starając się zachować spokój i nie wypalić od razu z pytaniem o to, co interesowało go najbardziej.
            – No hej, kotku, jakoś z godzinę temu zajechaliśmy, może ciut więcej – odpowiedział Bill wesoło. – Muszę ci powiedzieć, że mamy małżeński apartament z ogromnym łóżkiem! I już nie mogę się doczekać, kiedy się w nim razem znajdziemy!
            Wyglądało raczej na to, że Bill jeszcze nie spotkał się z Tomem. A może się spotkał, tylko nie za bardzo chciał o tym mówić? Jednak, jeśli minęła dopiero godzina, z pewnością było to jakieś przelotne spotkanie i raczej nie rozmawiali, bo chyba tak szybko by im nie poszło. Tak naprawdę nie interesowało go, w jakim łóżku spędzą noc, bo z Billem mógłby spać wszędzie, byle tylko z nim.
            – Bardzo już za tobą tęsknię i… – zaczął Bastien, ale przerwał wpół zdania.
            – I co…? – podchwycił Bill. Doskonale wiedział, że z pewnością się boi, ale przecież tak naprawdę nie miał czego. Pewnie skręcało go tam z ciekawości, czy już widział Toma i jak przebiegło to spotkanie, dlatego za chwilę zamierzał go uspokoić.
            – I chciałbym, żebyś był już tu ze mną, żebyśmy obaj już tu byli…
            – Będziemy. Będziemy tam razem w poniedziałek… – Czarnowłosy odpowiedział cicho. – Nie musisz się bać, on się jutro żeni, a my zabawimy się na tym weselu i wrócimy razem do Berlina.
            Bastien trochę odetchnął słysząc te słowa, ale i tak wciąż był pełen obaw. Nie wytrzymał i zapytał wprost:
            – Widziałeś się już z nim? Rozmawialiście?
            – Widziałem się, poznałem jego przyszłą żonę, ale w sumie to prawie nie rozmawialiśmy, bo tak szczerze, to chyba nie za bardzo jest o czym. Co było, minęło, bez sensu do tego wracać.
            Ton głosu Billa wydawał się być bardzo przekonujący, ale Bastien i tak wyczuł w nim nutę nerwowości.
            – No tak… Każdy z was ma teraz swoje życie – mruknął. Nie zamierzał namawiać go na to, aby szczerze porozmawiał z bratem, chociaż wiedział, że prędzej czy później i tak do tego dojdzie. Miał tylko nadzieję, że to naprawdę będzie ostatecznie wyjaśniająca wszystko rozmowa braci, a nie kochanków. – A ta jego przyszła żona? Jaka jest? – zapytał.
            – Jest zupełnym przeciwieństwem wszystkich dziewczyn, jakie kiedyś mu się podobały i zupełnie nie w jego typie, on zawsze lubił brunetki, a ona jest drobną blondynką Jest dość ładna i chyba miła, ale w sumie może to pozory, bo zamieniliśmy tylko kilka słów. – Powinien teraz dodać, że nawet jeśli jest miła, to i tak nigdy jej nie polubi, ale nie zrobił tego, bo nie chciał sprawiać Bastienowi przykrości. Wiedział, że pewne rzeczy wciąż będzie musiał stłumić w sobie.
            – Pewnie dopiero jutro będziesz miał okazję, aby ją lepiej poznać.
            – Wiesz kotku, jakoś nie palę się do tego – zaśmiał się Bill. – Nie zależy mi na przyjaźni z bratową, zresztą pewnie i tak nie będziemy się często widywać.
            – A może wszystko się wreszcie ułoży i będziecie mieć wszyscy dobry kontakt?
            – Bastien… – westchnął Bill. Tak naprawdę nie miał już ochoty rozmawiać na ten temat. – Mniejsza z tym! Lepiej mi mów jak tam twój nastrój? I jak w klubie? Wszystko dopięte na ostatni guzik?
            Baron zaczął opowiadać, ale Bill nie za bardzo mógł skupić się na jego słowach. Jego myśli wyfrunęły teraz w przyszłość, kilka godzin naprzód, do wieczoru, który dla nich obu był specjalny; dla Bastiena pewne fascynujący i magiczny, a dla Billa? No właśnie… Niczego specjalnego nie oczekiwał, może jedynie jakiejś ostatecznie wyjaśniającej wszystko rozmowy z Tomem, która być może rozdrapie stare, wciąż niezagojone rany na jego sercu, a potem pewnie upije się prawie do nieprzytomności, zaniosą go do apartamentu i wyląduje w tym ogromnym łóżku, a rano obudzi go Bastien pocałunkiem, niczym śpiącą królewnę.
            Tak, taki właśnie miał plan na ten wieczór, ale jak to w życiu bywa, plany zazwyczaj biorą w łeb. Tak też miało być i tym razem.

niedziela, 19 stycznia 2020

Część 80.



Część 80.


            Tom siedział  w salonie na kanapie, przy swoim laptopie głowiąc się nad zamówieniem. Od roku był właścicielem salonu z instrumentami w Monachium, a odkąd uruchomił swoje kontakty w Stanach, i zaczął sprowadzać stamtąd sprzęt, interes w krótkim czasie bardzo się rozkręcił. Teraz właśnie usiłował się skupić nad swoją pracą, ale od kilkunastu minut coś nieustannie go rozpraszało. Tym czymś, była dobrze mu znana melodia, którą ostatnio dość często nuciła Laura, a teraz robiła to od jakiegoś czasu non stop, jakby się na niego uwzięła. Na domiar złego, usadowiła się ze swoim laptopem w pobliżu, ze słuchawkami na uszach, i właśnie dlatego zupełnie nie kontrolowała faktu, że śpiewa coraz głośniej.
            Rzucił jej pełne złości i wyrzutu spojrzenie, ale wciąż wpatrzona w monitor, zupełnie tego nie zauważyła, toteż już cały w nerwach, patrzył na nią dłuższy czas, aż w końcu ściągnął spojrzenie jej dużych, niebieskich oczu.
            – Coś się stało, kochanie? – zapytała, zdejmując słuchawki.
            – Przestań do jasnej cholery to śpiewać! – huknął.
            – Dlaczego? To świetny kawałek i sam mówiłeś, że im wyszedł.
            – Ale ja nie muszę go słuchać! – Był zły, nawet bardzo. Do furii doprowadzało go wszystko, co w jakiś sposób wiązało się z Billem, lub mu go przypominało. Od jakiegoś czasu przestał wchodzić na ich kanał w internecie, a dokładnie od dnia premiery nowego kawałka, jaki powstał bez jego udziału. Myślał, że po jego odejściu zespół się rozpadnie, a tymczasem nagrywali coś nowego, a to, czym właśnie dziś zdenerwowała go jego kobieta, było wprost genialne i chyba sam nie skomponowałby niczego lepszego. Ale najgorsze w tym wszystkim było to, że autorem muzyki był Bastien, a słowa napisał Bill. To bolało go najbardziej, w dodatku, że ten utwór nie był melancholijny i w żadnym calu nie mógł się w nim doszukać przekazu cierpienia, czy bólu, a wręcz przeciwnie, był wesoły, radosny i bardzo energiczny. Jego brat nadal śpiewał, został z zespołem i wcale nie było tak, jak przewidywał. I w dodatku wyglądało na to, że on naprawdę znalazł u boku DJ’a szczęście, poza tym tak właśnie mówiła matka.
            Laura wstała od stołu przy którym siedziała i podeszła do kanapy, po czym okrakiem usiadła na kolanach swojego narzeczonego.
            – No już się tak nie denerwuj misiu… – mruknęła i obejmując go, cmoknęła lekko w usta. – No chyba, że żałujesz swojego odejścia z zespołu i jesteś troszkę zazdrosny.
            – Nie jestem zazdrosny, przestań – rzucił szorstko. – Po prostu nie chcę tego słuchać.
            – Ale przecież sam mówiłeś, że to jest dobre.
            – To nie znaczy, że muszę słuchać, okay?
            – Za miesiąc będziemy mężem i żoną, a ty mi nadal nie powiedziałeś, dlaczego tak bardzo pokłóciłeś się ze swoim bratem, a obiecałeś, że mi kiedyś powiesz… – wydęła usta, wciąż okupując kolana swojego faceta.
            – No właśnie, kiedyś ci powiem – odburknął. – A teraz zejdź, bo nie skończyłem jeszcze robić zamówienia.
            Znów drążyła. Nie lubił tego, bo nadal nie wymyślił jakiegoś wiarygodnego motywu, jaki mógłby jej sprzedać, a przecież za nic nie mógł powiedzieć jej prawdy. Bo cóż mogło być powodem na to, że śmiertelnie pogniewał się na brata i aż tak się poróżnili, że od półtora roku nie spotkał się z nim, ani nawet nie zadzwonił? No właśnie, co mogło być powodem, prócz zdrady, o jakiej powiedzieć jej nie mógł, oraz tego, że wciąż tak bardzo go kochał, i bał się takiego spotkania.
            Laura cmoknęła go ponownie i wstała, ale nie oddaliła się, tylko na chwilę usiadła obok.
            – Cieszę się, że go zaprosiłeś, wiesz? Wreszcie go poznam i mam nadzieję, że się w końcu pogodzicie.
            Podniosła się i wróciła do stołu, gdzie znów zajęła się błądzeniem po modowych stronach. Wywrócił tylko oczami, odprowadził ją wzrokiem i wrócił do swojej pracy nie odpowiadając. Zaprosił go, owszem, ale nie z własnej woli, bo on sam wciąż nie był na to gotowy. Zrobił to pod presją matki i narzeczonej, no bo jakżeby mógł ożenić się, bez uczestnictwa w tej ceremonii najbliższej rodziny? Bronił się przed tym, ale one wciąż nie dawały za wygraną, więc w końcu się zgodził, chociaż nadal uważał, że to nie był najlepszy pomysł.
            Kiedy poznał Laurę, miał wrażenie, że jest darem niebios. Delikatna, zmysłowa blondynka, zupełne przeciwieństwo jego bliźniaka pod każdym względem, już pomijając płeć. I choć przed nią miał kilka przelotnych romansów, bo przez pół roku po odejściu od Billa, żył pod tym względem dość intensywnie, to jednak właśnie ona go oczarowała. Poznał ją w klubie, gdzie był stałym bywalcem odkąd znalazł się w Monachium, i skąd zazwyczaj wygarniał chętne panienki. To był czas, kiedy pieprzył co popadnie, jakby chcąc zresetować pamięć, zatrzeć wspomnienie tej jedynej, najlepszej według niego w tej sztuce osoby, choć i tak mu się to nie udało. Wciąż myślał o nim, nawet podczas seksu z tymi wszystkimi dziewczynami. Najgorzej było, kiedy brał jakąś czarnulę, i choć ani w uncji nie dorównywała w łóżku Billowi, to właśnie wtedy najintensywniej o nim myślał. I między innymi właśnie dlatego wybrał w końcu Laurę. Wpadła mu w oko i nie dała się zaciągnąć od razu do łóżka. Przy niej zdarzało mu się czasem zapominać o Billu i dlatego właśnie z nią się związał. Podniecała go i wydawało mu się, że zaczyna coś do niej czuć, coś, co z czasem miało przerodzić się w miłość, jaka pozwoli mu zacząć życie od nowa. Ale czas mijał, a uczucie do Laury nie zmieniało się ani trochę i nie przestawał myśleć o Billu, poza tymi sporadycznymi przypadkami, które - jak miał nadzieję - miały przerodzić się w constans, jednak wciąż tak się nie stawało. Nieustannie o nim myślał, czasem wręcz rozpamiętywał te piękne chwile spędzone z nim, pamiętał doskonale daty, kiedy pierwszy raz wpadli sobie w ramiona, kiedy Bill uciekł do Bastiena, kiedy się dowiedział o jego zdradzie i kiedy odszedł. Nie miał pojęcia, że brat także świetnie je pamięta, i na dodatek każde wspomnienie notuje w swoim dzienniku. Dziś nie wiedział o nim prawie nic, bo i wiedzieć nie mógł. Matka tylko wspominała, że u niego dobrze, że jest szczęśliwy z Baronem. W przeciwieństwie do Billa i do swojego wcześniejszego postanowienia tuż po rozstaniu, kiedy nie chciał o nim nic wiedzieć, teraz pytał o niego za każdym razem kiedy do niej telefonował i zawsze miał jakieś zdawkowe informacje. I miał wrażenie, że matka nie chce za wiele mu powiedzieć, ale może to i dobrze, bo pewnie gryzł by się z tymi wiadomościami i zadręczał. Jedynym prócz matki informatorem o tym co dzieje się u jego bliźniaka, był Georg, ale i ten był bardzo powściągliwy w przekazywanych informacjach i w zasadzie pokrywały się one z tym, co mówiła rodzicielka.
            Nie pokochał Laury, ale nie była mu obojętna. Na swój sposób coś do niej czuł, chociaż nie umiał tego zdefiniować, było mu z nią dobrze, czasem nawet był szczęśliwy, i głęboko wierzył, że miłość w końcu przyjdzie, że stworzą rodzinę, i będą mieli dzieci. Dlatego oświadczył się i z radością został przyjęty. Ufał, że ślub zwiąże go z nią na tyle mocno, że nie będzie snuł już żadnych mrzonek o Billu. I sam chciał założyć sobie te kajdany, żeby nie budzić się w środku nocy z myślą o ucieczce, lub o powrocie do przeszłości. Kiedy stamtąd uciekał, nie widział innego wyjścia i wierzył, że czas go uleczy z tego szaleństwa. Jednak im więcej go mijało, tym z głębszą nostalgią wspominał i tęsknił. Nie widział dla siebie ratunku innego niż małżeństwo, bo to ono miało go powstrzymać przed popełnieniem jakiegoś głupstwa. No i może jeszcze fakt, że Bill nie jest sam.
            Wahał się długo, czy wysłać mu zaproszenie, bo bał się sam siebie. Jak miał tak po prostu się z nim przywitać, spojrzeć mu w oczy i rozmawiać? Wiedział, że ta pierwsza konfrontacja będzie najgorsza, no ale na szczęście Bill nie miał przyjechać na jego wesele sam, był teraz z Bastienem, więc blondyn także powinien być porządnym hamulcem. Z pewnością nie będzie takiej sytuacji, żeby zostali sam na sam, bo przy nim wciąż będzie Laura, a przy Billu Baron.
            Uspokajał sam siebie, jednak nie miał pojęcia, że okoliczności tego spotkania, wystawią ich na ciężką próbę.

***

            Bałem się tam jechać. Nie wyobrażałem sobie tego dnia i całej tej ceremonii. Miałem siedzieć w kościelnej ławce obok Bastiena i patrzeć, jak Tom będzie składał przysięgę jakiejś pannie? Czy ja w ogóle będę w stanie znieść taki widok? Owszem, mogę się nawet rozpłakać bez jakiegoś wielkiego przypału, bo i tak wszyscy zrzucą to na karb wzruszenia, przecież większość ludzi ryczy na ślubach, to normalne. Tyle, że ja bym rozpłakał się z żalu, że na moich oczach odbywa się mój największy, życiowy dramat. I cholernie bałem się spotkania z Tomem, nie umiałem wyobrazić sobie w jakich okolicznościach to się stanie, ale wiedziałem, że będzie przy mnie Bastien, i tylko dzięki jego obecności będę w stanie zachować zimną krew.
            Wtedy nie miałem pojęcia, że stanie się coś, przez co cały mój plan legnie w gruzach.

***

            Było upalne, lipcowe, sobotnie popołudnie. Chłopcy umówili się, że po próbie pójdą na piwo i ruszyli tam we trzech, bo Gustav i Eric, tym razem się wyłamali, tłumacząc jakimiś osobistymi sprawami.     
            – No i jak tam? Jak przedweselne nastroje? To już za tydzień – wyszczerzył się Georg.
            – No i co z tego? – Bill wzruszył ramionami, a Bastien, sięgnął po kufel z piwem i nie odzywał się ani słowem.
            – Czym będziecie jechać? Bo może zabralibyśmy się razem, co? Może Marcus by wziął na tę okoliczność vana, bo bez sensu, żeby każdy jechał osobno, gadaliście z nim? – trajkotał basista.
            – Nie gadaliśmy – rzucił sucho Bill.
            – To może by z nim pogadać, zapakowalibyśmy się wszyscy w piątek z rana i po sprawie.
            – Kiedy? – W końcu odezwał się Bastien.
            – No w piątek z rana, kawałek trzeba jechać, no i żeby było trochę czasu, żeby przygotować się na wieczór.
            – Ale ślub jest w sobotę, coś ci się pokręciło – Bill zmarszczył brwi.
            – A wieczór kawalerski w piątek. Gadałem z Tomem, przecież też jesteście zaproszeni.
            – My?! – Teraz Bill i Bastien odezwali się równocześnie.
            – Tak, wy. To takie dziwne? Nic ci matka nie mówiła? Tom kazał jej przekazać wam, że w piątek jest impreza. I będzie striptiz. – Georg zachichotał i zatarł dłonie. – Pobalujemy, popijemy, baby będą miały swoją imprezę, więc przynajmniej ja nie będę miał bata nad głową.
            Idiotyczny uśmiech nie schodził z twarzy kumpla, podczas, kiedy chłopcy patrzyli na niego nieco zszokowani tą informacją.
            – Akurat w piątek, to ja mam pierwszy set na żywo, na otwarciu po remoncie – odparł Bastien. – I na pewno nie pojadę na żaden wieczór kawalerski.
– A no tak, zapomniałem – sapnął.
            – To i ja nie pojadę – stanowczo stwierdził Bill.
            – No co ty! Nie świruj! Boisz się czegoś? Pojedziesz z nami, przecież nie będziesz tam sam.
            – Niczego się nie boję! – żachnął się czarnowłosy. – Nie chcę po prostu jechać bez Bastiena.
            DJ popatrzył na niego z wdzięcznością i miłością, to co usłyszał, wlało w jego serce radość. Nie chciał jednak być egoistą. To, że on nie mógł jechać, nie znaczyło, że Bill ma także z tego zrezygnować.
            – Kochanie, co by nie było, to jest w końcu twój brat, więc nie wypada, żebyś nie pojechał – powiedział łagodnie.
            – Ale ja nie chcę jechać, poza tym nikt mnie jeszcze nawet nie zaprosił, dowiedziałem się właśnie przypadkiem – wskazał ręką na Georga.
            – Pewnie matka ci powie, albo i sam Tom zadzwoni.
            – Taa… Już to widzę. Już prędzej zadzwoni matka.
            I faktycznie tak się stało. Kiedy wrócili do domu wieczorem, Bastien zamknął się w studio, a Bill usiadł z laptopem na tarasie. Przeglądał strony z fryzurami, bo miał ochotę na tę okoliczność coś w swoim wyglądzie zmienić, i był umówiony ze swoim fryzjerem na czwartek, tuż przed sobotą, kiedy miało się odbyć wesele. Teraz właśnie pomyślał, że całe szczęście nie umówił się na piątek, chociaż nadal nic o żadnym wieczorze kawalerskim nie wiedział. I dokładnie w chwili, kiedy o tym pomyślał, rozdzwoniła się w salonie jego komórka.
            – Ja pierdolę… – przeklął zły, że musi odkładać laptop i wstawać z leżaka. Szybkim krokiem podszedł do stołu w salonie i chwycił z niego telefon, na którego wyświetlaczu zobaczył właśnie wyświetlający się kontakt.
– A dobry wieczór mamo. Dlaczego ty zawsze dzwonisz wtedy, kiedy ja już o tym czymś wiem? – sapnął ze złością.
            – O czym wiesz? – zapytała zdzwiona kobieta.
            – No o wieczorze kawalerskim, na który niby jesteśmy z Bastienem zaproszeni.
            – No przecież ci mówiłam! – Kobieta oburzyła się.
            – A niby kiedy, mamo?
            – No jak to kiedy? Wtedy kiedy dzwoniłam ostatnio. Mówiłam ci Bill, tylko ty tak właśnie mnie słuchasz!
            – Słucham cię, ale mi ostatnio nic takiego nie mówiłaś, nawet mnie nie wkurzaj! – zdenerwował się. Owszem, nie zawsze słuchał jej uważnie, ale dałby się teraz pokroić, że właśnie ostatnim razem nawet nie wspomniała kwestii wieczoru kawalerskiego.
            – Na pewno nie mówiłam? – skapitulowała, zdając sobie sprawę, że może jej się tylko wydawało, że przekazała synowi tę wiadomość.
            – Gdybyś mówiła, to bym pamiętał. Ostatnio o wszystkim co dotyczy tej imprezy Toma, dowiaduję się przypadkiem, mamo. – W jego głosie brzmiała pretensja i żal.
            – Przepraszam synku, dałabym sobie rękę uciąć, że ci mówiłam.
            – No to byś ją właśnie straciła.
            – Ale przyjedziecie z Bastienem, prawda?
            – Raczej nie przyjedziemy.
            – Jak to? Dlaczego?
            – Bo Bastien ma w piątek otwarcie klubu po remoncie.
            – No to przyjedź z Georgiem i Gustavem. Oni będą jechać pewnie razem, no synku, nie może cię nie być, Bastien najwyżej dojedzie w sobotę.
            – A w ogóle co to za głupi pomysł, żeby w piątek, dzień przed ślubem robić takie imprezy? Pan młody pójdzie skacowany do ślubu.
            – Ja nie wiem, Bill. Tam są takie dziwne zwyczaje, zresztą młodzi nie mają nic na głowie, tylko się wyszykować do ślubu, więc dadzą radę i się wyspać, i naszykować.
            – Nie chcę tam jechać bez Bastiena… – powiedział już zupełnie cicho czarnowłosy.
            – Czy ty się czegoś obawiasz ze strony Toma? Spokojnie, on się żeni i kocha Laurę, to będzie tylko męska zabawa, będą przecież twoi koledzy. Nie masz się czego bać.
            No tak… Tom nigdy więcej nawet mnie nie dotknie…”, pomyślał, ale nie wypowiedział tych słów na głos, jedynie gdzieś w środku poczuł bolesne ukłucie tęsknoty, że to wszystko już nigdy nie wróci. Poza tym to, co właśnie powiedziała matka, także nie było niczym, co sprawiłoby mu radość, a wręcz przeciwnie. On kochał tę dziewczynę, zresztą to raczej było oczywiste - przecież chyba nie żeniłby się z rozsądku, albo z jakichś innych pobudek.
            – Zobaczymy, ale nic nie obiecuję, mamo.

***

            Im bliżej był ten dzień, tym więcej było w Tomie wątpliwości i obaw. Czy postępuje słusznie, żeniąc się z Laurą? Ten ślub miał być zwieńczeniem ucieczki od przeszłości i jednocześnie blokadą, aby nigdy do niej nie wrócić, ale czy tak naprawdę można było od tego wszystkiego uciec? Przecież nie dalej jak jutro, cała jego przeszłość go dogoni, przybędzie tu nie tylko w osobie Billa, ale także i Bastiena, Georga, Gustava… Oni wszyscy będą mu przypominać te wspólnie przeżyte chwile w Berlinie, zarówno te szczęśliwe, jak i pełne bólu.
            Dzień ślubu nie był przez niego aż tak wyczekiwany, jak przez jego narzeczoną. Podczas, kiedy ona wybierała wystrój i menu, on tylko przytakiwał, zgadzając się na wszystko, bo tak naprawdę było mu zupełnie obojętne, jakie dania będą jedli weselni goście i, czy w kościele będą róże, czy orchidee. Ulegał jej pozwalając się we wszystko wciągnąć, i chociaż nie był człowiekiem wierzącym, dla niej przyjął wszystkie sakramenty, aby móc wziąć ślub przy ołtarzu, bo ona była katoliczką i bardzo tego chciała.
            Ślub miał się odbyć w małym kościółku, należącym do kompleksu pałacowego, spuściźnie rodu Habsburgów, gdzie znajdował się hotel i sala, w której miało być wesele. Zabudowania okalał duży teren z malowniczym parkiem i stadniną koni. Choć goście weselni mieli zjeżdżać od piątku, to państwo młodzi przyjechali na miejsce już w czwartek z samego rana. Wprawdzie mieli od tego wynajętą ekipę, ale Laura chciała osobiście wszystko sprawdzić, zarówno weselne menu, jak i wystrój, a także przydział pokoi w hotelu.
            Właśnie siedzieli na kanapie obok recepcji, a narzeczona pochylona nad listą gości, sprawdzała, czy odpowiednio wszystkich rozlokowano. Czytała cicho nazwiska par, czy też rodzin i odhaczała przy nich cyferkę, oznaczającą ilość łóżek w pokoju. Siedzący obok Tom, zdawał się nie być tym zbyt zainteresowany,  zresztą dla niego to był czysty bezsens sprawdzać takie rzeczy, o które zadbali zatrudnieni do tego ludzie, ale że narzeczona się uparła, więc apatycznie jej w tym towarzyszył, zbytnio się nie udzielając. Zamyślony wpatrywał się w otwarte na oścież drzwi, przez które wlewały się promienie słońca.
            – Bill i Bastien, mają pokój z małżeńskim łożem, chyba będą zadowoleni, co? – Uśmiechnięta Laura, zwróciła się do swojego narzeczonego, który teraz spojrzał na nią z większym zainteresowaniem, ale nieco pobladł. Od razu dostrzegła zmianę w wyrazie jego twarzy.
            – Coś nie tak kochanie? Powinnam dać im osobne łóżka? – zapytała trwożliwie.
            – Nie, wszystko jest okay, będą z pewnością zadowoleni – odpowiedział, starając się nadać swoim słowom swobodny, lekki ton.
            Niczego nieświadoma dziewczyna, wróciła do swojego sprawdzania, podczas kiedy w nim zaczęły się rodzić nowe obawy i po chwili wskoczył w bezkresną i czarną otchłań wątpliwości. Może to nie był wcale dobry pomysł, aby zaprosić tutaj Billa. Bał się tej chwili, kiedy po raz pierwszy go zobaczy i nie wiedział, czy zdoła opanować emocje, jakie z pewnością rozbudzi jego widok po tak długim czasie. Już teraz, na samą myśl o tej chwili, jego ciało opływały dreszcze, więc co będzie jutro, kiedy już tu będzie? No właśnie, to już jutro… Jak to zniesie? Jak zareaguje? I jak zachowa się Bill? Czy tak, jak mówiła matka, było mu tak dobrze z Bastienem, że zupełnie puścił w niepamięć to wszystko, co ich łączyło? Z pewnością dowie się o tym nazajutrz, chociaż oczywiście niewerbalnie, bo nie sądził, że Bill będzie skory mu o tym wszystkim powiedzieć, ale pozna to po nim, pozna po wyrazie twarzy i po spojrzeniu. Mimo, że czarnowłosy był świetnym aktorem, to jednak Tom znał go bardzo dobrze i co, jak co, ale zawsze potrafił wyczytać z jego oczu miłość i pożądanie. On sam z pewnością także nie będzie umiał nic przed nim ukryć, i choć miał nadzieję, że czas w jakimś stopniu go uleczył, to dziś wiedział, że kochał go tak samo mocno, jak kiedyś.
            No cóż, już jutro będzie musiał stawić czoła rzeczywistości i wszystkim swoim słabościom, będzie musiał pokonać samego siebie i wierzył, że mu się to uda, a małżeństwo pozwoli mu wytrwać w tym do końca jego dni.

***

            Bill do środy nie wiedział, czy zdecyduje się uczestniczyć w tym wieczorze kawalerskim. I choć Bastien wręcz go do tego namawiał, on wciąż się wahał. Z jednej strony wolałby, aby mógł z nim tam jechać, bo o wiele łatwiej uniknąłby jakichkolwiek pokus, chociaż nie wierzył, że w ogóle będzie okazja na nich urealnienie. Poza tym będzie z nim Georg i Gustav, z pewnością także jacyś nowi znajomi Toma, wszyscy pewnie zdrowo popiją i nie będzie nawet chwili na choćby rozmowę. I właśnie tak byłoby najlepiej, bo tak naprawdę chciał uniknąć jakiejkolwiek konfrontacji i żyć dalej tak, jakby między nimi nigdy nic nie zaszło, jakby żyli zawsze jedynie w braterskiej relacji. Zresztą on nie miał bratu nic do powiedzenia, bo to nie on uciekł jak ostatni tchórz, zostawiając go w totalnej rozsypce. Jeśli już Tom chciałby jakiejkolwiek, rozliczającej przeszłość rozmowy, to właśnie on powinien się z tego wytłumaczyć. Ale Bill wiedział, że to właśnie brat czuł się najbardziej pokrzywdzony. Fakt, dowiedział się o kolejnej zdradzie, ale czy to był wystarczający powód, aby uciec od niego na zawsze? Tym bardziej, że czarnowłosy zrozumiał swój błąd, żałował i od tamtej chwili nigdy więcej go nie zdradził, i gdyby z nim został wybaczając mu, z pewnością już nigdy by tego nie zrobił.
            Nie wyobrażał sobie jakiejś, choćby krótkiej chwili rozmowy z bratem w cztery oczy i miał ogromną nadzieję, że nie będzie takiej sposobności. Zresztą cóż ona mogłaby zmienić? Tom się ożeni, a on zostanie z Bastienem, więc nie będzie sensu rozdrapywać starych ran.
            Długo zastanawiał się nad tym, czy jechać, czy też nie, ale po namyśle stwierdził, że jednak pojedzie. Doskonale pamiętał w czym zawsze najbardziej podobał się Tomowi. Wprawdzie nie miał już tych samych skórzanych spodni, bo kiedy pękły mu na tyłku, po prostu je wyrzucił, ale miał za to inne, również czarne i bardzo podobne. W nich jego zgrabny tyłek także rewelacyjnie się prezentował. Wciąż również miał białą, płócienną, cienką koszulę, w której tak uwielbiał go Tom. Rozpięta z kilku guzików, zawsze zsuwała mu się z lewego ramienia, które bliźniak z upodobaniem całował. Właśnie taki komplet zamierzał założyć, aby już na pierwszym spotkaniu po latach, zrobić na nim takie samo wrażenie, jakie robił zawsze, kiedy brat czekał na niego tuż przy schodach na dole, a on schodził z nich widząc jego maślane spojrzenie i rozanielony wyraz twarzy. Wprawdzie nie miał pewności, że teraz, kiedy prawdopodobnie był zakochany w tamtej kobiecie, jego wygląd uderzy go z taką samą siłą, ale wiedział, że doskonale wyczyta to z jego spojrzenia, bo przecież kto, jak kto, ale on znał go jak nikt. Właśnie tym pragnął dać Tomowi znak, że nie zapomniał, że wciąż chce mu się podobać, i nadal go kocha, a jednocześnie wzbudzić w nim zazdrość i uświadomić co stracił. Gdyby mu wtedy wszystko wybaczył, wciąż należałby bezgranicznie do niego, ciałem i duszą, i nigdy, przenigdy by go nie zdradził.
            Teraz, zastanawiając się na tym wszystkim doszedł do wniosku, że pewnie to lepiej, jak przy tym pierwszym spotkaniu twarzą w twarz, nie będzie przy nim Bastiena. Nie chciałby sprawiać mu przykrości taką jawną chęcią podobania się bratu, przecież tyle razy mu mówił, że to uczucie mija. Ale DJ nie był ślepy, poza tym wyczuwał to specyficzne napięcie, kiedy z samego rana w piątek Bill szykował się do drogi. Biegał jak poparzony od łazienki do garderoby, do sypialni i z powrotem. Jego wodą toaletową pachniała cała góra. Nie pamiętał, kiedy ostatnio z takim staraniem gdziekolwiek się szykował, poza tym od jakiegoś roku w ogóle się nie malował, a dziś zrobił sobie delikatny makijaż, podkreślając kontur oczu i malując rzęsy. Wczoraj oprócz fryzjera był chyba także u kosmetyczki, bo miał nienagannie gładką buźkę i pięknie wyregulowane brwi. Urody mogłaby mu pozazdrościć niejedna dziewczyna, no i ta nowa fryzura bezapelacyjnie dodawała mu uroku. Teraz włosy po bokach miał krótko przystrzyżone, z biegnącym od czoła do karku, pozostawionym wąskim pasmem tych zdecydowanie dłuższych, które dziś były nienagannie ułożone i zaczesane do tyłu.
            Choć było jeszcze wcześnie, to Bastien także wstał, nie mogąc już przez tą krzątaninę Billa zmrużyć oka.
            – Zrobię ci kawę, więc jak już się ogarniesz, zejdź do kuchni – powiedział blondyn i lekko cmoknął go w przelocie. Było mu przykro, że nie może z nim jechać i czasem miał głupie myśli, że jego brat specjalnie tak to zaplanował. Przecież data pierwszego występu po remoncie, była od dawna na jego internetowej stronie, i fakt, ślub był z pewnością zaplanowany dużo wcześniej, ale kawalerski wieczór mógł zrobić z wyprzedzeniem tygodnia. Jednak z drugiej strony jaki to wszystko by miało sens? Co Tom chciałby zyskać faktem, że Bill pojawi się tam bez niego? Przecież gdyby chciał spróbować go odzyskać, to zamiast się żenić, po prostu by tu przyjechał i się z nim w spokoju spotkał. Nie… Jego domysły były głupie, ale i tak się bał, sam nie wiedział czego.
            Zaparzył kawę i zrobił tosty. Przed Billem było kilka godzin jazdy i pewnie gdzieś się zatrzymają na lunch, ale i tak chciał, żeby nie wychodził z domu głodny. Usiadł przy stole i czekał na niego wolno sącząc swoją kawę, kiedy czarnowłosy pojawił się w drzwiach kuchni. Wyglądał tak obłędnie, że Baronowi zaparło dech w piersiach i z trudem przełknął kęs tosta.
            – O Boże… – jęknął.
            – Wystarczy; Bill – zaśmiał się, siadając.
            – Zawsze wyglądasz świetnie, ale dziś… po prostu niesamowicie – szepnął głosem pełnym uwielbienia.
            – Dziękuję kotku – uśmiechnął się, sięgając po filiżankę kawy. – Mam jeszcze kilkanaście minut, pod warunkiem, że Georg nie zaspał.
            – Szkoda, że wstałeś tak wcześnie, nie pożegnaliśmy się odpowiednio… – Z nutą żalu odezwał się Bastien.
            – To tylko jeden dzień, mam nadzieję, że odpowiednio przywitamy się jutro rano, kiedy przyjedziesz – Bill puścił mu oczko.
            – Przyjadę od razu po występie. Skończy się po pierwszej, ogarnę się i od razu ruszę w drogę, więc jakoś między siódmą a ósmą powinienem być na miejscu.
            – Będę tęsknił… – mruknął czarnowłosy i przechylił się przez stół, po czym przez chwilę pieścił wargi kochanka w namiętnym pocałunku.
            – Chętnie bym cię nie puścił, tylko teraz zaciągnął do łóżka… – Bastien ujął w swoją dłoń, delikatną dłoń swojej miłości.
            – A ja chętnie bym do niego z tobą poszedł… Mmm… – mruknął Bill. – Zadzwoń jak się skończy w klubie, powiesz mi jak poszło. Żałuję, że nie mogę dziś być tam z tobą.
            – Ja też żałuję, ale siła wyższa. Dobrze kochanie, zadzwonię, o ile nie będziesz już spał, chociaż pewnie jeszcze będzie trwała impreza.
            – Nie wiem, czy tak długo tam będę, pewnie pójdę do pokoju i będę na ciebie czekał w łóżku.
            Bastien patrzył na niego z uwielbieniem. Bardzo by chciał, żeby faktycznie tak się stało, i kiedy już tam pojedzie, to Bill będzie czekał na niego w łóżku. Spotkanie z Tomem, którego tak bardzo się bał, będzie miał za sobą i ono nic nie zmieni. Potem będzie ślub, zabawią się na weselu, i wrócą do Berlina. I tak naprawdę bardzo by chciał, żeby już był poniedziałek. To były jego marzenia na najbliższą przyszłość, na spełnienie których miał wielką nadzieję. Telefon Billa zadzwonił, a on natychmiast wstał i dopijając resztkę kawy, sięgnął po aparat.
            – Już schodzę! – odebrał połączenie od Georga, po czym objął mocno Bastiena, który także wstał.
            – No to do jutra, kotku. – Pocałował go długo i namiętnie.
            – Pamiętaj, że kocham cię najbardziej na świecie… – Baron spojrzał mu w oczy.
            – Wiem, zawsze o tym pamiętam – odpowiedział, biorąc podręczną torbę i garnitur na wieszaku. – Pa! – Jeszcze raz cmoknął go lekko, po czym wyszedł i zbiegając z kilku schodków, doszedł do furtki, a zamykając ją za sobą, jeszcze mu pomachał.
            Bastien stał chwilę w drzwiach, odprowadzając wzrokiem samochód, którym odjechał Bill. Gdzieś w jego wnętrzu budził się do życia potwór, który z każdą minutą coraz bardziej go zatruwał. Tym potworem było złe przeczucie, które nie dawało mu spokoju.