Część 17.
Bill po kolejnym akcie leżał uspokajając oddech.
Przekręcając się na bok, wsparł dłonie na klatce piersiowej Toma, a na nich
podbródek i przylegając do jego boku swoim ciałem, wpatrywał się w spokojną,
spełnioną twarz brata.
- Jak długo to trwało, Billy?
- Ale… co? – zapytał cicho
czarnowłosy.
- To, kiedy zacząłeś myśleć o mnie
jak o partnerze, facecie do łóżka.
- Nie wiem… Dobre kilka miesięcy,
może nawet rok? Zawsze byłeś dla mnie kimś więcej niż bratem, ale nie
potrafiłem zdefiniować tego uczucia, podobałeś mi się, ale nie dopuszczałem do
swojej świadomości, że w ten inny sposób, dopiero kiedy w tamtym wywiadzie
zapytali nas, czy wiemy, co to jest twincest, pamiętasz?
Tom popatrzył na niego marszcząc
brwi, poszukiwał w pamięci tamtego zdarzenia, ale zupełnie nie mógł sobie
przypomnieć. Widać na nim nie zrobiło to wtedy żadnego wrażenia, a już z
pewnością nie zapamiętał tego w sposób, w jaki zrobił to brat. Pokręcił
przecząco głową.
- Nie pamiętam takiego wywiadu.
- A ja pamiętam, bo wtedy znalazłem
to słowo w internecie, a idąc w ślad za nim wszystkie te fotomontaże i teksty o
nas, jakie znalazłeś w moim komputerze.
- I tak po prostu, od razu ten
pomysł ci się spodobał?
- Można powiedzieć, że tak, a wiesz
dlaczego?
- Dlaczego?
- Bo nie poczułem zniesmaczenia, bo
już po przeczytaniu definicji tego słowa poczułem dreszcz i zadałem sobie
pytanie, czy to mogłoby zaistnieć, od razu odpowiadając sobie samemu, że tak, a
wręcz, że bardzo bym tego chciał - Bill uśmiechnął się do wspomnień, jak bardzo
wtedy wydawało mu się to nierealne i niemożliwe do spełnienia.
- Tak długo się z tym męczyłeś… -
Tom odgarnął mu z czoła wilgotne kosmyki włosów.
- Ty wtedy miałeś w łóżku ciągle
jakąś dziewczynę, jak mogłem tak po prostu powiedzieć ci, że chętnie zająłbym
jej miejsce? Przecież byś mnie wyśmiał, nazwał jakimś zboczonym.
- Fakt… - Tom uniósł się, sięgając
do nocnej szafki po papierosy i częstując Billa, odpalił obojgu. Wiedział, że
wtedy nie przyjąłby tego ze spokojem, z pewnością nim dotarłyby do jego
świadomości własne uczucia względem brata, bardzo by się jego wyznania
przestraszył. Z pewnością o wiele lepiej się stało, że najpierw zobaczył to
wszystko będąc niepewnym jego uczuć, a dopiero potem sam pojął, że pragnie go
dokładnie w ten sam sposób.
- A ja byłem taki zazdrosny,
Tommy...
- O te wszystkie nic nie znaczące
panny?
- O wszystkie, bo bałem się, że
któraś usidli cię na amen i nawet nigdy nie dostanę szansy, aby wyznać ci jak
bardzo cię kocham.
Tom zaśmiał się cicho siadając,
sięgnął po popielniczkę.
- Żadna laska, która daje dupy
nieznajomemu facetowi tylko dlatego, że jest gwiazdą, nie zdołałaby mnie
usidlić głupolu. To były zwykłe szmaty, a ja tylko chciałem spuścić z krzyża,
jak każdy, zdrowy facet. Lepsze to, niż ręka.
Teraz zaśmiał się także i Bill.
- A pamiętasz tę Lili, która była
taka głośna, aż Gustav nie mógł zasnąć?
- No coś tam było, chyba mam jeszcze
jej numer gdzieś w telefonie.
- Nie, już dawno go nie masz! –
Wyszczerzył się czarnowłosy.
- Osz ty mała gnido! Skasowałeś go
podstępnie! – śmiał się bliźniak, dając mu lekkiego kuksańca w bok. Bill chyba
faktycznie musiał się wtedy poczuć mocno zagrożony, chociaż przecież jeszcze
nawet nie było mowy o tym, że coś takiego mogłoby ich połączyć, ale tak bardzo
bał się utraty Toma.
- Powiedziałeś, że spodobała ci się
i wziąłeś jej numer, a ty nigdy nie brałeś telefonów od przygodnie poznanych
panienek. Przestraszyłem się, że może połączyć was coś więcej.
Tom pobłażliwie pokręcił głową.
Naiwność Billa w tym temacie była urocza i dopiero teraz przypomniał sobie ten
dzień, kiedy wręcz manifestował swoją zazdrość, a on zrzucił to na karb faktu,
że przez tę głośnią panienkę brat się nie wyspał.
- Wziąłem jej numer na wypadek,
gdybyśmy kiedyś znów tam byli, a ja byłbym w potrzebie. Lepsza znajoma laska
niż ktokolwiek inny.
- Ale teraz już nie będziesz w
potrzebie… - Czarnowłosy wymruczał zmysłowym tonem wpatrując się w profil
brata. Nikt nie odcinał mu tlenu, a mimo to w tej chwili miał nieodparte
wrażenie, że Tom nie oddycha, popędził mu więc na ratunek kolejnym muśnięciem
warg nasycając go dawką życiodajnej pieszczoty. Całowali się czule dobrych
kilka minut, czując posmak przed chwilą wypalonych papierosów.
- Teraz nie dopuścisz, abym był w
potrzebie… Będę nieustannie nasycony, choć wiecznie ciebie spragniony. –
szepnął Tom.
- Dajesz mi wszystko, czego
potrzebuję.
- Więc już nie będziesz potrzebował
Andreasa, hmm?
Bill, którego głowa spoczywała na
torsie brata, teraz uniósł ją i uważnie spojrzał mu w oczy.
- Znowu? Coś bardzo cię ten Andreas
martwi, co? Nie bój się, nie zamierzam do niego wrócić, a tym bardziej teraz,
kiedy mam ciebie. Gdybym chciał, zrobiłbym to wtedy, kiedy się z nim
pieprzyłem, bo miał taką nadzieję. Zresztą mówiłem ci.
- Tak, wiem. Seks był wtedy chyba
udany, co?
- Owszem, nie narzekałem na niego,
za to na ciebie owszem.
- A co ja miałem z tym wszystkim
wspólnego? – Tom uniósł do góry lewą brew.
- Nie obchodziło cię nawet co się ze
mną dzieje.
- Bo wiedziałem co się dzieje.
- Wiedziałeś z kim wyszedłem, ale
nie miałeś pojęcia dokąd.
- Billy, ja wiedziałem dokąd i
wiedziałem co z nim robisz. - westchnął szatyn.
- Co wiedziałeś? Niby skąd?
- Muszę ci coś powiedzieć…
- Co? – Czarnowłosy szczerze
zaniepokoił się.
- Ja wtedy poszedłem do twojego
pokoju zobaczyć, czy dotarłeś bezpiecznie. Miałem dzwonić, pukać i nie wiem co
podkusiło mnie, żeby nacisnąć klamkę.
- I co? Otworzyłeś drzwi, słyszałeś
coś?
- Gorzej… - jęknął Tom, ale Bill
tylko uśmiechnął się pod nosem. Dobrze wiedział, jak wtedy odleciał z Andresem
i jeśli cokolwiek z tego zobaczył Tom… Odchrząknął.
- Podglądałeś nas?
- Tak i to dosyć długo. Przepraszam,
sam nie wiem dlaczego stałem jak wryty w tym małym, ciemnym korytarzu i gapiłem
się jak jakiś zbok przez szparę jaką zostawiliście nie domykając drzwi
sypialni.
Bill opadł na plecy wtapiając się w
chłodną pościel, zaczął się cicho śmiać. Sam nie wiedział dlaczego, ale wcale
nie był na Toma zły. Może to, co wówczas zobaczył wpłynęło na niego tak silnie,
że sam zechciał nabyć podobnych doświadczeń?
- No to popatrzyłeś sobie… -
mruknął, po chwili unosząc głowę. – I dlatego wtedy całą noc nie spałeś?
Tom tylko potaknął niemo ruchem
głowy, już nic nie mówiąc. Tego, że potem onanizował się pod prysznicem
rozpamiętując widziane obrazy, nie zamierzał mu wyjawić.
- Tommy… straszny z ciebie
zboczeniec. – wymruczał czarnowłosy, który podciągnął się do góry i delikatnie
przygryzł jeden z sutków brata, a czując jak ten zadrżał, znów zaczął go coraz
intensywniej pieścić.
- Ze mną, nie… - Zamilkł na chwilę,
z trudem łapiąc powietrze pod wpływem pieszczoty brata.
- Co z tobą nie? – Bill przerwał na
chwilę, unosząc głowę.
- Ze mną nie byłeś taki… taki
wyuzdany. - dokończył.
- A to źle? Ja nie miałem pojęcia,
że byś tego chciał, Tommy… Poza tym kocham cię, a Andreas… No sam wiesz.
Tom uniósł się na łokciach i
przewrócił Billa na plecy, zawisając nad nim wsparty na przedramionach,
przyglądał się przez chwilę jego pięknej twarzy. Mleczna cera, czarne kosmyki i
te czerwone usta… Oczy, niczym dwie gwiazdy wpatrujące się w niego. Był taki
piękny…
Delikatnie dotknął jego policzka i
miękko pogładził kciukiem dolną wargę.
- Tej nocy było cudownie, właśnie
tak, jak sobie to wyobrażałem, ale chcę z tobą posmakować wszystkiego, Billy,
każdej formy oddania, zaspokojenia, chcę, żebyś był taki dziki, chcę to przeżyć
na każdy, możliwy sposób. Jedyne na co ci nie pozwolę, to żebyś mi wsadził.
- Nie mam zamiaru ci wsadzić Tommy –
zachichotał cicho Bill. Zawsze wiedział, że nawet jeśli między nimi do czegoś
dojdzie, on zawsze będzie pasywem. Tom by nigdy się nie zgodził oddać mu swojego
tyłka, tak, jak spełniał jego zachcianki Andreas, chociaż to nie zdarzało się
często, bo Bill wolał dawać, jednak bywały i takie chwile, kiedy chciał brać.
- Ja już i tak przekroczyłem każdą,
swoją granicę przyzwoitości. Nie dość, że stałem się gejem, to jeszcze robię to
z własnym bratem, Sodoma i Gomora… - jęknął Tom. Mimo całej tej miłości, jaką
czuł do bliźniaka, mimo ogromu przyjemności i szczęścia, wciąż gdzieś tam w
głębi duszy paliły go wyrzuty sumienia. Czy w ogóle powinien je mieć? Przecież
nie robił ani jemu, ani sobie krzywdy, nie robił jej nikomu. Obaj pragnęli
siebie, kochali się nieco inaczej, niż rodzeństwo i byli ze sobą bardzo
szczęśliwi, czy liczyć się miało coś ponad to? Co mogły ich obchodzić jakieś
pieprzone zasady? I kto w ogóle je ustalił? Dlaczego to, co ich połączyło,
nazywano czymś grzesznym, niemoralnym i obrzydliwym? Przecież dla nich to było
coś cudownego, wzajemna, spełniona miłość, taka, o jakiej marzy ludzkość, a
jaka nie jest dana wszystkim istotom na tej ziemi. Czy nie lepiej kochać
własnego brata miłością w pełni odwzajemnioną, niż umierać przez złamane serce
do kogoś, kto nie czuje tego samego?
Pieprzyć
zasady i kanony, pieprzyć kazirodztwo! Pragnęli siebie, kochali się, i to teraz
było najważniejsze.
***
Tego
wieczoru nie wyszliśmy nigdzie. Spędziliśmy go w naszym domku, wyjadając z
lodówki wszystkie owoce i co tam jeszcze w niej zostało. Nawet nie
zadzwoniliśmy, żeby coś zamówić do jedzenia. Nie mieliśmy ochoty, aby
ktokolwiek burzył wtedy nasze szczęście. Chodziliśmy nago kusząc się wzajemnie,
prowokowaliśmy i dotykaliśmy niby przypadkiem i przelotnie, aby zaraz dopaść
się w najdziwniejszym miejscu i kochać namiętnie, albo pieprzyć dziko jak
zwierzęta. Nad ranem, kiedy pierwsze promienie słońca zaczynały wdzierać się
przez jedno z okien w salonie, leżąc na kanapie w swoich objęciach poczuliśmy
wszechogarniające zmęczenie. Wtedy zgodnie stwierdziliśmy, że pora na sen.
***
- Zdajesz sobie sprawę, że od
jakichś dwunastu godzin, nie robimy praktycznie nic innego, a na dodatek
wszędzie, tylko nie w łóżku? – zauważył Tom, przekręcając się na bok.
- Nieprawda. Zaraz po prysznicu,
drugi raz dzisiaj, a właściwie wczoraj, zerżnąłeś mnie w łóżku – wymruczał
Bill, kładąc się na brzuchu z rękoma pod poduszką, na której próbował wygodnie
ułożyć głowę.
- Tak, pierwszy raz tak, ale potem
już nie.
- Nie mów, że nie podobało ci się na
szafce w kuchni, na kanapie, pod ścianą, na podłodze, w basenie i gdzie
jeszcze?
- Na stole.
- No właśnie, na stole. – Bill już
ledwie wypowiadał słowa, był zmęczony i senny, miał zamknięte oczy i policzek
rozpłaszczony na poduszce, przez co także odrobinę deformowały mu się usta i
nie mógł mówić wyraźnie. Tom także czuł zmęczenie, ale nie był jeszcze aż tak
bardzo śpiący. Wodził wzrokiem po ciele brata, który leżąc na brzuchu miał
lekko zgiętą nogę, przez co jeszcze lepiej eksponował jędrne pośladki,
przykryte jedynie cienką tkaniną. Wyciągnął dłoń i chwycił dwoma palcami jej
skrawek, ściągając ją z Billa i tym samym obnażając go. Ten, czując to, karcąco
wymamrotał jego imię.
- Tommy…
- Hmmm…?
- Jeśli masz chęć znów mnie
przelecieć, to chcę zakomunikować ci, że moja dupa potrzebuje chociaż kilku
godzin snu.
Tom zaśmiał się cicho i pochylając
nad bliźniakiem, czule musnął jego skroń.
- Rozkochałeś mnie, a teraz każesz
mi spać, no ale dobrze… Chyba sam też muszę zregenerować siły. – mówiąc to,
zaciągnął na brata nakrycie i sam zakopując się pod cienki materiał, przyłożył
głowę do poduszki, dość szybko zasypiając.
***
Telefon dzwonił chyba już od pięciu
minut, ale on nie mógł otworzyć oczu. Po ostrej imprezie, suto zakrapianej
alkoholem i nie tylko, nawet po niemal całym, przespanym dniu nie miał ochoty
wstawać. Miał dopiero dwadzieścia lat, a już osiągnął tak wiele. Teraz śmiało
mógł przyznać przed samym sobą, że warto było poświęcać każdą wolną chwilę
swojej pasji, którą już jako dziecko, miał Bastien von Kreuzberg. W swoim
arystokratycznym domu dusił się, a natura zbuntowanego nastolatka z trudnym
charakterem, jaki niewątpliwie miał ten chłopak, kłóciła się z wciąż
podnoszonymi poprzeczkami przez wymagającego ojca, który nie podzielał jego
zamiłowania do - jak to określił - zabawy w „mieszanie muzyki”. Według dobrze
sytuowanego, wysoko postawionego w hierarchii arystokracji mężczyzny, jego syn
powinien zdobyć jak najlepsze wykształcenie na prestiżowej uczelni i zostać
wziętym prawnikiem, bądź przedsiębiorcą, aby stać się jego godnym następcą.
Gdyby chłopak podzielał ambicje ojca i spełnił jego wymagania, miałby taki
start w życiu o jakim niejeden może tylko pomarzyć. Jednak on niczego takiego
nie chciał. Nie zamierzał zostać ani prawnikiem, ani jego spadkobiercą, ani
niczym innym, czego chciał ojciec. On pragnął wolności, pragnął robić to, co
kocha, a ponad to bogactwo, jakie w zamian za spełnienie ambicji ojca oferował
mu on sam, ukochał tworzenie muzyki i tej pasji oddał się bez reszty. Jego
niewątpliwy talent i fascynacja syntetycznymi dźwiękami, stały się szybko
dobraną parą. Już w wieku szesnastu lat stworzył pierwsze kompozycje, które
zaczęły stopniowo podbijać listy klubowych przebojów, co dało mu pierwszą,
samodzielnie zarobioną kasę, dzięki której zaraz po ukończeniu szkoły średniej
mógł wyprowadzić się z rodzinnego domu. Niemal przeklęty przez własnego ojca,
który na odchodne wykrzyczał mu, że zawsze będzie się go wstydził, zamieszkał
we własnym, niezbyt wielkim mieszkaniu, gdzie w jednym pokoju, a właściwie
swojej sypialni stworzył nagraniowe studio. Dziś miał własny, niewielki dom i
mógł śmiało powiedzieć, że kariera stoi przed nim otworem. Tworzył coraz lepsze
remiksy, a także zupełnie własne, autorskie kompozycje, a propozycje współpracy
zaczynały napływać zewsząd.
- Ja pierdolę… - mruknął chłopak pod
nosem, sięgając w końcu po wciąż dzwoniący telefon. Musiał być to ktoś, kto
niewątpliwie bardzo dobrze go znał i wiedział, że po imprezie nie odbiera
telefonów od razu, dlatego też dzwonił do skutku. Spojrzał na wyświetlacz i
wywrócił oczami, odbierając połączenie. – Peter… Ja wciąż ledwie żyję. –
jęknął.
- Nie imprezuj tyle, bo niedługo nie
będzie z ciebie co zbierać i twój talent trafi szlag. – odezwał się agent
chłopaka.
- Spokojna twoja głowa, poradzę
sobie. Bardziej masz ból dupy o to, że byś na mnie nie zarobił – zaśmiał się
cicho blondyn, przeczesując palcami zmierzwioną, jasną czuprynę.
- Dobra, dobra, ty już nie
filozofuj.
- I tylko po to budzisz mnie w
środku dnia?
- No właśnie, w środku dnia. Chyba
już wystarczająco się wyspałeś, co? Jest nowa propozycja.
- Jaka? – ożywił się Bastien,
siadając na łóżku.
- Jest oferta od menagementu Tokio
Hotel.
- Co? Serio? – zapytał z
niedowierzaniem chłopak i od razu, jak grom z jasnego nieba uderzyło w niego to
nazwisko; Kaulitz… Bill Kaulitz. Wstał z łóżka, czując przyspieszone tętno.
Spotkali się już, jakieś pół roku temu na jednej z imprez po kolejnej,
muzycznej gali. Bastien był tam gościem, przedstawiono ich sobie i zamienili
wówczas kilka zdań, a potem zniknęli sobie z pola widzenia, ale niebieskooki
blondyn długo pamiętał to spojrzenie ciemnych oczu w kształcie dużych migdałów,
okolonych przez długie, wytuszowane rzęsy. O ile z daleka, czy na ekranie
telewizora ekscentryczny, czarnowłosy chłopak prezentował się wyjątkowo
interesująco, to spotkanie twarzą w
twarz wywarło na nim niesamowite wrażenie. Z bliska po prostu wyglądał
zjawiskowo, był wysoki, szczupły i piękny, z alabastrową cerą niczym
porcelanowa lalka. Bastien od zawsze gustował w tym typie męskiej urody, lecz
mimo dość rozległych kontaktów takich chłopców spotykał rzadko, może też i
dlatego tak szczególnie mocno to właśnie Bill utkwił w jego pamięci. Wówczas
jednak nie sądził, że kiedyś nadarzy się okazja współpracy i idącego za tym
bliższego poznania. On tworzył zupełnie inny rodzaj muzyki niż Tokio Hotel,
choć przeszło mu przez myśl tego wieczoru, że może kiedyś, za jakiś czas
zaprosi wokalistę do wspólnego nagrania. I właśnie teraz, prędzej niż by się
spodziewał okazja nadarzyła się sama.
- Serio, serio – odezwał się
menager. – Jak tylko chłopcy wrócą z wakacji, spotkamy się, aby dogadać
szczegóły. Póki co, wstępnie jest mowa o zremiksowaniu ich kilku kawałków na
epkę.
- Nie wierzę, że chcą wejść w to
brzmienie – mruknął wyrwany z zamyślenia Bastien. – Przecież oni tworzą coś
zupełnie innego.
- A jednak chcą, jak widzisz. Wymogi
muzycznego rynku ich dopadły, albo chłopakom zmienia się gust – zaśmiał się
Peter.
Kiedy młody muzyk zakończył rozmowę
i ułożył opuszkę palca na czerwonej słuchawce, na jego twarzy pojawił się
uśmiech. Wszystko wskazywało na to, że niebawem droga zawodowa uroczego
blondyna skrzyżuje się z drogą pełnego uroku, czarnowłosego chłopca.