sobota, 13 stycznia 2018

Część 24.




Część 24.

            Bill oparłszy się o pierwsze drzewo za krzakiem jaśminu jaki wystarczająco zasłaniał okna domu, przyciągnął do siebie bliźniaka i znów zawładnął jego ustami. Teraz jednak w tej grze wstępnej wzięły udział także dłonie obu, wkradając się pod mokre koszulki. Zamarli na moment bez ruchu, kiedy niebo rozświetliła potężna błyskawica, a w chwilę potem niczym marną szatę rozdarł je potężny grzmot. Mokra marynarka czarnowłosego opadła na trawę pod drzewem, a on sam pozostał w oblepiającym ciało trykocie, pod którym uwydatniły się stwardniałe z zimna, deszczu i pragnienia, sutki. Niemal natychmiast wargi bliźniaka podążyły za wzrokiem, który w krótkiej chwili jasności wyłapał ten podniecający widok. Zęby zakleszczyły się na materiale pod którym uwydatniła się wypukłość. Przygryzał je na przemian, pieszcząc dłońmi lędźwie i wyczuwając na skórze gęsią skórkę. W zamian Bill dotykał jego głowy, twarzy, ramion, wciąż chcąc sięgnąć po więcej. Gorąco i zimno na przemian władało ich ciałami, a ciche jęki wydobywały się z gardeł obydwu. Drżeli, odrobinę z zimna, ale w dużej mierze pragnienia. Pieszcząc się i całując, osunęli na mokrą i chłodną trawę, której temperatura kontrastowała w zetknięciu z płonącymi pragnieniem ciałami.
            Dopiero teraz czarnowłosy mógł swobodnie sięgnąć po to, co pragnął pieścić. Odbierając pocałunki gorących ust brata na swoich wargach i szyi, odpiął mu rozporek i objął dłonią twardą, gorącą męskość, a zaraz to samo poczuł na swojej. Miał ochotę ściągnąć z siebie i z niego mokre, przyklejone do ciał ubrania, ale to wcale nie było takie proste, więc przestał walczyć z niesfornym materiałem, a zadowolił się dostępem do tych partii, jakie w tej chwili były dla niego najważniejsze.
            Pragnęli wsłuchać się w swoje jęki, będące w tej chwili jedynym potwierdzeniem na czerpanie z tego aktu przyjemności, i te były doskonale przez nich słyszane, choć zagłuszane dźwiękiem opadających z nieba ogromnych kropli deszczu. Wsłuchiwali się w mowę swoich ciał, pragnąc uwieńczyć zbliżenie jakie miało lada chwila nastąpić krzykiem spełnienia. To wszystko było czymś więcej niż pożądaniem, było pasją, którą podsycali każdym, nawet niewypowiedzianym, ale zrodzonym w myślach słowem; było szaleństwem i magią. Dreszcz biegł za dreszczem, tchnienie za tchnieniem, a dotyk gonił dotyk. Na wpół nadzy, choć wciąż ubrani, bez trudu odnaleźli drogę do spełnienia.
            Tom odwrócił go na brzuch, podniecony poprzez jego dłonie, pragnął już być w nim, penetrować go, czuć tę rozkoszną ciasnotę. Pod mokrą koszulką, zaznaczył się każdy napięty mięsień, a z nagich pośladków spływały strugi deszczu. Bill uniósł biodra w górę, spragniony i pulsujący chciał go mieć już w sobie, jęknął kiedy poczuł napierającą męskość brata i przykleił rozpalony policzek do zimnej i mokrej trawy.
            I wreszcie stało się to upragnione i nieuniknione. Był w nim całą swoją wielkością, upojony ekstazą jaka coraz bardziej zaznacza się w nim szalonym szybowaniem w przestworzach, jakby nie było jutra, jakby świat zaraz miał się skończyć. Wprawiając biodra w rytmiczny ruch, pochylił się nad nim odnajdując swoimi chłodne usta brata. Zbłąkane ocierały się o siebie, tak samo mocno, z taką samą desperacją jak w niego wchodził. Czuł jak pulsuje jego wnętrze. Mógłby to przedłużyć, przerwać, zmienić pozycję, ale czy tak było im źle?
            Sięgnął po męskość czarnowłosego, którą on sam lekko pieścił. Odsuwając jego dłoń chciał zaopiekować tak istotną w odczuwaniu tego szaleństwa częścią ciała bliźniaka. Był twardy, gotowy, dopieszczał go więc posuwistym ruchem pragnąc poczuć jak po palcach spłynie mu ciepła oznaka jego spełnienia. Naznaczył go nią po krótkiej chwili, ale zaraz zmyła ją wszechobecna woda. Ciało Billa spięło się w kilku skurczach rozkoszy i zdławiony, głuchy jęk, nieco głośniejszy od pozostałych wydostał się z jego krtani. Wciąż czując go w sobie, dyszał przeżywając własną przyjemność i zaciskając się na nim, dla większej rozkoszy ukochanego, który przyspieszył nagle, co jedynie oznaczało, że sięgał własnego nieba, które za chwilę zacznie wyrywać kawałek po kawałku.
            Nie potrafił już zapanować nad sobą. Całkowicie stracił kontrolę. Niepohamowany, niemal bliski obłędu i zachłanny upojenia, jakie właśnie nim zawładnęło, już nie był w stanie się powstrzymać i wciąż penetrując go głęboko doświadczył istniej euforii w jego ramionach. Tak, chyba mógł to właśnie tak nazwać. I nie ważne było, że Bill w tej chwili leżał pod nim uspokajając oddech, z dłońmi wczepionymi w mokrą trawę wcale go nie obejmując, przecież jego serce i miłość obejmowały całe jego istnienie.
            Wtulił twarz w mokry kark czarnowłosego, pieszcząc chłodnymi ustami. Obaj drżeli, wciąż połączeni ciałami jeden na drugim, wyciszając się po spełnieniu i czując, jak ogarnia ich chłód. Deszcz całkiem stracił na swojej intensywności, zamieniając się w ledwie mżawkę, ale niebo stało się już całkowicie czarne. Na ich spoczywające w zimnej, mokrej trawie, za krzakiem jaśminu sylwetki, padała nieznacznie poświata docierająca z okien salonu. Z pewnością właśnie tam byli, oglądając coś w telewizji ich rodzice, zupełnie nieświadomi tego co dzieje się za oknem w ogrodzie.
            Tom wysunął się z brata, a ten przekręcił pod nim układając na plecach. Był cały mokry, kosmyk włosów i źdźbła trawy przykleiły mu się do czoła i policzków, z których spływały pojedyncze krople deszczu. Z ledwością naciągnęli na siebie mokre spodnie, wciąż leżąc w nasączonej wodą trawie.
            - Mój mały szaleniec… - wyszeptał Tom, doskonale zdając sobie sprawę, że inicjatorem tego szalonego aktu w spartańskich warunkach, był właśnie Bill. – Kocham cię – wyznał po chwili patrząc w jego oczy, widząc ten wulkan, który wybuchł tak dawno miłością do niego samego. Pocałował go mocno, desperacko, z ogromną siłą, jakby ktoś za chwilę miał ich rozłączyć. Czarnowłosy odwzajemnił pocałunek, pragnąc go równie mocno. Gdyby to było możliwe, w ogóle by się od niego nie odrywał. Ich usta łaknęły siebie wzajemnie, języki pragnęły i nieważne było to, że leżą w mokrej i zimnej trawie. Całowali się ocierając wargami, wolno, namiętnie, zmysłowo, i choć ich ciała zaczynały tężeć z zimna, nie chciało im się wstać i wrócić do ciepłego domu, gdzie z pewnością zostaną poddani dziesiątkom pytań, głównie z powodu ich opłakanego wyglądu.
            - Zobacz, przestało padać, a chłopców ciągle nie ma! – Usłyszeli nieopodal głos matki i nieruchomiejąc obaj zwrócili swoje twarze w stronę tarasu, gdzie właśnie stała.
            - Jeszcze tylko brakuje tego, żeby wylazła na ogród – szepnął Bill.
            - Ciii… Wróci do domu, jest mokro, a ona jest w kapciach – odpowiedział mu takim samym szeptem Tom.
            - Tylko przypadkiem do nich nie dzwoń! – zagrzmiał we wnętrzu domu głos ojczyma.
            - Raz mi się zdarzyło, a ty mi wiecznie wypominasz – odpowiedziała oburzonym głosem kobieta i wracając do salonu zamknęła za sobą drzwi na taras. Mogli odetchnąć z ulgą. Dopiero teraz zaczęli czuć zimno i z każdą minutą stawało się ono coraz bardziej nieznośne, ale Bill, choć już odrobinę zaczynał szczękać zębami, pomyślał o czymś zupełnie innym, nie związanym z jego fizycznym samopoczuciem.
            - Wszystkie moje dzieci spuściłem w trawę, spłynęły z deszczem użyźniając ziemię w naszym ogrodzie – zamarudził, leżąc na mokrym podłożu na wznak i patrząc w czarne niebo. Tom słysząc to zachichotał cicho i podnosząc się, odparł:
            - Ty to masz przemyślenia. Non stop je spuszczasz pod prysznicem, w wannie, w łóżku, a jakoś do tej pory się nad tym nie zastanawiałeś. Chodź filozof, bo jeszcze jakiegoś zapalenia płuc dostaniesz – Stojąc już, podał mu rękę, aby łatwiej mógł się podnieść. – Lepiej pomyśl, jaką bajeczkę mamy sprzedać starym, bo to, że jesteśmy przemoczeni to jedno, ale, że twoja biała wcześniej koszulka jest cała upieprzona w błocie i trawie, to już nie jest kwestia zmoknięcia.
            W nikłym świetle dochodzącym z okien sypialni doskonale było widać, że zielone, brunatne, a gdzie nie gdzie wręcz czarne plamy, będą bardzo trudnym do wytłumaczenia zjawiskiem.
            - To może ja ją całkiem ściągnę.
            Tom popukał się w głowę.
            - Jasne i co powiesz? Zdjąłeś, bo…? Załóż marynarkę, opatul się nią, postaw kołnierz. Nie będzie widać, pójdziesz od razu do łazienki i po sprawie.
            - A dlaczego nas Marcus nie odwiózł? – Bill dopytywał jak dziecko. – Bo co?
            - Odwiózł, ale zepsuł mu się samochód, a że było niedaleko, postanowiliśmy iść na pieszo, niż czekać na taksówkę.
            - Jasne, ja bym wolał czekać.
            - Dobra, idź już, czasem miewamy różne fantazje – Gitarzysta puścił bratu oczko, który drżąc tym razem z zimna, zaśmiał się cicho.
            - Nooo… Mamy… - wymruczał, wymownie patrząc mu w oczy i zaczesał palcami mokre kosmyki do tyłu. - Może uda nam się wejść jakoś po cichu.
            - Tak, oczywiście! Matka ma bardzo wyczulony słuch jeśli chodzi o nasze powroty – Pokręcił głową Tom, idąc wzdłuż bocznej ściany domu. Czuł, jak w adidasach chlupie mu woda i dopiero teraz trzęsło nim z przeraźliwego zimna. – Marzę o gorącej kąpieli.
            - Ze mną – Bill poruszył znacząco brwiami i obaj zaśmiali się cicho, tak na wszelki wypadek, wciąż mając nadzieję, że rodzicielka nie usłyszy ich powrotu. Czarnowłosy bardzo ostrożnie starał się przekręcić klucz w zamku i udało mu się to. Wślizgnęli się do wewnątrz i po ciemku, bardzo cicho zdejmowali buty tuż za drzwiami, kiedy nagle w korytarzu rozbłysło rażące światło.
            - Rany boskie, chłopcy! – Stojąca nieopodal matka właśnie załamywała ręce złożone jak do modlitwy.
            - Mamo – Wywrócił oczami Tom, który postanowił wziąć wszystko na siebie tak na wszelki wypadek, aby Bill nie pogubił się w zeznaniach. – Tak, zmokliśmy w cholerę, jesteśmy cali mokrzy, więc chcemy szybko wziąć gorącą kąpiel i nie będziemy teraz nic opowiadać, idziemy na górę. – Skinął na Billa, który otulał się mokrą marynarką, na tyle skutecznie, że kobieta nie zauważyła brudnej koszulki, jaką miał pod nią.
            - Ale jak to? Nikt was nie odwiózł? Mogliście zatelefonować przecież, pojechałabym po was! – krzyknęła z nimi, kiedy byli już na schodach. No tak, kłamstwo doskonałe w którym to zapomnieli o czymś takim, jak telefon. Teraz obydwa aparaty tkwiły zupełnie zalane w ich kieszeniach. Po prostu cudownie... Tom przystanął.
            - Zepsuł się samochód Marcusowi w drodze, mieliśmy blisko, chcieliśmy się przejść, ale złapała nas burza, a w czasie burzy nie korzysta się z telefonu. – odparował i podążył za bratem.
            Już na piętrze, widząc, że kobieta nie idzie za nimi, Bill zatrzymał się i z podziwem zwrócił się do brata:
            - Ja bym się na pewno zamotał. Ty to masz łeb…
            - Pewnie, że mam… - zmrużył oczy szatyn, chwytając dłoń brata położył ją na swoim kroczu chichocząc. – Wykąpiemy się razem, ale masz być cicho.

***

            To bycie cicho nie do końca mi wychodziło, ale naprawdę bardzo się starałem. Kiedy w tym szaleństwie jakie zaserwował mi Tom w wannie traciłem nad sobą kontrolę i stawałem się zbyt głośny, zatykał mi usta dłonią, ewentualnie tłumił wszystko pocałunkiem. Po raz pierwszy zrobiliśmy to w naszym domu podczas obecności rodziców. Kąpiel była idealną przykrywką, bo akurat to zdarzało nam się dość często, właściwie od dzieciństwa i mama nie widziała w tym nic dziwnego. Zamknęliśmy się, tak na wszelki wypadek, bo to wcale nie było konieczne, nikt nigdy żadnemu z nas nie wtargnął do łazienki, ale i tak woleliśmy zachować maksimum ostrożności.
            Chciałem wynagrodzić Tomowi to zniknięcie w restauracji, choć przecież nie zrobiłem nic złego, jednak wiedziałem jak bardzo się wkurzył. Jednocześnie byłem cholernie szczęśliwy. Dostałem dowód na to, że jest o mnie nieziemsko zazdrosny, a tego się nie spodziewałem, bo nigdy wcześniej tego nie okazywał. No, ale nigdy wcześniej nie łączyło nas to, co zaczęło łączyć od wyjazdu. Może i wcześniej też odczuwał coś na kształt zazdrości, ale nie potrafił zdefiniować tego uczucia, ale ja byłem zazdrosny o niego chyba od zawsze.
            Spędziliśmy w wannie ponad godzinę. Znów zrobiłem mu dobrze, właściwie można rzec, że obsłużyłem się sam, on tylko sobie siedział, dotykał mnie i całował, a ja ujeżdżałem go tak, jak lubił. Ale ja też lubiłem to robić, lubiłem zachowywać się jak jego dziwka, a jemu się to bardzo podobało. Potem powiedział mi, że uwielbia kiedy jestem taką małą ździrą.
            Dziś wiem, że najbardziej lubiłem być jego ździrą.

***

            Bill obudził się, czując lekki ból gardła. Spojrzał na zegarek i zastanowił, co mają dziś ważnego w planach, ale jedyną ważną rzeczą o jakiej pamiętał było pożegnanie się z rodzicami, ponieważ po obiedzie zamierzali nareszcie pojechać do domu. I całe szczęście, bo chłopcy mieli naprawdę już dość braku prywatności i swobody, najlepiej było jak mama była z daleka od nich, zatelefonowała czasem i w nic się nie wtrącała. Teraz siedzieli im na karku prawie tydzień i obaj mieli już serdecznie dość tej wizyty, która w dodatku była niezapowiedziana. Podczas jednej z rozmów, grzecznie napomknęli, że takie przyjazdy mijają się z celem, bo nie mają dla nich zbyt wiele czasu, kiedy jego większość spędzają na spotkaniach i w studio, więc następnym razem najlepiej będzie, jeśli się wcześniej umówią na jakiś bardziej dogodny termin, gdy chłopcy nie będą tak zapracowani.
            Czarnowłosy westchnął cicho. Jak dobrze, że już jutro ich tutaj nie będzie. Poranek będzie wyglądał o wiele przyjemniej, bo obudzi się obok Toma, a nie zupełnie sam.
            Przecierał właśnie zaspane oczy, kiedy usłyszał odgłos silnika auta matki. Wstał szybko i wsuwając palce pomiędzy żaluzje, zerknął na dół. Oboje z ojczymem siedzieli w samochodzie i zaraz odjechali. Z pewnością nie wyruszyli już w drogę powrotną do domu, bo to miało stać się po południu, więc pewnie pojechali na jakieś niewielkie zakupy przed wyjazdem. Błyskawicznie odwrócił się na pięcie i ruszył do pokoju Toma, delikatnie nacisnął klamkę, a gdy drzwi ustąpiły spostrzegł, że brat jeszcze śpi. Cicho, na palcach przemknął do jego łóżka i wsunął się szybko pod kołdrę, wtulając w jego tors. Szatyn zamruczał uśmiechając się i nie otwierając oczu, ogarnął go ramieniem, ale zaraz oprzytomniał:
            - Oszalałeś, Billy? No przecież starzy!
            - Ciii… Pojechali gdzieś, no przecież usłyszymy jak wrócą.
            Tom odetchnął z ulgą.
            - Tommy…
            - Nie wiem czy zdążymy – odparł z góry przewidując, czego chce od niego czarnowłosy.
            - Zboczeniec jesteś. Boli mnie gardło, nie będę lizał twojego loda, chyba, że ty chcesz polizać mojego. – zachichotał cicho Bill.
            - Niedoczekanie twoje – mruknął gitarzysta, ale za chwilę otworzył szeroko oczy i uniósł głowę. – Co cię boli? – zapytał, jakby nie dosłyszał.
            - Tak, dobrze słyszałeś. I wiem co zaraz powiesz. Dobra, to moja wina, mi się zachciało tarzać po zimnej i mokrej trawie, w deszczu. – wygłosił bliźniak.
            - Bo taka prawda, mogliśmy wrócić do domu i zrobić to w wannie. I tak to w niej zrobiliśmy.
            - Aha, jasne. Już to widzę, jakbyś mnie chciał ruchać w wannie. Byłeś wielce obrażony i zazdrosny.
            - Trzeba było siedzieć na dupie przy stole, a nie szlajać się z tym dupkiem po jakichś tarasach.
            - Przypominam ci, że za chwilę zaczynamy współpracę z tym dupkiem i sam tego chciałeś.
            - To znaczy, że mam zacząć żałować? – Tom uniósł głowę, przyglądając się wnikliwie bratu.
            - Tommy… - jęknął Bill. – Już przestań, źle się czuję, boli mnie gardło i chyba mam gorączkę.
            Brat przyłożył dłoń do jego czoła. Owszem, było ciepłe, ale nie wyglądało na to, żeby miał temperaturę, raczej był jedynie rozgrzany po wyjściu z ciepłego łóżka.
            - Nie masz żadnej gorączki, nie dramatyzuj. Matka z pewnością nim wyjedzie zaaplikuje ci coś, co postawi cię na nogi. Tylko cholera, potrzebuję twojego głosu w studio, chciałem, żebyśmy zaczęli próbować.
            - No właśnie wiem, a na dodatek miałem się spotkać w przyszłym tygodniu z Bastienem, żeby odsłuchać i ewentualnie przymierzyć się do jego propozycji.
            - Taa… I co jeszcze? – mruknął z niechęcią Tom.
            - Tommy, wiesz, że to dla mnie szansa. Nasza sława nie jest nawet w połowie tak duża, jak jego.
            - Taa, wiem… - Szatyn ułożył się znów na poduszce ciężko wzdychając.
            - No przestań zazdrośniku… - Bill, przekręcił się na brzuch, oparł dłonie na torsie brata i wpatrzony w jego oczy kontynuował. – Ale przynajmniej wiem, że kochasz mnie nie tylko jak brata.
            - A miałeś jakieś wątpliwości?
            - Nie… - mruknął w odpowiedzi chłopak, podczołgując się wyżej, aby móc sięgnąć swoimi wargami jego ust, ale Tom odwrócił głowę.
            - Ani mi się waż! Jeszcze mnie zarazisz.
            - Gówno prawda. Jesteś zły po prostu, ale głupi jak cholera. Przecież on mi się nawet nie podoba, traktuję go jak kumpla, a nie jak obiekt do wzięcia i niech to wreszcie do ciebie dotrze. Kocham tylko ciebie i nigdy nie przestanę, rozumiesz? Nigdy! – Podniósł głos, mówiąc ostatnie słowa dobitniej i wyraźniej, a podczas ich artykułowania uwydatniła się już wyraźna chrypa.
            Dopiero teraz brat z powrotem się odwrócił i chociaż ton głosu bliźniaka poważnie go zaniepokoił, to teraz pominął to milczeniem. Znaczenie i wydźwięk jego słów, znacznie mocniej przykuły jego uwagę i teraz już nie potrafił oprzeć się jego wargom, które były tak bardzo blisko.   
            Pochłonął je w gorącym pocałunku swoimi i obaj dłuższą chwilę oddawali się tej rozkosznej przyjemności. Bill poczuł na swoim ramieniu rozbiegane opuszki jego palców. Mieć Toma tak blisko, było najlepszym co mogło go spotkać i doskonale o tym wiedział. Zawsze w takich chwilach przywoływał z pamięci te, w których był dla niego nieosiągalny w ten sposób, a sytuacje podobne do tej mogły jawić się jedynie jako senne marzenie. Nie zamierzał zmarnować tego, że los dał mu szansę na spełnienie tych wszystkich marzeń i nie zamierzał niczego w tej kwestii spieprzyć. Był cholernie szczęśliwy.
            Kiedy ich usta rozłączyły się, schował twarz w zagłębieniu między jego szyją a obojczykiem, czując jak dotyk dłoni Toma sunie po jego plecach.
            - Uwielbiam czuć jak miękka jest twoja skóra, jak delikatna, uwielbiam cię dotykać... – szepnął, a czarnowłosy zadrżał. Korale jego kręgosłupa idealnie wyczuwalne były pod palcami bliźniaka. Okrążał każdy z nich wolno, delikatnie, czując jak ta krucha osoba w jego ramionach drży. Wiedzieli, że nie mogą posunąć się zbyt daleko, że nie zdążą, ale odrobina pieszczot, schwytana gdzieś w biegu jak chwila szczęścia, zawsze sprawiała, że mieli lepszy dzień.  
            Zatrzymał dłoń na jego pośladku i od razu objął go.
            - Widzisz…? Idealnie pasuje do niej, jest stworzony, aby moja dłoń mogła go pieścić – szepnął wprost w jego ucho, a Bill tylko mruknął, czując że to wszystko niebezpiecznie zaczyna go podniecać.
            Ich świat zamknięty był w tamtej chwili w niewielkiej sypialni. Pieszcząc się wzajemnie dotykiem dłoni, pod przymkniętymi powiekami jawił się obraz tego drugiego i choć wystarczyło je otworzyć, aby znów móc zapisywać w pamięci to piękno, to wciąż mieli je przymknięte.
            Leżeli obaj wtuleni w siebie tak mocno, jakby stanowili jedno ciało, oddychali sobą chłonąc każdy ruch i drżenie, kiedy usłyszeli odgłos parkującego pod domem auta. Bill leniwie i niechętnie uniósł głowę.
            - Starzy wrócili – mruknął zły i podniósł się, otulając szlafrokiem i zawiązując pasek, który tak niedawno został rozwiązany.
            Tom wstał i zerknął pomiędzy uchylonymi żaluzjami na dół.
            - Nie tylko oni, Marcus też przyjechał. Tylko po cholerę? – zdziwił się, że zamiast zatelefonować, jak zwykł był to robić, zechciał się osobiście do nich pofatygować, ale zaraz przypomniał sobie, że wczoraj rozebrali obydwa telefony, bo trochę zamokły po ich szaleństwach podczas ulewy.
            - Nie mógł się dodzwonić to i przyjechał – odparł Bill, który teraz wykazał się nieco lepszą pamięcią. – Swoją drogą trzeba chyba włożyć karty do tych starych, żeby mieć kontakt ze światem. – dodał, ruszając w stronę schodów, po czym zbiegł na dół.
            Matka jak zwykle zostawiła na kuchennym stole przygotowane śniadanie. Stało nakryte kloszem, aby bułki się nie zeschły. Doskonale wiedziała, że chłopcy wstają zawsze dość późno, kiedy nie mają umówionych żadnych spotkań, ani zarezerwowanej godziny w dużym studio. U siebie mogli pracować kiedy chcieli, a zazwyczaj zaczynali po południu lub wieczorem, czasem siedzieli po nocy.
            Kiedy Bill nalał sobie do kubka kawy, otworzyły się drzwi wejściowe i gdy tylko zobaczyli w korytarzu swojego menagera, ten zasypał ich lawiną pretensji.
            - No jasna cholera! Myślałem, że pomarliście, czy jak? Co do diabła dzieje się z waszymi telefonami, że ich nie odbieracie?! Dzwonię od rana, Danielle udało się wcisnąć was wcześniej na wywiad z Beltem, ktoś mu wypadł z terminu i dziś jest spotkanie informacyjne. Macie trzy godziny, żeby ogarnąć tyłki, bo na kolejną okazję będzie trzeba czekać nie wiadomo ile.
            - Przyjdzie czas, że to Belt będzie czekał na termin u nas, a nie my u niego – odparł ze stoickim spokojem Tom, siadając przy stole i sięgając po bułkę.
            - A telefony się suszą, bo trochę wczoraj zamokły. – dodał cicho czarnowłosy z głupim uśmiechem i miał nadzieję, że matka jest dostatecznie daleko, aby nie słyszeć wzmianki o zamokniętych aparatach, co może i by się udało, gdyby nie Marcus.
            - To co żeście z nimi do cholery robili? Kąpaliście w kałuży, czy w basenie!? – huknął i właśnie wtedy kobieta podłapała w lot, stając w obronie swoich latorośli.
            - A ty co się tak pieklisz? Jakbyś podwiózł ich pod sam dom, nie przemokliby do suchej nitki! To nie jest ich wina!
            Tom zamarł w bezruchu widząc zdezorientowaną minę menagera, który po chwili konsternacji, zupełnie nie mając pojęcia o czym mówi, wyjąkał:
            - Co? Ale o co chodzi? Przecież ich podwiozłem.
            - Ale gdzie? Musieli iść pieszo taki kawał, kiedy rozszalała się burza i kompletnie przemokli!
            - O co chodzi? Co ona mówi? – Marcus spojrzał na Billa. – Przecież wysadziłem was pod samym domem!
            - Mamo, daj spokój! – wychrypiał Bill, zupełnie nie wiedząc co ma odpowiedzieć i czy w ogóle coś mówić, może lepiej będzie zrobić z matki wariatkę?
            - O proszę, a jeszcze na dodatek ty synku zupełnie straciłeś głos! – kontynuowała.
            Tom miał ochotę wybuchnąć śmiechem, więc wsparty na łokciu zakrył usta dłonią, a korzystając z okazji, że matka skupiła się na Billu i już przykładała mu dłoń do czoła sprawdzając, czy nie ma gorączki, przechylił się przez stół i puszczając oczko mężczyźnie, dodał:
            - Nie zwracaj na nią uwagi, dziś jadą i będzie spokój.
            - Ale nie rozumiem, o co chodzi i dlaczego wam zamokły telefony?
            - Wpadły w kałużę – zaśmiał się gitarzysta, na co Marcus tylko machnął ręką.
            - Idę, a wy macie być gotowi za trzy godziny, bo Alex podjedzie po was.
            - Przecież Bill się rozchorował przez to wszystko! – wypaliła nagle matka.
            - Mamo, może trochę się zaziębiłem, ale nie rób dramatu.
            - Faktycznie, masz chrypę, może possij coś na to gardło – odezwał się menager, a słysząc te słowa Tom już nie wytrzymał, wybuchając niepohamowanym śmiechem, po czym zawtórował mu Bill.
            - Jesteście bardzo dowcipni, wszyscy – Matka zmarszczyła brwi, obdarowując srogim spojrzeniem także i Marcusa, którego ta sytuacja też rozbawiła. – Już ja go wykuruję, zostanę parę dni dłużej i zaraz będzie zdrowy.
            Słysząc te słowa śmiech umilkł w jednej chwili i jak na komendę chłopcy krzyknęli przerażeni:
            - Nie!!!
            Nastała cisza i nawet rodzicielka, której do tej pory nie zamykały się usta zamilkła. Stała przez chwilę w bezruchu, z posmutniałą miną.
            Teraz obojgu zrobiło się trochę głupio, że tak wyskoczyli z tym zaprzeczeniem. Fakt, mieli serdecznie dość tej wizyty, ale mogli jakoś się powstrzymać, przecież matka kochała ich, a oni kochali ją i nie chcieli, aby było jej przykro. Na domiar złego jeszcze gotowa była pomyśleć, że jest tu nieproszonym gościem, a przecież wcale tak nie było, po prostu chcieli mieć więcej swobody we własnym domu.
            Marcus widząc zakłopotanie wszystkich, wycofał się do holu przypominając:
            - To pamiętajcie, za trzy godziny. – Wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
            - Mamuś, to nie tak, że chcemy, żebyś wyjechała, ale masz swoje życie, my mamy swoje, damy sobie radę, nie możesz nas niańczyć w nieskończoność, my chętnie wysłuchamy twoich rad, ale Bill wykuruje się sam i dopilnuję go ja – odezwał się skonsternowany Tom, ale kobieta tylko potrząsnęła głową.
            - Jesteśmy spakowani, więc zaraz jedziemy – odparła.
            - Mamo, nie gniewaj się, trochę głupio wyszło, przepraszamy – powiedział Bill, który zupełnie nie wiedział jak wybrnąć z tego nagłego „nie”, jakie im się wyrwało.
            - Nie, macie rację chłopcy, niepotrzebnie tyle czasu tu siedzimy. Ja przy was staję się nadopiekuńcza, ale myślałam, że skoro już tu jestem będzie wam miło, kiedy będę się o was troszczyć.
            - Jest nam miło, mamo! Tylko niektóre sytuacje nas trochę męczą, nie jesteśmy przyzwyczajeni do ciągłej kontroli, jesteśmy od dawna samodzielni – Czarnowłosy objął mamę i przytulił. – Ale śniadanka i obiady były pyszne – zaśmiał się cicho, a rodzicielka także się uśmiechnęła. Nie było przecież takiej sytuacji, której nie mogłaby wybaczyć swoim synom, więc pewnie i tajemnicę jaką skrywali byłaby w stanie jakoś zrozumieć i zaakceptować, ale nie zamierzali wyjawić jej nikomu i nigdy, nawet własnej matce.

8 komentarzy:

  1. Ten rozdział jest chyba jednym z najlepszych. Zaczęło się tak gorąco, a skończyło lekko i zabawnie ;) Nie mogę wyjść z zachwytu nad twoim stylem pisania, naprawdę dostaliśmy tutaj piękny pokaz.

    Ściskam,
    An

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie dziękuję za miłe słowa. Myślę, że przed nami jeszcze wiele zabawnych, gorących, a nawet tragicznych chwil. Mam nadzieję, że nadal będziesz z bohaterami.
      Buziaki ślę i pozdrawiam ;*

      Usuń
  2. Odcinek jak zawsze świetny :).
    Pełen ognia,a jednocześnie zwyczajny, bez żadnych wyłaniających się problemów ;).
    Zawsze czekam z wytęsknieniem na kolejną część, bo Twoje opowiadanie stało się moim ulubionym :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewniam Cię, że i problemy się znajdą, przecież nie ma nikt cały czas sielankowego życia. Będzie się działo!
      Dziękuję za ciepłe słowa, ściskam i pozdrawiam ;*

      Usuń
  3. No powiem ci, ze nikt nie buduje napięcia tak jak ty :P Czytając twoje opowiadania nigdy nie można narzekać na nudę (na całe szczęście! :D) bo jeśli to nie gorący seks to pojawienie się matki na tarasie, problem jak wytłumaczyć ubrudzone i mokre ubrania. Tyle razy ile oni mogli wpaść podczas tego jednego rozdziału... Co prawda, niby uważają ale i tak ciagle istnieje ryzyko. A w końcu pewnie ktoś się dowie. Zastanawiam się tylko czy będzie to ich agent, rodzice czy może ktoś z zespołu, a może ktoś jeszcze inny. :P Bo w to, ze uda im się tę tajemnicę zabrać do grobu to nie wierze :P
    Rozdział mi się bardzo podobał... seks świetny, ale nie zabrakło tez humoru w sytuacji z Markusem czy tez ten żarcik Billa o dzieciach xD A Bill to może faktycznie powinien sobie coś possać na gardło? Hahaha xD
    Dobra... kończę już wywód i jak zwykle życzę ci dużo weny i energii do pisania!
    Buziaczki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty mnie tu tak komplementujesz, a nadal jedynie trzy, czasem cztery czytelniczki zechcą zostawić kilka słów, więc chyba nie jest tak świetnie ;)
      Chłopaki mają szczęście, chociaż są dopiero na początku swojej wspólnej drogi, w takich relacjach, więc kto wie, czy w końcu nie powinie im się noga. To, czy zabiorą tajemnice do grobu, to będzie zależało od tego, kiedy poumierają ;)
      Dziękuję, ściskam, całuję ;*

      Usuń
  4. Tarzanie się na trawie w strugach intensywnego deszczu. Tylko Bill mógł wpaść na taki zaskakujący pomysł. Jest moc! Aż 'zaniemówiłam' z wrażenia. High Level, lubię to! To się razem zabawili :D Czy to już nie przypadkiem skrajna desperacja piekielnego ognia ich miłości? Tego nie wiem, nie oceniam, ale na pewno towarzyszyła temu wysoka adrenalina. Oni tak mocno się pragną, że niedługo opuści ich zdrowy rozsądek i chyba zrobią to w biały dzień na środku ulicy :D oczywiście żartuję :D

    A opisałaś to wszystko tak dokładnie, szczegółowo i wyraźnie, że aż mnie zamroczyło podczas czytania i co więcej wydawało mi się, że ja wcale nie czytam tylko moknę gdzieś tam razem z nimi w strugach tego deszczu.
    Nie wiem dlaczego, ale przy czytaniu tego ich niezwykle namiętnego zbliżenia w deszczu skojarzyły mi się słowa refrenu piosenki Monsoon:
    "Running through the monsoon,
    Beyond the world,
    To the end of time,
    Where the rain won't hurt

    Fighting the storm,
    Into the blue,
    And when I lose myself I think of you,
    Together we'll be running somewhere new

    Through the monsoon.
    Just me and you."

    To chyba dlatego, że kiedy każdy z nich zatraca siebie, to wówczas myśli tylko o tym drugim.

    Brakuje mi słów... Serio.
    Było tam mokro, ale nie tylko.
    Było tam zimno, ale i gorąco.
    Było tam głośno, ale nie tylko.
    Było tam daleko, ale i blisko.

    Żeby już od samego początku odcinka być tak dobrze widocznym i niemalże wyróżniać się jaskrawo spośród ciemnego otoczenia przyciągając uwagę czytelnika to nie lada sztuka. Moją uwagę przykułaś. Mocno. Każdym słowem przyciągasz jak magnes. Twój styl wciąż tylko wabi i wabi wzbudzając zainteresowanie swoją bezsprzeczną atrakcyjnością.
    To, w jaki sposób piszesz to postępowanie wykraczające poza wszelkie przeciętne normy.

    Czy mam się rozpisywać, że Bill się pochorował? Przecież to logiczne po tym jak wytarzał się w tej zimnej, mokrej od deszczu, trawie :D
    Po raz kolejny zachwyciłaś mnie barwnymi dialogami bohaterów :)
    Reakcja ich matki wzbudzała salwy śmiechu, jak i wykąpane w kałuży telefony zresztą też.

    Lecę czytać dalej,
    E.G.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od wściekłości, do szaleńczego i spontanicznego kochania się w strugach deszczu. No nie za bardzo mieli gdzie zaspokoić swoje dzikie żądze, jakie zrodziły się w nich podczas kłótni, podsycane zazdrością i ogromnym pragnieniem tego drugiego. Bill doprowadza Toma do szału, ale i na odwrót. To piorunująca mieszanka. To miłe, że Ci się podobał ten akt.
      Dziękuję serdecznie ;*

      Usuń