niedziela, 29 marca 2020

Część 86.


Część 86.


Tom przemierzał korytarz zrezygnowanym, wolnym krokiem. Gdyby to było możliwe, najchętniej teraz zapadłby się pod ziemię, zniknął i przestał istnieć. Im bliżej był swojego apartamentu, tym wolniej szedł, zastanawiając się, czy w ogóle jest sens tam wracać. Wiedział, że na pewno nie położy się spać, bo mimo zmęczenia z pewnością nie zmrużyłby oka.
Stało się, wyszedł stamtąd, podjął prawdopodobnie najgorszą w swoim życiu, ostateczną decyzję, a mimo to wciąż się wahał, czy nie wrócić. Cierpiał podwójnie ze świadomością, że kilka minut temu olejny raz zadał cierpienie także i jemu, a wychodząc z jego apartamentu i zamykając za sobą drzwi, jednocześnie zamknął najpiękniejszy rozdział w swoim życiu już na zawsze. Czuł się tak, jakby były w nim dwie osoby, jedna desperacko chciała tam wrócić, a druga ciągnęła w stronę pokoju, za drzwiami którego pewnie już spała jego przyszła żona. Był tak skołowany, jak jeszcze nigdy dotąd, szedł zmagając się z ogromnym wahaniem co ma dalej zrobić ze swoim życiem, wciąż jednak zmierzając w tę zupełnie niechcianą stronę. Zostawił Billa w przekonaniu, że chciał się jedynie zabawić, że wykorzystał go w najgorszy z możliwych sposobów, dając mu nadzieję na inne jutro, a zaraz brutalnie ją odebrał, wychodząc. Czuł się podle, jak ostatni skurwiel.
            Po co mu był cały ten ślub? Dlaczego nie zdobył się na to, aby wcześniej pojechać do Berlina i się z nim spotkać? Na co liczył? Że po tym czasie odosobnienia będzie umiał sobie poradzić z własnymi pragnieniami? Czemu tak usilnie się przed tym bronił, czemu bronił się przed miłością, za wszelką cenę chcąc wyrzucić ją z serca? Przecież wiedział, że to się nigdy nie uda, a teraz miał już tego całkowitą pewność. Bill miał rację, że unieszczęśliwi ich troje, a z czasem zacznie obwiniać za swoje nieszczęście Laurę, która stanie się nieświadomą ofiarą jego złego wyboru. Czuł się spętany niemocą, niczym kajdanami i wiedział, że cokolwiek zrobi, to żaden z wyborów nie będzie dobry, bo teraz już było na to za późno, rozkręcił tę machinę i nie potrafił się z tego wszystkiego wycofać. Z tego całego pobojowiska ocalała jeszcze odrobina honoru i nie zamierzał stąd uciec, jak w jakimś marnym melodramacie. I już nawet nie chodziło o strach przed bólem, jaki mógłby znów zadać mu Bill – to teraz wydawało mu się najbłahszą przeszkodą. Za kilka godzin miał wziąć ślub, zjechała się masa gości, jego smoking wisiał w hotelowym pokoju, a biała, ślubna suknia jego narzeczonej w apartamencie jej rodziców. Kuchenna świta już od czwartku przygotowywała wymyślne potrawy, zaprzyjaźniona kapela, miała zagrać na weselu, a po północy zamówiony był pokaz fajerwerków. Wszystko to kosztowało go majątek, ale nie chodziło mu tutaj o pieniądze. Te mógłby stracić, bo nigdy za nadto nie dbał o stan swojego portfela, ani nie był też skąpy. W tej chwili grało rolę coś zupełnie innego. Bill przyjechał tu na jego ślub i nie mógł oczekiwać, że z tego zrezygnuje, zupełnie też nie spodziewając się, że wydarzenia potoczą się w taki sposób, ale Laura nie miała o niczym pojęcia, zupełnie nieświadoma pewnie spała już dawno w ich apartamencie z przeświadczeniem, że jej przyszły mąż wciąż bawi się na swoim kawalerskim. Ona nie była niczemu winna, była jego niczego nieświadomą ofiarą. Może nie będzie umiał dać jej nigdy szczęścia, ale nie skrzywdzi jej w takim dniu, nie ucieknie teraz, jawiąc się w oczach wszystkich, jako najgorszy dupek bez honoru. Weźmie ten ślub, a jeśli nie będzie umiał sobie poradzić z tym wszystkim, najwyżej za jakiś czas się z nią rozwiedzie, a potem los zdecyduje, jak dalej będzie żył.
            Zatrzymał się na chwilę i walcząc z każdą myślą, bezwiednie przyciskał do piersi dziennik Billa. No właśnie… Jak będzie dalej żył? Wciąż nie wyobrażał sobie życia bez niego, dlatego też teraz zobaczył tę przyszłość tylko w jeden sposób, właśnie z nim. Tylko co, jeśli Bill go już wtedy nie zechce? Przecież wyraźnie powiedział mu, żeby wybierał, albo ona, albo on. Chociaż, może to tyczyło się tylko jego idiotycznej propozycji, która nigdy nie powinna zostać wypowiedziana i teraz, na wspomnienie tego, pokręcił z niedowierzaniem głową. Co też mu do niej wtedy przyszło? Sam w to nie wierzył, że mógł mieć tak kretyński i haniebny pomysł.
            Oparł się plecami o chłodną ścianę hotelowego korytarza i stał tak w zamyśleniu dobre kilkanaście minut. Wahał się wprawdzie od chwili opuszczenia apartamentu Billa, ale teraz to jego wahanie zdecydowanie przybrało na sile i echem w głowie zaczęło odbijać się pytanie: a jeśli Bill go już nigdy nie zechce? Przez swoją głupią, męską dumę ma tak po prostu  zaprzepaścić szansę na swoje szczęście? Powinien był to wszystko przemyśleć, nim stamtąd wyszedł, zostawił sobie na to zbyt mało czasu, zdecydował zbyt pochopnie, odcinając tym samym drogę powrotu. Czym on właściwie kierował się w tamtej chwili, czym się w ogóle przejmował, jakimiś gośćmi? Przygotowaniami? Tym, że zrobi skandal, może zrani matkę? Chociaż to ostatnie, nie było żadną błahostką, ale to przecież matka, która zawsze chciała dla nich tylko szczęścia. Dopuszczał do głosu idiotyczne argumenty, jakie w ogóle nie powinny były mieć znaczenia. Owszem, żal mu było zostawiać Laurę w tak okropnej sytuacji, uciekać tuż przed ślubem, ale o tym mógł myśleć wcześniej, nim w ogóle się jej oświadczył, doprowadzając tym samym do tej bezsensownej organizacji ślubu i wesela. W obliczu utraty szczęścia i miłości swojego życia, jakie to wszystko miało w ogóle teraz znaczenie? Przez ten cały czas zasłaniał się bólem cierpienia, strachem, że Bill znów mógłby go zdradzić, a teraz to wszystko wydało mu się śmieszne. Dał mu przecież już taką nauczkę, że wątpił, aby kiedykolwiek zechciał to jeszcze zrobić, a jeśli nawet… Chciał spróbować, chciał chwytać szczęście, bo bez niego to życie nie miało żadnej wartości, a bez miłości było powolnym umieraniem. Ale może jeszcze nie było za późno? Może to był najlepszy moment, aby stąd wyjechać tak jak stał, byle tylko z nim…?
            Spojrzał w stronę windy, która być może wciąż jeszcze stała na jego piętrze, a jeśli tak właśnie było, to był znak, że Bastien jeszcze tutaj nie dotarł. Może to była ostatnia chwila, aby zmienić swoje życie, poczuć szczęście i wolność w jego ramionach? Wahanie zamieniło się w kolejną nagłą i szybką decyzję. Tak, wróci tam! Porwie go w ramiona, a potem chwyci za rękę i znikną stąd obaj, najszybciej jak tylko się da. Trudno, najwyżej złamie dziewczynie serce, może nawet wystawi na pośmiewisko, możliwe, że nie pozbędzie się z tego powodu wyrzutów sumienia do końca życia, ale jak to kiedyś sam mówił, w miłości trzeba być egoistą, nie patrzeć na innych, nie starać się uszczęśliwić całego świata, bo wtedy można z łatwością unieszczęśliwić samego siebie.
            Wrócił do windy i nacisnął guzik, drzwi od razu się otworzyły – to był dobry znak, wyglądało na to, że Bastien jeszcze nie dotarł, bo przecież nie wchodziłby z walizką po schodach na trzecie piętro. Przycisk opatrzony numerem trzy zaświecił się na czerwono i w kilka minut Tom znalazł się na tym samym piętrze, z którego ponad dwadzieścia minut temu zjechał niżej. Od drzwi apartamentu Billa dzieliło go zaledwie kilka kroków, dlatego szybko się tam znalazł i od razu nacisnął klamkę. Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie, kiedy się okazało, że jest zamknięte. Zapukał więc krótko, nie chcąc za bardzo hałasować o tak wczesnej porze, i odezwał się niezbyt głośno:
            – Billy, otwórz, to ja, Tom. – Mówiąc to, wciąż naciskał klamkę, w nadziei, że zamek szybko ustąpi i będzie mógł wejść do środka. Jeśli jeszcze nie było tutaj Bastiena, to mieli naprawdę niewiele czasu. Odczekał jakiś czas, ale drzwi nie otwierały się. Zbliżył się przykładając ucho do drewnianej płaszczyzny, jednak z wewnątrz nie docierał do niego najmniejszy szmer. Czyżby brat nie zamierzał mu otworzyć? A może wcale go tam nie było? Nie, to było niemożliwe, przecież winda stała cały czas na drugim piętrze. Zapukał ponownie i już głośniej wypowiedział swoją błagalną prośbę:
            – Proszę, Billy, otwórz, ja wszystko przemyślałem.
            Ale Billa nie było, a Tom nie miał pojęcia, że spóźnił się minutę, może dwie, bo kiedy wysiadał z windy, jego brat właśnie pokonał kilka pierwszych stopni w dół schodów.

***

            Było prawie wpół do ósmej, kiedy Bastien ciągnąc za sobą niewielką walizkę, w drugiej dłoni trzymając pokrowiec z garniturem, przekroczył próg hotelu. Czuł ogromne zmęczenie tą ciężką nocą i jedyne o czym teraz marzył, to wtulić się w ciepłe ramiona Billa i po prostu zasnąć, o ile jego mężczyzna w ogóle mu na to pozwoli. Znał go i wiedział, że po dłuższym rozstaniu zawsze był bardzo spragniony i nie zdarzyło się, aby kiedykolwiek mu odpuścił, nawet kiedy blondyn przysłowiowo padał na pysk ze zmęczenia. Dziś chyba nawet nie chciał, aby mu odpuszczał, a jeśli śpi, z pewnością obudzi go, choćby pocałunkiem niczym śpiącą królewnę. Ta myśl wymalowała mu na ustach błogi uśmiech, z którym właśnie stanął przy ladzie recepcji.
            – Dzień dobry panu, w czym mogę pomóc? – zapytała uprzejmie recepcjonistka i także szeroko się uśmiechnęła.
            – Jestem gościem pana Toma Kaulitza, Bastien von Kreuzberg.
            – Oczywiście, już podaję klucz. – Od razu odwróciła się w stronę tablicy z rozwieszonymi kluczami i nigdzie nie sprawdzając, sięgnęła po ten odpowiedni. W sumie wcale się temu nie dziwił, obaj z Billem byli osobami medialnymi, dlatego też pewnie z łatwością przyszło dziewczynie zapamiętać numer apartamentu. Jednak kiedy zdejmowała go z haczyka, Bastien zauważył coś niepokojącego, co mocno go zastanowiło – drugi klucz także wisiał na swoim miejscu, zupełnie tak, jakby w pokoju nikogo nie było, ale nie zapytał o nic. Podziękował i chwycił ten, który mu podała, ruszając w kierunku windy. A może na tej kawalerskiej imprezie tak dobrze się bawił, że jeszcze z niej nie wrócił? Albo po prostu na tej recepcji mieli powieszony także zapasowy, wcale by się temu nie dziwił, bo zatrzymując się w hotelach, spotykał się z różnymi sytuacjami.
            Wcisnął guzik przywołujący osobowy dźwig, a kiedy rozsunęły się drzwi, wsiadł wciągając za sobą walizkę. Zaraz się przekona, czy jego miłość pogrążona w błogim śnie, czeka na niego w tym wielkim łóżku, które tak bardzo w telefonicznej rozmowie zachwalał.

***

            Tom zapukał kolejny raz i stojąc z wciąż przyklejonym do płaszczyzny drzwi uchem, nasłuchiwał jakiegokolwiek szelestu. Jednak po chwili, rozproszył go zupełnie inny dźwięk – ktoś właśnie ściągnął na parter windę. Jedyna myśl zakiełkowała mu w głowie, powodując również lekki dreszcz paniki – Bastien! No chyba, że ktoś inny właśnie przyjechał do hotelu, być może także na jego wesele. Ktokolwiek to w tej chwili był, nie mógł ryzykować, zostając w tym miejscu, dlatego też wycofał się w stronę schodów i ukrył za ścianą schodowej klatki. Przyklejając się do niej plecami, nasłuchiwał czy winda zatrzyma się na tym samym piętrze i po chwili właśnie się o tym przekonał, bo dźwig stanął i usłyszał charakterystyczny dźwięk rozsuwających się drzwi. Nie słyszał kroków, bo korytarz wyścielony był miękkim chodnikiem, ale kółka od ciągnionej walizki już nie były takie ciche. Ten dźwięk się oddalał, dlatego teraz już nabrał pewności, że to nie może być nikt inny, niż Bastien. Ostrożnie wyjrzał zza ściany, aby się upewnić – blondyn właśnie wsuwał w zamek klucz. I co teraz miał zrobić? Cofnął się i na powrót przylgnął plecami do zimnej płaszczyzny, po czym przymknął oczy i osunął się po niej. Usłyszał, jak drzwi zamykają się. Tkwił jeszcze jakiś czas w kucki w tym samym miejscu i miał ochotę wyć. Wyrzucał sobie w myślach, jakim jest beznadziejnym dupkiem. Od jakiegoś czasu jedyne co potrafił, to skutecznie grzebać swoje szanse pod kupką popiołu marzeń. Wszystko zaprzepaszczał, podejmował błędne decyzje i marnował najlepsze okazje.
            A teraz dotarło do niego tak czytelnie i wyraziście, że to już koniec, że wszystko skończone…

***

            – Bill? – zapytał cicho Bastien, kiedy wszedł do apartamentu i z daleka zobaczył puste łóżko. Jak się wcześniej domyślał, czarnowłosego tutaj nie było. Postawił walizkę w korytarzyku i powiesił garnitur, zastanawiając się, gdzie on o tej porze może być. Był zmęczony, jego umysł pracował na zwolnionych obrotach, przez co jeszcze nie zdążył snuć czarnych scenariuszy, ani nie zaczął się nawet martwić. W głowie szumiało mu od długiej jazdy, chciał spać, ale wiedział, że nie zdoła zmrużyć oka, póki nie pojawi się tutaj Bill.
            Wszedł do łazienki, umył ręce, opłukał twarz chłodną wodą, a kiedy osuszał ją hotelowym ręcznikiem, postanowił do niego zatelefonować. Może tym razem odbierze. Ponownie znalazł się w małym korytarzu i wyjął z kieszeni telefon, wybierając połączenie do ukochanego. Tuż po pierwszym sygnale, jaki usłyszał w słuchawce, do jego uszu doszedł także inny, zasłyszany jakby z oddali dźwięk wibracji. Nie odejmując telefonu od ucha, ruszył za tym odgłosem, a gdy znalazł się w sypialni apartamentu, od razu zauważył telefon Billa na nocnej szafce. Nim jednak rozłączył się, przesunął spojrzenie na to wielkie łóżko, które tak zachwalał Bill i dopiero teraz zauważył w jak wielkim jest nieładzie. Stał nieruchomo i patrzył na nie, a ręka z telefonem bezwiednie osunęła się wzdłuż jego ciała. Pościel była zmiętoszona, wręcz skotłowana, obie poduszki nosiły wyraźnie ślady wgnieceń, i nie wyglądało ono tak, jakby spokojnie na nim leżała, lub tylko spała jedna osoba. Zrobiło mu się słabo, wręcz niedobrze, kiedy przysiadł na nim i przesunął dłonią po poszwie cienkiej kołdry, finalnie chwytając między dwa palce jedną z pozostawionych na niej, zesztywniałych plam – z pewnością nie był to źle wypłukany po praniu krochmal.
            Pociemniało mu w oczach i szybko cofnął dłoń, ukrywając już w obu swoją twarz. Dopiero teraz zewsząd zaczęły bombardować go najgorsze myśli. Co tu się wydarzyło i kto tutaj był? A może stało się to, czego najbardziej się obawiał? Wstał tak nagle, aż zakręciło mu się w głowie, ale nie bacząc na swoje samopoczucie, znów znalazł się w korytarzu przy szafie, którą otworzył. Rzeczy Billa były wypakowane i ułożone na półkach, a te co miały wisieć, znajdowały się na wieszakach. Walizka stała na dole. Odetchnął z ulgą, po chwili jednak karcąc się za swoją głupotę. Przecież z pewnością nie uciekłby tak jak stał, w dodatku bez telefonu, który wciąż spoczywał na szafce.
            Znów znalazł się przed tym łóżkiem, którego wygląd niewątpliwie był dowodem zdrady Billa, bo przecież, do cholery, nie wynajął nikomu pokoju na godziny. W tym łóżku ewidentnie ktoś uprawiał seks i nie mógł być to nikt inny. Już nie zadawał sobie więcej pytania, z kim Bill spędził tutaj upojne chwile, bo to było raczej oczywiste, tylko jak do tego doszło, jak to się stało? W sumie spodziewał się tego i dlatego zawsze tak bardzo się bał tej chwili. W odosobnieniu Tom musiał być silny, ale kiedy tylko się spotkali cała ta siła zniknęła, i z pewnością gdy go zobaczył, musiał poczuć się słaby w każdym swoim postanowieniu. I wcale mu się nie dziwił, bo przecież czarnowłosemu tak trudno było się oprzeć, a on wiedział to jak nikt inny. Więc stało się to, co spędzało mu sen z powiek odkąd tylko się z nim związał, dał mu tylko półtora roku szczęścia, które i tak nieustannie naznaczone było strachem.
            Wpatrywał się w ten nieład, którego widok tak bardzo bolał. Poczuł uścisk w mostku i napływające do oczu łzy. Odkąd z nim był bał się od zawsze, ale jeszcze nigdy tak bardzo jak dziś, chociaż właściwie teraz już nie powinien się bać, bo przecież wszystko było jasne. To musiał być koniec, i o ile on sam wybaczyłby mu wszystko, nawet ten wyskok, to raczej nie było sensu się łudzić, że to tylko nic nie znacząca zdrada. Teraz chciałby, żeby tak było, jednak z pewnością to wszystko oznaczało coś więcej. Pewnie jeszcze go zobaczy, wróci choćby po to, żeby zabrać swoje rzeczy, ale na nic więcej nie liczył, a już najmniej na to, że obaj zatańczą na tym weselu, bo jak przypuszczał, żadnego wesela nie będzie. I pomyśleć, że jeszcze kilka godzin temu nie wierzył złym podszeptom, jakie podsyłało mu jego pełne obawy serce, był szczęśliwy i stęskniony, z radością myślał o tym poranku i marzył o jego ramionach – zamiast nich, przywitało go puste łóżko, które nosiło ślady miłości i zapomnienia z innym.
            Ból, którego nie mógł już znieść rozrywał mu serce i właśnie w tej chwili pomyślał, że lepiej by było, jakby wreszcie pękło, a on przestał żyć. Bo bez Billa już nie chciał dalej istnieć, a wyglądało na to, że z nim już nie będzie to możliwe. Ale mięsień, który wciąż bił w klatce jego żeber, nieustannie i boleśnie pompował krew, ani myśląc pękać, choć mówiąc o uczuciach, właśnie tak było. Znów pociemniało mu w oczach aż przysiadł na skraju łóżka, a kiedy na nowo odzyskał widzenie, zaczął katować się widokiem tej pościeli i śladów miłości, której nigdy nie dane mu było skosztować, bo z nim przecież Bill się nie kochał, z nim tylko uprawiał seks. Jeszcze nigdy, żadna chwila w tym związku, nie naznaczona była takim cierpieniem i dopiero teraz mógł odczuć ten najgorszy ból, jakby ktoś z precyzją chirurga, robił mu na sercu powierzchowne nacięcia, jednak wciąż nie pozbawiając go życia, czekając jedynie aż się z wolna wykrwawi. I jedyne o czym teraz marzył, to aby ktoś go dobił, żeby już nie musiał tak cierpieć.
            To był koniec jego samego i zupełnie nie wiedział, co ma teraz zrobić, bo jedyne co mu pozostało w tej chwili to tylko czekać. Siedział więc tak bez życia, wpatrzony w zawiłe wzory dywanu, a wtedy na nocnym stoliku ponownie zawibrowała komórka Billa. Zerwał się na równe nogi i spojrzał na wyświetlacz, ale zaraz znów usiadł z przeświadczeniem, że to jakiś nic nie znaczący, niezapisany kontakt.

***

            Tom zszedł kilka schodków niżej i usiadł na półpiętrze. Nie miał pojęcia gdzie jest Bill, czy był w apartamencie i mu nie otworzył, czy może gdzieś wyszedł? A może po prostu był u Georga? On był jedynym tutaj, który o wszystkim wiedział i któremu mógł wypłakać się w rękaw. Ta myśl błysnęła mu w głowie niczym iskra i zaraz wybrał kontakt do kumpla, który w ostatniej chwili odezwał się zaspanym głosem:
            – Jezu, stary, czego budzisz skonanego człowieka o tej barbarzyńskiej porze?
            – Jest z tobą Bill? – zapytał od razu.
            – Zwariowałeś? Jestem z babą w łóżku i spałem. Czy wyście pogłupieli? Gdzie was wcięło?
            – Nieważne, na razie. – Tom rozłączył się, bo nie miał zamiaru dyskutować z Georgiem, jedyne czego teraz chciał, to tylko znaleźć Billa. Tylko jak miał to zrobić i gdzie on w ogóle mógł być? Jeśli był w apartamencie to nie było żadnego sensu, żeby tu siedział. A może by tak… No właśnie! Zadzwoni do niego! Przecież wciąż pamiętał jego numer, mimo, że nie miał go zapisanego w kontaktach. Szybko go wystukał na ekraniku telefonu, a potem z drżącym sercem odczekał wszystkie sygnały, aż usłyszał jego głos, tyle, że nagrany: „Cześć, nie mogę odebrać, zostaw wiadomość”.
            – Billy, kocham cię, przemyślałem wszystko, chcę z tobą być. Oddzwoń, jeśli też nadal tego chcesz – powiedział chaotycznym, zdławionym półszeptem.
            Siedział tak jeszcze kilka minut na ostatnim schodku, oparty ramieniem o ścianę, w końcu wstał i ze zrezygnowaniem zszedł na drugie piętro, tam, gdzie znajdował się jego apartament. Najciszej jak mógł, otworzył drzwi, nie chciał obudzić śpiącej Laury, i tak naprawdę nie chciał już w ogóle jej widzieć, ani tym bardziej, nie musieć z nią rozmawiać, jednak kiedy tylko wszedł, dziewczyna się przebudziła i uniosła z poduszki głowę.
            – No nieźle pobalowaliście, ale kładź się już kochanie, bo będziesz wyglądał na ślubie jak zombie. – Z uśmiechem przesłała mu całusa.
            – Śpij, zaraz się położę, tylko zapalę – odpowiedział cicho, chowając za plecami dziennik Billa.
            – Jeszcze ci mało? – westchnęła i ułożyła głowę na poduszce, zaraz z powrotem zapadając w sen.
            Tom wyszedł na balkon i usiadł na niewielkiej stojącej w rogu, ratanowej sofie. Zupełnie nie miał zamiaru spać, co chwilę zerkał na wyświetlacz komórki w nadziei, że czarnowłosy odsłuchał jego wiadomość i oddzwoni. Zapalił papierosa i nawet pomyślał o drinku, jednak zaniechał tego pomysłu. Wprawdzie i tak już dzisiaj pił, ale dużo wcześniej i jednak niezbyt wiele, no i tylko do chwili, kiedy wylądował z Billem w łóżku, dlatego nie chciał już więcej, na wypadek, gdyby przyszło mu niebawem usiąść za kierownicę. Wypalił papierosa, po piętnastu minutach kolejnego, a Bill wciąż nie dawał znaku życia. To nic… Przecież miał czas, więc poczeka…
            Jego spojrzenie zatrzymało się na kolorowej oprawie dziennika, jaki położył na niewielkim, kawowym stoliku. Sięgnął po niego i przekartkował stwierdzając ze zdumieniem, że jest prawie cały zapisany. Wrócił do pierwszych stron i patrząc na daty zauważył, że wtedy Bill pisał prawie codziennie, czasem niedużo, a czasem nieco więcej, potem notatki pojawiały się nieco rzadziej, a ostatnia była z dwudziestego czwartego lipca, po tej dacie Bill już nic tutaj nie napisał. Przeczytał ostatnie słowa:
            „Wciąż waham się, czy mam tam jechać, boję się nie tyle Ciebie, co siebie, bo Ty, jeśli się żenisz, to chyba wiesz co robisz.”
            Ciemne oczy byłego gitarzysty, oderwały się od zgrabnie skreślonych liter i zbłądziły spojrzeniem na zielone liście rosnącego nieopodal drzewa. Zamknął dziennik.
            – Taa… Okazuje się, że wcale nie wiem co robię… – szepnął, sięgając po kolejnego papierosa, zerknął na telefon, który milczał jak zaklęty. To wszystko było tak cholernie trudne… Teraz, od jego odpowiedzi uzależnione było całe, dalsze życie i pomyśleć, że jeszcze jakąś godzinę temu miał wszystko w dłoniach, mógł wybrać miłość i szczęście, a teraz czekał tu w niepewności, zdając się na los i zdecydował właśnie, że jeśli Bill nie da znaku życia, to on za kilka godzin się ożeni.
            Ponownie otworzył pamiętnik, na jakiejś losowej, jednej z pierwszych jego stron. 
            „20 grudnia. Przebudziłem się, boli. Otwieram oczy, boli. Wszystko mnie boli. Każda komórka ciała. Rankiem każdego następnego dnia jest najgorzej. Nie dlatego, że piłem, bo nie miałem w ustach alkoholu od tamtej okropnej nocy, czy tam wieczoru, sam nie wiem. Boli dlatego, że odstawienie każdego nałogu jest trudne. A odstawienie od Ciebie najtrudniejsze, Jednak do tego nałogu chciałbym wrócić, co jest niemożliwe choćby z braku w zasięgu ręki narkotyku, jakim jesteś. To jest przymusowy odwyk, ja wcale go nie chcę, ale muszę mu się poddać. Za cztery dni są święta, pojadę do domu z Bastienem, i wcale nie dlatego, że chcę, to matka go zaprosiła, ale z jednej strony cieszę się, że ze mną pojedzie, może chociaż te kilka dni nie będę się czuł taki samotny i niechciany przez Ciebie. Ja wiem, że strasznie Cię skrzywdziłem, ale odpokutowałem swoje winy boleśnie. Szkoda, że tak mało teraz o mnie wiesz, że przestałem Cię w ogóle obchodzić.”
            Nie przestał go obchodzić, choć przecież Bill o tym nie wiedział, bo Tom odgrodził się od niego murem milczenia. Wtedy cierpiał wcale nie mniej niż Bill, nieustannie rozpamiętując zdradę, ale także z powodu izolacji. Przesunął palcem kilka kartek dalej.
            „30 stycznia. Jesteś tylko w moich myślach. Tam jesteś stale obecny. W nocy jesteś w snach, a za dnia, wciąż w tej kolejnej z uporczywie powtarzalnych nadziei, że coś się jednak zmieni. Fizycznie Cię nie ma i już nie będzie. Przestaję powoli się łudzić, że wrócisz, chociaż ciągle o tym marzę, że może stanie się coś…. Nie, nic się nie stanie. Żyjesz sobie gdzieś tam, nawet nie wiem gdzie, ale przy mnie Cię nie ma. Jest za to Bastien i tylko w tę obecność mogę wierzyć. Tu i teraz to początek czekania na następny czuły moment – już nie od Ciebie, na chwilę zapomnienia – od niego. Czekanie z nadzieją na godziny, w których dane mi będzie poczuć, że mogę być dla kogoś, a ktoś dla mnie. Ktoś, kto mnie chce i potrzebuje. Jednak to nie Ty.”
            Zaczerpnął potężny haust powietrza, czując, jak wypełnia płuca, a potem wypuścił je ze świstem. Kiedy Bill go potrzebował, jego przy nim nie było. Zasłaniał się cierpieniem i bólem, pozwalając mu wpaść w ramiona Bastiena, a właściwie samemu go w nie popychając tamtego, świątecznego wieczoru. Dopiero teraz zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, jakim był idiotą. Cierpiał tyle czasu, nie mniej niż on, a jednak przedłużał to cierpienie brnąc w jeszcze większe, chodził na jakąś głupią terapię podczas, kiedy najlepsza terapia czekała w Berlinie, terapia w jego ramionach. Mógł przecież zaryzykować i wrócić, ale wolał być daleko, oddać go innemu, a samemu masochistycznie poddawać się najgorszym mękom, kiedy w myślach wyobrażał sobie, jak robi to z Bastienem. Był najgorszym tchórzem i jak widać jest nim do dziś.
            „23 luty. Nie ma Cię już ze mną od trzech miesięcy, a ja nadal, każdego niemal dnia, ulegam złudzeniu, że wyszedłeś z domu tylko na chwilę, pojechałeś coś załatwić, albo do studia, i zaraz zapewne wrócisz. Ciągle czekam w nadziei, że siedząc w salonie usłyszę chrobot klucza w zamku, a będąc w sypialni Twoje nawoływanie i kroki na schodach, a potem wpadniesz stęskniony i będziesz mnie całował. A potem… Potem… Potem… Potem wiesz, jak zawsze kończyły się Twoje powroty. Tylko, że tego potem już nie ma, a ja tylko mogę sobie wszystko wyobrazić.”
             – Był już z Bastienem, a jednak wciąż na mnie czekał… – szepnął czując, jak obraz liter zamazuje się przez napływające pod powieki łzy. Bolało, znów tak cholernie bolało, a przecież teraz zupełnie z innego powodu. Już wiedział, że ten ból nie zniknie i jego powodem wcale nie była zdrada Billa, bo powodów aby go czuć miał teraz tysiąc innych. A wystarczyło tylko go stamtąd zabrać, póki był jeszcze czas, wystarczyło być przy nim, z nim, może już daleko stąd, aby zniwelować ten ból. Przecież to on był jego terapią, lekiem na całe zło tego świata. Znów zamknął dziennik, nie mogąc już więcej czytać, a przecież zobaczył tak niewiele, jednak z każdym słowem coś w jego wnętrzu napinało się, naciągało boleśnie do granic możliwości, a on sam miał wrażenie, że za chwilę pęknie.
            Znów zerknął na leżący spokojnie telefon, dochodziła dziewiąta i raczej już nie miał nadziei, że Bill się odezwie. Czuł się ciężki od natłoku bolesnych myśli i mógł sobie tylko wyobrazić, jak czuł się Bill, kiedy zostawił go w apartamencie na piętrze powyżej. Powiódł wzrokiem po balkonowych platformach tuż nad nim, ale nie miał pojęcia, który to może być balkon, może czwarty, albo piąty? Czy Bill tam był? Czy odczytał jego wiadomość? Tego nie wiedział, ale wiedział, że dla niego wszystko straciło już jakikolwiek sens. Cicho, na palcach, aby znów nie obudzić śpiącej dziewczyny podszedł do barku i wyjął stamtąd pierwszą lepszą butelkę, po czym znów udał się na balkon siadając na sofie. Odkręcił flaszkę i wziął z gwintu kilka siermiężnych łyków. Alkohol zapiekł w przełyku, a on tylko skrzywił się i otarł wierzchem dłoni usta. Nie obchodziło go to, czy się upije, czy też nie, jedyne czego pragnął to znieczulić ból, a najlepiej po prostu zasnąć i więcej się nie obudzić. Znów sięgnął po butelkę i powtórzył wcześniejszą czynność, a po chwili znów i znów, aż w końcu złożył bezwiednie głowę na leżącym na kawowym stoliku, kolorowym zeszycie.

niedziela, 15 marca 2020

Część 85.




Część 85.



            Bill leżał na wielkim, małżeńskim łożu hotelowego apartamentu, czekając na Toma, który na chwilę zniknął w łazience, aby się odświeżyć. Wracając, zgasił światło.
            – Czemu zgasiłeś? – Uniósł głowę z poduszki.
            – Przecież zaczęło już jaśnieć. – Brat rzucił spojrzeniem w stronę okna.  
            – Za jakieś dwie godziny będzie tu Bastien, musimy wcześniej się stąd zebrać – zauważył czarnowłosy.
            – To jeszcze dużo czasu… – szepnął Tom, który właśnie ułożył się obok niego, ani słowem nie wspominając o swoim zamiarze. Nie chciał niczego psuć, pragnął jeszcze być z nim, najdłużej jak tylko się dla, dlatego nie wypowiedział na głos myśli, że zamierza wyjść stąd sam. Ich świat zamknięty był teraz w hotelowym apartamencie. Przymknął na chwilę powieki, pod którymi miał jedyny obraz i choć wystarczyło je otworzyć, aby znów móc zapisywać w pamięci jego piękno, to wciąż były przymknięte. Bill wtulił się w niego lekko drżąc i leżeli kilka minut przytuleni do siebie tak mocno, jakby stanowili jedno ciało. Po chwili jednak przywarł ustami do ust Toma, pragnąc znów przypomnieć sobie ich smak. Był tak uzależniająco-narkotyczny... Przylgnął do niego jeszcze ciaśniej, mając nawet wrażenie, że za chwilę stopią się w absolutną jedność. Odszukał swoją dłonią dłoni Toma, splatając ich palce. To, co jeszcze wczoraj było tak odległe i nieprawdopodobne, dziś stało się rzeczywistością. Miał go teraz znów przy sobie i czuł wszechogarniające go szczęście.
            Tom kosztował go tej nocy na wiele sposobów i chciał znów skosztować kolejny raz. Bill pozwalał mu tonąć w oceanie rozkoszy, jakby uchylał bramę nieba, by dostrzegł to wszystko, co czeka go na końcu tej drogi. Pragnął być znów wirtuozem krzyków przyjemności, kiedy on stanie się jego instrumentem, dzięki któremu sam popadnie w amok zmysłów. Trwała krótka chwila wytchnienia, między jednym aktem a kolejnym, ale wiedział, że brat nie da mu zbyt długo odpocząć, i sam chciał wykorzystać ten czas jak najpełniej. Bill wyczuwał, że już nie każe mu czekać dłużej, za chwilę weźmie go znów, aby zaprowadzić do gwiazd, ale tym razem to on sam przejął inicjatywę usadawiając się okrakiem na jego biodrach i opadając niezliczoną ilością czułych muśnięć na cudownie wyrzeźbiony tors. Dotykał go wszędzie, po woli, delikatnie i czule pieszcząc opuszkami palców brzuch, dotykał męskości i całował usta. Kiedy Tom próbował się poruszyć i unieść - nie pozwolił. Jedyne na co dał mu swoje przyzwolenie, to był dotyk jego dłoni na szczupłym ciele czarnowłosego, który jednak też po chwili utracił. Zsunął się nieco niżej czując, jak drżą mu uda, a usadawiając się między nimi, gestem dłoni nakazał mu je bardziej rozszerzyć. Pieszcząc dłonią jego męskość, zatonął ustami pomiędzy pośladkami bliźniaka. To dopiero był początek przyjemności, jaką pragnął wymalować w nim fajerwerkami doznań i ogniem pragnienia. Cudownie było słyszeć jego jęk ponad wszystkim, teraz wiedział, że czuł się wyjątkowo i wspaniale, kiedy językiem torował drogę do obopólnego spełnienia. Członek szatyna w jego dłoni natychmiast stwardniał.
            Pokój wypełniły głośne westchnienia. To z ust Toma wypływała co jakiś czas ta upojna dla uszu Billa melodia, ale jeszcze chwila, moment, a wyrywać będą się z nich zupełnie inne dźwięki. Rozstawił szerzej uda, zgodnie z sugestią brata, a na pieszczotę, jaką mu właśnie serwował, serce natychmiast przyspieszyło. Zamilkł na moment, kiedy czarnowłosy przestał zajmując wcześniejszą pozycję i układając kolana po obu stronach jego ciała, uniósł biodra. Chwila elektryzującego oczekiwania i z wolna zaczął opadać, kierując wciąż trzymaną w dłoni jego męskość pomiędzy swoje pośladki.
            Bill jęknął podniecająco, kiedy słodkie napięcie przepłynęło przez rozżarzone ciało w chwili, gdy główka naparła powoli niknąc w nim. Oddychał głośno czując w sobie tę wielkość. Uwielbiał, gdy Tom wypełniał go nim po brzegi, kochał ten specyficzny ból przeradzający się w nieziemską przyjemność. Dokładnie jak teraz.
            Szatyn zakleszczył dłonie na jego biodrach. Czuł tę obłędną ciasnotę i nadal nie wiedział; jak on to robi, że wciąż taki jest? Był już cały w nim, imponująco duży i czekając na jego ruch, podarował mu kilka sekund na kolejne przyzwyczajenie się do tej wielkości, ale już po chwili Bill poruszył biodrami, sygnalizując, że zaraz rozpocznie swój taniec i tak też się stało. Unosił się i opadał, czując całkowite wypełnienie nim i jego miłością, urealniając każde pragnienie i każdy obraz, który dotąd jedynie jawił się pod jego powiekami, czyniąc ze swojego ciała świątynię rozkoszy. Lawina gorących dreszczy spłynęła na nich wraz z nadejściem pierwszych pchnięć. Obaj chłonęli rozkosz, obdarowując się głośnym wyrazem przeżywanego szaleństwa, chociaż to dopiero był początek. Rozdzierająca przyjemność wewnątrz ciała wprawiała uda w lekkie drżenie.
            Kiedy Tom uniósł się zakleszczając jego szczupły tors w swoich silnych ramionach, Bill od razu oplótł go swoimi. Nie zaprzestając się na nim poruszać, wygiął plecy w lekki łuk, a wtedy poczuł na swojej szyi gorące usta brata. Z jego warg wyrwał się głośny jęk, ale zaraz szepnął schrypłym, oszołomionym przyjemnością głosem;
            – Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham…
            – Ja ciebie też kocham… – usłyszał w odpowiedzi i już niczego więcej mu nie było trzeba.
            Nie zaprzestając ruchów bioder, wtulił się w silne ramiona wiedząc, że to jego miejsce na ziemi, miejsce, jakie znalazł przy nim. To był jego dom, ostoja spokoju i oaza, gdzie zawsze mógł znaleźć krople życiodajnego uczucia i szczęścia. Teraz kompletnie wszystko, oczywiście wszystko oprócz niego, oprócz nich tu i teraz, straciło jakiekolwiek znaczenie. Ich ciała połączone były w tańcu, do którego dążyli tak zachłannie przez ostatnie chwile. Bill miał wrażenie, że czuje go w sobie bardziej, pełniej... Rozgrzana skóra ocierała się o siebie, a usta Toma zaznaczały na jego szyi sobie tylko znane wzory, kradnąc każdy dreszcz należący tylko do niego. Czy był w pełni świadom tego, jaką przyjemność mu sprawia? Gdyby mógł teraz poczuć to samo, może nie zdołałby tego udźwignąć? Ale Tom wcale nie odbierał tego słabiej, kochał go całym sobą i sycił się tymi chwilami, mając świadomość, że nieuchronnie zbliżają się do końca, a to właśnie pokrywało obłędną przyjemność woalem smutku. I chociaż w zasadzie wciąż się wahał, nie mając stuprocentowej pewności, czy zdoła stąd odejść, to jednak rozsądek właśnie to mu nakazywał. Nic więcej nie mógł mu dać, choć tak naprawdę już dawno poświęcił całego siebie. Objął go teraz mocno ramionami, aby pozostawał jak najbliżej, aby ich ciała każdą płaszczyzną skóry ocierały się o siebie. Przesunął dłońmi powoli w dół, zachłannie błądząc po plecach, badając każdy ich centymetr. Pieszczotą ust wciąż malował na jego ramionach i szyi ekstazę, sięgając w końcu i ust.
            Bill poruszał się na nim coraz szybciej, w każdym rytmicznym ruchu, jakby sam jeszcze bardziej chciał się na niego nabić, jakby chciał poczuć go jeszcze głębiej i boleśniej, chociaż nie wiedział, czy to było jeszcze możliwe. Chciał istnieć nieskończenie długo, kołysany w ciepłej łodzi jego ramion. Pragnął czerpać rozkosz z jego rozkoszy, móc tak trwać długo i długo, biec krętą, upojną ścieżką na sam szczyt, gdzie odnajdą spełnienie. Mocniej, głębiej, pełniej.. Tak... Chciał tak trwać, czując w sobie każde drgnienie jego męskości, czuć jak bardzo teraz jest dla niego, jak może posiadać go na własność, jednocześnie oddając mu siebie. Splecione języki, niemal wtopione w siebie ciała, głuche jęki i obezwładniająca ekstaza. Tylko z nim mógł dosięgnąć takiego nieba... Dla tej miłości poświęciłby wszystko.
            Usta znów dopadły do siebie w słodkim, chaotycznym pocałunku, który po chwili przerodził się w gorącą namiętność. Tom słyszał, że spomiędzy warg umyka ciche pojękiwanie bliźniaka i wiedział, że jego szczyt jest już blisko. Sam powstrzymywał się resztką sił, oczekując na niego. Zaprzestał pocałunku, chcąc zapamiętać na zawsze to jego przeżywanie, jakiego nigdy wcześniej, ani przed nim, ani po nim, z nikim nie doświadczył. Wciąż mocno trzymał go w ramionach, czując jego drżenie i pierwsze spazmy orgazmu. Patrzeć w jego oczy, kiedy spełniał się, wsłuchiwać w krzyk układający się w jego imię... Bezcenne. I tylko pragnienie, aby spić każde słowo z tych podniecająco rozchylonych, wilgotnych i nabrzmiałych od pocałunków warg, było tak trudne do pohamowania.
            Sycąc się jego rozkoszą, chłonął to upojne drżenie ciała i chwilę, kiedy wolno uspokajało się. I dopiero teraz poczuł, jak popada w otchłań swojej ekstazy mocno przywierając do ust Billa, wpił się w nie bez opamiętania. Pocałunek stłumił jęk, krzyk i każdy dźwięk, jaki mógłby wydostać się na zewnątrz, kiedy w kilku silnych skurczach zalał jego wnętrze sobą. Ostatnie pchnięcia, ostatnie ruchy… Ostatnie kilka minut, kiedy jeszcze mógł w nim być, dlatego wciąż pozostawał tam wewnątrz, i mocno przyciskając go do siebie, podarował mu także ostatnie krople siebie. Dopiero teraz ciało zaczęło wolno się uspokajać, a każda euforyczna emocja opadła z niego i stał się lekki jak zgubione przez rajskiego ptaka pióro, które wolno opada z przestworzy. Lecz czarnowłosy jeszcze zupełnie nie zdołał wyciszyć swojego rozedrganego ciała. Tom był wciąż w nim twardy, choć już spełniony, a to napędzało nową falę podniecenia. I dopiero po chwili mógł osunąć się do piekieł, sięgnąwszy najpierw raju do jakiego zawiódł go brat.
            Opadli zmęczeni na pościel przymykając na chwilę powieki. Nadzy, spoceni i jeszcze nieziemsko szczęśliwi, leżeli wtuleni w siebie po akcie pieczętującym ich miłość. Tom wiedział, że nawet jeśli wróci do pokoju, w którym być może spała już jego kobieta, z pewnością dziś nie zmruży oka, w dodatku nie potrafił przewidzieć, jak się potoczy finał tej nocy. Leżał tak kilka minut w zamyśleniu, a kiedy uchylił powieki zauważył, że Bill mu się przygląda. Widział w tym spojrzeniu miłość, czułość i oddanie, a on... On nie patrzył na niego teraz wcale inaczej i jedyne czego w tej chwili pragnął, to zatrzymać czas, ale ten uciekał nieubłaganie, i wiedział, jak niewiele im go zostało. Wtopił palce pomiędzy czarne włosy bliźniaka, przeczesując je i wpatrując się w najpiękniejsze oczy. Bill ułożył mu ciepłe dłonie na policzkach, z miłością kradnąc każde spojrzenie. Nie było słów jakimi mógłby opisać, jak cudownie było mu tej nocy z nim, i dzięki niemu. Spełniło się jego marzenie i wiedział, że nigdy nie zapomni tych chwil. Bo tak naprawdę nie był w stanie zapomnieć czegokolwiek, co zrodziło się między nami i co razem przeżyli. Czas spędzony z nim był najpiękniejszym i tak właśnie chciał wieść całe życie, mając go u swojego boku, a w tej chwili nawet nie dopuszczał do głowy innej opcji. Wierzył, że za chwilę wstaną, ubiorą się i wyjdą stąd razem, a potem wyjadą, zostawiając to wszystko, może nawet mijając się gdzieś w drodze z autem Bastiena? Wrócą do Berlina, a może postanowią zamieszkać zupełnie gdzieś indziej? Nie ważne gdzie, ale zaczną nowe, wspólne i szczęśliwe życie już na zawsze razem. Bo czymże było istnienie bez niego? Jakąś pustką i marną wegetacją. Nie chciał już takiego życia, pragnął znów widzieć w nim jego, tym razem już na zawsze. W tej chwili był nieziemsko szczęśliwy i nawet nie przeczuwał, jak szybko znów zostanie strącony w czarną otchłań rozpaczy.
            – To dziwne… – odezwał się w końcu.
            – Co jest dziwne? – Tom zerknął na niego z zaciekawieniem.
            – To, że działasz na mnie jeszcze bardziej intensywnie niż wtedy, kiedy byliśmy razem, sam nie wiem, może to przez tą rozłąkę, a może dlatego, że tak długo na to czekałem? – Uniósł się na łokciu i patrzył mu wnikliwie w oczy.
            Szatyn uśmiechnął się czule. Doskonale to wiedział, ale znów zapragnął usłyszeć słowa, jakie Bill wypowiedział wcześniej, nim jeszcze wylądowali w łóżku.
            – Działam na ciebie bardziej, niż Bastien?
            – Przecież to wiesz, ale jeśli chcesz potwierdzenia ode mnie, to znów mogę to powtórzyć… Nigdy z nikim nie było mi tak dobrze, jak z tobą – odpowiedział Bill i przez chwilę pieścił w zwiewnym pocałunku jego wargi.
             – A zdajesz sobie sprawę, co się właśnie stało? – zapytał nagle Tom, kiedy rozłączyli usta.
            W tej chwili przez głowę Billa przepłynęło kilka odpowiedzi na to pytanie, a nie wiedząc którą ma wybrać, chciał się dowiedzieć, co miał na myśli brat.
– Stało się pewnie niejedno, ale zależy o czym pomyślałeś – uśmiechnął się, wtulając w jego tors.
– Zdradziłeś Bastiena.
            Bill spodziewałby się wielu odpowiedzi, ale nie tej. Że też nie miało mu co przyjść do głowy w takiej chwili!? On akurat pomyślał między innymi o tym, że ta noc wszystko zmienia, że teraz będą już razem, zostawiając za sobą to całe zamieszanie, jakie było konsekwencją ich rozstania, ale nawet przez moment nie przyszło mu do głowy to, o czym powiedział Tom. Te słowa zdenerwowały go i trochę ściągnęły z obłoków, na których wciąż się unosił. Nie wiedział dlaczego właśnie teraz o tym wspomniał, ale nawet nie zamierzał się usprawiedliwiać.
            – A ty właśnie zdradziłeś swoją narzeczoną, z którą miałeś dziś wziąć ślub – zripostował bez dłuższej chwili namysłu.
            Bliźniak westchnął i wbił wzrok z sufit. Najwyższa pora była, aby stąd wyjść i teraz musiał jakoś spokojnie przygotować na to Billa.
            – Z którą wezmę dziś ślub – poprawił go.
            – Co? – zaśmiał się czarnowłosy, obstawiając, że brat jedynie się z nim droczy, ale kiedy Tom był zupełnie poważny i nie odpowiadał, usiadł, czując na całym ciele dreszcz niepewności i strachu. Patrzył na niego kilka sekund, ale zaraz dodał: – Tommy, ty żartujesz, prawda?
            – Nie, nie żartuję – odpowiedział szatyn ze ściśniętym sercem, po czym także usiadł, opuszczając stopy na podłogę. – Ożenię się dziś, Billy. – Odwrócił głowę i spojrzał bratu w oczy, które z wolna napełniały się łzami. Ten widok totalnie złamał mu serce, ale wciąż czuł, że to jest najlepsze wyjście z sytuacji, a to, co właśnie się stało było ich pożegnaniem, chociaż, może wcale nie musiało nim być, gdyby Bill tylko zechciał… Nie, to był idiotyczny pomysł. To należało definitywnie zakończyć.
            – Chcesz powiedzieć, że przespałeś się ze mną tylko dlatego, bo miałeś na mnie ochotę?! Że to niczego nie zmienia? – wybuchnął Bill.
            – Nie, to nie tak… Posłuchaj mnie, Billy. Kocham cię i doskonale o tym wiesz, ale tak będzie lepiej dla nas obydwu. Chciałem się z tobą po prostu pożegnać, tak po naszemu… To znaczy chcę mieć z tobą kontakt, ale nie możemy być razem, nie możemy być parą.
            – Niby dlaczego? Nadal boisz się, że będę cię zdradzał? Na co mam ci przysiąc, Tommy? – Billowi załamał się głos.
            – Tak, boję się, ale nie tylko o to chodzi.
            – A o co, Tommy? O co może jeszcze chodzić? Cała reszta nie ma dla mnie żadnego znaczenia, mogę stąd wyjść, wyjechać z tobą gdziekolwiek i mam w dupie resztę świata, bo dla mnie to ty jesteś całym światem, ale jak widać ja dla ciebie już nie jestem nawet jego małym kawałkiem!
            – Przestań tak mówić, dobrze wiesz, że to nieprawda i tylko ciebie kocham, ale zrozum, to się nie uda. Nasze drogi rozeszły się, każdy ma swoje życie, każdy ma kogoś. Jeśli uciekniemy, zranimy ich. Mam ją zostawić kilka godzin przed ślubem? Za chwilę będzie tu Bastien, co mu powiesz? No właśnie, muszę się zbierać. – Wstał i podniósł z podłogi swoje bokserki, które założył.
            – A kto mi kiedyś mówił, że w miłości trzeba być egoistą, co? No kto? I tylko dlatego, chcesz się resztę życia męczyć z laską której nie kochasz? Tylko z obawy, że ktoś niewiele znaczący będzie miał złamane serce, chcesz już na zawsze złamać swoje i moje? – Bill nie dawał za wygraną, z całej siły starał się go przekonać i zatrzymać, w międzyczasie ubierając się. Tom miał w jednym rację, niebawem przyjedzie Bastien, ale nie chciał tu na niego czekać, cokolwiek się stanie.
            – Billy, nie ułatwiasz mi tego… – westchnął Tom, naciągając koszulkę i siadając na łóżku. Czuł się bardzo słaby i właśnie w takiej chwili przyszedł mu do głowy szatański pomysł. Ta miłość, zupełnie odbierała mu rozsądek. – Możemy to jakoś inaczej poukładać…
            – Niby jak? – Czarnowłosy mrużąc oczy, wbił w niego pytające spojrzenie. Też już kompletnie ubrany, usiadł obok.
            – Możemy się przecież spotykać – szepnął.
            Bill nie spuszczał z niego wzroku.
            – Co ty masz na myśli, Tommy?
            – No wiesz… – Tom odwrócił głowę, znacząco patrząc na brata, którego spojrzenie teraz wyrażało zaskoczenie, szok i niedowierzanie.
            – Co? Czy ty się słyszysz!? – Poderwał się z łóżka i odszedł kilka kroków, po czym wrócił i stanął na wprost Toma. Był naprawdę w niemałym szoku, tego po swoim bliźniaku się zupełnie nie spodziewał, bo to jednak zawsze on był tym bardziej uczciwym. Nie wytrzymał. – Myślałem, że wszystko przemyślałeś, że jednak chcesz być ze mną, bo mnie kochasz, a ty mi najpierw wyskakujesz z tekstem, że jednak chcesz się ożenić, a zaraz proponujesz mi, żebym został twoim kochankiem?! Wiesz, jakie to jest nie w porządku wobec tej dziewczyny? Nie dość, że zdradziłeś ją w dzień ślubu, to chcesz to robić nadal? To naprawdę żałosne, Tom.
            – Przecież wiesz, że jej nie kocham.
            – I to jest naprawdę powód, żeby tak ją krzywdzić? Dobrze wiesz, że uczciwiej by było ją po prostu zostawić. A może chcesz mieć i ją, i mnie, co? – Bill pochylił się z wściekłością patrząc mu w oczy. – Bo jeśli tak, to zapomnij. Nie będę twoim kochankiem, niedoczekanie twoje! Musisz wybrać, albo ona, albo ja! Jeśli miałbym zranić Bastiena, to zrobię to tylko raz, wracając do ciebie. Nie będę z premedytacją go zdradzał!
            – A mnie mogłeś, tak?
            – To był mój błąd, za jaki zapłaciłem wysoką cenę i dobrze o tym wiesz, Tommy. Żałuję tego, ale czasu nie cofnę i nie chcę popełniać znów tych samych błędów, bo już zdążyłem się na nich czegoś nauczyć. To, że dziś poszedłem z tobą do łóżka, to tylko dlatego, bo wierzyłem, że rzucisz to wszystko i wyjedziemy, bo mnie kochasz, bo to ja jestem miłością twojego życia, bo chcesz, abyśmy razem byli szczęśliwi! A ty wyjeżdżasz mi z propozycją, żebyśmy zostali kochankami?! Gdybym to wiedział, nie pozwoliłbym ci się dotknąć! – Bill nie krył wzburzenia, był załamany tym, co właśnie powiedział brat. Jednak to ostatnie zdanie było kłamstwem, bo prawdopodobnie, nawet gdyby Tom od razu postawił sprawę jasno, to i tak nie potrafiłby mu się oprzeć. Ale teraz, znając jego punkt widzenia wiedział, że będzie stanowczy i nigdy się na to nie zgodzi.
            Tom westchnął i przesunął dłonią po twarzy.
            – Masz rację, przepraszam, to było głupie z mojej strony, zapomnij o tym, wybacz. Po prostu kocham cię i na samą myśl, że znów cię stracę, totalnie mi odwala. – Bill patrzył na niego w chwilowym milczeniu, z wyrzutem i smutkiem, był załamany. Chyba oszalał, posuwając się do czegoś tak haniebnego, ale oto co zrobiła z nim ta miłość, do czego był zdolny w obliczu kolejnej straty. Może jednak powinien z nim teraz wyjechać, zostawić Laurę? Ale jak ma tak po prostu odejść bez słowa? To też by było wielkim świństwem, w dodatku w taki dzień. I chciał być z Billem, i bał się jednocześnie, bał się ryzyka i nie umiał podjąć właściwej decyzji. Chyba naprawdę zwariował, niepotrzebnie tu wrócił i poszedł z nim do łóżka, to znów zrobiło mu z mózgu papkę. Nie po to zdecydował się na ślub, nie po to chciał zakładać sobie te kajdany, żeby teraz zwyczajnie się poddać. Życie z nim było kuszącą wizją, ale jednocześnie naznaczoną wysokim ryzykiem. Czy po to uciekał, wytrzymując tyle czasu z daleka od niego, aby teraz znów dać mu się omotać?
            – Naprawdę potrafiłbyś się mną dzielić…? – odezwał się w końcu czarnowłosy.
            – Nie. – Brat potrząsnął głową. – Przepraszam cię za to, przy tobie po prostu tracę rozum.
            – Nie wiem po co tu wróciłeś, Tommy. Jeśli wiedziałeś, że to nic nie zmieni i mimo tej nocy i tak się ożenisz, nie trzeba było tu wracać. Chociaż… Chyba już wiem dlaczego… – Bill wpatrywał się bratu w oczy, mając swoje już pełne łez. – Widzisz? A jednak stałem się twoją przedślubną zabawką, choć nie wierzyłem, że jesteś do tego zdolny… – Odwrócił się i podszedł do okna, z tej bezradności i rozpaczy po policzkach popłynęły mu łzy.
            – Billy… To nieprawda, nie byłeś żadną cholerną zabawką! – Tom podszedł do niego, obejmując od tyłu ramionami. – Wróciłem tu, bo nie umiałem stąd odejść, bo bardzo za tobą tęskniłem, i cię kocham…
            – Jeśli się kogoś kocha, to chce się z nim być, a ty chcesz wziąć ślub z dziewczyną, której nie kochasz. Dlaczego chcesz jej zniszczyć życie, a przy okazji sobie i mnie? Tommy, co się z tobą stało? Błagam cię, zastanów się, póki jeszcze nie jest za późno! – Bill odwrócił się do niego, wciąż będąc oplecionym jego ramionami.
            – Już jest za późno, Billy… Już nie ma odwrotu…
            – Nieprawda, wcale nie jest za późno! Właśnie teraz jest ostatnia chwila! Co cię do tego pcha, Tommy? Dlaczego chcesz sobie założyć te kajdany? Przecież do cholery tylko ze mną byłeś szczęśliwy!
            – Tak, masz rację. Tylko z tobą byłem szczęśliwy i nie chcę zatrzeć tych wspomnień kolejnym bólem – odpowiedział brat spokojnie i bez życia, jakby uszło z niego powietrze.
            – Ty naprawdę cały czas boisz się, że mógłbym cię zdradzić?
            – Tak… Powiedziałeś mi, że nie zdradzisz Bastiena, a jednak zrobiłeś to ze mną. To by się nie udało, Billy… – Tom opuścił ramiona i cofnął się kilka kroków.
            – Tommy, ty nadal nie rozumiesz, że to zupełnie inna sytuacja?! Kochałem się przecież z tobą, z największą miłością mojego życia, każdego bym zdradził z tobą wierząc, że chcesz być ze mną, ale ciebie nie zdradziłbym już nigdy z nikim! Za błąd jaki popełniłem wtedy, zapłaciłem najwyższą cenę, popełniłem go dla głupiej zachcianki, dla nic nieznaczącego flirtu. Straciłem cię przez to i nigdy więcej bym tego nie zrobił, rozumiesz? Jak mam cię przekonać!?
            – Może z początku byś mnie nie zdradzał, ale w końcu byś to zrobił, Billy…
            – Gówno prawda, ale widzę, że masz swoją teorię i nie przekonam cię… – zrezygnowanie westchnął czarnowłosy. – Trudno, jeśli chcesz to odejdź, jest prawie siódma i pewnie zaraz będzie tu Bastien, więc nie ma już czasu, zresztą miałeś go już wystarczająco dużo na decyzję. To jedynie utwierdza mnie w przekonaniu, że chciałeś się tylko zabawić. Ale jeśli naprawdę mnie kochasz, przypomnij sobie nasze wspólne chwile i to, jak bardzo kiedyś byliśmy szczęśliwi – Billowi załamał się głos, kiedy to mówił. Tom zawahał się i zatrzymał się w połowie drogi do drzwi. Nie było już czasu na tłumaczenie, ani przekonanie Billa, że to wcale nie tak, przecież nie chciał się tylko zabawić. On pragnął jeszcze raz cofnąć się w czasie, i na nowo przeżyć upojne chwile, najlepsze, jakie mógł mieć tylko z nim. Wrócił te kilka kroków, jeszcze raz objął bliźniaka i pocałował ostatni raz, długo i namiętnie, czując na jego ustach smak słonych łez.
            – Chciałbym dać ci szczęście, ale nie mogę… W sumie ja już nic nie mogę ci dać – szepnął, odrywając od jego ust swoje.
            – Możesz… – odpowiedział cicho Bill. – Podaruj mi kłamstwo, że chcesz ze mną być.
            – To nie byłoby kłamstwo, bo bardzo tego chcę, ale nie mogę… Mam nadzieję, że z Bastienem będziesz miał to wszystko, czego nie możesz mieć ze mną.
            Wiedział, że powinien już stąd wyjść, ale z każdą minutą, było mu coraz trudniej go tutaj zostawić, jednak jeśli nie chciał, aby zastał go tutaj Bastien, będzie musiał wziąć się natychmiast w garść. Jeszcze przez chwilę patrzył na zapłakaną twarz brata, serce pękało mu na tysiąc kawałków, ale zaraz odwrócił się i ruszył do drzwi. Nim jednak nacisnął klamkę, zatrzymał go rozpaczliwy głos bliźniaka:
            – Tommy, zaczekaj!
            Nim odwrócił się, przymknął na chwilę oczy. Bill chyba wiedział co robi, bo stawał się coraz słabszy, ale ku jego zdziwieniu, teraz nie zatrzymał go po to, aby znów prosić, żeby z nim był. Kiedy w końcu zerknął za siebie, brat właśnie wyjmował coś z podręcznej torby, z czym po chwili zbliżył się do niego.
            – To jest twój ślubny prezent ode mnie. Myślałem, że dam ci go kiedyś, kiedy znów będziemy razem, ale jeśli nie chcesz już ze mną być, daję ci go teraz. – W dłoni trzymał jakiś gruby zeszyt w ładnej oprawie.
            – Co to jest? – zapytał.
            – Mój dziennik, najpierw musiałem go pisać po wyjściu ze szpitala, potem  robiłem to bo chciałem. Może go wcale nie przeczytasz, ale chcę, żebyś go miał, mi już nie będzie potrzebny.
            Tom wziął w dłoń to, co podarował mu brat, zdając sobie sprawę, jaką jest skarbnicą wiedzy o całym tym czasie, kiedy zupełnie nie wiedział co się u niego dzieje. Wtedy dałby wszystko, żeby móc się o tym dowiedzieć, a teraz chyba już wiedzieć tego nie chciał. Skinął tylko głową i jeszcze raz spojrzał na niego, po czym wyszedł bez słowa, zamykając za sobą drzwi.
            Bill pozostał w bezruchu, stojąc w tym samym miejscu w jakim zostawił go Tom. Czy tak to wszystko miało się zakończyć? Już naprawdę nie było odwrotu? Kiedy zdał sobie sprawę z tego, że to jest definitywny koniec i, że nawet nie powinien mieć cienia nadziei, wrócił w głąb apartamentu i osuwając się na łóżko, które jeszcze pachniało ich miłością, rozpłakał się rzewnie, nie próbując już tłumić w sobie żalu. Nie dbał o to, że będzie miał podpuchnięte oczy, nie dbał o nic, a wręcz zastanawiał się, czy nie wrócić zaraz z Bastienem do Berlina, aby nie uczestniczyć nawet w tej ceremonii, która miała być jednym, wielkim oszustwem. Tonął we łzach, choć wolałby w jego objęciach, ale na to już nie miał żadnego wpływu, bo zrobił wszystko co mógł, starał się najlepiej jak umiał, aby przekonać go o swojej miłości i żalu za wszystkie popełnione względem niego grzechy. Tom zostawił go kolejny raz, był zagubiony i załamany. Za kilka godzin miał uczestniczyć w ceremonii, która definitywnie miała pogrzebać wszystkie jego marzenia, nadzieje, i miłość. Przecież nie zdoła wykrzesać z siebie nawet cienia uśmiechu, nie widział też sensu w swoim dalszym życiu, ani w kolejnych godzinach, i zupełnie nie wiedział co ma teraz robić. Zacisnął pięści na i tak już zmiętoszonej pościeli, i wcisnął w nią twarz. Bastien lada chwila tu będzie, jak więc ukryje przed nim swoją rozpacz? Przecież wszystko po nim pozna, od razu się domyśli, że coś się wydarzyło. Doskonale go znał i wiedział, kiedy trawiło go najmniejsze strapienie, a dziś to była lawina zgryzoty, jaka spadła na niego w kilka minut, więc tym bardziej jego aktorstwo na nic się dziś nie przyda.
            Dobre kilkanaście minut leżał na łóżku bez życia i tylko z jego oczu wciąż wypływały nowe łzy. Już nawet nie czuł bicia swojego serca, mając wrażenie, że zupełnie umarło. A może jednak nie był za nadto zdeterminowany w tym przekonywaniu Toma? Może powinien się lepiej postarać i jakoś o niego zawalczyć? A jeśli by poszedł do tej dziewczyny i powiedział jej prawdę? Czy uwierzyłaby? Może jeszcze nie wszystko było stracone? Co miał więc zrobić?
            Znów poczuł bicie swojego serca. Pełen wątpliwości i pytań do samego siebie, zerknął na zegarek. Było dwanaście po siódmej, Bastien będzie tu lada chwila i nie chciał, żeby go w takim stanie zobaczył. Postanowił się przejść, przewietrzyć i pomyśleć, odrobinę uspokoić. W serce znów wkradła się mała kropelka nadziei.
            Ruszył do drzwi zabierając ze sobą tylko papierosy i zapaliczkę, a wychodząc zatrzasnął je za sobą i w obawie przed tym, że może spotkać przy windzie Bastiena, ruszył schodami na dół. Cały czas był bardzo ostrożny, bo za nic nie chciał się teraz na niego natknąć. Schodząc z ostatnich stopni, wpatrywał się w drzwi wyjściowe, czy czasem nie zatrzymał się za nimi jakiś samochód. Zostawił klucz w recepcji i wychodząc na zewnątrz, dokładnie się rozejrzał. Na szczęście przed hotelem było zupełnie pusto, był ciepły poranek i zapowiadał się piękny dzień, w pobliskich drzewach śpiewały ptaki, a promienie kierującego się ku górze słońca, właśnie zaczęły wyłaniać się zza sąsiedniego budynku. Bill zupełnie nie wiedział dokąd ma iść, ale musiał jak najszybciej stąd zniknąć, bo w każdej chwili mógł podjechać pod hotel samochód Bastiena. Skierował się w prawą stronę, gdzie zaraz skręcił za sąsiednim budynkiem, a tam już nie był widoczny dla kogoś, kto teraz ewentualnie podjechałby pod hotel. Szedł, zupełnie nie wiedząc dokąd, omotany dręczącymi go myślami, aż w końcu zatrzymał się nieopodal małego kościoła, w którym to miała odbyć się dzisiejsza ceremonia. Zapalił papierosa i patrzył na ten budynek w zamyśleniu.
            Czas zatrzymał się w miejscu i mimo, że przybytek, przed którym właśnie się znalazł, był domem samego Boga, to dla niego był piekłem, w którego wnętrzu miał za kilka godzin spłonąć, a teraz właśnie stał u jego bram.

***


I tak oto znalazłem się na początku końca moich zwierzeń. Opowiedziałem Wam już wszystko, mogliście poznać kawałek mojego życia, ten najpiękniejszy czas, który był dla mnie największym szczęściem, jaki wspominam z czułością. Znacie też te chwile, które przez moją własną głupotę naznaczone były cierpieniem i bólem, stając się moim największym dramatem. Już wiecie, jak wyglądało moje i Toma życie, znacie niemal każdy jego szczegół do tej minuty, do chwili, kiedy rozterki przywiodły mnie w to miejsce. Miejsce, w jakim za kilka godzin rozegra się największa tragedia mojego życia. Stoję przed tym kościołem, te drzwi wciąż jeszcze zamknięte, są teraz dla mnie bramą do piekła. Patrzę w nie, zastanawiając się, czy będę w stanie przez nie przejść, czy w ogóle dam radę uczestniczyć w tym wszystkim? Nie wiem…
Jestem załamany i zrozpaczony, dawno nikt nie zafundował mi takiej emocjonalnej huśtawki, chociaż od zawsze to on był autorem wszystkich uniesień, zarówno tych najpiękniejszych jak i tych najbardziej bolesnych. Dziś zabrał mnie do nieba tylko po to, aby po chwili strącić na samo dno piekła. Wciąż nie wiem, dlaczego to zrobił, czy tylko uległ swojej pokusie, a może jednak przez chwilę wahał się, czy nie uciec stąd ze mną i nie wrócić do tego, co nas kiedyś łączyło? Nie mam pojęcia i pewnie nigdy się o tym nie dowiem. Jadąc tu, nie spodziewałem się, że będę mógł go jeszcze kiedykolwiek dotknąć, kochać i pieścić. Jeszcze kilka godzin temu wydawało mi się to bezsensowną mrzonką, jedynie marzeniem, które się nie spełni, i wtedy dałbym wiele za tę odrobinę szczęścia, za to, abym mógł spędzić z nim chociaż te kilka godzin w ten sposób, a teraz? Teraz to zbyt mało, teraz chciałbym więcej… Pragnę jego całego dla mnie, już na zawsze… Naprawdę chciałem go odzyskać, starałem się z całych sił, pragnąłem, aby na nowo mi zaufał, i wierzyłem, że mi się to uda. Wiedziałem jak na niego działam, jak potrafię go omotać, myślałem, że zdobędę go kolejny raz i, że zechce ze mną być, zostawiając to wszystko za sobą. A jednak nie udało się, może Tom nie kochał mnie tak bardzo, jak zawsze mnie o tym zapewniał? Obiecałem sobie nie być jego przedślubną zabawką, a jednak nią się stałem. Oszukał mnie, może od pierwszej chwili, kiedy wrócił do mnie, do tego apartamentu, miał właśnie taki zamiar, a ja beznadziejnie wierzyłem, że jednak kierują nim jakieś uczucia wyższe. A może i faktycznie tak było? Może wciąż wahał się, chciał być ze mną, a wrócił do tej dziewczyny jedynie z czystej przyzwoitości i honoru, nie chcąc wystawić jej na pośmiewisko? Ale czy naprawdę było warto za cenę swojego i mojego nieszczęścia? W dodatku przecież wiedział, że w końcu i ją unieszczęśliwi, bo przez dalszą część życia, wciąż będzie za to wszystko obwiniał. Co on najlepszego robił? Przecież to był czysty bezsens.
Siadam na kamieniu i odpalam papierosa. Wciąż w mojej głowie walczą ze sobą myśli, w sercu ból rozpiera się raniąc jego ścianki swoimi szponami. Walczę sam ze sobą i z każdą pokusą, jaki wykonać krok, w którą stronę pójść i co zrobić. Może naprawdę powinienem iść do niej, o wszystkim opowiedzieć, nie wyłączając z tej opowieści żadnego, pikantnego szczegółu tej nocy. Czy uwierzy? Nie wiem, ale może mnie byłoby lżej ze świadomością, że ze swojej strony zrobiłem wszystko, aby znów móc być szczęśliwym. Tylko czy wówczas byłbym? Czy obaj byśmy byli?
Bastien już pewnie dawno w hotelu, może nawet na mnie tam czeka, a ja wciąż tkwię tutaj i nie wracam. Nie mogę, nie potrafię i nie chcę teraz z nim być. Przecież od razu by poznał, że coś jest nie tak, on by już nawet wiedział co… I tak wiem, że go skrzywdziłem, że nieustannie przez ten ostatni czas to robię, choć nie chcę. Czy życie nie byłoby łatwiejsze, gdybym potrafił go pokochać? Tak byłoby o wiele prościej, gdybym tylko mógł, gdyby Tom umiał pokochać tamtą dziewczynę, ale przecież nikt nie powiedział, że będzie łatwo, nikt nie daje nam przepisu i gwarancji na szczęście, albo je mamy i potrafimy utrzymać, albo wypuszczamy je z rąk przez swoją własną głupotę, tak jak zrobiłem to ja.
Boże! Boże! Boże! Jeśli naprawdę istniejesz, pomóż mi podjąć odpowiednią decyzję!
            Nieustannie zadaję sobie pytania, na które nie znajduję teraz odpowiedzi. Co przyniosą kolejne godziny, jak zakończy się ten dzień? Czy ja w ogóle dam radę wytrwać do końca tej ceremonii? Co mam robić, wyjechać stąd teraz, czy zostać i spróbować jeszcze o niego zawalczyć? A może po prostu nim złożą przysięgę, stanąć na środku kościoła i wszystko publicznie wyznać? Nie, choćby ze względu na matkę nie mogę zrobić takiego skandalu… Więc co w takim razie mam robić? Błagać go, prosić i upokarzać się? Czy ktokolwiek i cokolwiek może mi jeszcze pomóc?
            A może Wy podpowiecie mi jak mam postąpić?
            Błagam… Niech mi ktoś pomoże!