Zupełnie przypadkiem udało mi się trafić z publikacją tej części w odpowiedni czas, a co za tym idzie, także i klimat. Wszystkim, którzy jeszcze wytrwale czytają, życzę pięknych i rodzinnych świąt ;*
Część 78.
Wyjście
ze szpitala było dla mnie traumatycznym przeżyciem. Przecież doskonale wiedziałem,
że Tom odszedł na dobre, ale i tak, nie wiadomo czemu wkręciłem sobie, że może
w domu będzie na mnie czekać miła niespodzianka w postaci jego osoby. Uparcie trzymałem się tej
myśli i może dlatego, kiedy już byłem na miejscu, a jego tam nie było, znów
kompletnie się załamałem. Matka załatwiła mi terapeutę, czyli psychologa, który
przyjeżdżał do domu. Z początku było ciężko, ale z każdym dniem jego wizyty
coraz bardziej pomagały mi się pozbierać. Oczywiście powiedziałem mu, że ktoś
mnie porzucił, ale nie wspomniałem ani słowem, że to był mój własny brat. I
chociaż wiedziałem, że on ma obowiązek zatrzymać dla siebie tajemnice pacjenta,
to jednak wolałem nie ryzykować. Muszę przyznać, że ten człowiek trochę
postawił mnie na nogi. Przemyślałem wszystko i nawet zatelefonowałem w końcu do
Barona, przeprosiłem go za swoje zachowanie w szpitalu i podziękowałem za
uratowanie mi życia.
Rodzicielka
została jeszcze dwa tygodnie, drżąc o mnie i nie pozwalając mi nawet na chwilę
zostawać samemu. Kiedy miała wyjeżdżać po zakupy, zawsze zapraszała do mnie
Bastiena. I w ten oto sposób nasza przyjacielska więź bardzo się umocniła,
chociaż przyjacielska to ona była tylko z mojej strony, bo on był we mnie nadal
szaleńczo zakochany, a ja beztrosko marnowałem mu życie, nie potrafiąc
odwzajemnić tego uczucia. Matka bardzo go polubiła i nie raz marudziła mi, że
powinienem się z nim związać. A ja wciąż myślałem o Tomie i wciąż łudziłem się
nadzieją, że wróci…
Zbliżały
się święta, a tuż przed nimi pani Kaulitz wróciła do siebie, chociaż
zastanawiała się, czy przypadkiem nie zorganizować ich u mnie, ale wybiłem jej
ten pomysł z głowy, obiecując, że przyjadę. Oczywiście nie byłaby sobą, jakby
nie zaprosiła także i Bastiena. Doskonale wiedziała, że nie wybiera się z
wizytą do swojej rodziny, więc na każdy możliwy sposób wpychała mi go w
ramiona, na siłę chcąc zrobić sobie z niego przyszłego zięcia. Haha, zabawnie
to zabrzmiało, no ale przecież nie synową. Bo prawda była taka, że jeśli już,
to ja nadawałem się bardziej na córkę niż na syna.
I
pojechaliśmy tam razem, jak para. Z jednej strony miałem jakąś dziką
satysfakcję z tego, że mamuśka o wszystkim opowie Tomowi. Chciałem, żeby był
zazdrosny i, żeby żałował tego co stracił. Miałem ogromną nadzieję, że to go
zaboli, chociaż wiedziałem, że nigdy się o tym nie dowiem.
***
Bill
wiedział, że wizyta w rodzinnym domu odbije się na jego psychice. Długo go
tutaj nie było, bo zazwyczaj to rodzice przyjeżdżali do nich, a teraz nie dość,
że po takim czasie i w takiej sytuacji, to jeszcze przyjechał tu bez Toma.
Miejsce w którym się urodził i dorastał razem z ukochanym bliźniakiem,
przywołało masę cudownych wspomnień, a jednocześnie czas w jakim znów tu
zawitał sprawiał, że przeżywał wszystko ze zdwojoną siłą.
Paradoksalnie
matka naszykowała dla Bastiena pokój Toma i mógł się tylko domyślić dlaczego to
zrobiła. Przez to w pierwszej chwili bardzo się na nią zdenerwował. Wszystkie
rzeczy bliźniaka traktował w swoim domu jak świętość, chociaż tak naprawdę
niewiele ich zostało, ale jego sypialnia stała się swoistym mauzoleum i nigdy
nie pozwoliłby nikomu w niej spać. Wszystko co zdołał znaleźć z rzeczy
należących do Toma, których tamten z jakiegoś powodu nie zabrał, znajdowało się
właśnie tam. Był zły, że tutaj, w rodzinnym domu, pokój w którym dorastał Tom,
zajął teraz Bastien, przez co nawet nie mógł tam pójść i wypłakać się w
samotności wspominając wspólne chwile. Toteż zrobił to pierwszego wieczoru u
siebie, bo od chwili, kiedy przekroczył prób tego domu, nagromadziło się w nim
tyle emocji, że musiał dać im upust. Odkąd wyszedł ze szpitala czuł się o wiele
lepiej. Psychoterapeuta zrobił swoje i nauczył się z tym wszystkim żyć. Nie
miał już tak depresyjnych myśli i doskonale też radził sobie z własnym popędem
seksualnym. Wprawdzie od zawsze potrafił go rozładować, ale teraz, będąc sam,
już nie myślał o tym tak obsesyjnie jak kiedyś. Wiedział, że mógłby w każdej
chwili zaspokoić się z Bastienem, ale wciąż nie był na to gotowy i nie chciał
tego z nim robić, nieustannie mając nadzieję, że Tom wróci. Wprawdzie była ona
coraz mniejsza, ale wciąż nie umierała. Dla niego chciał być czysty w swoim
oczekiwaniu, dopóki ostatnia iskra nadziei w nim nie zgaśnie.
To
miały być pierwsze święta bez niego i mimo siły jaką dały mu
psychoterapeutyczne seanse, trochę sobie z tą myślą nie radził. Nawet przez
chwilę miał ochotę poprosić Bastiena, żeby go odwiózł z powrotem do domu, ale
zaraz zaniechał tego pomysłu. Co by tam robił sam? Chyba byłoby jeszcze gorzej,
dlatego już wolał zostać i jakoś uporać się ze wspomnieniami.
Wyszedł
w końcu ze swojego pokoju i zobaczył, że pokój Toma, w którym przez te kilka
dni miał nocować Bastien, jest otwarty. Podszedł kilka kroków, zatrzymał się w
drzwiach i zobaczył blondyna, który stojąc przyglądał się wiszącemu na ścianie
zdjęciu. Uśmiechnął się i wszedł, a wówczas chłopak lekko wzdrygnął się i
szybko odwrócił głowę w jego stronę.
–
Sorry, nie chciałem cię przestraszyć – powiedział Bill, spoglądając na fotografię,
na którą przed chwilą patrzył Baron.
–
Nic nie szkodzi, zamyśliłem się. Ile mieliście tutaj lat? – zapytał. Teraz już obaj
wpatrywali się w zdjęcie, na którym dwóch niemal identycznych chłopców szeroko
się uśmiechało.
–
Osiem. Poszliśmy z ojcem do parku i on zrobił nam to zdjęcie – odpowiedział
czarnowłosy czując, jak ze wzruszenia zmienia mu się ton głosu. Trudno mu było
przebywać w tym pokoju, bo czuł, że za chwilę się rozpacze. Na razie nie
potrafił w pełni kontrolować emocji, ale wiedział, że w końcu musi się z tym
zmierzyć i nie może od tego uciekać.
–
Jesteś zły, że będę tu spał, prawda?
– Byłem, w pierwszej chwili. Teraz
już mi przeszło – uśmiechnął się lekko. – Masz ochotę się przejść?
– Jasne.
Zeszli po schodach na dół, a kiedy
zakładali przy drzwiach kurtki, Bill krzyknął:
– Mamo, my idziemy na spacer!
Kobieta wyszła z kuchni i
uśmiechnęła się.
– Tylko wróćcie na kolację.
– Wrócimy, jest zimno, to nie
będziemy za długo łazić.
Śniegu już nie było. Posypał jedynie
na początku grudnia, szybko stopniał i od tamtej pory nie padał, ale było
zimno, bo chwycił niewielki mróz. Gdyby nie te wszystkie wspomnienia, jakie
spadły na niego w domu, a w końcu przygniotły wywołując nostalgię i jeszcze
większą tęsknotę, zapewne nie wystawiłby nosa na zewnątrz, grzejąc tyłek na
kanapie w salonie, i trzymając w dłoni kubek ciepłej, cynamonowej herbaty.
Wiedział, że jutro będzie już inaczej, lepiej, że oswoi się z każdym
bombardującym go uczuciem, dziś jednak wszystkie te emocje w jego wnętrzu
nieustannie podsycał każdy drobiazg i nie potrafił usiedzieć na miejscu. Nie
zamierzał prowadzić Bastiena w jakieś miejsca, które pobudzą kolejne
wspomnienia, ale tutaj było to nadzwyczaj trudne, bo każda ulica, każdy detal i
szczegół przypominały mu coś, co przeżył w tych miejscach będąc razem z Tomem,
bo od dziecka byli nierozłączni.
Bill jak zwykle nie miał rękawiczek,
więc wbił dłonie w kieszenie i w milczeniu, wolno szedł przed siebie, a Bastien
dotrzymywał mu kroku. Obaj byli zamyśleni, jednak każdy z nich myślał o czymś
innym; czarnowłosy miał głowę pełną wspomnień, a blondyn zastanawiał się jak mu
powiedzieć o czymś, o czym jeszcze do tej pory nie zdołał go poinformować, choć
wiedział, że już dawno powinien, ale stan psychiczny Billa napawał go obawą,
więc wolał zostawić to na potem. Teraz byli z daleka od Berlina, poza tym to
wszystko, o czym tuż przed wyjazdem dowiedział się i upewnił, nie stanowiło już
dla niego zagrożenia, więc spokojnie mógł mu o wszystkim opowiedzieć.
– Słuchaj Bill… – zaczął spokojnie.
– Kiedy byłeś w szpitalu, coś się stało, o czym powinieneś wiedzieć. Wprawdzie
żadnego zagrożenia już nie ma, ale muszę ci o tym powiedzieć.
– Zagrożenia? – Czarnowłosy uniósł
brwi i spojrzał na chłopaka, uśmiechając się. – To zabrzmiało, jakby co
najmniej ominął mnie jakiś kataklizm.
– Bo ominął i nie będę owijał w
bawełnę, Max prawdopodobnie chciał cię zabić.
– Co? Ten świr? W sumie zawsze miał
coś z głową, ale jak?
– Kiedy leżałeś w szpitalu,
ostatniej nocy przyszedł z nożem. Na dole nie zameldował się do kogo idzie i
recepcjonistka chciała go zatrzymać, wtedy on ją dziabnął.
– To był on? – Bill ożywił się. –
Słyszałem o tym, pielęgniarki gadały, kiedy wychodziłem. – Wydawał się być
zupełnie nie przejęty tą wiadomością.
– Tak, on. Ja wtedy byłem u ciebie… –
Bastien zamilkł wpół zdania, bo właśnie zdał sobie sprawę z faktu, że się
wydał.
– Jak to byłeś u mnie?
– Byłem, ale po tym, kiedy mnie wywaliłeś
z sali, nie wchodziłem. Stałem zazwyczaj na korytarzu i tylko podglądałem cię
przez okienko.
– Jak to możliwe, że nigdy cię nie
widziałem?
– Przychodziłem późno, zazwyczaj już
spałeś, a jak nie, to patrzyłem tylko chwilę i starałem się, żebyś mnie nie widział.
Ale mniejsza z tym. Chciałbym, żebyś wiedział, że go zgarnęli i z tego co wiem,
jest w psychiatryku. Nie wiem, czy będzie miał jakąś sprawę, nie znam się na
tym, ale już nic z jego strony ci nie grozi, bo jest na oddziale zamkniętym.
– Desperat… – mruknął Bill. Właśnie
zdał sobie sprawę, że tkwi w jakimś dziwnym łańcuchu, którego jest
przedostatnim ogniwem i powiedział o tym głośno: – Swoją drogą to chujowo się
to wszystko ułożyło, stanowimy jakiś pieprzony łańcuch. Max zakochał się w tobie,
ty we mnie, a ja beznadziejnie kocham Toma…
– Ano niestety. Szkoda, że człowiek
nie ma na to wpływu.
–
Szkoda, bo mogłem zakochać się w tobie…
–
Mogłeś i wciąż możesz…
–
Nie mogę. Chodź, wracamy do domu.
Powrotną
drogę pokonali w milczeniu. Bill w ogóle nie przejął się tym, co opowiedział mu
Bastien, jakby go to wcale nie obeszło. Tamten szaleniec kochał DJ’a, aż z tej
miłości zupełnie oszalał. Max doskonale wiedział, jak silnym uczuciem Baron
darzył czarnowłosego i nie potrafił sobie z tym poradzić, musiał czuć ogromną
frustrację, zawód, i zazdrość, aż z tego wszystkiego doszczętnie stracił rozum.
Chociaż tak po prawdzie, zupełnie normalny to on nigdy nie był, a traumatyczne
przeżycia z powodu zawodu miłosnego, jedynie się przyczyniły do pogorszenia
jego psychicznej kondycji i doprowadziły do nieszczęścia. Bill już nie pytał
Bastiena o nic więcej, bo wiedział, że stan tej zranionej pielęgniarki był
dobry i jej życiu nic nie zagrażało, tak przynajmniej usłyszał będąc jeszcze w
szpitalu, chociaż nie miał wtedy nawet pojęcia kto był tego sprawcą.
Weszli do domu, zdjęli kurtki i
buty, po czym udali się do salonu.
– Coś obejrzymy? – zapytał Bill,
sięgając po piloty.
– Jasne, możemy. Coś z fantastyki,
czy może super bohaterowie? – ożywił się Bastien.
– Wybierz co lubisz, a ja pójdę
zrobić nam jakiejś rozgrzewającej herbaty.
– Jeśli już, to może być z prądem –
zaśmiał się blondyn.
– Robi się. – Czarnowłosy puścił mu
oczko i udał się do kuchni. Włączył czajnik i sięgnął po kubki.
– Zmarzliście chyba – zaśmiała się
mama.
– Trochę i musimy się rozgrzać –
odpowiedział chłopak radośnie, cmokając ją w policzek. Doskonale widziała jego
przemianę od czasu wyjścia ze szpitala, i wiedziała, że prócz spotkań z
psychologiem, bardzo pomógł mu Bastien. Chciała, żeby wszystko ułożyło się po
jej myśli, a jej synowie mogli być szczęśliwi z wybranymi partnerami, i żeby
łączyła ich tylko braterska relacja. Ale to były tylko jej pobożne życzenia,
które zupełnie od niej nie zależały.
– Fajny ten Bastien i chyba bardzo
ci pomaga, prawda? – zagadnęła.
– Fajny mamo, ale jest i będzie
tylko moim przyjacielem, bo wiem do czego zmierzasz – uśmiechnął się Bill,
nalewając do kubków wrzątek i odrobinę rumu.
– Synku, ja bym tylko chciała,
żebyście byli szczęśliwi, obaj. Ty i Tom.
– On to może będzie, pewnie będzie z
kimś innym, ale ja nie – odpowiedział stanowczo. – Może i jestem zdradliwym
dupkiem, ale kocham i będę kochał tylko jego, i tego jestem pewien najbardziej
na świecie. I z czasem pewnie dam dupy Bastienowi, bo do cholery nie jestem z
kamienia, ale w sercu będzie tylko Tom, czy tego chcesz, czy nie chcesz mamo!
Bill podniósł głos, a matka
zobaczyła, że zaszkliły mu się oczy.
– Już ćsiii… – Pogładziła go
uspokajająco po ramieniu. – A w ogóle, zapomniałam ci powiedzieć, że prezent
dla Toma od ciebie, stoi na dole. Wczoraj go przywieźli.
Już brał w dłonie tacę, na której
stały dwa kubki z herbatą, ale kiedy to usłyszał, od razu ją postawił i ruszył
w stronę drzwi, za którymi było zejście do garażu. Nie zamykając ich za sobą,
zbiegł po kilku schodkach i znalazł się na dole. Tuż obok samochodu mamy, stał
motocykl dla Toma, cacko o którym zawsze marzył i które teraz miało czekać na
moment, w którym je sobie odbierze. Bill poczuł, jak coś zaciska się na jego
sercu, z żalu, z bólu, i z tęsknoty. Gdyby nie jego głupota, może właśnie w tej
chwili cieszyłby się razem z Tomem, jego radością i chwilą, w której szczęśliwy
gitarzysta odpalałby go, aby odbyć pierwszą przejażdżkę.
Przesunął dłonią po siedzisku,
wzruszony i odrobinę załamany. Niechże ten dzień, pełen przykrych doznań i
wrażeń, się już wreszcie skończy, bo inaczej jego biedne serce nie wytrzyma i
pęknie na tysiąc kawałków. Uścisk wzruszenia trzymał je mocno w swoich
szponach, nie chcąc odpuścić. Gdzie teraz był Tom, czy o nim myślał, czy
tęsknił? Powinien być tu teraz, razem z nim, jak co roku, cieszyć się tymi
dniami, spędzić je z rodziną, a tymczasem był gdzieś daleko, zupełnie sam.
Chociaż kto wie… Może już sobie znalazł jakąś pocieszycielkę?
Przykucnął, dotykając poszczególnych
części motocykla. Walczył z każdą myślą i wspomnieniem, starając się pokonać
wszystkie słabości. Powinien zabić w sobie tęsknotę, chociaż na te kilka dni,
kiedy tu będzie i cieszyć się świętami w towarzystwie najbliższych osób, wszystkich,
prócz jednej, tej, którą teraz usilnie pragnął zastąpić Bastien, chociaż nie
było szans, aby mogło mu się to udać.
– Herbata już prawie wystygła, a
ciebie wciąż nie ma. – Usłyszał łagodny głos Barona za swoimi plecami. – Twoja
mama powiedziała, że tutaj jesteś. Czyj to motocykl?
– Toma… Zamówiłem go dla niego, jako
prezent na gwiazdkę. – Podniósł się i spojrzał na niego smutnym wzrokiem. –
Szkoda, że go nie odbierze…
– Może teraz nie, ale kiedyś na
pewno odbierze. Bill… On wróci w końcu, zobaczysz – powiedział Bastien, chociaż
z trudnością przeszło mu to przez gardło. Pragnął, żeby czarnowłosy był
szczęśliwy, ale z nim, i tak naprawdę wcale nie chciał, żeby Tom wracał, ale
tylko pod jednym warunkiem - gdyby Bill mógł go pokochać. Ale teraz, kiedy
patrzył na niego tym swoim pięknym, ale jakże smutnym wzrokiem oddałby
wszystko, żeby wlać choć odrobinę radości w to spojrzenie, a doskonale
wiedział, że to może się stać tylko z jednego powodu, którego tutaj nie było.
– Nie wróci… – szepnął Bill i mocno
wtulił się w ramiona blondyna. Nie płakał, jakimś cudem pokonał w sobie chęć
wylania łez i właśnie uzmysłowił sobie, że zawdzięcza to temu chłopakowi, dla
którego był całym światem.
***
Nigdy nie przypuszczałby, że właśnie
w taki sposób będzie spędzał te święta. Leżał na kanapie, wpatrzony w ekran
telewizora, gdzieś daleko od rodzinnego domu, w wynajętym mieszkaniu na
obrzeżach Monachium, starając się od kilku tygodni samotnie poukładać swoje
życie na nowo. Może i skorzystałby z zaproszenia matki i pojechał tam, ale mógł
zrobić to jedynie w przypadku, gdyby nie było tam Billa. Nie chciał się z nim
spotkać, nie chciał żadnej konfrontacji, tym bardziej, że przez ostatni czas
usilnie starał się do wszystkiego zdystansować w tym odosobnieniu i zapomnieć,
chociaż to wcale nie było łatwe, bo jeszcze nikt nie wymyślił recepty na to,
jak skutecznie się odkochać. To było niemożliwe, ale za to możliwe było życie z
daleka od źródła zarówno rozkoszy, jak i wielkiego cierpienia, dlatego też nie
mógł się z nim spotkać, nie chciał go zobaczyć, bo wiedział, że wtedy nie dałby
rady i z pewnością nie wytrwałby w swoim postanowieniu. Poza tym, z tego co
mówiła matka, Bill miał tam przyjechać z Bastienem i wyglądało na to, że ten
skurwiel dopnie swego. Nienawidził go szczerze, upatrując w nim wszelkiej
przyczyny swoich nieszczęść i uporczywie wypychał z umysłu świadomość o tym, że
gdyby Bill sam nie chciał mu ulec, to nic takiego by się nie wydarzyło. Ta
prawda była najbardziej bolesna.
Cierpiał w samotności, wciąż
kochając go i tęskniąc za nim, i chociaż z każdym dniem czuł się coraz lepiej,
to wiedział, że nigdy nie wyrzuci go z serca, choćby minęło kilka lat. Czasem
myślał, że może by tak mimo wszystko pojechać do niego, wybaczyć mu i znów
poczuć to wszechogarniające go szczęście, ale strach szybko brał górę. Nie
chciał przeżywać tego wszystkiego na nowo, nie chciał ponownie w to brnąć i
świadomie zadawać sobie ból, kiedy Bill znów by go zdradził. Zbyt wiele go to
wszystko kosztowało.
Dzisiaj był pierwszy dzień świąt,
tam pewnie wszyscy siedzieli przy stole. Wuj jak zwykle opowiadał zabawne
historyjki, a ciotka go strofowała jak zawsze. Matka co chwilę donosiła coś z
kuchni i uporczywie dokładała Billowi na talerz, bo przecież on taki chudy, a
potem dokładałaby i jemu, ale skoro go nie było, to pewnie kładła coś na talerz
Bastienowi, ale może wcale nie? Pewnie pomyślała, że nie wypada tak na siłę
wpychać żarcia w gościa, który na dodatek był tam pierwszy raz, i nie chciała
psuć dobrego wrażenia, usilnie wierząc, że właśnie takie na nim zrobiła dobrym
jedzeniem, wystrojem domu, o jaki zawsze dbała, i miłą atmosferą.
Powinien zadzwonić i złożyć
życzenia, ale wciąż się ociągał w obawie, że usłyszy od niej coś, czego
usłyszeć nie chciał. Może właśnie teraz oznajmili, że są razem?
***
Było miło i wesoło. Wuj znów
opowiadał swoje zabawne historyjki, z których Bastien się zaśmiewał, a ciotka
tym razem jakoś za bardzo go nie strofowała, może ze względu na obecność obcej
osoby. Bill doskonale widział, jak bardzo Bastien jest szczęśliwy móc tu z nim
być. Od kilku lat nie bywał w swoim domu na święta i pewnie już zapomniał, co
to rodzinna atmosfera. Z jego opowieści dowiedział się, że zazwyczaj odwiedzała
go w te dni matka, i dziś telefonował do niej z życzeniami.
Wszyscy pytali, dlaczego nie ma
Toma, ale Bill nie odzywał się w tej kwestii, pozostawiając to kłamstwo matce,
a ta niewiele myśląc bez mrugnięcia okiem ściemniła, że nie mógł przyjechać, bo
jest chory. Wszyscy łyknęli tę bajeczkę, bo w sumie nikt nie miał podstaw, aby
w nią nie wierzyć.
Stół uginał się od całej masy
dobrych potraw, a i tak gospodyni domu wciąż coś donosiła z kuchni. Nadszedł
czas na kawę i ciasto. Bill zaoferował się, że pomoże mamie wszystko podać, i
kiedy z jego pomocą już wszystkie słodkości znalazły się na stole, w
filiżankach parowała pachnąca kawa i obje z powrotem usiedli, pani Kaulitz
jęknęła:
– Zapomniałam o torcie. – Chciała
już wstawać, ale Bill ją powstrzymał.
– Siedź mamo, ja i tak muszę pójść
do łazienki, więc zaraz go przyniosę. – Podniósł się i ruszył w kierunku
kuchni, obok której była łazienka, odprowadzony czułym wzrokiem Bastiena. Już
układał dłoń na klamce, kiedy usłyszał dobiegający do jego uszu dźwięk komórki
mamy. Zerknął na szafkę przy wejściowych drzwiach, bo wydawało mu się, że
właśnie w tym miejscu widział ją wcześniej, ale tam było pusto. Dzwonek
telefonu wyraźnie dobiegał z kuchni. Wszedł tam, odkładając swoją wizytę w
łazience na kilka minut, z zamiarem przekazania mamie telefonu, ale kiedy na
wyświetlaczu zobaczył, że dzwoni numer zastrzeżony, nie zrobił ani kroku dalej.
Wszystko to trwało ułamki sekund, może dlatego wcześniej nawet nie zdążyło
wpaść mu do głowy, że to może telefonować Tom. Teraz miał tego niemal stuprocentową
pewność, bo kto mógłby dzwonić z zastrzeżonego numeru o tej porze i w dodatku w
święta?
Wziął telefon z kuchennego blatu
drżącą dłonią, w której aparat ponownie zawibrował i znów zabrzmiał dźwięk
dzwonka. Jeszcze chwila, a samoistnie rozłączy się. Czy powinien zmarnować taką
okazję? Z drugiej strony brat przecież nie chciał z nim rozmawiać, od swojej
wyprowadzki ani razu do niego nie zadzwonił, czy więc teraz powinien odebrać to
nieszczęsne połączenie, które w dodatku wcale nie było do niego?
Czuł jak cały drży. Jeszcze przez
chwilę się wahał, ale zaraz nacisnął kciukiem zieloną słuchawkę i przystawił
komórkę do ucha, jednak nie odezwał się. Wiedział, że jeśli to zrobi, Tom może
się po prostu rozłączyć, a on tak bardzo chciał go usłyszeć.
– Mamo, halo! – Usłyszał jego głos i
czuł, że traci władzę w nogach, zupełnie jakby w jednej sekundzie został
sparaliżowany. – Mamo! Jesteś tam? – odezwał się ponownie Tom.
– To ja, Tommy… Wesołych świąt –
wydusił z siebie Bill z ogromnym trudem, czując jak w gardle rozrasta mu się
ogromna gula. Z drugiej strony słuchawki zapadła grobowa cisza, ale on nie
dopominał się, aby brat się znów odezwał, przeczuwając raczej, że za moment się
rozłączy. Jednak po chwili Tom odpowiedział:
– Wesołych świąt, Billy. Możesz dać telefon
mamie?
Billa zmroziło. Po takim czasie
naprawdę niczego więcej nie chciał mu powiedzieć? Nie wytrzymał.
– Nie masz mi nic więcej do
powiedzenia, Tommy? – zapytał z wyrzutem, czując, że zaraz wybuchnie.
– Gdybym miał ci coś do powiedzenia,
to bym do ciebie zadzwonił. Poza tym nie jesteś tam sam, więc wracaj do niego.
– To oznaczało, że Tom już wiedział, matka z pewnością mu o tym powiedziała, że
przyjechał z nim Bastien.
– To, że tu ze mną przyjechał to
sprawka matki, to ona go zaprosiła. Tommy, ja wciąż czekam na ciebie i jestem
ci wierny… – jęknął czarnowłosy, czując jak łamie mu się głos, mimo to cieszył
się, że sam może mu to powiedzieć i przez ułamek sekundy odżyła w nim nadzieja,
że jeszcze może być szczęśliwy, aż do chwili, kiedy usłyszał odpowiedź Toma:
– Nie Bill, ja nie wrócę, tego możesz być
pewien. I nie musisz być mi wierny, bo nas już nie ma – odpowiedział sucho, z
ogromnym trudem. Mimo ogromnego bólu i emocji, jakie kosztowała go ta rozmowa,
wciąż nie rozłączał się. Skoro tak wyszło, że mógł zamienić z nim kilka słów,
musiał spalić za sobą wszystkie mosty, aby już nie było odwrotu.
Jego
słowa sprawiły, że w Billu zagotowało się i wybuchł:
– Wiesz co? Jesteś cholernym
dupkiem, Tom! Gdybyś mnie naprawdę kochał, wybaczyłbyś mi przeszłość, tym
bardziej, że od tamtego czasu byłem ci wierny jak pies! Przez ciebie omal nie
umarłem, ale w końcu co cię to może obchodzić, nie? I tak masz wszystko w dupie!
Dobra, jak nie chcesz, to nie wracaj i pieprz się, a ja będę to robił od dziś z
czystą satysfakcją z Bastienem! – Nie miał pojęcia, czy Tom w ogóle coś mu
odpowiedział, bo odjął telefon od ucha i wciąż wzburzony ruszył do salonu, a
podając go rodzicielce zakomunikował:
– Do ciebie mamo, Tom chce złożyć ci
życzenia.
W tej samej chwili zwrócił się ku
niemu wyostrzony wzrok Bastiena. Ich spojrzenia na monet spotkały się, ale Bill
wrócił szybko do łazienki. Blondyn zamarł. A więc musiał z nim rozmawiać i to z
pewnością nie była miła rozmowa… Tak bardzo chciałby się dowiedzieć jak ona
przebiegła, ale wiedział, że nie zapyta go o to, no chyba, że czarnowłosy sam
mu o wszystkim powie. Tymczasem zniknął w łazience na dobre i tort, który
zaoferował się przynieść w rezultacie podała matka, kiedy już skończyła
rozmawiać z Tomem. Oczywiście nie robiła tego przy stole, bo wtedy zdradziłaby
się, że jej drugi syn wcale nie jest chory, a jeśli nawet, to z pewnością nie
na tę chorobę o której wszystkim mówiła.
***
Bill był już zdrowo podpity, bo od
chwili rozmowy z Tomem, nie żałował sobie alkoholu. Bastien doskonale widział
tę nagłą zmianę nastroju, ale nic nie mówił na ten temat, rozumiał, że musi to
jakoś odreagować. Kiedy wszyscy goście rozeszli się, było już dobrze po
północy. Pomogli wynieść wszystkie naczynia do kuchni, chociaż tak naprawdę
najwięcej pomagał Bastien, bo kiedy Bill potłukł salaterkę, matka kazała mu iść
spać i więcej nie szkodzić. Wszyscy się z niego śmiali, że ledwie przebierał
nogami, więc nic dziwnego, że szkło leciało mu z rąk. On tylko zrobił głupią
minę i usiadł na kanapie w salonie.
– To ja poczekam na ciebie. –
Wskazał palcem na Bastiena, który uśmiechnął się do niego. Zawsze w takim
stanie był rozczulający i słodki, pamiętał to z imprez na których razem bywali,
a szczególnie jedną, tę pierwszą i najlepszą od której wszystko się zaczęło.
Czasem miał wyrzuty, że jest sprawcą jego nieszczęścia, ale przecież Bill sam
tego chciał i nikt go nie zmuszał.
– Dobrze, idźcie już na górę,
dziękuję. – Gospodyni domu uśmiechnęła się do blondyna, który podszedł do Billa
i wziął go za rękę.
– Możemy iść spać.
– Spaaać? O nie, nie… Na pewno nie
będziemy spać… – Szeroki uśmiech zagościł na ustach czarnowłosego, który wstał
i bezceremonialnie uwiesił się na szyi chłopaka. Matka wyjrzała z kuchni i
uśmiechnęła się tylko. To była chyba najlepsza decyzja w jej życiu, aby ich
tutaj razem zaprosić. Przynajmniej miała taką nadzieję.
Kiedy znaleźli się na piętrze, Bill
zapytał:
– Mam nadzieję, że wziąłeś coś do
upalenia?
– Oczywiście, że wziąłem.
– No to idziemy – zakomunikował i
pierwszy wszedł do pokoju Toma, jaki chwilowo był sypialnią Bastiena. Wzięli
skręty i wyszli na balkon, który od zewnątrz łączył pokoje chłopców i w czasach
dzieciństwa często właśnie przez niego przechodzili do siebie.
Zapalili, a Bill mocno zaciągnął się
używką, przymykając oczy. Kręciło mu się w głowie, a od tego z pewnością będzie
kręciło mu się jeszcze bardziej, ale nie dbał o to. Rozgoryczenie i wściekłość
z powodu rozmowy z Tomem, już mu trochę minęły, teraz czuł jedynie żal do niego
i ogromne rozczarowanie, przestał właśnie wierzyć, ze brat kiedykolwiek
prawdziwie go kochał, bo przecież kiedy się kogoś kocha, nie ma takiej rzeczy,
której nie można wybaczyć, a przynajmniej tak mu się zawsze wydawało. Kiedy
wrócił do stołu zaczął więcej pić, chcąc o tej rozmowie po prostu zapomnieć,
ale wiedział, że to nie będzie łatwe, bo jeśli nawet, to zapomni jedynie na
kilka godzin, może noc, a kiedy obudzi się rano, wspomnienie przeszyje go
boleśnie jak ostrze noża i znów rozpłacze się jak małe dziecko. Chociaż musiał
przyznać, że przy Bastienie jakoś potrafił kontrolować swoje nagłe wybuchy
płaczu. Teraz jedyne czego pragnął to po prostu o tym nie myśleć przy pomocy
każdej, możliwej używki. Wciąż tańczyły w nim emocje wieczoru, a alkohol i
skręt dodatkowo pobudziły go. Może i był trochę śpiący, ale nie chciał jeszcze
spać, miał ochotę wygadać się teraz do woli, wyrzucić z siebie cały żal i
pretensje.
Ponownie zaciągnął się skrętem i
zwrócił do Bastiena, wypuszczając z ust smugę dymu:
– Gdybym był z tobą i cię zdradził,
ale potem żałował i prosił o wybaczenie, ty byś mi też nie wybaczył?
– Przecież ci już mówiłem, że tobie
wybaczyłbym wszystko. I jemu też to powiedziałem.
– Jemu? Kiedy?
– Kiedy przyjechał do ciebie, do
szpitala. Byłem tam, kiedy przyszedł i wtedy mu to powiedziałem.
– Nic mi nie mówiłeś…
– Jakoś nie było okazji, nie
chciałem bez powodu zaczynać tego tematu, żeby nie sprawić ci przykrości.
Bill wpatrywał się w Bastiena
dłuższą chwilę nie odpowiadając. Jego wzrok był smutny, a jednocześnie tak
piękny, że blondyn w duchu dziękował losowi, że mógł tu z nim być i na niego
patrzeć. Zaczynał wierzyć, że czasem opatrzność mu sprzyja, był szczęśliwy
czując, że wszystko układa się pomyślnie dla niego, choć z pewnością byłoby
lepiej, aby to nie odbywało się kosztem cierpienia czarnowłosego i wolałby go
zdobywać w zupełnie innych okolicznościach. Jednak mimo to i tak był wdzięczny
wszystkim nadprzyrodzonym siłom, że zyskał znów namiastkę jego przychylności.
– I co on ci wtedy powiedział? –
zapytał czarnowłosy, lekko przekrzywiając głowę.
– Właściwie to prawie nic, bo to ja
się nagadałem. Odpowiedział mi, że gówno wiem i żebym skończył. I jeszcze,
żebym sobie poszedł, bo on chce zostać z tobą sam.
– I poszedłeś?
– Popatrzyłem przez chwilę zza szyby
i poszedłem, co miałem robić?
Przez chwilę patrzyli na siebie,
paląc. Bastien z lekką obawą wyciągnął dłoń, aby objąć delikatnie policzek
Billa, chociaż mógł spotkać się z odtrąceniem, ale wiedział, że jeśli nie
zaryzykuje, to będzie żałował. Kiedy już go dotknął, lekko pocierając kciukiem,
poczuł, jak wtula się w jego dłoń. Ośmielony zdobył się na wyznanie.
– Kocham cię Bill i chcę, żebyś
wiedział, że zrobię dla ciebie wszystko. Będę przy tobie, będę cię wspierał
dotąd, dokąd będziesz tego potrzebował i chciał… – szepnął, czując, jak jego
szyję obejmuje chłodna dłoń chłopaka.
– Ćsiii Bastien, wiem… – usłyszał i
zaraz poczuł na swoich wargach czułe muśnięcie jego ciepłych, nabrzmiałych ust,
które po chwili naparły na niego gorącą namiętnością pocałunku, jaki szybko
odwzajemnił. Wiedział, że to jedynie pragnienie bliskości, jakiej nie miał od
kilku tygodni, że to nie miłość, bo wciąż kochał innego, ale chłonął go każdym
zmysłem i brał wszystko co zechciał mu dać, całując zachłannie i oddając w tym
pocałunku całą swoją miłość do niego.
– Wiem, że nie powinienem pytać i
jeśli nie chcesz, nie musisz mi odpowiadać, ale wiem, że rozmawiałeś z nim… Co
ci powiedział? – zapytał Baron, kiedy rozłączyli usta.
– Że nie wróci i, że nas już nie ma
– rzucił Bill, odwracając głowę i zaciągając się resztką skręta.
– Nigdy go nie zrozumiem… Przecież
wie, kogo traci… Bo traci, prawda?
– Traci… – odparł czarnowłosy i wyrzucił
niedopałek za balustradę. – A teraz mnie ogrzej, bo strasznie zmarzłem… –
szepnął namiętnie.
***
Tej nocy zaciągnąłem go do łóżka, chociaż chyba to złe
określenie, bo on tego bardzo pragnął, ale nigdy nie śmiałby mi tego
zaproponować. Pieprzyliśmy się ostro do rana, a w międzyczasie zupełnie
wytrzeźwiałem. Miałem nadzieję, że Tom o tym myśli i przez to nie może spać.
Gdybym miał numer jego telefonu, zrobiłbym sobie z Bastienem selfie w łóżku i
wysłał mu je z ogromną przyjemnością, może nawet z dopiskiem: „Zobacz, co
straciłeś dupku!”.
Kiedy wyjeżdżaliśmy, powiedziałem matce, żeby mu przekazała,
jeśli zadzwoni, że zostaliśmy z Bastienem parą (chociaż sam zainteresowany
jeszcze o tym nie wiedział) i skoro mną wzgardził, niech sobie robi co chce.
Rodzicielce chyba ulżyło, ale mnie niekoniecznie. Ja wciąż go kochałem i
wiedziałem, że tak naprawdę nigdy kochać
nie przestanę.
Bastien był dla mnie dobry, troskliwy i czuły, a kiedy go
zapytałem, czy chce być z kimś takim jak ja, popłakał się ze szczęścia, i wtedy
po raz pierwszy zobaczyłem u niego łzy. Nosił mnie niemal na rękach, a ja i tak
wiedziałem, że gdyby Tom wrócił, zostawiłbym go i pobiegł za nim na koniec
świata. Ale on, zamiast wrócić, tak po prostu, w styczniu zerwał kontakt i
zespół został bez gitarzysty, a co najważniejsze, bez kompozytora. To sprawiło,
że wiosenne koncerty zostały odwołane i wszystko stanęło na głowie, ale
mieliśmy przecież Bastiena, który zaczął dla nas komponować, no i znaleźliśmy
sobie nowego gitarzystę, Erica.
Mijały
dni, tygodnie, miesiące. Uczyłem się żyć bez niego, uczyłem się funkcjonować
bez tlenu, co wychodziło mi coraz lepiej. Nie oznaczało to jednak, że o nim
zapomniałem. Nie było dnia, żebym o nim nie myślał i na niego nie czekał. Miałem wrażenie, że żyję dla chwil, które nigdy nie nadejdą,
ale nie przestawałem marzyć, że wróci.