niedziela, 18 marca 2018

Część 28.


Część 28.


            Nie znałem wystarczająco wielu wulgarnych słów, aby określić mój wkurw na Toma. Byłem głodny, a on tak po prostu sobie pojechał, na dodatek chyba powinienem brać jakieś lekarstwa, no przecież coś tam przepisał mi lekarz, a on co? Miał to w dupie! Miał w dupie mnie! Cholerny egoista! Leżałem tu w gorączce, zupełnie sam, na dodatek musiałem wstać i posprzątać te skorupy po pieprzonym kubku, jaki roztrzaskałem o drzwi. A mam to gdzieś, niech sobie leży. Przecież mi nie przeszkadza.
            Nie ruszałem się z łóżka jeszcze jakiś czas, ale głód naprawdę zaczął mi doskwierać, więc nie było innego wyjścia, jak wstać i pójść na dół. Nie miałem pojęcia o której on wróci, ale jeśli nawet wróci, nie było szans na to, że wpadnie na pomysł, aby zadbać należycie o mój żołądek. Nim wyszedłem z pokoju zatrzymałem się przy drzwiach i pozbierałem skorupy szkła. Znając siebie zapomniałbym, że tu leżą i  prędzej czy później wdepnąłbym w jedną i rozwalił sobie stopę, wolałem więc uniknąć dodatkowego bólu, wystarczającym był ból serca z powodu znieczulicy mojego brata. No dobra, może moja ostatniej nocy była jeszcze większa, choć ja nazwałbym swój postępek brakiem wyobraźni, a nie jakąś tam znieczulicą.
            Z wyzbieranymi co do kawałka i zawiniętymi w koszulkę odłamkami porcelany – bo nic innego pod ręką nie miałem – udałem się na dół, do kuchni. Wywaliłem do kosza na śmieci szkło, po czym sięgnąłem do lodówki. Na małej tacy ułożyłem co tylko mi wpadło w oko, zamierzając się porządnie najeść. Byłem pewien, że mój ukochany nażre się gdzieś na mieście i wróci do domu z pustymi rękoma, wybrałem więc z lodówki wszystko to, co najbardziej lubił, tak po złości, a że za dużo tego nie było, można by rzec, że zostawiłem tam jedynie światło.
            Zabrałem wszystko na górę, usadowiłem się w łóżku, i objadając obejrzałem film, na którym jednak nie mogłem się skupić, bo po głowie chodziła mi uporczywa myśl: jak tu udobruchać Toma? Była jedna rzecz jakiej nigdy nie umiał mi odmówić - seks. Tom nie potrafił oprzeć się mojemu urokowi i czasem wystarczyło ledwie otarcie, czy też śmiałe wyeksponowanie mojej nagości, a każde jego postanowienie o wstrzemięźliwości umierało nagle i bezboleśnie. 
            Musiałem tylko znaleźć na to sposób do wieczora, bo jeśli znów zamknie się przede mną w sypialni, to czeka mnie kolejna noc postu. W dzień zawsze coś się działo i trudniej było mi go skusić. Tak też rozmyślając siedziałem w łóżku i objadałem się. I właśnie wtedy wpadłem na genialny pomysł!
            Teraz tylko trzeba było cierpliwie poczekać na powrót Toma. Wiedziałem, że kiedy usłyszę dźwięk jego podjeżdżającego auta, będę miał dość czasu, aby przygotować cały spektakl. Wówczas należało jedynie trzymać mocno kciuki za to, aby łaskawie pofatygował się do mojego pokoju.

***
           
            - Proszę bardzo – Tom otworzył drzwi i przepuścił gościa przodem, a wówczas Bastien znalazł się w dużym i przestronnym holu. Gospodarz wyprzedził go nieco i kładąc na chwilę na szafce niewielką reklamówkę z lekarstwami dla brata, odebrał od niego kupione po drodze pudełka z obiadem, po czym postawił je na kuchennym barku. Zwrócił spojrzenie ku schodom wiodącym na górę, przez chwilę nasłuchując, jednak stamtąd nie dochodził do jego uszu żaden odgłos.
            - Bill prawdopodobnie śpi, ale chodźmy, zobaczymy, najwyżej zrobimy mu niespodziankę – Cicho zaproponował Tom.
            - Mam tam pójść z tobą? – Ze zdziwieniem zapytał Bastien, a Tom tylko położył palec na ustach i skinął głową. Chłopak poczuł przyspieszone i gwałtowne uderzenia serca. Wspinając się po schodach za gospodarzem cieszył się, że Tom nie ma teraz możliwości przyjrzenia mu się. Uśmiech zagościł na jego ustach, a całe ciało zadrżało w ekscytacji. Zobaczy sypialnię Billa, jego łóżko, a co najważniejsze, znów zobaczy jego.
            Stopień po stopniu pokonywał więc ten ostatni metr, aż stanął tuż za plecami gitarzysty, który właśnie ułożył dłoń na klamce pokoju bliźniaka i wolno, ostrożnie ją nacisnął uchylając drzwi. Dał dwa kroki do przodu, przestępując próg sypialni, ale Bastien nawet nie drgnął. Wciąż stał w tym samym miejscu, poza granicą azylu człowieka, który był dla niego uosobieniem piękna, a którego teraz miał zobaczyć w okolicznościach, o jakich do tej pory mógł jedynie śnić.
            Bill leżał na brzuchu, z wplątaną pomiędzy uda kołdrą, całkiem nagi, a jego jędrne i idealne pośladki, były wyeksponowane na widok obu par oczu. Oliwkowa, dopieszczona słońcem na rajskim atolu skóra, odcinała się kolorytem od śnieżnobiałej pościeli. Czarne włosy rozrzucone były w nieładzie na poduszce, a niektóre kosmyki niedbale przykleiły się do lekko zaróżowionego policzka. Ten drugi, ściśle przylegał do poduszki. Czerwone usta, delikatnie rozwarte, sprawiały wrażenie spragnionych, oczekujących jedynie na to, aby pokryły je inne, równie gorące wargi.
            Widok, jaki ukazał się ich oczom, obu wprawił w zakłopotanie, i choć nie mieli o tym bladego pojęcia, powód zażenowania był taki sam. Obaj mogli przez chwilę bezkarnie patrzeć na to ciało, tak idealnie piękne i zupełnie nagie. Bastien poczuł suchość w ustach, ale jakimś cudem przełknął resztkę śliny, mając wrażenie, że odgłos tej czynności słyszalny jest w promieniu kilometra. Tom właśnie odwrócił się na chwilę zerkając na chłopaka, który nawet nie zdążył zobaczyć wyrazu jego twarzy, bo łapczywie wpatrywał się w młodego, nagiego boga, będącego  tak blisko, jednak wciąż dla niego nieosiągalnego.
            Chwila konsternacji, choć zdawała się trwać wiecznie, to jednak była tylko mgnieniem oka. Gitarzysta szybko odzyskał rezon, postępując kilka kolejnych kroków do przodu i kładąc na nocnej szafce woreczek z zakupionymi lekarstwami, dał czarnowłosemu delikatnego klapsa. Powstrzymał się przed wymierzeniem mu mocno siarczystego jedynie z obawy, że ten zerwie się i wystawi na widok publiczny nie tylko goły tyłek, ale także przyrodzenie i swoje najdroższe klejnoty.
            - Ubierz się księżniczko, mamy gościa! – zakomunikował donośnie.
            Na te słowa Bill natychmiast podniósł głowę, a jego spojrzenie spotkało się z zakłopotanym, ale usilnie wpatrującym się w niego wzrokiem Bastiena, który wciąż stał za otwartymi drzwiami.
            - Tom, kurwa! Jesteś pojebany! – wrzasnął, szybko wyplątując nogę z kołdry i naciągając ją na siebie po samą szyję, obrzucił gniewnym spojrzeniem brata.
            - Skąd miałem wiedzieć, że się tak rozkopiesz dziecinko? – zachichotał bliźniak, a wychodząc z pokoju dodał. – Zejdź na dół, przywieźliśmy obiad.
            „Nie no, kurwa, nie! Dziś zabiję tego gnoja, jak tylko pójdzie Bastien. Przysięgam, zamorduję go!”, zarzekał się w myślach, schodząc za gościem na dół. Gdyby wiedział, że Bill odstawi taki teatrzyk, nie ciągał by chłopaka za sobą na górę. Mało brakowało, a zauważyłby w jaki sposób działa na niego nagość własnego bliźniaka. Właściwie żałował teraz, że nie przypieprzył mu w to dupsko mocniej, może odechciałoby mu się tych idiotycznych prowokacji, bo miał stuprocentową pewność, że to wszystko było zamierzone. Bill nie raz stosował te swoje sztuczki, kusił, a szczególny wydźwięk to wszystko miało wówczas, gdy byli skłóceni. Po chwili jednak minęła mu złość, a w duchu miał niezłą radochę, że sprawy, zupełnie niechcący nabrały takiego obrotu. Oto ten nieoczekiwany przez niego gość, zobaczył jego goły tyłek, a reakcja czarnowłosego była dość zabawna.
- Przepraszam cię za Billa – zwrócił się ze śmiechem do Bastiena.
            - Nic nie szkodzi, przecież nie mogłeś wiedzieć, ale chyba się zdenerwował. - odpowiedział chłopak, sadowiąc się przy kuchennym barku. Wciąż był w lekkim szoku i nie potrafił pozbyć się z głowy widoku, jaki kilka minut temu zobaczył.
            - Mało powiedziane – Tom wciąż nie mógł opanować rozbawienia i nawet wykładając obiad na talerze, wciąż miał na twarzy wymalowany uśmiech. Już sobie wyobrażał, jaki Bill musiał być wściekły. Nie dość, ze plan jego kuszenia zupełnie nie wypalił, to jeszcze Bastien zobaczył jego zupełnie nagie pośladki. Wiedział, że niebawem tu przyjdzie, obrażony na cały świat.

***

            Miałem ochotę mu przypierdolić i miał wielkie szczęście, że szybko się wycofał. Co też przyszło mu do tego łba, żeby przyprowadzać Bastiena, na dodatek ciągnąć go za sobą do mojego pokoju? Byłem taki wściekły, chociaż, czy tak naprawdę był powód? Zaskoczyło mnie to, co się wydarzyło, ale nie miałem się czego wstydzić. Moje ciało było cudowne, idealne, a pośladki miałem jak marzenie, wiedziałem, że Tom nie umiał im się nigdy oprzeć, a teraz, kiedy mieliśmy gościa nie będzie mógł tak po prostu natychmiast mnie mieć. I bardzo dobrze, wiedziałem, że to wcale nie zaszkodzi naszej relacji. Skoro taki mądry, to teraz on sobie trochę poczeka.
            Zauważyłem, że przyniósł mi lekarstwa, więc zażyłem wszystko według instrukcji na kartce, jaką zostawił mi lekarz. Naciągnąłem na tyłek bokserki, zarzuciłem szlafrok, i odczekałem jakiś czas, po czym z wielkim, trochę udawanym fochem i mocnym  postanowieniem, że ja mu jeszcze dziś pokażę, zszedłem na dół.

***

            Chłopcy skończyli jeść i z piwem usadowili się na kanapie w salonie, kiedy czarnowłosy pojawił się w kuchni, a że te dwa pomieszczenia oddzielał od siebie tylko długi barek, doskonale go widzieli. Wyglądał tak, jakby tuż nad głową wisiała mu burzowa chmura, z jakiej lada moment zaczną trzaskać pioruny. Rzucił jedynie w ich stronę wzgardliwe spojrzenie, na co Tom tylko sapnął i włączył telewizor. Bastien nie wiedział jak ma się zachować, atmosfera nie była miła, chociaż właściwie to niemiły tylko był Bill, bo w towarzystwie jego bliźniaka czuł się dobrze. Szatyn zauważył zakłopotanie chłopaka i niepewne zerknięcia w stronę kuchni.
            - Nie przejmuj się nim, zaraz pewnie mu przejdzie – powiedział cicho, tak, aby Bill nie mógł tego usłyszeć, szczególnie, że dźwięk muzyki jaka popłynęła z telewizora wszystko zagłuszał.
            Tymczasem czarnowłosy wstawił do mikrofali talerz ze swoją, obiadową porcją, ponieważ wszystko już dawno wystygło, a kiedy danie było gotowe do konsumpcji, usiadł przy stole w kuchni i zaczął jeść. Tom w najlepsze rozprawiał z Bastienem, nie mówili zbyt głośno, ale ze strzępków rozmowy, jakie do niego docierały zorientował się, że rozmawiają na temat tego nad czym dziś pracowali i planów na kolejne, robocze spotkania.
            Blondyn nie zerkał w stronę Billa, z uwagą wsłuchując się w słowa swojego rozmówcy, sam odpowiadał mu ochoczo wolno sącząc piwo. Jednak niezmiernie trudno było mu się skupić na konwersacji, chociaż bardzo się starał. W każdą jego myśl wdzierała się obecność młodego boga, a świadomość, że jest tak blisko mroziła jego zdrowy rozsądek. Bał się sam siebie i z jednej strony zupełnie na rękę było mu to, że wciąż nie usiadł na prostopadłej kanapie, lub tuż obok, ale z drugiej, chciałby być nieopodal, zupełnie blisko. Denerwował go fakt, że zupełnie gubi swobodę, i jest spięty. Towarzystwo młodszego Kaulitza od początku nieco go paraliżowało, może dlatego, że zależało mu na tej znajomości i chciał wypaść jak najlepiej, ale dziś czuł się onieśmielony bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Miał nadzieję się tego wyzbyć, może po większej dawce alkoholu stanie się bardziej wyluzowany? Nie chciał, aby każdy wyraz grzązł mu w gardle, w obawie, że czymś się przed nim zbłaźni, tym samym grzebiąc nadzieje na bliższe poznanie.
            Teraz bał się tam spojrzeć, nawiązać wzrokowy kontakt, czy choćby zerknąć. A jeśli nie będzie umiał oderwać od niego wzroku? Wolał nie patrzeć, ale w końcu odważył się na ten krok, kiedy Tom ze śmiechem rzucił:
            - O, idzie nasza księżniczka!
            Jego bliźniak właśnie zmierzał w ich stronę, stawiając powolne kroki, a jego bose stopy zapadały się w miękki dywan usłany na całej podłodze salonu. Śnieżnobiały szlafrok, niedbale zawiązany w pasie, przy każdym kroku odsłaniał znaczną część uda, a z lewej strony całkiem zsuwał mu się z ramienia, jednak czarnowłosy zupełnie się tym nie przejmował. Nie był przecież kobietą, aby musiał ukrywać przed światem nagą pierś, zresztą przybysz niespełna godzinę temu widział i tak o wiele więcej. Gdyby teraz trzeba było cokolwiek powiedzieć, blondyn z pewnością nie wydusiłby z siebie żadnego dźwięku. Zahipnotyzowany tym widokiem, chłonął spojrzeniem każdy ruch chłopaka, sunąc łakomie po odkrytych fragmentach ciała.
            Bill, zupełnie nie zwracając uwagi na tekst Toma, podszedł do gościa i wyciągnął ku niemu dłoń.
            - Cześć, przepraszam, że wcześniej nie przywitałem się, ale sam rozumiesz. Sytuacja była hmm, dziwna? – Z uśmiechem uniósł lewą brew. Nie wiedział jak określić fakt, że na dzień dobry pokazał mu gołe pośladki. Teraz jednak wypadało w końcu grzecznie się przywitać. Bastien wstał i uścisnęli sobie ręce.
            - Cześć Bill. Czasem tak się zdarza, mogę ci obiecać, że szybko wymażę to z pamięci – zaśmiał się.
            - Wcale tego nie oczekuję – odparł bez nuty rozbawienia czarnowłosy, po czym usiadł na wprost i mrużąc oczy dodał. – Jeśli coś jest warte, aby pozostać w pamięci, niechże tam pozostanie. – wycedził, po czym objął lekko nabrzmiałymi wargami słomkę utkwioną w szklance z sokiem, którą po chwili wyjął i obracał w palcach.
            Tom zmroził go lodowatym spojrzeniem, czego oczywiście bliźniak mógł się spodziewać, ale z czystą premedytacją w ogóle na niego nie patrzył, za to całą swoją uwagę skupił teraz na gościu, który wyglądał na delikatnie zakłopotanego.
            - Jak się czujesz? – zapytał szybko Bastien, nie nawiązując do słów Billa, które wydały mu się jawną prowokacją do flirtu, ale przecież teraz, przy jego bracie, nie będzie toczył rozmowy z podtekstem.
            - Jest w porządku, wziąłem grzecznie wszystkie lekarstwa, jakie zapisał mi pan doktor, a wcześniej aspirynę i gorączka spadła. Jak widać tryskam dobrym samopoczuciem! – Rozłożył ręce śmiejąc się, a po chwili założył nogę na nogę, oczywiście odsłaniając obydwa uda. Tom aż nabrał głęboki haust powietrza przez chwilę zastanawiając się, czy w ogóle założył bokserki. W sumie mógł się spodziewać po nim, że jednak nie, ale kiedy mignęła mu biel materiału odetchnął z ulgą. Mimo to nie powstrzymał się od uwagi:
            - Może byś się tak ubrał, a nie znów świecisz przy gościu gołym tyłkiem.
            - O, wypraszam sobie! – żartobliwie żachnął się Bill i odwiązawszy pasek szlafroka, odrzucił jego poły na boki, ukazując swoje na wpół nagie ciało. – Świeciłem nim wcześniej, teraz mam bokserki!
            Jak się spodziewał, w bliźniaku się zagotowało. Natychmiast zakrył twarz dłonią w geście zażenowania i wstydu, po czym westchnął głośno i ostentacyjnie, a w chwilę potem zaklął:
            - Ja pierdolę.
            Czarnowłosy z powrotem wolno zaciągnął na siebie szlafrok i przewiązał pasek. Uśmiechnął się pod nosem, zerkając z ogromną satysfakcją na Toma. „Sam tego chciałeś kochanie”, pomyślał z triumfem, wcale nie zamierzając na tym poprzestać. Obiecał sobie, że za to odizolowanie się od niego tej nocy, da mu solidnie popalić.
            - No co? – mruknął niewinnie. – Nie będę się ubierał, bo zaraz idę do łóżka.
            Bastien zupełnie nie wiedział, jak ma się zachować, postanowił nie komentować tego, co robił Bill. Zresztą co miałby powiedzieć? Zauważył, że między bliźniakami iskrzy jakieś dziwne napięcie, nie miał pojęcia o co chodzi, ale zakładał, że prawdopodobnie są ze sobą skłóceni. Przynajmniej w jego oczach tak to wyglądało.
            - Mam nadzieję, że szybko wydobrzejesz.
            - Ja także mam taką nadzieję, mamy się przecież spotkać, moje gardło musi być zupełnie zdrowe – zachichotał Bill, puszczając mu oczko i dopił swój sok. Blondyn znów wyważył w jego słowach podtekst, szczególnie, że on wcale tego nie krył. Lawirował pomiędzy nim, a swoim bliźniakiem rozbawionym spojrzeniem znad szklanki, którą obejmował ustami, jakby w oczekiwaniu jakiejś riposty. Tom jednak nie odzywał się ani słowem, a Bastien postanowił się teraz nie angażować w tę grę słów.
            - Mógłbym pokazać ci ścieżkę dźwiękową, mam laptop w samochodzie, ale w sumie to może poczekać. Wykuruj się porządnie.
            Na te słowa czarnowłosy się ożywił.
            - Serio?! Masz to przy sobie?
            - Jasne, przecież przyjechałem tu z twoim bratem prosto ze studio.
            - To dawaj to szybko! Muszę posłuchać, zobaczyć! Przynieś laptop! – Bill poderwał się z kanapy, jakby sam chciał biec do jego auta, ale kiedy Bastien wstał i ze śmiechem ruszył w stronę wyjściowych drzwi, pobiegł w kierunku schodów na górę. – Przyjdź do mojej sypialni! – rzucił głośno wskakując po dwa schodki.
            Tymczasem Tom wciąż siedział na kanapie w salonie, sącząc resztki piwa, jakie jeszcze pozostały w jego kuflu. Czarne chmury w jego głowie rozpętały burzę myśli. Doskonale wiedział, że te wszystkie wyczyny bliźniaka, to była zemsta za to, że nie wpuścił go nocą do sypialni, ale po co zaprosił teraz tego muzyka do swojej? Przecież równie dobrze mógł odsłuchać tego w salonie. Wstał, zgarnął ze stolika kufel gościa, szklankę brata, i zaniósł wszystko do kuchni. Kiedy blondyn wrócił z laptopem pod pachą i nic nie mówiąc, z uśmiechem wdrapał się po schodach na piętro, został odprowadzony zdezorientowanym wzrokiem szatyna.

***

            Zdaniem Billa wybrał właśnie najlepszą opcję. Dopiero teraz Tom oszaleje, nie mając pojęcia co dzieje się za tymi drzwiami.
            Kiedy wbiegł po schodach na górę, wskoczył do łóżka zacierając ręce. Nie zamykał drzwi w oczekiwaniu na swojego gościa, ale kiedy tylko ten się pojawił, gestem nakazał mu je zamknąć.
            - Siadaj – Wskazał mu fotel tuż obok własnego łóżka, a sam sięgnął po słuchawki, które leżały na komodzie, obok jego laptopa.
            - Czemu nie chciałeś odsłuchać tego na dole? – zapytał młody muzyk.
            - Bo nie chcę, żeby Tom usłyszał, pokażesz mu jak już nagramy, okay?
            - Jasne, ale przecież jak widzę i tak nie masz zamiaru słuchać z głośnika – zauważył Bastien.
            - Jak odpalę na full głośność, to i tak przecież by słyszał.
            Bill usadowił się na łóżku, w siadzie skrzyżnym i skrzętnie zakrył nogi połami szlafroka, teraz już nie było potrzeby w jakiś sposób się obnażać i udawać, że kusi gościa tylko po to, aby wzbudzić w bliźniaku zazdrość. Tutaj nie było Toma, został na dole, czy gdziekolwiek indziej poza tym pokojem w którym zamknął się z Bastienem. Nie zamierzał go podrywać, nie potrzebne były mu żadne romanse, miał przecież kogo kochać i tego kogoś kochał nad życie.
            Ciekaw był bardzo tego, co ma dla niego muzyk, niecierpliwie wpatrywał się w ekran jego laptopa, kiedy otwierał odpowiedni plik, aby zademonstrować mu swoje dzieło, stworzone dla niego i z myślą o nim, czego wiedzieć nie mógł. Trzymając dłonie na słuchawkach zatonął teraz w dźwiękach prezentowanej mu przez chłopaka muzyki.
            Bastien wpatrywał się w niego niemo i zamarł bez ruchu w oczekiwaniu jego reakcji. Serce łomotało mu w piersi z przestrachem, chociaż wiedział, że to, co dla niego skomponował spłynęło prosto z jego serca, a pod wpływem tak wspaniałej inspiracji, jaką była osoba czarnowłosego, nie mogło przecież powstać nic banalnego i marnego. Kiedy uśmiech ozdobił usta Billa, a błysk w oczach zdradził jawną aprobatę, chłopak odetchnął z ulgą.
            - Ja pierdolę, to jest cudowne… - powiedział, wciąż mając w uszach ostatnie takty ścieżki dźwiękowej, a gdy zsunął słuchawki dodał już nieco ciszej. – Wyślij mi słowa, gdyby nie to cholerne przeziębienie, już jutro chciałbym być z tym w studio.
            - Cieszę się, że przypadło ci do gustu. Miałem nadzieję, że w tym tygodniu się spotkamy, ale wylecz się porządnie – Bastien nie patrząc na Billa i nie zdradzając przed nim euforii, jaka rozpierała go, skupił się na ekranie własnego laptopa. – Podaj mi maila, wyślę ci.

***

            Tom włożył brudne naczynia do zmywarki, ale nie włączył jej nasłuchując odgłosów jakie ewentualnie mogłyby dochodzić z góry, jednak prócz jednego wybuchu śmiechu Billa, nie słyszał niczego istotnego. Otworzył sobie kolejne piwo i oparłszy się pośladkami o blat kuchennego stołu, wpatrywał w przestrzeń holu i pierwsze stopnie schodów. Był zły i zazdrosny. Upił kilka potężnych łyków i odstawił kufel, po czym cicho, na palcach zaczął wchodzić na górę. Robił to bardzo ostrożnie, ponieważ drewniane stopnie czasem skrzypiały, a nie chciał, aby go usłyszeli, niech Bill myśli sobie, że wciąż jest na dole. Zatrzymał się pod drzwiami i z bijącym sercem wstrzymał oddech, przykładając ucho do drewnianej płaszczyzny. Do jego zmysłu słuchu dochodziły jedynie strzępki cichej rozmowy, ale nie słyszał wyraźnie ani jednego słowa, więc nie miał pojęcia o jej treści. No nic… Najważniejsze było, że tylko rozmawiali. Odetchnął z ulgą, ale zaraz zganił siebie za takie myśli. Przecież do cholery Bill go kochał, a on ufał mu, więc skąd teraz jakieś podejrzenia go o zdradę, w dodatku w ich domu, pod tym dachem? Co za niedorzeczne obawy przychodziły mu do głowy?!
            Spłynął na niego spokój i miał ochotę zapalić, a nie chcąc znów dreptać po schodach skierował swoje kroki do saloniku z kominkiem, tam był niewielki balkon, więc postanowił właśnie w tym miejscu oddać się przyjemności jednego ze swoich nałogów. Kiedy już nasycił płuca papierosowym dymem, zasiadł na kanapie i włączył telewizor, bardzo cicho, aby chłopcy nie słyszeli, że jest nieopodal. Żałował, że zostawił na dole piwo, nie chciał już schodzić i kręcić się, dając tym samym jakieś znaki, że jest w pobliżu, dlatego też wyjął sobie z barku wino i napełnił kieliszek. Sączył go skacząc po telewizyjnych kanałach, zatrzymując się na niektórych nieco dłużej. Czas upływał i nim się zorientował, wypił ponad połowę butelki. A Bastien wciąż nie opuszczał sypialni Billa. Powoli zaczynało go to już irytować, brakowało mu bliskości Billa i drażnił go fakt, że są wciąż zamknięci. Co oni tam do cholery robili tyle czasu?
            Zaczynał tracić cierpliwość, jeszcze chwila a wparuje tam, i wyciągając kolesia za fraki po prostu go wyrzuci z domu! Gówno prawda. Nie zrobi tego, nie może, nie wypada, w końcu razem pracują, z pewnością nie robią niczego złego…
            Burza myśli nawiedzała go, popadał z jednej skrajności w drugą, wino, pomieszane z piwem robiło swoje, a on sam czuł się lekko podpity. W jednej chwili był spokojny niczym medytujący, tybetański mnich, a w drugiej szalał z zazdrości, gotów przynieść z kuchni nóż i ugodzić nim blondyna w samo serce. Wstawał postępując kilka kroków w stronę korytarza, wciąż jednak nie zbliżając się nawet do sypialni brata, to znów siadał uspokajając rozszalałe nerwy.
            W końcu nie wytrzymał i skradł się pod same drzwi, nasłuchując. Ale zza tej niemożliwej w tej chwili do przekroczenia granicy, nie nadchodził żaden odgłos, więc zbliżył się jeszcze bardziej, przykładając ucho do płaskiej powierzchni, jaka oddzielała go od tych dwóch za nią. Jednak nie słyszał kompletnie nic, nic poza biciem własnego serca. Chociaż ono właściwie nie biło, a waliło jak dzwon, ze strachu i niepewności. Dlaczego tam panowała taka bezwzględna cisza? A może zbyt pochopnie ufał bratu?
            Poddał się zupełnie własnej panice, ułożył dłonie na płaszczyźnie drzwi i mocniej przykleił do niej ucho. Dopiero teraz zdawał się słyszeć jakieś szmery, ale i tak wciąż bardziej słyszał łomot swojego serca, a dopiero po chwili dotarły do niego wyraźne słowa Bastiena: „No to do zobaczenia”.
            Nim uzmysłowił sobie, co za chwilę może się stać, było już za późno na unik. Drzwi błyskawicznie otworzyły się, a on nie mogąc złapać równowagi, poprzedzając efekt końcowy komiczną, akrobatyczną figurą, wylądował wsparty dłońmi o dywan w sypialni Billa i tuż przed własnym nosem zobaczył jego pastelowe wzory. Tak samo szybko jak tam wpadł, tak błyskawicznie się podniósł, wystrzeliwując całą swoją sylwetką w górę, mocno zmieszany. Miał wrażenie, że spalił ogromnego buraka, a patrząc na Billa utwierdził się jedynie w tym przekonaniu, bo brat wyrzucił z siebie potężną salwę śmiechu. Na Bastiena wolał już nawet nie patrzeć, było mu cholernie wstyd. I co teraz ten chłopak sobie pomyśli? Bill zwijał się ze śmiechu, a za swoimi plecami usłyszał cichy chichot blondyna, który w końcu odezwał się rozbawiony:
            - Sorry Tom.
            Szatyn jednak nie odezwał się ani słowem, tylko zmroził obu piorunującym spojrzeniem i pospiesznie wyszedł, zamykając się w małym saloniku z kominkiem.
            - Ja pierdolę – mruknął sam do siebie, pod nosem. Jak on teraz spojrzy Bastienowi w oczy, kiedy znów spotkają się w studio? Jak ma to wytłumaczyć? Chociaż właściwie na bank ubiegnie go w tym Bill, który z pewnością będzie musiał to jakoś skomentować, tylko jak?

sobota, 3 marca 2018

Część 27.



Część 27.


            Ot i masz… Zachciało mi się głupich wyskoków! Nie mogłem zasnąć, choć spałem naprawdę mało i czułem ogromne zmęczenie. Leżałem i leżałem, przekręcałem się z boku na bok, aż spomiędzy szczelin w żaluzjach zaczęło docierać światło dnia. Wiele bym wtedy dał, aby móc przytulić się do Toma, ale o tym mogłem sobie jedynie pomarzyć. Byłem na siebie taki zły i przez to także nie mogłem zmrużyć oka, wiedziałem, że nie będzie łatwo teraz się do niego zbliżyć. Na dodatek chyba miałem gorączkę, bo trząsłem się pod kołdrą jak osika. Wiedziałem, że będę chory, czułem to w kościach i chyba sam się doprawiłem, siedząc po nocy w tej altanie. Wstałem w końcu i wypiłem aspirynę, rozgrzała mnie i jakimś cudem w końcu zasnąłem.

***

            Bill obudził się koło południa. Zerknął na zegar, wiszący na ścianie, ale nie chciało mu się podnosić z łóżka. Tom na pewno nie będzie się do niego odzywał, więc nie widział sensu we wstawaniu. Poza tym czuł, że rozchorował się na dobre, było mu gorąco, oblewały go poty, bolało gardło i doskonale wiedział, że zaraz z pewnością będzie miał także katar. Najchętniej zasnąłby jeszcze, aby przespać jak najwięcej czasu, jednak już nie mógł. Przewracał się z boku na bok z dobrą godzinę, aż chcąc nie chcąc, wstał. Drzwi w pokoju Toma nadal były zamknięte i nie miał pojęcia, czy jest w pokoju, czy w ogóle wstał, ale na dole też go nie było, więc prawdopodobne było to, że po ciężkiej nocy zaserwowanej przez bliźniaka, prawdopodobnie jeszcze śpi.
            Czuł się naprawdę źle, więc zajrzał do łazienki, aby wziąć z apteczki kolejną aspirynę. Na szafce leżało puste opakowanie po środku na uspokojenie, jaki zapisał mu ostatnio lekarz. Nie pamiętał jak wiele w listku było tabletek w chwili, kiedy ostatnim razem po nie sięgał, dlatego nie miał pojęcia ile tego zażył Tom, a doskonale wiedział, że to właśnie je musiał brać, bo sam mu o tym powiedział w nocy. Trochę się przestraszył, ale wiedział, że przecież jego brat był rozsądny i nie naćpałby się tego cholera wie jak dużo. Z pewnością wziął jedną, góra dwie tabletki jedynie po to, aby dobrze spać.
            Wrzucił pigułkę musującej aspiryny do szklanki wody i zaparzył gorącej herbaty. Wszystko się popieprzyło, on był chory, był bardzo chory, potrzebował pomocy, opieki i troski brata, a ten prawdopodobnie spał sobie w najlepsze!
            Rozżalony i zły na cały świat, z dwoma kubkami w dłoniach wdrapał się znów na piętro, a kiedy postawił je na szafce, nacisnął klamkę pokoju brata. Wciąż było zamknięte.
            - Kurwa – przeklął pod nosem i poszedł do swojej sypialni. Napił się herbaty, z aspiryną wolał poczekać, bo jeszcze minie mu za szybko gorączka i nie będzie miał czym postraszyć Toma. Położył się do łóżka, po czym sięgnął po telefon. Miał jedno, nieodebrane połączenie sprzed dziesięciu minut, więc kiedy był na dole musiał dzwonić Marcus, a jeśli dzwonił do niego, a on nie odebrał, to z pewnością także dzwonił do Toma, jednak zza ściany jego pokoju nie wydobywały się żadne dźwięki mające świadczyć o tym, że wstał. Wybrał więc połączenie do menagera.
            - Bill, kurwa! – powitał go zły głos Marcusa. – Poumieraliście tam, czy co? Jak zwykle nie można się do was dodzwonić.
            - Byłem na dole zrobić herbatę, jestem chory, ale nikogo to nie obchodzi! – odpyskował głośno z pretensją.
            - Jak to: chory?
            - Chory! Boli mnie gardło i mam gorączkę!
            - Wysoką?
            - Tak, wysoką. Bardzo wysoką! – krzyknął.
            - Jak to bardzo? Ile?
            - A z czterdzieści stopni! – odparował czarnowłosy z lekką przesadą.
            - Co? A Tom? Co on robi? Wezwijcie lekarza! – W głosie menagera można było odczuć wyraźny strach.
            - Nie wiem co robi, obraził się i ma mnie w dupie.
            - Ale dlaczego nie odbiera ode mnie telefonu?
            - Nie odbiera? – Teraz wystraszył się Bill.
            - No nie odbiera, idź do niego.
            - Zamknął się w swoim pokoju i nie wiem, czy już wstał.
            - Rany boskie! Oszaleję z wami! Jest prawie druga! Dobra, jadę do was, i tak jesteś mi winien jakieś wyjaśnienia. – Marcus rozłączył się. Z jednej strony pasowało Billowi, żeby przyjechał, może przed nim Tom otworzy tę cholerną sypialnię.
            Sięgnął po laptop, aby zabić czas w oczekiwaniu na mężczyznę, a w międzyczasie usłyszał, że drzwi do pokoju obok, otworzyły się. Siedział w bezruchu, w niemym oczekiwaniu licząc na to, że brat do niego zajrzy, jednak nic takiego nie nastąpiło. Usłyszał jedynie lekkie skrzypienie drewnianych schodów, kiedy Tom schodził na dół. Może po prostu nie spodziewał się tego, że Bill jest w łóżku chory, a śpiąc w zatyczkach, nie słyszał tego, że jakiś czas temu wstał, ani jego rozmowy z Marcusem. Kiedy zobaczy, że nigdzie na dole go nie ma, z pewnością wróci na górę. Czekał więc w ciszy, wsłuchując się w każdy dobiegający zza drzwi dźwięk. Ale Tom wcale nie wracał.
            Po niespełna pół godzinie przyjechał Marcus. Bill doskonale słyszał jak parkuje, a potem dzwoni do wejścia. Do jego uszu dobiegały także głosy z dołu, ale nie wstając z łóżka nie mógł wiedzieć o czym rozmawiają, aż tak dobrego słuchu nie miał. Nie trwało to jednak długo, bo zaniepokojony menager zaraz wtargnął do sypialni Billa. Ten zdążył już dawno odłożyć laptop i przybrać w łóżku pozycję obłożnie chorego. Toma jednak wciąż tu nie było, nie mógł jednak wiedzieć, że stoi na korytarzu, przy ścianie, tak aby bliźniak go nie zdołał dostrzec.
            - Jak ty się czujesz? – zapytał Marcus.
            - Fatalnie. Prawie umieram.
            - Z tym umieraniem, to przesadzasz, ale faktycznie, masz gorączkę. – Troskliwym gestem dotknął jego czoła. – Może czterdzieści stopni to nie jest, no ale masz. Coś cię boli?
            - Gardło, plecy, nos, wszystko – wymamrotał czarnowłosy.
            - Trzeba wezwać lekarza, na szczęście nie macie pilnych terminów, ale i tak musi cię prędko postawić na nogi. Musisz wziąć coś od gorączki.
            - Brałem już aspirynę – skłamał Bill, bo ta wciąż tkwiła rozpuszczona w szklance z wodą na nocnym stoliku.
            - I co, nic nie spadła?
            - Może trochę spadła.
            - Nie podoba mi się to.
            Menager sięgnął po telefon, po czym wybrał numer do lekarza, który zawsze udzielał im porad. Kiedy z nim rozmawiał, Bill baczniej przyjrzał się podłodze na korytarzu, tuż za progiem wejścia do jego sypialni; niewątpliwie kładł się tam jakiś dziwny cień, jakiego nie miało prawa być, ponieważ w tamtym miejscu nie stało nic, aby go rzucać. Uśmiechnął się jedynie pod nosem, bo już doskonale wiedział, że tam stoi Tom, nasłuchując wszystkiego bardzo dokładnie. No dobrze, był zły, obrażony, ale bał się o niego, bo przecież go wciąż bardzo kochał i to nie ulegało wątpliwości. Teraz tylko musi pokazać, że bardzo go potrzebuje w tej chorobie, a Tom z pewnością będzie się nim opiekował, aż w końcu udobrucha go na amen. Już zatarł w myślach dłonie, układając w głowie plan całkowitego odzyskania względów brata, kiedy brutalnie wkradł się w te rozważania, swoim głośnym komunikatem Marcus.
            - Za kilkanaście minut będzie lekarz, a teraz wytłumacz mi, co to była za szopka w nocy co? I gdzie do jasnej cholery byłeś? Masz wielkie szczęście, że jesteś chory inaczej natłukłbym ci po tym pustym, czarnym łbie.
            Bill jednak nie odpowiadał przerażony. Bo co właściwie miał teraz powiedzieć? Przecież nie przyzna, że dopadła go zazdrość o własnego brata. Musiał więc jakoś sensownie wytłumaczyć to wszystko, chociaż nie umiał znaleźć w swojej głowie zmyślonego powodu, dla którego tak mu w nocy odwaliło.
            - No słucham – ponaglił mężczyzna i w tej samej chwili za jego plecami stanął Tom, zaplatając przedramiona na torsie, wpatrywał się w leżącego brata. Bill wbił w niego swoje spojrzenie, ale zaraz pod naporem wzroku bliźniaka, przymknął powieki. On także był ciekawy co teraz wymyśli czarnowłosy.
            W Billu znów wezbrała złość: nie dość, że wszystko przez niego i jego zainteresowanie piękną Danielle, to jeszcze teraz bezczelnie stał i z półuśmiechem na ustach wyczekiwał tłumaczenia. „Czekaj, czekaj… zaraz ci ten głupi uśmieszek zblednie”, pomyślał czarnowłosy, który bez namysłu odpalił:
            - Byłem zazdrosny o Toma.
            W pokoju zawisła bezlitosna i złowroga cisza. Marcus zerknął za ramię spoglądając na Toma, który natychmiast zbladł, a Bill teraz hardo wpatrywał się w obu mężczyzn.
            - Chyba gorączka mu skoczyła – Nienaturalnie zaśmiał się szatyn.
            -  Może i skoczyła, ale wiem co mówię.
            - Bill, nie zachowuj się jak dziecko, Tom nie jest twoją niańką, ma prawo się czasem zabawić. Chciałeś jechać do domu, trzeba było poprosić Alexa to by cię odwiózł, a nie. Właściwie to jak tu dotarłeś? – zapytał menager, który nie dopatrzył się niczego zdrożnego w słowach Billa. Od zawsze wszyscy wiedzieli, że uzurpował sobie jakieś prawa do bliźniaka, traktował jak osobistą niańkę.
            Tom sapnął głośno. Już szykował się na słowną reprymendę, kiedy tylko wyjdzie Marcus. Ten gówniarz za dużo sobie pozwalał, zdecydowanie. Wiedział, że nie ma mowy o jakimś szantażu, bo sam tkwił w tym wszystkim po uszy i także ze względu na siebie nie mógł wyjawić ich sekretu, ale zdecydowanie mówił zbyt wiele, doskonale wiedząc, jaki pod płaszczem swoich słów skrywa podtekst.
            - Poszedłem na pieszo – Jak gdyby nigdy nic odparował czarnowłosy.
            - Co?! Ty mówisz poważnie? Czy już całkowicie ciebie pogrzało?
            - Mówię poważnie. Poszedłem pieszo, po drodze kupiłem sobie pizzę, a potem podjechałem taksówką – odpowiedział nie do końca chronologicznie zgodnie z prawdą. Oczywiście nie przyznał się w tej chwili, że tą właśnie pizzą zajadał się w ogrodzie, kiedy oni szukali go po domu.
            Menager złapał się za głowę.
            - Ciebie już całkiem pojebało! Co ty sobie wyobrażasz, czy masz jeszcze chociaż odrobinę zdrowego rozsądku? Poszedł w nocy kupić sobie pizzę, no nie! Dzieciaku! A jakby banda jakichś wkurwionych na ciebie kolesi rozpoznała cię i przestawiła ci tą piękną facjatę? Pijany byłeś jakiś, czy co? Żeby samemu się po nocy szlajać?
            - Miałem kaptur, a poza tym jakby Tom chciał ze mną jechać do domu, to bym nie musiał wychodzić sam. Nie było nigdzie Alexa, a ja źle się czułem i chciałem wracać.
            - Jakbyś tak bardzo chciał wracać i szybko znaleźć się w swoim łóżku z powodu złego samopoczucia, nie lazłbyś po nocy na piechotę, więc mi tu kurwa nie ściemniaj. Wystarczyło trochę poczekać, a Alex by cię odwiózł. Masz fochy jak pięciolatek.
            - Ja mu mówiłem, ze możemy jechać i żeby znalazł Alexa, ale poszedł i przepadł. – wtrącił Tom.
            - Nieprawda. Nic takiego nie mówiłeś.
            - Mówiłem, wołałem za tobą, ale miałeś wyjebane!
            - Gówno prawda! Ważniejsza była dla ciebie ta lala, niż chory brat!
            Kłótnię bliźniaków przerwał dzwonek, oznajmiający nadejście lekarza. Menager już nie drążył tego tematu, to nie miało najmniejszego sensu. Bill w jego oczach był rozpuszczonym sławą szczylem bez grama rozsądku, gwiazdką, która uważa, że wszystko mu się należy natychmiast i, że wszyscy muszą znosić jego fochy, dlatego nie potrzebował już od niego żadnych wyjaśnień, bo i tak wszystko wykreuje w sposób, który pokaże go w świetle najbardziej pokrzywdzonego na świecie.
            Doktor postawił diagnozę, jaką było silne, wirusowe przeziębienie i zalecił środki doraźne, coś od gorączki, wzmacniające tabletki , syrop, witaminy, soki i owoce. Nakazał też zmierzyć Billowi temperaturę, która oczywiście nie była aż tak wysoka, jaką uprzednio sugerował wokalista. Jednak mimo wszystko był chory i najważniejszym zaleceniem było wygrzanie się i wyleżenie choroby w łóżku, a to w pełni satysfakcjonowało go. Tom będzie musiał się nim opiekować! Tego był więcej jak pewien, że nie zostawi go samego i spędzi z nim cały ten czas. 
            Kiedy wszyscy zeszli na dół, odprowadzając lekarza do drzwi, a jak się potem okazało wyszedł też i Marcus, czarnowłosy zatarł ręce, bo jak sądził za chwilę w jego sypialni pojawi się bliźniak z naparem z malin, jakie pozostawiła im w słoikach mama, albo jakimś sokiem i smakołykami. I Tom, a i owszem, pojawił się, jednak w zupełnie innym celu, wbrew wyobrażeniom brata, nie przynosząc niczego. Stanął w drzwiach, kompletnie już ubrany, w butach i poprawiając na nadgarstku zegarek, oznajmił mu:
            - Ja wychodzę, umówiłem się w studio z Bastienem, więc miłego chorowania.
            - Jak to: WYCHODZISZ?! – wychrypiał i uniósł się na łokciach Bill, wbijając  w bliźniaka przenikliwe spojrzenie.
            - Normalnie, wychodzę.
            - Ale ja jestem głodny! Mam się odżywiać, pić soki, a ty sobie po prostu idziesz?!
            - Takie życie braciszku – uśmiechnął się promiennie, z satysfakcją gitarzysta, po czym dodał z lekką sutą sarkazmu. – Jak jesteś głodny, zamów sobie pizzę, przecież bardzo ją lubisz, a sok jest w lodówce – Wycofał się zamykając za sobą drzwi. Wściekły Bill tylko ryknął ze złości i chwyciwszy ze stolika pustą już szklankę cisnął nią w zamknięte przed chwilą drzwi. Roztrzaskała się w drobny mak i doskonale wiedział, że sam będzie musiał to posprzątać.

***

            Śmiało można było zaryzykować stwierdzenie, że przez sypialnię Bastiena von Kreutzberg mimo jego zaledwie dwudziestoletniego życia, przewinęło się wielu chłopców, a nawet mężczyzn. Był przystojny i sławny, miał powodzenie i mógł wybierać w partnerach niczym w ulęgałkach. Jednak dziś wiedział, że wiele jego wyborów było zupełnie nietrafionych. Często pod wpływem alkoholu, czy czegoś mocniejszego, dawał tak po prostu ponieść się własnym żądzom. Na szczęście większość jednorazowych wyskoków szło prędko w zapomnienie i nikt nie uzurpował sobie do muzyka żadnych praw względem partnerstwa, nie afiszując się z tym, mając także na względzie własne dobro i chęć zachowania dyskrecji, ale jedna, upojna noc jaką spędził w hotelu, po festiwalu w Miami, do dziś odbijała mu się czkawką i niosła za sobą pewne konsekwencje.
            Max Geist był synem jednego z tych nowobogackich palantów, jak to nazywał takich ludzi ojciec Bastiena. Rozkapryszony dzieciak bogatego ojca właściwie mógł kupić sobie wszystko prócz miłości, choć taką udawaną także mógł mieć na skinienie ręki. Jednak ten, którego obdarował uczuciem i chciał sobie zaskarbić jego względy, nie potrafił niczego odwzajemnić nawet za grube pieniądze. Kiedy wówczas wylądowali w łóżku po suto zakrapianej imprezie, obydwaj mogli zaliczyć ten seks do nadzwyczaj udanych. Potem spędzili ze sobą kolejny dzień, także zakończony seksem. Max miał jeszcze zostać za oceanem kolejny tydzień, a Bastien musiał wracać do Berlina, związany ważnym terminem, wtedy to właśnie zrozumiał, że wpakował się w niezłe bagno i sam, na własne życzenie może narobić sobie kłopotów. Ogromne było jego zdziwienie, kiedy na lotnisku, w kolejce do odprawy spotkał Maxa. Jak się potem okazało, chłopak porzucił swoje plany i za podwójną stawkę - ponieważ nie było już miejsc - odkupił od kogoś w ostatniej chwili bilet na ten sam lot, jakim wracał Bastien, który owszem, spędził z nim mile czas, ale niczego więcej mu nie obiecywał. Za to młody brunet po tych upojnych chwilach, prawdopodobnie obiecywał sobie wiele.
            W samolocie spędzili wystarczająco godzin, bo jak się potem okazało, Max nie szukał byle jakiego miejsca, on miał miejscówkę tuż obok. Wtedy to właśnie Bastien dosadnie wyjaśnił mu, że nie chce wikłać się w żadne związki i preferuje jedynie niezobowiązujący seks. Ku jego zdziwieniu chłopak wówczas przystał na takie rozwiązanie, deklarując się, że jest gotów dawać mu dupy ile i kiedy tylko zechce. Potem jeszcze zdarzyło im się kilka razy spotkać na tak zwanej randce, czy na różnych imprezach. Młody muzyk także kilkakrotnie dzwonił do niego w wiadomym celu zapraszając go, kiedy odczuwał głód seksu, bo co jak co, seks z nim był akurat bardzo udany. Chłopak zawsze był na każde jego zawołanie, lecz nie zdołał rozkochać w sobie DJ’a. Kiedy blondyn, już odrobinę nim znudzony, przestał się zupełnie kontaktować, zaczął go nachodzić i nękać telefonami. Bastien nie przejmował się tym zbytnio, nie odbierał połączeń i zawsze spławiał go brakiem czasu, kiedy gdzieś, niby przypadkiem go napotkał, choć w takie przypadki dawno przestał wierzyć. Potem dłuższy czas był spokój i wydawałoby się, że brunet zapomniał o swoim uwielbieniu. Wtedy nawet miał nadzieję, że poznał kogoś i się z kimś związał, w duchu życząc mu szczęścia, ale nadszedł dzień, kiedy chłopak przypomniał mu osobiście o swoim istnieniu.
            Właśnie tego dnia był umówiony z Tomem w studio, gdzie miał mu przedstawić swoje propozycje linii, jakie właśnie skomponował i zmiksował na ich nową płytę, a także efekt swojej pracy nad jednym remiksem na epkę do akceptacji i ewentualnych poprawek. Zapakował do torby laptop i wyszedł z domu. Mógł wejść do garażu z korytarza, ale dziś pracował ogrodnik, do którego miał jeszcze jedną prośbę, więc aby zamienić z nim kilka słów najpierw musiał wyjść na zewnątrz. Tuż po zatrzaśnięciu drzwi odwrócił się i zobaczył za ogrodzeniem znajomą postać mężczyzny opartego o żółte, sportowe Ferrari. Zdumienie i zaskoczenie zatrzymało go wpół kroku, po chwili jednak zrobił ich kilka naprzód, stając tuż za bramą swojej posesji, ale na wprost chłopaka.
            - No nareszcie! Doczekać się na ciebie nie można!
            - A co ty tu robisz? – zapytał nie kryjąc zaskoczenia w głosie.
            - Oczywiście czekam na ciebie, zapominasz o starych znajomych Bastien. – odezwał się brunet.
            - Na moje nieszczęście nie dajesz o sobie zapomnieć, a myślałem, że znalazłeś sobie kogoś do rżnięcia.
            - No właśnie nie, jesteś w tym najlepszy – uśmiechnął się promiennie Max. – Ale doszły mnie słuchy, że to ty znalazłeś sobie dobrą dupę.
            - Ja? – zaśmiał się Bastien, okręcając na palcu kluczyki. – A niby kogo?
            - No tego pięknego Kaulitza.
            Teraz blondyn serdecznie się roześmiał.
            - Masz kiepskie wieści stary, ja tylko z nimi współpracuję, a teraz wybacz, nie mam czasu. – Ruszył w kierunku garażu, zupełnie zapominając o dyspozycjach, jakie miał dać ogrodnikowi. Niespodziewane spotkanie byłego kochanka, całkowicie wytrąciło go z równowagi.
            - Mówiłeś mi, że nie chcesz, żadnych związków! Będę miał na ciebie oko, Bastien! – usłyszał za sobą nawoływanie, kiedy otwierał garaż, a zaraz potem pisk opon odjeżdżającego Ferrari.
            Westchnął ciężko, wsiadając do auta.
            - Jeszcze tylko brakuje mi tego psychopaty na karku – mruknął pod nosem i wyjechał z garażu.

***

            Bastien mimo natłoku myśli, jakie nieco przeszkadzały w prowadzeniu auta, jechał dość szybko i stawił się w studio punktualnie. Tam już czekał na niego Tom. Przy piwie i w miłej atmosferze ostro zabrali się do pracy. Kilka, dźwiękowych plików zostało skorygowanych, kilka motywów zaakceptowanych bez większych uwag, a jeden mix na epkę nie potrzebował zdaniem Toma żadnych poprawek. Jeszcze należało wszystko poddać akceptacji pozostałych członków z zespołu, ale na to trzeba było zaczekać, aż całkowicie wyzdrowieje Bill, z pozostałą dwójką chłopaków umówili się w poniedziałek. Pierwsze, dość owocne, kilkugodzinne spotkanie robocze panowie mieli za sobą, a że była sobota, nie zamierzali pracować zbyt długo. Przez cały ten czas Bastien nie zapytał gdzie podziewa się Bill, chociaż miał na to ogromną ochotę. Obawiał się jednak, że takim pytaniem obnaży zbytnio swoje zainteresowanie czarnowłosym, a bywał on naprawdę częstym gościem w jego myślach.
            To, że Tom przyjechał do studio sam, wydawało mu się dość dziwne: przecież bliźniacy nie odstępowali siebie na krok i czasem nawet miał wrażenie, że ciągają się niczym ogony nawet na randki. Bardzo nurtował go ten fakt, ale nieustannie dusił w sobie chęć wyrzucenia pytania o to, czym w danej chwili może zajmować się czarnowłosy.
            Tom przeciągnął się na obrotowym krześle, aż zatrzeszczały mu stawy.
            - Dobra, chyba starczy na dziś – sapnął.
            Bastien nie mógł wiedzieć, że miał za sobą parszywą noc i wciąż odczuwał skutki zażycia lekarstw na uspokojenie.
            - Masz rację, w końcu jest sobota. Pewnie macie jakieś plany na wieczór - zauważył.
            - Tak, mam plan uwalić się na kanapie w salonie, może obejrzę jakiś mecz, a może film, to się zobaczy.
            - Bill ma pewnie randkę, co? – Puścił mu oczko blondyn.
            - Tak, ma upojną randkę ze swoim łóżkiem i będzie z nim w związku przez kilka dni – zaśmiał się Tom.
            - To znaczy? – Chłopak nie bardzo rozumiał, co ma na myśli.
            - Rozchorował się, jest mocno zaziębiony, kaszle, smarka się, chrypi i ma gorączkę. I oczywiście prawie umiera – Gitarzysta puścił mu oczko.
            - Jak każdy facet! – wtrąciła Danielle, która właśnie weszła, aby oznajmić Tomowi, że wychodzi już do domu.
            - O, jaka mądrala się znalazła! Z pewnością nie każdy!
            - No nie wiem, czy nie umierałbyś tak samo będąc chorym – zaśmiała się dziewczyna.
            - Ja nie dramatyzuję! Mogę się z tobą nawet założyć, jak będę chory to zaproszę cię i zobaczysz – odgrażał się Tom.
            - Trzymam za słowo, mogę się nawet tobą zaopiekować – Puściła mu oczko. - A teraz idę do domu, bawcie się dobrze – Pomachała im na pożegnanie i zniknęła za drzwiami, ale chłopcy za chwilę także zwinęli swój majdan i kilkanaście minut później Tom włączył alarm, po czym zamknął drzwi, bo wychodzili jako ostatni.
            - Słuchaj, a może pojedziesz do nas? Zamówimy jakiś obiad, Bill z pewnością się ucieszy – zaproponował, kiedy podeszli do swoich aut. Przed chwilą właśnie wpadł na ten genialny pomysł, przynajmniej przy gościu nie będzie mu odwalać, nie będzie go kusił, ani użalał się zbytnio, starając się wzbudzić w nim litość, i dzięki temu przynajmniej dziś będzie miał spokój. Tak naprawdę miał mocne postanowienie, że dłuższy czas będzie traktował go chłodno i z dystansem, ale nie był do końca pewien, czy mu się to uda. Jak dotąd każdy jego podobny zamiar kończył się fiaskiem, nigdy nie wytrwał w swoim postanowieniu, a Bill był zawsze bardzo skuteczny i w końcu dopinał swego.
            - Z przyjemnością skorzystam z zaproszenia. – Bastien uśmiechnął się od ucha do ucha na samą myśl, że spędzi w towarzystwie Billa dzisiejsze popołudnie. To była wspaniała wiadomość, zupełnie niespodziewana, i może dlatego tak bardzo go ucieszyła.
            - Super! Jedź za mną – rzucił Tom, wsiadając do auta.
            - Zaczekaj! – powstrzymał go Bastien. – Skoro mnie zapraszasz to ja stawiam obiad, ale pojedziemy po niego po drodze, nie będziemy przynajmniej czekać za długo, bo ja jestem cholernie głodny.
            - No dobra, spierał się nie będę! – zaśmiał się gitarzysta. – W takim razie to ty jedziesz przodem, ale musimy zatrzymać się gdzieś przy aptece, bo mam do zrealizowania recepty Billa.