czwartek, 25 października 2018

Część 44.


Część 44.


Gdyby tylko miał trochę więcej odwagi, zadzwoniłby do niego w środku nocy i przeprosił. Przeprosił za to, że zachował się jak ostatni idiota manifestując pocałunek z Maxem. Wciąż w uszach dźwięczały mu jego słowa: „Nie przeszkadzajcie sobie”, i ten śmiech niczym jawna drwina, kiedy obojętny odchodził, a zaraz potem wyszedł i więcej go nie zobaczył. Jeśli myślał, że tym wzbudzi w nim jakąś zazdrość, sprowokuje do rozmowy i tłumaczenia, najwidoczniej się głęboko mylił. Teraz pewnie już w ogóle nie miał na co liczyć, choć wcześniej też w to wątpił, ale pokazanie Billowi, że jest zainteresowany Maxem, z pewnością dyskwalifikowało go całkowicie. Może i nigdy nie miał szans, ale chociaż miał twarz i honor, a teraz? Dopiero co zarzekał się, że brunet jest tylko jego byłym kochankiem, a dziś, robiąc z siebie ostatniego głupca pokazał, że jednak jest obecnym. Był na siebie po prostu wściekły i nawet nie potrafił się skupić na tym, na czym w tej chwili powinien.
– Delikatniej, kurwa! – syknął, unosząc głowę i spoglądając w dół, gdzie Max właśnie z pasją polerował językiem główkę jego penisa i niechcący zbyt mocno przesunął po niej zębami.
– Przepraszam… – szepnął skruszony i powrócił do swojej czynności. Bastien uniósł lekko biodra, wsuwając się głębiej w jego usta.
– Wyszedłeś z wprawy, czy co? – warknął i znów opadł na poduszki, kierując myśli w stronę swojego, czarnowłosego anioła, zaczął wyobrażać sobie, że to on jest tam na dole i zajmuje się nim z właściwą sobie czułością. I choć jego zdaniem, były to zbyt śmiałe marzenia, bo wiedział, że nigdy się nie spełnią, to dzięki nim osiągnął po chwili pełny wzwód i wystarczyło tylko kilka ruchów warg i języka Maxa, a wytrysnął spełniając się w jego ustach. Był cholernie niesprawiedliwy względem tego chłopaka, bo jak zawsze robił to idealnie, i naprawdę był mistrzem w obciąganiu. Nie był jednak tym, z którym pofrunąłby o kilkanaście chmur wyżej, mimo, że może zrobiłby to o wiele słabiej.
Leżał teraz uspokajając oddech, wciąż nie mogąc wyrzucić z głowy tych wszystkich myśli o nim. Max podczołgał się do jego ust, ale odwrócił głowę, nie pozwalając się pocałować.
– Chcesz tu spać, czy pójdziesz do domu? – zapytał sucho.
– Dlaczego taki jesteś? – mruknął chłopak, mocno się do niego przytulając.
– Czego ty chcesz, Max? – uniósł głowę poirytowany. – Przeleciałem cię, ty obciągnąłeś mi, więc o co ci chodzi?
– Ale tylko jeden raz… Chcę spędzić z tobą noc, ale nie na spaniu. Chcę, żebyś mnie pieprzył do rana.
Bastien zaśmiał się.
– Ty chyba do reszty zwariowałeś, jestem zmęczony po koncercie i po imprezie, jest trzecia, więc prawie rano. Idź lepiej do domu, nim na dobre się wkurwię.
– Kiedyś też koncertowałeś, a potem nie wychodziliśmy z łóżka cały, kolejny dzień.
– To było kiedyś, a teraz albo idziesz spać, albo wypierdalaj Max.
Bastien wstał i ruszył w stronę łazienki. Zdawał sobie sprawę, że zachowuje się jak ostatni, bezduszny skurwysyn względem tego chłopaka, że nieustannie sprawia mu przykrość swoim zachowaniem i widoczną obojętnością. Ale nie potrafił okazywać mu czułości, nie umiał udawać, nie czuł do niego nic, prócz odrobiny sympatii i czasem pożądania, a i tak musiał się posiłkować marzeniami i wyobrażeniami o seksie ze swoim Bogiem.
Kiedy w łazience oparł dłonie o umywalkę i spojrzał w swoje odbicie w lustrze, jedynie westchnął i wyobraził sobie, jak on by się poczuł w takiej sytuacji? Miał już namiastkę tego, kiedy po akcie w studio, Bill po prostu wyszedł, racząc go wcześniej kilkoma, chłodnymi słowami. To było dla niego jak policzek, mimo, że w zasadzie nie powiedział nic, co mogłoby mu sprawić przykrość, a on non stop częstował Maxa gorzką pigułką niezbyt przyjemnych tekstów. Chciał być dla niego milszy, ale nie potrafił. Irytowały go te ciągłe wyznania chłopaka, wręcz przeszkadzały, były przyczyną jakichś dziwnych wyrzutów sumienia i poczucia winy. Po jasną cholerę go pokochał? Właściwie mógłby zadać sam sobie takie samo pytanie: po cholerę on pokochał Billa? To uczucie bardzo skomplikowało mu życie, nie umiał bawić się i funkcjonować jak wcześniej, ono wdzierało się w każdą myśl, sprawiało, że serce biło boleśnie, a z oczu czasem płynęły łzy, choć w zasadzie nigdy wcześniej prawie nie płakał. Tak samo mógł czuć się teraz Max, a kiedy dodawał do swojego zachowania większą dozę ignorancji, musiało go to wszystko boleć jeszcze bardziej. Podobnie bolało jego, kiedy całkowitą obojętnością wykazywał się Bill. Cierpiał, nie mogąc go mieć, dlatego za wszelką cenę chciał się z niego wyleczyć, choć wiedział, że to przysłowiowa walka z wiatrakami. Ulgę przyniosło tych kilka dni z daleka od niego, ale dzisiejszy przysporzył kolejnych mrzonek i myśli. Wystarczyło, że go zobaczył w tym tłumie, a serce znów mocniej zabiło i chciał być blisko niego. Miał wszystko, a mimo to był nieszczęśliwy, bo mogąc mieć niemal każdego, nie mógł mieć tego, którego pokochał.
To jednak miało też swoje plusy. Tworzył o wiele lepsze kompozycje, a to wszystko za sprawą muzy, jaką stał się dla niego czarnowłosy anioł.

***

            W poniedziałkowy poranek obudziłem się z biciem serca, bo kiedy tylko otworzyłem oczy już wiedziałem, że dziś na pewno spotkam się z Bastienem w studio. Już nie mógł mieć żadnej wymówki, że jest zapracowany, poza tym był związany kontraktem i musiał się pojawić podejmując dalszą współpracę. W dodatku tego dnia zaplanowane było spotkanie z naszymi menagerami. Te kilka dni miał prawo być nieobecny, ale nie mógł przeciągać tego na dłużej. Wiedziałem jednak, że tam też trudno będzie o chwilę intymności, ale potrzebowałem jedynie kilku minut spokoju, aby umówić się z nim w innym miejscu, choćby tego samego dnia. Chciałem się jakoś usprawiedliwić i wytłumaczyć moje zniknięcie, choć w tamto niedzielne popołudnie w ogóle nie spodziewałem się, że będę chciał to zrobić. Potrzebowałem jego zainteresowania moją osobą, chciałem, aby ono wróciło, aby wszystko było jak dawniej.

***

            Punktualnie o dziesiątej, wszyscy już zajęli swoje miejsca w niewielkiej, konferencyjnej salce, jaka znajdowała się na pierwszym piętrze budynku firmy. Brakowało tylko jednej osoby - Bastiena. Bill, był już mocno poirytowany, nie dawał jednak po sobie poznać zniecierpliwienia. Z nosem utopionym na Instagramie, siedział i nie odzywał się ani słowem, wsłuchując się jednak w rozmowy swoich współpracowników i przyjaciół. Czekali już piętnaście minut.
            – No gdzież on jest do cholery? – usłyszał zdenerwowany głos jego menagera.
            – Cały zeszły tydzień pracowaliśmy sami, bo on przygotowywał się do swojego występu, to zrozumiałe, ale dziś powinien już być, tym bardziej, że wiedział o spotkaniu – odezwał się Tom.
            Peter sięgnął do kieszeni po komórkę.
            – Zaraz do niego zadzwonię.
            W pomieszczeniu nastała cisza. Wszyscy wpatrywali się w mężczyznę, który oczekiwał na połączenie, kiedy nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich nikt inny, jak wyczekiwany DJ.
            – Już jestem! Witam i przepraszam wszystkich za spóźnienie.
            – No nareszcie! Co się z tobą dzieje? – zapytał wzburzony Peter.
            – Nic się nie dzieje, spóźniłem się, tak po ludzku – odpowiedział blondyn, którego zmierzwione i pozostawione w ogólnym nieładzie włosy opadały na twarz. Zagarnął je palcami do góry i siadając położył przed sobą torbę, z której wyjął laptop. – No co? Nie można już zaspać? – dodał, znów zwracając się do swojego menagera, który tylko westchnął.
Bill odłożył komórkę i wpatrywał się w niego bez słowa, uporczywie i natrętnie, jakby chciał ściągnąć jego wzrok. Bastien wyglądał na nieco zmęczonego, jakby zarwał noc, co z pewnością miało miejsce, zważywszy na to, że teraz kogoś miał. Jednak to malujące się na twarzy niedospanie, dodawało mu uroku, wyglądał bardzo ponętnie i seksownie. Przyduża, wyciągnięta koszulka odkryła mu ramię, a w jego uchu błyszczał mały brylant. Szczupłymi palcami przemykał po klawiaturze laptopa, zdając wnikliwą relację ze swojej pracy, co przez miniony tydzień zdołał przygotować na dalsze próby. Bill, korzystał z okazji, że Tom zupełnie wsiąkł w tę rozmowę i w ogóle nie zwracał na niego uwagi, ani nawet na niego nie patrzył siedząc obok Bastiena. Całkowicie zajmowało go to, co chłopak pokazywał mu na monitorze, więc czarnowłosy bezkarnie mógł przyglądać się blondynowi. Pochłaniał go wzrokiem, kiedy ten gestykulując, z pasją opowiadał o przygotowanym materiale. Tylko dlaczego przez całe piętnaście minut, odkąd przyszedł i zasiadł na wprost, nawet na niego nie spojrzał, jakby go tu nie było, jakby to siedzenie stało puste i nie warto było nawet zawiesić na nim swojego wzroku? Patrzył na Toma, na chłopaków, nawet ma menagerów, a jego pomijał wzrokiem, zupełnie jakby nie istniał!
Obezwładniła go wściekłość i miał ochotę stąd wyjść. Chyba był tu zupełnie zbędny, nikt nawet nie zwracał na niego uwagi, wszyscy dyskutowali o bitach, dźwiękach, całkowicie zapominając o wokalnej stronie. Siedział więc już nawet nie patrząc w ich kierunku, smętnie obracając w dłoni paczkę papierosów, aż poczuł nieodpartą chęć, żeby stąd wyjść. Podniósł się nagle, ale nim dotarł do drzwi usłyszał za sobą głos Bastiena:
– Bill, dokąd idziesz? Za chwilę będę cię potrzebował, za moment dojdę do kwestii wokalu!
Nie zatrzymał się jednak wcześniej, a dopiero przy drzwiach i naciskając na klamkę, rzucił jakby od niechcenia, obojętnym tonem głosu:
– Więc spokojnie zdążę zapalić. – I wyszedł.
Na zewnątrz zaciągnął się głęboko papierosem, próbując wyciszyć skołatane nerwy. A naprawdę, musiał przyznać, że ostatnio nikt nie wyprowadzał go tak z równowagi, jak Bastien. Bił od niego widoczny chłód, a obojętność była aż przesadnie wyeksponowana. Paląc zastanawiał się o co w tym wszystkim chodzi i szybko doszedł do wniosku, że to nie mogło być szczere. Może i przestało mu zależeć na zdobyciu go, wszak miał tego całego dupka Maxa, więc powinien zachowywać się normalnie, traktować go jak kumpla. Tymczasem on zbyt ostentacyjnie pokazywał zupełny brak zainteresowania jego osobą. Gdyby naprawdę przestał się nim interesować, nie unikałby aż tak jego wzroku, nie pilnowałby się z takim zapałem, aby na niego nie spojrzeć. Obserwował go dziś nieustannie, cały czas, a on nawet raz nie zwrócił w jego kierunku wzroku, no może z jednym wyjątkiem - kiedy wychodził z pomieszczenia. Gdy zaczął się nad tym dłużej zastanawiać, doszedł do wniosku, że Baron ignorował go celowo. Bo dziwne było to, że z ogromnej adoracji, tak nagle popadł w zupełną, wręcz rażącą obojętność. Nie wierzył, że nagle aż tak zawrócił mu w głowie Max, szczególnie, że znał jego zdanie na temat tego chłopaka. W kilka dni by się wszystko zmieniło? Nie wierzył w to. Tylko po jasną cholerę była ta cała szopka? Aż tak zabolało go to nagłe zniknięcie?
– Bill, wracaj, bo nie ma czasu! – usłyszał nawoływanie Marcusa, który wychylił się przez okno.
– Idę. – Przygasił papierosa i ruszył w kierunku drzwi.

***

Wracając do sali, zastanawiałem się nad tym, jak dalej przebiegnie to dzisiejsze spotkanie? Wiedziałem, że kiedy wrócę, Bastien będzie musiał poświęcić mi uwagę choćby w zawodowych kwestiach. Byłem ciekaw, jak się zachowa, czy zdradzi choćby gestem, czy spojrzeniem. Przez te kilka minut spędzonych z papierosem i dzięki moim przemyśleniom, nabrałem pewności siebie. Moje zdenerwowanie uleciało wraz z dymem i wróciłem tam zupełnie rozluźniony i uśmiechnięty. W głowie wypowiedziałem mu pojedynek na gesty i słowa, a wchodząc, wbiłem w niego harde i pewne siebie spojrzenie. Kiedy zobaczyłem wyraz jego oczu, już miałem tę pewność, że właśnie zdobyłem pierwszy punkt. Wnikliwie rejestrowałem każdy symptom, mający świadczyć o tym, że wciąż na mnie choruje. Dostrzegłem, że zaczął uciekać spojrzeniem i trzęsły mu się dłonie, kiedy prezentacja wymagała ich zaangażowania do pracy choćby z klawiaturą laptopa. I kiedy on z każdą chwilą zdawał się być z powodu mojej bliskości coraz bardziej spięty, tak ja coraz większą czułem satysfakcję, zupełnie się rozluźniając. Byłem jak jakiś emocjonalny wampir.
Nie miał pojęcia, że w mojej głowie rozgrywa się między nami pojedynek. Nie wiedział też, że to ja go wygrałem.

***

Po spotkaniu i ustaleniu niezbędnych szczegółów dalszej współpracy, wszyscy rozeszli się do swoich zajęć. Menagerowie wyjechali, a chłopcy zostali na próbie, pierwszej z udziałem Bastiena. Bill, już pewny swojego przestał kontrolować zachowanie DJ’a. Doskonale wiedział, że nadal jest obiektem jego westchnień, a to jego udawanie było spowodowane prawdopodobnie głęboką urazą z powodu tej ucieczki. Pomyślał jednak, że miło by było upewnić się o tym wszystkim z ust samego Barona. Potrzebował jedynie odpowiedniej chwili na taką rozmowę, oczywiście sam na sam, a dziś znów ciężko było o okazję. Przecież nie poprosi go przy wszystkich na stronę, musiał poczekać na dogodny moment.
Był też prawie pewien, że Max nie ma w jego życiu większego znaczenia. Pewnie zrobił to wszystko tylko po to, aby zagrać mu na nosie. Tylko, że tak naprawdę Billa to wcale nie obeszło. Czy aby na pewno wcale? No dobrze, powiedzmy, że trochę go to ruszyło. Zastanawiał się nawet co jest tego powodem i szybko doszedł do wniosku, że po prostu nie chciał stracić jego zainteresowania. Schlebiało mu to, dowartościowywało, było jakąś przednią zabawą, rozrywką i ani przez chwilę nie pomyślał, że chłopak po prostu cierpi, nie dając sobie rady ze swoim zadurzeniem i świadomością, że nie może go mieć.
I taka właśnie była gorzka prawda. Bastien miotał się w pułapce tego uczucia, czuł się jak zamknięty w klatce, zdany na łaskę swojego pana, który tak naprawdę wcale nie był dla niego litościwy. Chwilami miał ochotę uciec jak najdalej, gdzieś, gdzie będzie mógł spokojnie leczyć się ze swojej choroby. Bo jak tu wyzdrowieć, kiedy źródło zakażenia jest ciągle blisko?
Tego dnia doskonale wiedział, że każda wcześniejsza, dana samemu sobie obietnica została złamana. Za bardzo chciał pokazać, że wyrzekł się swojego Boga, zbyt mocno pragnął udowodnić to właśnie jemu, a dziś obnażył się ze wszystkim i był pewien, że on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. O ile w ogóle go to obchodziło, bo choć wcześniej dostrzegał jakieś symptomy jego nikłego zainteresowania, tak teraz znów widział totalną obojętność w jego oczach. Szedł dobrą drogą, ale to uczucie, zupełnie niechciane i niepotrzebne, pokrzyżowało mu wszystkie szyki i postawiło na rozdrożu, gdzie wybrał najgorszy kierunek. Nie umiał zbyt dobrze udawać, był raczej kiepskim aktorem i jak widać, Bill go doskonale rozszyfrował. Może, gdyby nadal tak dobrze mu szło jak wcześniej, coś udałoby mu się na tym zyskać. I choć teraz starał się z całych sił, to wiedział, że nie daje już rady. Był spięty, zdenerwowany i stracił całą pewność siebie, a stabilny grunt swoich postanowień, usunął mu się spod stóp. Za bardzo go pragnął, za mocno chciał sycić zmysły jego widokiem. Może gdyby mógł być wciąż z dala od niego, jakoś udałoby mu się choć w minimalnym stopniu zdystansować, jednak związany kontraktem musiał dziś tu być. A to oznaczało bliskość, jego widok, dlatego wszystko posypało się jak domek z kart.
Nie potrafił ujarzmić reakcji swojego ciała, kiedy był obok niego, ale wciąż jednak trzymał się jednego postanowienia: nie będzie go więcej adorował.
– W ogóle musimy chyba częściej bywać w tym twoim klubie – zwrócił się do Bastiena Georg, zdejmując gitarę.
– Będzie mi bardzo miło – uśmiechnął się chłopak i na krótką chwilę oderwał spojrzenie od monitora. – Byliście pierwszy raz?
– Nie, byliśmy z Georgiem już wcześniej, ale w piątek dałeś takiego czadu! – odezwał się Tom, z podziwem kręcąc głową.
– Ale Bill, to ja doskonale wiem, że wcześniej nie był – Bastien spojrzał w stronę kanapy, na której siedział wokalista.
– No nie, masz rację, byłem pierwszy raz, ale podobało mi się. Dobrze się bawiłem i z chęcią się znów tam pojawię – odpowiedział wpatrując się w DJ’a, w tym samym czasie przesuwając palcami po smukłej obudowie mikrofonu. Być może robił to zupełnie bezwiednie, ale zarówno Bastien, jak i Tom, przez chwilę przypatrywali się temu jak zahipnotyzowani, uznając ten gest za niezwykle sugestywny.
– Byłoby super, gdybyście przyszli wszyscy, potem można zmontować jakąś imprezę – rzucił Baron, uciekając spojrzeniem. Ten gest czarnowłosego przyprawił go o dreszcz. Wiele by dał, aby mógł poczuć w wiadomym miejscu tę jego delikatną dłoń. To jednak było poza jego zasięgiem i miał świadomość, że musi się z tym pogodzić. Dlatego z całych sił starał zachowywać się tak, jakby tego nie widział.
Tom zmroził Billa surowym i karcącym wzrokiem, kiedy ten wreszcie na niego spojrzał. Jak się mógł spodziewać zrobił zdezorientowaną minę, ale nie wierzył, że jego gest był zupełnie nieświadomy. Już on znał wszystkie jego sztuczki, a teraz zastanawiał się kogo tak naprawdę zamierzał kusić; jego, czy Bastiena?
– Świetny pomysł! – podchwycił Georg. – Zmontujemy dobrą ekipę na imprezę od nas, oczywiście kilka osób, żeby było w miarę kameralnie, jakieś dobre dupeczki się weźmie, co nie Tom?
Przyjaciel uniósł na niego swoje spojrzenie.
– O właśnie, mam świetną przyjaciółkę, która chętnie cię pozna, Tom. Jest naprawdę niezła, choć akurat dla mnie najważniejszy jest fakt, że ma świetny głos. – Bastien zerknął na Billa, który teraz dla odmiany wbił wzrok w swojego bliźniaka. Już nie pierwszy raz zauważył między nimi jakieś dziwne napięcie, co teraz właśnie przypomniało mu różne, nietypowe sytuacje między bliźniakami, jakie zaobserwował już wcześniej.
– Mnie też nic prócz głosu nie interesuje, jak już mówiłem, mam kogoś – odparł Tom i w tej samej chwili Georg uśmiechnął się dziwnie, jakby z lekką drwiną.
– Oj tam, masz. Wrzuć na luz przyjacielu, przy jednej dziurze to i kot zdechnie – zaśmiał się.
– Może przypomnę ci to przy twojej lasce, co? – warknął szorstko Bill.
– Odezwała się twoja przyzwoitka i strażnik twoich cnót w jednym – zaśmiał się Georg, zwracając do szatyna. Bill był wściekły, gdyby nie było tu Bastiena z chęcią wygarnąłby Tomowi jego głupotę. Niepotrzebnie wtajemniczył we wszystko kumpla, teraz, przy najbliżej okazji używał sobie na nich do woli, sypiąc ciągle aluzjami, podtekstami, celowo wkurzając ich.
DJ przyglądał się w milczeniu tej całej akcji. To był kolejny dowód, że bliźniaków łączyła jakaś szczególna więź, ale na czym to polegało, nie miał pojęcia. A może po prostu kochali się w szczególny sposób i wyjątkowo dbali, czy też martwili się o siebie? Przecież nie żyli ze sobą jak para, to było absurdalnym pomysłem. A już pominąwszy pomysł o ich kazirodztwie, przecież Tom był z pewnością kolesiem o orientacji hetero.
– Radzę ci się przymknąć Georg – syknął Bill, już porządnie wkurzony.
– No to przyprowadź tę swoją dziewczynę, Tom – podchwycił Baron. – Mówisz, że kogoś masz, a nikt was razem nie widział, chyba, że to jakaś laska widmo.
Georg, nie bacząc na upomnienie Billa parsknął śmiechem.
– Nie widmo, tylko nie muszę się z nią afiszować. Po co ma mieć potem paparazzi na karku?
– Popularność ma to do siebie, że ciężko zachować prywatność. Ja na jej miejscu nie byłbym zadowolony, gdyby mój facet wszędzie chodził sam – drążył DJ.
Bill tylko zerkał na Toma w oczekiwaniu na reakcję. Niezaprzeczalnie Bastien zapędzał go w przysłowiowy kozi róg.
– A ona nie ma nic przeciwko i koniec tematu! – Gitarzysta w końcu podniósł głos.
– A co tu się dzieje? – zapytał Gustav, który właśnie wrócił z toalety.
– Nic, już dajcie spokój. – zakończył gadkę Bill. Tom podniósł się z krzesła i spiorunował Georga złowrogim spojrzeniem. Teraz on sam pożałował, że cokolwiek wyjawił przyjacielowi. Wiedział, że nikomu nie powie, ale nieźle się bawił ich kosztem przy okazji takich sytuacji i na dodatek jeszcze podjudzał. Miał ochotę teraz przyłożyć mu w twarz, ale ze względu na Bastiena i Gustava, powstrzymywał się resztką sił.
Baron miał ochotę dolać jeszcze trochę oliwy do ognia, ale Bill uciął temat, więc nie chciał już się w to angażować. Po chwili jednak błysnął mu w głowie pewien pomysł. Właściwie wcale nie miał nawet zamiaru Billa o to pytać, ale teraz był dobry moment, aby to wykorzystać i przy okazji wnikliwie zaobserwować minę Toma.
– Mówiliśmy o jakiejś imprezce u mnie, oczywiście po jednym z występów w moim klubie, co ty na to Gustav? – zaczął.
– Ja jestem jak najbardziej na tak – odparł chłopak.
– Ustalimy tylko datę, a ja zaproszę kilka osób. O właśnie, byłbym zapomniał, Severin męczył Maxa o kontakt z tobą, Bill. – Baron spojrzał ukradkiem na Toma, który przemierzając pokój, miał zamiar wyjść do kuchni po coś do picia, jednak niczym sparaliżowany zatrzymał się w miejscu i odwrócił. – Oczywiście nie dałem mu twojego numeru, ale zapisz sobie jego. Jeśli będziesz miał ochotę, to napisz mu smsa.
Bastien wyjął z kieszeni komórkę i przesłał Billowi wizytówkę kontaktową.
– A co to za jeden? – zapytał Tom, wracając od drzwi.
– Nie pamiętasz? To ten model, kolega Maxa, poznaliśmy go na koncercie – szybko odpowiedział Bill, a jego bliźniak tylko sapnął, śląc mu znaczące spojrzenie. Na jego twarzy malowało się widoczne zdenerwowanie.
– Tak szybko się zmyłeś z tej ławki, gdzie siedzieliście razem, że nie zdążył cię poprosić – kontynuował DJ. Tom miał ochotę zapytać, na jakiej ławce siedzieli i gdzie, bo nic mu na ten temat nie było wiadomo, ale widząc cicho śmiejącego się w kącie pokoju Georga, już wolał nie pogarszać sprawy.
– Dzięki – mruknął Bill, nie chcąc już drążyć tego tematu.
– To ja się zbieram, muszę jeszcze jechać do mojego klubu, do jutra chłopaki – Bastien zamknął laptop i schował do torby, po czym z głową pełną domysłów, wyszedł.

***

Tego dnia celowo zatrzymali Georga pod byle jakim pretekstem, a kiedy Gustav pojechał do domu, zrobili mu porządne pranie mózgu. Bill musiał powstrzymywać Toma, w obawie, że ten gotów jeszcze porządnie przyłożyć przyjacielowi. Uświadomili go, że jego docinki i wszelkie insynuacje, są dla nich bardzo nieprzyjemne i stanowią zagrożenie, bo w chwili frustracji z tego powodu  mogą wydać się jakimś nieopatrznym słowem, czy też gestem. Zrugali, że zachowuje się jak dziecko, a prawdziwy przyjaciel tak nie postępuje, i jeśli zależy mu na nich i na dalszej karierze, powinien się opamiętać. Kumpel skruszony przyznał im rację i przyrzekł, że więcej tak się nie zachowa. Obawiali się, że mimo to przyjdzie taki dzień i znów się na nim zawiodą, ale postanowili mu zaufać.
Wracając do domu obaj byli milczący i zgaszeni. Pierwszy jednak odezwał się Tom i to wcale nie w temacie żarcików Georga.
– Będziesz dzwonił do tego chłopaka?
– Jakiego znów chłopaka? – Bill odwrócił się i spojrzał na niego zdezorientowany. Zupełnie nie wiedział o co pyta, wciąż wspominając to, co zdarzyło się w studio, jednak jego myśli bardziej krążyły wokół Bastiena, niż występku przyjaciela.
– No tego Severina, czy jak mu tam. W ogóle na jakiej ławce ty z nim siedziałeś?
– O rany, Tom… – Bill westchnął z lekkim zniecierpliwieniem. – Daj spokój, paliliśmy fajki i gadaliśmy, kiedy ty byłeś z Marcusem i Peterem.
– Nic mi nie mówiłeś.
– A o czym miałem ci mówić? Że czekałem na ciebie i z nudów gadałem z tym kolesiem? Przestań, kurwa, teraz mi robić chore wymówki o jakieś bzdety, tam było pełno ludzi i nie martw się, nie wyruchał mnie na tej ławce!
– Ja pierdolę, czego się wkurwiasz?! – wrzasnął Tom, uderzając otwartą dłonią o kierownicę. – Tylko pytam, nie mogę?
– Możesz, ale ty od razu masz jakieś pretensje, że ci o tym nie powiedziałem. Jak poszedłem do kibla się odlać, też miałem ci mówić? Przestań mnie wkurwiać, bo już dziś to zrobił Georg! Potrzebuję do kurwy trochę spokoju! – Teraz dla odmiany krzyczał Bill. Obaj byli poirytowani, więc taka rozmowa mogła doprowadzić jedynie do kłótni.
Tom nie odpowiedział. Tak niedawno tłumaczył Billowi, że muszą mieć swobodę, nie mogą się wzajemnie kontrolować, powinni ufać sobie i być wobec siebie fair, a teraz co sam robił? Bill miał rację, nie miał mu o czym opowiadać, w dodatku pewnie nie siedział z nim tam zbyt długo, bo kiedy wrócił do środka, zaraz pojechali i pamiętał akurat ten moment. Stawał się zbyt przewrażliwiony i doskonale wiedział, że musi wyluzować.
Kiedy wrócili do domu, zamówili sobie obiad, ale nim go dostarczono, Bill przygotował sobie relaksacyjną kąpiel. Nie proponował Tomowi, aby do niego dołączył, a i ten jakoś szczególnie się do tego nie rwał. Chyba obaj potrzebowali odrobiny spokoju i wyciszenia emocji. Podczas, kiedy Bill zaszył się w łazience na górze, Tom został w salonie z piwem i telewizorem.
Czarnowłosy zanurzył się w wannie i zapalił papierosa. Sytuację z Georgiem już całkowicie wyrzucił z głowy, natomiast wszystkie jego myśli zajął teraz Bastien. Oczywiście w klubie nie udało im się porozmawiać sam na sam. Wiedział, że taka rozmowa jest im potrzebna, aby oczyścić wzajemne relacje. Miał pewność, że nadal jest dla niego ważny w ten szczególny sposób i to przyniosło mu ulgę. Chciał jakoś to z niego wyciągnąć, jednak obawiał się, że mimo to wiele się zmieniło. Nie wiedział, czy nadal będzie chciał z nim współpracować, spotykać się, wychodzić na zakupy, czy do knajpy. Brakowało mu tego, poza tym musiał mu jakoś wyjaśnić powód tej ucieczki. Baron powinien też wiedzieć, że jest dla niego w jakiś sposób ważny, przecież on z pewnością też potrzebował takiej wiedzy, aby ich przyjaźń mogła dalej trwać. A teraz chciał tego bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Nie miał pojęcia dlaczego, ale kiedy go dziś zobaczył, poczuł coś dziwnego, czego zdefiniować nie potrafił. Po prostu potrzebował przy sobie jego obecności.
Sięgnął po leżącą na półce przy wannie, komórkę i napisał krótkiego smsa:
„Chcę się z Tobą spotkać sam na sam”. Był ciekaw, czy doczeka się odpowiedzi, czy też blondyn zignoruje wiadomość, jak kilka dni temu zignorował telefoniczne połączenie, ale nim odłożył aparat przyszła odpowiedź:
„Ja chyba też chcę. Będę o 20.00 w Del Mar, jeśli Ci nie pasuje, czekam na inną propozycję”.
„Pasuje, będę na pewno” – odpisał Bill, po czym z ulgą odłożył telefon na półkę.

niedziela, 14 października 2018

Część 43.


Część 43.


            Bastien wiedział, że ten wieczór zapisze się w jego pamięci, jako wyjątkowy i niepowtarzalny, nie tylko z powodu udanej prezentacji swoich nowych dzieł, ale także poprzez niezliczone, wielobarwne emocje, jakie nim zawładnęły. Euforia grała tu pierwsze skrzypce z dwóch najważniejszych powodów: znów stanął za konsolą w swoim klubie, tym razem jednak z premierowymi kompozycjami, i wreszcie zobaczył tego, który był powodem rozdzierającej go przez te dni tęsknoty. Zobaczył… I co z tego, kiedy nie mógł podejść, dotknąć, zaciągnąć się słodką wonią jego skóry, zasmakować ust? Chociaż właściwie nie, on przecież mógł doświadczyć tego wszystkiego, z wyjątkiem ostatniego pragnienia, na spełnienie którego, jego Bóg by mu z pewnością nie pozwolił. Mógł, ale nie chciał. Był na odwyku od tego najlepszego na świecie narkotyku, którego wprawdzie nawet nie zdołał porządnie zażyć, posmakował tylko jeden, jedyny raz, a już umierał rozdarty bólem, i zdychał w męczarniach na tym pieprzonym detoksie. W tym czasie zaspokajał się ledwie namiastką, jakimś gównianym substytutem w postaci Maxa.
            Wmawiał sobie, że przy nim ma wszystko, jego uwielbienie, jego tyłek i seks w każdym możliwym miejscu, na wszelkie sposoby, i kiedy tylko chciał. No i co z tego, skoro niewielki procent sentymentu, to było zbyt mało, aby poczuć wewnętrzne szczęście? Nie czuł do niego nic ponadto, niewiele ponad pożądanie, które właściwie i tak przypisywał myślom o czarnowłosym aniele.
            Kiedy ściana dymu odsłoniła mu publiczność od razu spostrzegł tę twarz, piękną i idealną. Doskonale wiedział, że te oczy wpatrują się w niego, dlatego bezkarnie i łapczywie patrzył tylko wówczas, kiedy gra świateł mu na to pozwalała, kiedy to było dla tych oczu niewidzialne. W każdym innym położeniu unikał zbłądzenia wzrokiem w tamtą stronę, tworząc dla siebie idealny kamuflaż, udając, że  wcześniejsze zainteresowanie wraz z jego zniknięciem umarło. Wiele by dał, żeby tak się stało, bo to uczucie wyniszczało go od wewnątrz. Stał tam za konsoletą, a jego głupie serce omal nie wyrwało się do niego. I nie miał na to żadnego wpływu, zakochał się jak szaleniec.
            Niemoc i żal na przemian z radością, obezwładniały go. Tęsknotę przeplatała ulga, kiedy mógł chłonąć spojrzeniem ten bliski jego sercu widok. I to szaleństwo, szczęście z tworzenia, kiedy widział ten aplauz, kiedy krzyk zupełnie nieznanych mu ludzi, którzy w ten sposób dawali wyraz swojemu uwielbieniu - dla niego, dla jego muzyki jaką tworzył dla siebie i dla nich - wdzierał się w zmysł słuchu. To wszystko sprawiało, że ta mieszanka uczuć stawała się pomału zabójcza.
            Dopóki grał tam, na swojej scenie, dopóki nie musiał skonfrontować swojej słabości z rzeczywistością, i stanąć znów blisko niego, dopóty jeszcze się trzymał w ryzach. Gorzej już było w sali, gdzie mógł swobodnie się przemieszczać. Wiedział, że cholernie trudno będzie mu dotrzymać sobie samemu danego słowa. Kątem oka wciąż błądził w tamtym kierunku, poszukiwał go wśród innych, ale nie patrzył zachłannie wtedy, kiedy wzrok czarnowłosego był skierowany w jego stronę. Przyglądał się dopiero wówczas, kiedy on tego nie widział. Nie chciał znów okazywać mu zainteresowania, dlatego nawet nie podchodził i w duchu miał nadzieję, że jeśli już dojdzie do konfrontacji, nie będzie z nim sam na sam, wymieni jakieś grzecznościowe formułki i znów rozejdą się, a on, kiedy już to wszystko się skończy, znajdzie zapomnienie w ramionach Maxa. Choć tak do końca, nawet w takiej chwili nie umiał zapomnieć, bo podczas każdego aktu w jego myśli wkradał się jego ukochany, czarnowłosy anioł.
            – Gratuluję Bastien, dobra robota! – mocny uścisk dłoni Marcusa, wyrwał go z chwili zamyślenia, jakiej mógł się poddać, kiedy na moment został bez żadnego towarzystwa, o co dziś było niezmiernie trudno. Max nie odstępował go na krok, ale teraz zniknął na kilkanaście minut, aby skorzystać z toalety. Zaraz też pojawił się Peter i pozwolił ponieść się żywej dyskusji, na temat jego twórczości i dzisiejszego eventu. Dzięki temu, że mężczyźni nie wpatrywali się w niego nieustannie, jak czynili to często inni rozmówcy, mógł bezkarnie odszukać wzrokiem Kaulitza.
            I znalazł, stał nieopodal szwedzkiego stołu z Tomem. Chciał jakoś wybić sobie go z głowy, a tymczasem wciąż szukał okazji, aby sycić zmysły tym widokiem. W dodatku dziś wyglądał tak oszałamiająco, niby prosta, klasyczna stylizacja, biel i czerń, ale całość kompletnie idealna, a on tak piękny, że brakowało mu tchu. I to zderzenie z rzeczywistością… Mógł sobie o nim tylko pomarzyć, obserwować go ukradkiem. Teraz stał tam, ze swoim bratem śmiał się i… zachowywał jakoś, dziwnie? Przylegał do niego plecami, odwracał głowę, jakby chciał pocałować i szeptał coś do ucha, ale zaraz, zaraz… czy aby na pewno dobrze widzi? Zupełnie, jakby ocierał się o jego biodra pośladkami… Coś tu nie pasowało, wyglądali przez chwilę jak para, a nie jak rodzeństwo, przecież wręcz wdzięczyli się do siebie. I właśnie teraz, Tom jakby schował twarz w jego włosy. Całował go w ucho, czy coś mu szeptał? Nie, z pewnością coś mu mówił, przecież to niemożliwe, przecież są braćmi, w dodatku bliźniakami. Jego bujna wyobraźnia przesyłała mu chyba złe sygnały, chociaż już wcześniej ich relacja wydała mu się jakąś zagadką. Może jednak to wszystko to zwykły zbieg okoliczności?
            Bill sięgnął po talerzyk, coś jeszcze bratu odpowiadając, ale już oddalił się od niego. Chyba to wszystko tylko źle zinterpretował.
            – Co o tym sądzisz, Bastien? – Głos Petera przeciął nagle nić jego myśli.
            – O co pytałeś? Bo byłem zupełnie w innym miejscu – zaśmiał się i w tym samym czasie u jego boku pojawił się Max.
            – Chyba się domyślam, w jakim – podchwycił Marcus, obrzucając chłopaka - który z dumą stał tuż obok - znaczącym spojrzeniem.
            – Zastanawiamy się, żeby zmontować jakiś wspólny mini koncert.
            – Przecież nie ma jeszcze materiału na całą płytę.
            – Doskonale o tym wiem, ale póki co, można zorganizować po prostu wspólny, z tym co już macie swojego autorskiego, nie premierowego.
– Warte zastanowienia – odparł Baron bez euforii w głosie.
– Chłopaki, chodźcie tu! – Marcus kiwnął ręką na członków zespołu, którzy teraz stali całkiem niedaleko.
No i stało się. Czy tego chciał, czy nie, znów miał go blisko, na szczęście jednak wokół było wiele osób i nie musiał skupiać na nim uwagi.
– Gratuluję Baron, dobra robota! – Pierwszy mocno, serdecznie uścisnął mu dłoń Tom. Bill stał wciąż nieco z tyłu, dając innym pierwszeństwo.
– Płyta pewnie rozejdzie się, jak świeże pieczywo – zaśmiał się Georg.
Patrzył jak co i rusz wyciąga się w jego kierunku inna ręka, aż wreszcie ujął tę najdelikatniejszą, niemal kobiecą. Od razu poczuł elektryzujący dreszcz.
– Premiera w poniedziałek, prawda? – uśmiechnął się czarnowłosy, lekko i czarująco, jakby kokieteryjnie. Chociaż pewnie tylko mu się wydawało, znów jego wyobraźnia płatała mu figle. Wyobraźnia, a może po prostu niedoścignione marzenia? Wciąż w głębi duszy miał do niego żal za to, co zrobił, za te ostatnie chwile, kiedy potraktował go jak przedmiot do zaspokojenia, a teraz stał tu, wydając się być zupełnie wyluzowanym, jakby się nic nie stało. Oczywiście, że nigdy nie zdradziłby niczego przy innych, tym bardziej, że był tu Max, który czujnym wzrokiem lustrował każdy jego gest, ale poczuł nieodpartą chęć, wprawić go w odrobinę zakłopotania, więc bez dłuższego zastanowienia palnął:
– Tak Bill, dobrze pamiętasz, no i miałeś okazję usłyszeć co nieco przedpremierowo, w niedzielę, tuż po tym, kiedy zaprezentowałem ci nasz kawałek. – To było oczywiste, te słowa poraziły go niczym piorun, bo jego twarz stężała, jednak starał się nie dać po sobie niczego poznać, zaśmiał się tylko i odpowiedział:
– No oczywiście, że skojarzyłem!
Tom, zerknął na niego, jakby z wyrzutem, że nawet mu o tym nie wspomniał, ale do tej krótkiej wymiany zdań włączył się szybko Marcus:
– Tak tu kombinujemy z Peterem, żeby wam zorganizować jakiś wspólny koncert.
– Niegłupi pomysł, ale ze starymi kawałkami? – zapytał szatyn.
– No jasne, przecież nie macie jeszcze nawet kompletu na nową płytę.
– No jeszcze, fakt. Więc myślcie, ja jestem na tak, a wy co o tym sądzicie chłopcy? – Tom zwrócił się do reszty zespołu.
– Jasne.
– Nie ma sprawy.
– To niezły pomysł – odpowiedzieli, jeden, przez drugiego, a menagerowie niemal od razu zaczęli ustalać wstępne warunki.
– Dajcie spokój, nie tutaj – zaśmiał się Bastien.
– Jasne, my mamy to po prostu we krwi – rzucił Peter i teraz już wszyscy zawtórowali gospodarzowi imprezy. Konwersacja przeciągnęła się jeszcze zaledwie na kilka minut, bo zaraz ktoś poprosił Bastiena o chwilę rozmowy. Nie było nawet szans, aby zamienił dziś z Billem kilka słów na osobności, bo nie dość, że był rozchwytywany, to jeszcze miał na karku czujność Maxa. Może to i lepiej, przynajmniej miał jakiś hamulec, aby nie zrobić wszystkiego tylko po to, żeby znaleźć się z czarnowłosym sam na sam. Dziś taka przeszkoda była mu potrzebna, ale co będzie jutro…?
Jeszcze tego samego wieczoru, zastanawiał się, czy w ogóle było warto ponownie wejść do tej samej rzeki.
                                                            ***

Okoliczności nie sprzyjały znalezieniu się z nim sam na sam, wiedziałem, że będę musiał poczekać, zdawałem sobie sprawę, że tego wieczoru nie zamienię z nim nawet słowa bez świadków, a i przy nich jakoś nie rwałem się do dyskusji, bo Bastien przy okazji tej bardzo krótkiej wymiany zdań, wystarczająco podniósł mi ciśnienie i poziom adrenaliny. I w dodatku nawet mrugnięciem oka nie mogłem dać mu jakiegoś znaku. W sumie i tak przypuszczałem, że przy nich wszystkich nie wspomni o tym, co zdarzyło się niedzielnego popołudnia, a mimo to i tak obleciał mnie niemały strach. Nie miałem pojęcia co czuje i co myśli, zdawał się być zupełnie obojętnym i prawdopodobnie nawet mój widok wcale go nie obszedł. Musiał chyba naprawdę wkręcić się znów w tego Maxa. Nie pozostawało mi nic, jak pogodzić się z faktem, że stałem się dla niego tym samym, kim był dla mnie on, czyli zwykłym kolegą, z jakim łączą go interesy. Chociaż ja traktowałem go właściwie jak przyjaciela, to on raczej ostygł nawet w tej przyjacielskiej relacji.
Jedyne co czułem tego wieczoru, to ogromny zawód. Tak, byłem zawiedziony i to cholernie. Wspominałem już, że uwielbiałem być adorowany i czuć uwielbienie, prawda? Dlatego właśnie byłem rozgoryczony. I to bardzo. Wiedziałem, że coś właśnie umarło, że skończą się wspólne lunche, zakupy i wypady, skończy się komplementowanie mnie, i to bezgraniczne uwielbienie, jakie widziałem w jego oczach. Właściwie ono już się skończyło. Kiedy tak tam stałem, on prawie wcale na mnie nie patrzył, nie pożerał mnie wzrokiem jak zwykle, a jeśli już spojrzał, trwało to krótką chwilę i było zupełnie bez wyrazu.
I to właśnie bolało najbardziej…

***

Tom zagłębił się w rozmowę z obydwoma menagerami, a Georg szturchnął Billa w ramię:
– Idziesz zajarać?
– Z chęcią – odpowiedział chłopak i rzucił pospiesznie do Toma:
– Jak skończysz, to my jesteśmy na fajce – Brat kiwnął głową i wrócił do rozmowy.
Wyszli przez bar na zewnątrz, gdzie z drugiej strony klubu był spory, należący do niego teren. Na wyłożonym kostką tarasie, stało kilka stolików pod parasolami dość mocno obsadzonych w tej chwili gośćmi imprezy, którzy także wyszli zapalić. Dalej ukazała się ich oczom połać zadbanej zieleni i oczko wodne, wokół którego stały ławki. Georg od razu dostrzegł jedną wolną i skinął na Billa:
– Chodź tam, klapniemy sobie bo już mnie rozbolały nogi. – Czarnowłosy bez słowa podążył za nim, a kiedy usiedli i odpalili, przyjaciel wypalił, jak z ciężkiego działa:
– Ciekaw jestem, co się wydarzyło, jak mieszkałeś u Bastiena? Wiem, że i tak mi nie powiesz, ale coś musiało się stać, bo po pierwsze za szybko wróciłeś do domu, a po drugie już nie widzę tej chemii między wami. – Wypuszczając z ust papierosowy dym, spojrzał na przyjaciela, którego w tym momencie zatkało. Jednak po chwili odpowiedział:
– Właśnie nic się nie stało, a nawet jakby się stało, to chuj cię to obchodzi. I powiem ci jedno: nie wpierdalaj się Georg, okay? I o jakiej ty chemii pierdolisz? Bastien jest moim kumplem, kocham Toma i nigdy nie było żadnej, pierdolonej chemii.
– No może z twojej strony nie było, ale za to była z jego, i to duża. – Kumpel wyszczerzył się, nie zamierzając przestać drążyć. Bill tylko sapnął.
– Może i była, ale teraz on czuje chemię do kogoś innego.
– Gówno, a nie chemię.
– A skąd ty możesz wiedzieć?
– Mam swoje źródła. Zabawia się z nim i tyle. – Georg łypnął na kolegę i zaciągnął się.
– A ja wiem z pewniejszego źródła niż twoje, że są ze sobą.
Basista roześmiał się głośno.
– Chujowe masz to źródło, Bill. Ja ci mówię, że nie są parą. – Chłopak tylko spojrzał na przyjaciela, ale już nie zapytał o nic, bo właśnie spostrzegł, jak w ich stronę zmierza Severin. Pomyślał jednak, że może kiedy indziej uda mu się pociągnąć kumpla za język.
– O, tu jesteś Bill – radośnie powitał go chłopak. – Zastanawiałem się, czy przypadkiem już się nie ulotniłeś, ale zobaczyłem twojego brata i pomyślałem, że chyba sam nie uciekłeś. Można? – Wskazał na ławkę.
– Jasne, siadaj, ja wracam do środka – Georg puścił Billowi oczko i podniósł się, po czym wrócił do klubu.
Severin usiadł obok Billa i wyjął paczkę papierosów, wyciągając rękę.
– Zapalisz?
– Nie, dzięki, właśnie przed chwilą skończyłem – odparł czarnowłosy, wpatrując się w rozświetlone okna klubu. Zerknął na zegarek, dochodziła północ. Miał ochotę już wracać do domu. Tom pewnie wciąż gadał, inaczej z pewnością by do niego przyszedł. Musiał więc poczekać i wolał zostać tu, bo nie chciało mu się wracać do środka. Nowopoznany chłopak był bardzo sympatyczny, dlatego też z przyjemnością oddał się rozmowie z nim, szczególnie, że zapytany, z chęcią zaczął opowiadać mu o pracy w modelingu.

***

Bastien - jak na gospodarza wieczoru przystało - nie mógł pozwolić sobie na jakieś nagłe zniknięcie. Wciąż rozchwytywany, starał się zamienić z każdym choć kilka słów, chociaż już był zmęczony i najchętniej wróciłby do domu sam. Wiedział, że Max będzie nalegał, aby pojechali gdzieś razem, czy to do niego, czy gdziekolwiek indziej, ale mimo wszystko postanowił go jakoś spławić. Na razie jednak chciał choć na chwilę odetchnąć i z zamiarem udania się do swojego klubowego pokoju, poprosił Maxa, aby został na dole i dopilnował baru, komunikując mu, że idzie się odświeżyć. Nim zniknął w korytarzu, rozejrzał się po sali, starając się wypatrzyć gdzieś Billa, ale nie dostrzegł go nigdzie. Był pewien, że jeszcze nie wyszedł, bo raczej sam nie pojechał do domu, skoro jego brat wciąż tu był.
Kiedy znalazł się już w swoim pokoju na pierwszym piętrze, przemył w łazience chłodną wodą twarz i poprawił fryzurę. Miał ochotę zapalić skręta i właśnie po niego sięgał, kiedy zerknął przez okno i zobaczył Billa, siedzącego z kolegą Maxa na ławce. Poczuł jakieś dziwne, nieopisane pragnienie, aby tam zejść i znaleźć się znów blisko niego. I choć wcześniej było mu bardzo na rękę, że tego wieczoru raczej nie znajdzie do tego okazji, aby porozmawiać z nim w cztery oczy, tak teraz okazja właściwie nadarzała się sama. Ale zaraz… Właściwie po co chce tam zejść? Tyle czasu się przed tym bronił, nie chciał, aby znów opętał go swoim diabelskim czarem, a teraz sam rwał się do piekła? I właściwie co chciał mu powiedzieć: „Hej Bill, fajnie, że przyszedłeś, ale ja właśnie leczę się z ciebie, bo nie chcę zwariować”? To był czysty absurd, starał się jakoś wyperswadować z głowy ten idiotyczny pomysł, ale im więcej o tym myślał, tym silniej coś ciągnęło go na dół. Wiedział, że jeśli tam zejdzie, całe jego postanowienie może wziąć w łeb, bo nigdy nie było wiadomo jak ta rozmowa się potoczy. Resztką sił postarał się odwlec ten moment decyzji, zapalając skręta. Stał w ciemnym oknie, nie będąc widocznym dla innych oczu i patrzył. Teraz mógł to robić zachłannie i zaborczo, bo nikt nie widział jego tęsknego spojrzenia, którym wielbił tego czarnego anioła. I choć on nie miał o tym pojęcia, należał do niego sercem, duszą, całym swoim istnieniem i gotów był zaprzedać to wszystko diabłu, w zamian za jego miłość.
Tymczasem on obdarowywał swoim pięknym uśmiechem tego nowo poznanego chłopaka, który o czymś opowiadał mu z pasją, wpatrywał się w niego na przemian poważniejąc, to znów wybuchając salwą śmiechu. A co, jeśli to w nim ulokuje swoje uczucia? Chłopak był przystojny, ale do cholery przecież jemu także niczego nie brakowało! Przecież Max, mogąc mieć każdego, zakochał się właśnie w nim! Ogarnął go strach. Pójdzie tam jednak i to przerwie! Max miał mieć oko na wszystko do jego powrotu, więc cała reszta wydawała mu się czystą łatwizną. Przygasił skręta, czując podekscytowanie i podniecenie. Wyszedł z pokoju, zbiegł po schodach i wyszedł bocznym wyjściem, jakie prowadziło bezpośrednio na tyły klubu, nie musząc przeparadować przez salę i bar. Tuż za drzwiami zdecydowanie zwolnił, idąc niemal ślimaczym krokiem, tym samym chcąc pokazać, że się nie spieszy, i znów grać pozory.
Zajęci rozmową, zauważyli go dopiero, kiedy był bardzo blisko i zamilkli.
– Obgadujecie mnie, czy co? – zaśmiał się. Był już trochę zakręcony od tego, co właśnie przed chwilą wypalił.
– Mamy o wiele ciekawsze tematy, Bastien – odparował Bill, poważniejąc, bo jeszcze przed chwilą dusił się ze śmiechu, rozbawiony historyjką, jaką właśnie opowiedział mu Severin.
Na te słowa blondyna ogarnęła wściekłość i z trudem powstrzymał się, aby jakoś się nie odgryźć. Najbardziej dosadnie mógł to zrobić przywołując wspomnienie niedzieli, oczywiście wciąż zachowując dyskrecję i, aby jego słowa były zrozumiałe tylko dla Billa. Był człowiekiem, który takie przeżycia zatrzymuje głęboko w sobie. Odpuścił jednak, bo pomyślał, że lawirując słownie wokół tego tematu, z łatwością mógłby zdemaskować swoje uczucia, wolał więc to zignorować. Sięgnął do kieszeni po papierosy i mimo, że dopiero co raczył się skrętem, zapalił zaciągając się mocno.
– Nie wątpię – odpowiedział krótko, starając się zdobyć na obojętność i zaśmiał się. – Nie miałem na myśli mojej osoby oczywiście, dziś wszyscy mówią o mojej muzyce.
– Twoja muzyka jest najlepsza – wyrwał się Severin. – Bawiłem się świetnie i z pewnością będę u ciebie stałym bywalcem.
– Więc zapraszam – rzucił Bastien, kątem oka zerkając na Billa, który teraz patrzył w stronę wejścia do baru. Już miał zamiar poprosić tego chłoptasia, aby zostawił ich samych, kiedy tuż za plecami usłyszał znajomy głos, którego tak naprawdę nie chciał teraz słyszeć:
– A, tutaj jesteś! – Mógł się w sumie tego spodziewać, że Max w końcu się zniecierpliwi.
– Wszystko tam gra, że tu przyszedłeś?
– Tak, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Już się stęskniłem – mruknął chłopak i uwiesił mu się u szyi. Nadarzyła się idealna okazja, aby pokazać Billowi, że wcale go nie potrzebuje i więcej o nic prosił go nie będzie. A jeśli jemu, w jakiś choć minimalny sposób na nim zależało, z pewnością go to boleśnie ukłuje. Przygarnął więc do siebie bruneta ramieniem i pocałował na oczach siedzących na ławce obserwatorów, zachłannie, namiętnie i obscenicznie. Bill patrząc na to znieruchomiał i przełknął ślinę. Miał wrażenie, że za chwilę się wzajemnie pożrą. Poczuł podniecenie, ale nie chciał już na to patrzeć. Wstał i rzucił krótko:
– Nie przeszkadzajcie sobie – Zaśmiał się, po czym odszedł w stronę wejścia do klubu, z zamiarem odszukania Toma.
Bastien nie mógł tego wiedzieć, ale Bill nie poczuł ledwie ukłucia. On miał wrażenie, że ktoś właśnie wbił w niego ostrze noża.

***

Tom opadł na poduszkę ciężko dysząc. Kochali się trzeci raz z rzędu i, mimo że był po całym dniu, koncercie i raucie już nieco zmęczony, to i tak czuł się cudownie, wspaniale, i fantastycznie. Było mu cholernie dobrze i spełniony mógłby teraz natychmiast zasnąć, gdyby nie coś, co właśnie odrobinę spędzało mu z powiek sen. Było to coś, czego umiał nazwać żadnym mianem. Nie była to wątpliwość, ani żaden kłopot, ani też troska, i nie potrafił określić tego czegoś w żaden sposób. Niby wszystko było okay, Bill był spragniony, dziki i cholernie namiętny, a jednak jakiś dziwnie inny. Oczywiście zapewniał go znów o swojej miłości i o tym, jak bardzo go pragnie i, że z nikim nie było mu tak zajebiście dobrze, ale miał wrażenie, że w całym tym pożądaniu, pragnieniu i przeżywaniu rozkoszy, był duchem zupełnie gdzieś indziej.
Teraz leżał z głową na jego torsie w zupełnym milczeniu, chociaż zazwyczaj po seksie nie zamykała mu się buzia, i ciągle coś gadał. Tom sięgnął po omacku na szafkę i wyciągnął z paczki papierosa, po czym odpalił. Dopiero słysząc dźwięk zapalniczki, Bill odezwał się, jednak nawet nie uniósł głowy.
– Nie pal w sypialni, bo będzie śmierdziało.
– Przeniesiemy się do mojej – odparł bliźniak, ale nie usłyszał odpowiedzi, a jedynie ciche sapnięcie, dlatego też zapytał: – Jesteś śpiący Billy?
Czarnowłosy uniósł się, ułożył obok na poduszce, i podkładając ręce pod głowę, wpatrywał się w milczeniu w sufit.
– Co się dzieje? – Szatyn przekręcił się na bok i uniósł na łokciu. Dopiero teraz brat spojrzał na niego. W jego oczach malował się widoczny smutek.
– Nic się nie dzieje, a co by się miało dziać? – Uśmiechnął się lekko.
– Billy, widzę, że coś cię trapi, czy nie wiem jak to nazwać, ale jesteś jakiś inny.
– Jestem zmęczony, Tommy. Ty pewnie też, chodźmy już spać.
Bliźniak uniósł ze zdziwienia brwi. Chyba po raz pierwszy Bill zaproponował pójście spać. Zazwyczaj zasypiali razem, ze zmęczenia po którymś z kolei akcie, ale żaden nie proponował snu, no może kiedyś Tom, ale Billowi to się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Miał wrażenie, że bał się rozmowy, nie chciał aby drążył ten temat.
– Nie poznaję cię, nigdy nie wołałeś pierwszy spać.
Teraz Bill zaśmiał się szczerze.
– A widzisz? Kiedyś musi być ten pierwszy raz, ale naprawdę jestem zmęczony kochanie… Najpierw pół dnia seksu, potem koncert, imprezka i znów seks. Chyba się starzeję. – Puścił mu oczko, wyjął z dłoni bliźniaka papierosa, zaciągnął się i mu go oddał, a zaraz pocałował go czule. Jednak Tom wciąż nie mógł oprzeć się wrażeniu, że coś jest nie tak.
– Prócz zmęczenia, coś jednak zajmuje twoje myśli.
– Mojemu bratu zebrało się na nocne dumanie? Daj spokój Tommy, naprawdę wszystko jest w porządku, a moje myśli zajmujesz tylko ty. Czuję się spełniony i senny. – Uniósł dłoń i pogładził policzek brata. – Wywal tego peta i chodźmy spać.
Tom popatrzył na niego, jak odwraca się tyłem i układa głowę na poduszce. Nie odpowiedział, tylko przygasił papierosa w popielniczce, jaka stała na szafce i wstał, aby ją wynieść. Kiedy wrócił, położył się i wtulił w plecy brata, dłonią pogładził jego ramię i musnął szyję.
– Naprawdę idziemy spać?
Bill tylko mruknął:
– Mhmmm… – Zgasił więc światło i także ułożył się do snu. Brat oddychał miarowo, jakby już odpływał w senne marzenia, dlatego też i on z błogą przyjemnością oddał się temu zajęciu, nie mając pojęcia, że tak naprawdę leżący obok niego ukochany człowiek, wcale nie podryfował senną rzeką. Bill jeszcze długo leżał, wsłuchując się w odgłosy nocy, pozwalając swoim myślom odlecieć na drugi koniec miasta.
Z kolei on nie spodziewał się, że spotkają się one wpół drogi z marzeniem tego, który od kilku godzin zaprzątał jego głowę, mrzonką o nim samym…