Część 88.
Od
chwili, kiedy Laura wyszła do fryzjera, Tom już się z nią nie widział i miał
zobaczyć dopiero w kościele. Do ślubu zostały niespełna dwie godziny, a on
wciąż siedział na balkonie, z telefonem w ręku, wpatrując się co chwilę w jego
ekran. Bill nie oddzwaniał i z pewnością już tego nie zrobi. Teraz, analizując
swoje idiotyczne zachowanie wcale mu się nie dziwił. Był taki głupi zostawiając
go w tamtym apartamencie… Wciąż w to nie wierzył, że tak postąpił. Odtrącając
go, jednocześnie odebrał sobie szansę na szczęście, a w zamian za to, będzie
dusił się w jakimś małżeństwie, którego przecież tak naprawdę wcale nie chciał,
a jednak mimo to wciąż miał zamiar wziąć ten ślub, oczywiście pod warunkiem, że
Bill się nie odezwie. Teraz właściwie robił to już tylko dla matki, bo skoro
zawalił wszystko w kontaktach z czarnowłosym, to chociaż niech ona będzie
szczęśliwa, niech ma choć jednego syna, który będzie żył normalnie i da jej
kiedyś wnuki.
Palił
kolejnego papierosa, kiedy do apartamentu wparował Franz, krzycząc już od progu:
–
Gdzie jest nasz pan młody?! – I zaraz wyłonił się zza balkonowych drzwi. – A ty
co tak tu siedzisz? Trzeba się szykować!
Tom,
który wciąż tkwił na sofie, uniósł teraz na niego swoje smutne spojrzenie.
–
Zdążę.
–
Czyżby dopadły cię jakieś wątpliwości? A właśnie! Właściwie to gdzie się zmyłeś
wczoraj? – zapytał, siadając obok.
–
Miałem kilka spraw do wyjaśnienia z bratem, przepraszam, mam nadzieję, że
dobrze bawiliście się beze mnie.
–
Z początku pytali gdzie jesteś, musiałem cię usprawiedliwiać i mówić, że
niedługo wrócisz, ale jak się popili, to już nawet nikt nie zauważył, że wciąż
cię nie ma – zaśmiał się przyjaciel. – I co? Pogodziliście się? – zapytał.
–
I tak i nie, ale to skomplikowane – odpowiedział wymijająco.
–
Tak mało zawsze o nim mówiłeś, teraz też nie powiesz o co wam poszło, że tyle
nie gadaliście?
–
Nie ma sensu tego roztrząsać, było minęło – sapnął i dodał zrezygnowanym tonem.
– Pora się szykować.
***
Chłodny
prysznic trochę go orzeźwił, ale wciąż z braku wystarczającej dawki snu czuł
zmęczenie fizyczne. Na jego psychiczne samopoczucie sen nie miał żadnego wpływu
i choćby przespał cały dzień, to i tak nie poczułby się lepiej.
Oparł
dłonie na umywalce i spojrzał w swoje odbicie w lustrze, w którym zobaczył
twarz naznaczoną piętnem cierpienia i bólu. Tego ranka umarła w nim nadzieja,
jakiej okruchy wciąż nosił w swoim sercu i choć dotąd przekonywał sam siebie,
że na nic już nie liczy, tak teraz zrozumiał jak bardzo się oszukiwał. Odkąd
odszedł Tom, nadzieja z dnia na dzień stawała się coraz mniejsza, ale wciąż w
nim żyła i wciąż wierzył, że kiedyś wszystko się zmieni, że go odzyska i znów
będą razem.
Westchnął
ciężko i sięgnął po ręcznik, wytarł twarz, ciało i włosy. Sięgnął po suszarkę i
szczotkę, aby ułożyć dłuższe włosy na czubku, w końcu chciał dobrze wyglądać na
tym weselu. W innej sytuacji może zszedłby na dół do fryzjera, ale pewnie tam
trzeba było się wcześniej umówić, a on wtedy nie miał do tego głowy. Układając
sobie fryzurę, na nowo zatonął w myślach o Tomie. Gdyby jakieś dwa lata temu,
ktoś mu powiedział, że tak potoczy się ich życie, nie uwierzyłby. Sięgnął
pamięcią do tych chwil, kiedy jeszcze byli na tamtym urlopie i zadręczając się,
wspominał pierwszy pocałunek, dotyk i zbliżenie. Przymknął oczy, kiedy nawinął
kosmyki włosów na szczotkę i skierował na nie strumień ciepłego powietrza,
jednocześnie wspominając pieszczotę
promieni słońca i dłoni Toma z tamtych dni. Wtedy było tak pięknie i beztrosko.
Dreszcz pokrył jego ciało, kiedy przypominał sobie chwilę, gdy przysięgali
sobie wierność:
„– Po co nam jakieś przysięgi Billy, ja cię
nie zdradzę.
–
Przysięgnij… Tak, jak ja przysięgam tobie.
– Jesteś tego pewien? Przysięgam…
Nigdy cię nie zdradzę.
– Ja też ci to przysięgam, Tommy.”
A
jednak zrobił to pierwszy, zdradził mimo, że sam zainicjował taką rozmowę.
Wtedy był tak pewien, że nigdy tego nie zrobi, a potem… Potem pojawił się
Bastien i…
Odłożył
suszarkę i szczotkę, sięgnął po grzebień i lekko natapirował włosy, po czym
ułożył. Patrzył w swoje oczy jednocześnie czując do samego siebie pogardę i
niechęć. Gdyby nie jego zapędy, chęć flirtu i pławienia się w komplementach,
może wciąż byliby szczęśliwi razem. Tamte dni były najpiękniejsze, byli
zupełnie sami, oddani sobie, kochali się niemal nieustannie, czerpiąc pełnymi
garściami tę swobodę. Nikt wtedy nie burzył tych chwil w których chłonęli się
wzajemnie, nikt nie przeszkadzał mówić i wsłuchiwać się w słowa tego drugiego,
wpatrywać się w uśmiech na ustach, który oznaczał największe szczęście.
Sięgnął
po lakier i spryskał nim już gotową fryzurę.
–
Wiesz, że cię kocham i nigdy nie przestanę… – szepnął, patrząc w swoje odbicie
w lustrze, ale te słowa były skierowane do innego człowieka, który teraz nie
mógł ich usłyszeć.
***
Stał
przed lustrem i zakładał białą koszulę, z wolna zapinając jej guziki przyglądał
się swojemu odbiciu i miał ochotę napluć sobie w twarz. Widział kłamliwego i
słabego, małego i nic nie wartego człowieczka, który oszukując wszystkich
wokoło, najbardziej oszukał samego siebie. Odtrącił miłość swojego życia, a
kiedy oprzytomniał i chciał wszystko naprawić, okazało się, że jest już za
późno. Zaprzepaścił swoją szansę kilka godzin temu, drwiąc z samego siebie.
Wciąż o nim myślał, wykonując każdą czynność, jaka teraz już prowadziła go na
dno piekła. Przypominał sobie najlepsze chwile w swoim życiu, jakie teraz już
pozostały tylko wspomnieniem. Drżał wciąż czując na sobie dotyk jego ust i
dłoni, ciepło ciała przy swoim boku. Teraz najbardziej pragnął wsłuchiwać się w
jego słowa, ale na to już było za późno. Tylko on jeden na całym świecie tak
mocno na niego działał. I dlaczego właśnie on...? Czemu to dźwięk jego głosu
rozpalał każdy zmysł, a dotyk wzniecał w nim pożar? I tylko on jeden, jedyny
mógł go ugasić. Gdyby wiedział jak bardzo znów go pragnął, jak chciał, żeby
pieścił całe ciało, pokrywał je aksamitem pocałunków i atłasem dłoni. Przymknął
na chwilę powieki, aby zwizualizować pod nimi wspomnienie, gdy Bill na niego
patrzył. Znał doskonale to spojrzenie, wyraz jego twarzy, kiedy właśnie w ten
sposób spoglądał w jego oczy, i kiedy uśmiech malował mu na ustach bezgraniczne
szczęście.
„– Kocham Cię... – szeptał mu do ucha, układając
głowę na ramieniu i kołysali się obaj w rytmie jakiejś tylko dla nich
słyszalnej muzyki. Muzyki ich serc. Czułość przelewała się przez ich ciała,
mieli jej dla siebie taki ogrom, że mogliby obdarować nią niejedną z par.”
–
Masz spinki, pomóc ci zapiąć? – wyrwał go z letargu głos Franza, a wtedy
spojrzał na niego nieprzytomnie.
–
Co?
–
No pytam, czy pomóc ci zapiąć spinki u rękawów.
–
Tak, poproszę – odpowiedział beznamiętnie Tom.
***
Bastien
doskonale widział, co dzieje się z Billem, dlatego nie zadawał żadnych pytań,
ani z niczym nie naciskał. Bez słowa patrzył, jak się ubiera, spoglądając w
duże lustro przy wyjściu. Był zupełnie nieobecny, pogrążony we własnych myślach
i wiedział, że kiedy wrócą do Berlina szybko się z tego nie obudzi i znów
będzie potrzebował dużo czasu, aby żyć swoim poprzednim życiem. Był pewien, że
jeśli tylko tak się stanie, to przetrwa wszystko razem z nim, pomagając mu
najlepiej, jak tylko będzie potrafił i zrobi wszystko, aby w końcu wybudził się
z tego koszmarnego snu, by zapomniał i zaczął żyć na nowo, już na zawsze u jego
boku. Nie chciał nawet wiedzieć co się stało tej nocy i gdyby nawet Bill chciał
mu opowiedzieć o wszystkim, to poprosiłby go, aby zostawił wszystko dla siebie.
Już przełknął tę gorzką pigułkę i nie chciał sprawiać sobie dodatkowego bólu.
Na szczęście jednak, czarnowłosy nie był skory do zwierzeń, właściwie prawie
wcale się nie odzywał, melancholijny i smutny ubierał się w ciszy, jakby
szykował się na jakiś pogrzeb, a nie na ślub. Ale tak naprawdę ta uroczystość
dla niego samego, wcale nie miała być niczym przyjemnym i Bastien doskonale
zdawał sobie z tego sprawę. Sam także się przygotowywał zakładając właśnie
garnitur, ale kątem oka obserwował każdy ruch ukochanego, który zawsze tak
pełen energii, teraz każdą czynność wykonywał jakby w zwolnionym tempie.
Widział, jak drżały mu dłonie, kiedy nieudolnie próbował poprawić wiązanie
krawata, jak zdenerwowanie zaczynało ogarniać całe jego ciało, aż siarczyście
zaklął pod nosem. Dopiero wtedy podszedł do niego, zwracając się łagodnym tonem
głosu:
–
Daj, pomogę ci.
Bill
ze zrezygnowaniem opuścił dłonie, poddając się. Na jego twarzy bólem wymalowana
była miniona noc, nie wyglądał dobrze. Bastien poprawił wiązanie i odwinął
kołnierzyk koszuli.
–
Wiem, że czujesz się fatalnie, ale jakoś to przetrwasz, obaj przetrwamy –
powiedział cicho, patrząc w najpiękniejsze, ale bardzo smutne oczy, a potem
ułożył usta na jego czole. Było bardzo ciepłe i nawet przemknęło mu przez myśl,
czy nie ma przypadkiem gorączki. Nie miał pojęcia, jak niewiele brakowało, aby
Bill się zwyczajnie rozpłakał, kiedy wtulił policzek w jego ramię. Blondyn
objął go i po prostu przytulił. Wiedział,
że potrzebuje teraz bliskości drugiego człowieka. To takie ludzkie, kiedy serce
rozsypało się na milion kawałków i nawet nie było czasu, aby zacząć je sklejać.
Musiał jakoś przez to przejść i miał świadomość, że najgorsze przed nim. Ta
cała ceremonia będzie najcięższą próbą i jeśli ją zniesie, to już nic nie
będzie w stanie go zranić.
–
Już czas… – powiedział Bastien. – Dasz radę?
–
Tak, możemy iść – odpowiedział Bill i wzdychając głęboko, spojrzał na zegarek,
który kiedyś dostał od Toma. Teraz ranił go swoim złotem, jak każde
wspomnienie.
Wyszli z apartamentu i skierowali
się w stronę windy, po czym zjechali na dół.
–
Idziemy na pieszo? – zapytał blondyn.
–
Tak, to blisko. Byłem tam z matką wczoraj po południu na spacerze. –
Faktycznie, pierwszy raz pod ten kościół zaprowadziła go mama, ale drugi raz
poszedł tam sam, dzisiejszego ranka. O tym już Baronowi nie wspomniał.
Nie
byli jedynymi, którzy zmierzali w tym samym kierunku, przecież nieubłaganie
zbliżała się godzina rozpoczęcia ceremonii, która jednocześnie miała się stać
godziną totalnej klęski Billa. Pod kościołem stały już grupy zaproszonych
gości, wśród których dostrzegł matkę z ojcem. Podeszli do nich witając się, a
Bill ucałował rodzicielkę.
–
Źle wyglądasz synku – popatrzyła na niego z troską, a kiedy jej wzrok
powędrował na Bastiena, ten natychmiast uciekł swoim spojrzeniem. Obaj byli
przygaszeni, nie wyglądali na szczęśliwych. Billa rozumiała, ale Bastien chyba
powinien być zadowolony z tego, że Tom się żeni, a jednak w jego zachowaniu
wyczuła jakiś niepokój. Był spięty i dziwnie zakłopotany, nie miała pojęcia co
mogło się stać, bo od wczorajszego popołudnia nie widziała się z Billem.
Wiedziała, że wszyscy prócz Bastiena mieli być na wieczorze kawalerskim u Toma,
ale nie znała jego przebiegu, bo nie widziała się także z drugim synem. Zresztą
gdyby nawet się widziała, to wątpiła szczerze, czy czegoś by się od niego
dowiedziała.
–
Dzień dobry – usłyszeli znajomy głos. Właśnie pojawił się Georg ze swoją
dziewczyną i Bill mógł odetchnąć z ulgą, że nie będzie musiał odpowiadać na
pytania matki, jakich w końcu się spodziewał. Kiedy wszyscy się przywitali,
czarnowłosy zapytał:
–
Czekamy na młodych?
–
Na pannę młodą, bo Tom jest już w kościele.
Na
te słowa matki, Bill poczuł na całym ciele gorący dreszcz, aż lekko poluzował
swój krawat. Wiedział, że za chwilę trzeba będzie tam wejść i znów poczuł
strach. Idąc tu z Bastienem czuł się wciąż zbyt słaby, aby stawić czoła temu
wyzwaniu. Może jednak lepiej byłoby stąd wyjechać, nim to wszystko się zacznie?
Bał się tej chwili, bał się samego siebie i swojej niespodziewanej reakcji na
widok Toma, stojącego przy ołtarzu w oczekiwaniu na narzeczoną, w oczekiwaniu
na wybawienie od niego, który przecież kochał go tak mocno, że gotów był
poświęcić wszystko dla tej miłości. Tylko, że ta miłość właśnie od niego
uciekła, a to, co miało się wydarzyć, było tej ucieczki konsekwencją. Pobladł,
co nie uszło uwadze rodzicielki.
–
Bill, dobrze się czujesz? – zapytała i w tej samej chwili spoczął na nim wzrok
Georga i Bastiena. Obydwaj mogli się tylko domyślać co stało się tej nocy, ale
tak naprawdę niczego nie byli stuprocentowo pewni, właściwie mogło wydarzyć się
wszystko, ale skoro się tutaj znaleźli, nie stało się to, czego najbardziej się
obawiali. Bastien wiedział nieco więcej, bo naoczny dowód w postaci stanu
łóżka, jaki zastał po przyjeździe, mógł świadczyć o jednym. Georg natomiast
wciąż zastanawiał się, czy stało się to, czego właściwie pewność miał
blondyn.
–
Wszystko w porządku, mamo – odpowiedział Bill cichym głosem, ale wszyscy,
którzy teraz go obserwowali wiedzieli, że nic nie jest w porządku, a już na
pewno nie jego emocjonalny stan.
–
Bill, pozwól na chwilę – zwrócił się do niego Georg i odeszli kilka kroków na
stronę. – Co się dzieje? Gdzie byliście w nocy? – zapytał go ściszając głos, bo
wciąż nie miał o niczym pojęcia.
–
Przekonywałem go, że źle robi, ale jak sam widzisz, nie udało mi się – Bill
uśmiechnął się drwiąco.
–
Poszliście do łóżka? – szeptem zapytał kumpel unosząc do góry brwi, a on tylko
skinął głową. – No wiedziałem, kurwa, wiedziałem…
–
Ja go kocham, on kocha mnie, ale wybrał inne życie – odpowiedział cicho,
łamiącym głosem, Bill. – Poszliśmy do łóżka, a potem powiedział mi, że chciał
się tylko ze mną pożegnać, a ja głupi myślałem, że będziemy razem, że dam radę
go od tego wszystkiego odwieść. – Był bliski płaczu i z trudem się kontrolował,
a ostatnie słowa wypowiedział na tyle głośno, że usłyszała je matka i Bastien,
którzy odwrócili się. Wtedy zobaczył smutne spojrzenie niebieskich oczu swojego
chłopaka i coś ścisnęło go za serce. Było mu go żal, bo przecież on nic nie
zawinił, a wciąż dostawał kolejne dawki cierpienia. Może przyjdzie czas, że mu
to wszystko wynagrodzi, ale najpierw sam będzie musiał się uporać ze swoim
bólem, a na to z pewnością będzie potrzebował sporo czasu. Teraz najważniejsze
było, żeby jakoś to wszystko przetrwać, przeżyć ten ślub, a potem schlać się na
tym weselu do nieprzytomności. No właśnie, tylko jak to zrobić? Jak przeżyć
chwilę, kiedy Tom będzie ślubował tej dziewczynie miłość i wierność, i co tam
jeszcze było? Aha, i uczciwość małżeńską. Swoją drogą, czy on dotrzyma danej na
tym ślubie przysięgi? Może będzie to prawdopodobne, ale tylko w przypadku,
kiedy Bill zniknie z jego życia, bo gdyby zgłupiał i zaakceptował tę chorą
propozycję, żeby zostali kochankami, to tę swoją przysięgę będzie mógł sobie
wsadzić w dupę. Nie, on na pewno do tego nie przyłoży ręki, nigdy więcej nie
pójdzie z nim do łóżka, nie pozwoli mu się tknąć, choćby miał cierpieć z
tęsknoty przez kolejny rok, a może i więcej. Nie będzie się z nim spotykał, bo
takie spotkanie mogłoby się źle skończyć. Lepiej więc będzie trzymać się od
niego z daleka. Tak, to ostatni raz kiedy go widzi, po weselu wrócą z Bastienem
do Berlina i to będzie definitywny koniec. Właśnie obiecał sobie, że nigdy
więcej go nie zobaczy.
–
Chłopcy, wchodzimy do środka, limuzyna z panną młodą już jedzie – zawołała ich
pani Kaulitz.
Bill
poczuł suchość w ustach i ogromną, rozpierającą gulę w gardle. Pomijając już
samą przysięgę, to będzie chyba najtrudniejszy dla niego moment. Zaraz tam
wejdzie, zobaczy Toma czekającego przy ołtarzu i chyba kolejny raz pęknie mu
serce, a on sam rozsypie się na tysiąc kawałków. Spojrzał w górę, aby
powstrzymać zbierające się pod powiekami łzy i zaczerpnął potężny haust
powietrza, po czym podtrzymywany przez Bastiena za rękę, wszedł do kościoła.
***
Stał
przy ołtarzu. Wątpliwości już dawno go przygniotły, a teraz dodatkowo zwaliła
się na niego lawina najgorszych myśli i czarnych wizji. Organy grały cicho,
delikatnie i jakby płaczliwie, ale wiedział, że za chwilę uderzą w głębsze,
donośne tony, bo właśnie do środka zaczęli wchodzić powoli goście, a to
oznaczało, że limuzyna z panną młodą ukazała się na horyzoncie, albo nawet już
podjechała. Bał się patrzeć w te drzwi, bał się spotkać to spojrzenie, jedynych
na świecie, ukochanych oczu, które nie były oczami jego przyszłej żony. Uniósł
wzrok do góry, zawieszając go na widocznej części ogromnego instrumentu, który wciąż
wydawał z siebie cichą melodię. Sparaliżował go jeszcze większy strach. Na
Boga… Co on tutaj robił? Jaka siła go do tego popchnęła i co tu przywiodło?
Przecież wcale tego nie chciał i teraz czuł się tak, jakby jego ciałem
sterowała jakaś obca siła, a nie jego umysł. A jednak przyszedł tu sam, stał
przy tym ołtarzu czekając na swoją własną klęskę i nie potrafił nawet się
ruszyć, jakby jego stopy przykleiły się do posadzki. Coraz więcej ludzi
wsypywało się do kościoła, więc opuścił wzrok, prześlizgując nim po każdej
osobie, jaka znajdowała się w jego zasięgu do chwili, aż napotkał spojrzenie
brązowych oczu, jedynych takich, wybranych. Powietrze zadrgało, skóra pod
ślubnym garniturem zapłonęła żywym ogniem, a po chwili wbiło się w nią tysiąc
lodowatych ostrzy i znów zadał sobie w myślach to pytanie; co on tutaj do
cholery robi?!
I
właśnie wtedy, kiedy znów grad wątpliwości rozbijał każdą myśl, jaka pojawiła
się w jego głowie, w szeroko rozwartych drzwiach kościoła, pojawiła się w
białej, zwiewnej sukni, z naręczem kwiatów, promieniejąca szczęściem,
uśmiechnięta panna młoda. Powinien teraz patrzeć tylko na nią, w tej chwili
powinna dla niego istnieć tylko ta piękna kobieta, ale on zbłądził spojrzeniem
w jej kierunku tylko na jedną, krótką chwilę, bo zaraz ponownie odszukał
wzrokiem tego, który doszczętnie zawładnął jego sercem. Jakie to szczęście, że
teraz wszystkie spojrzenia zwróciły się w jej kierunku, i nikt nie mógł
dostrzec tego smutku i wszechogarniającego żalu, kiedy patrzył w oczy swojej
miłości, jakby szukał tam przebaczenia za to, co miało za kilkadziesiąt minut
się stać.
Organy
zagrały głośno uświadamiając mu, że zbliża się definitywnie ta chwila, która
unicestwi każde pragnienie, zabierze marzenia i obróci w pył nadzieję. Anielski
śpiew wwiercał się w jego zmysł słuchu, stając się udręczeniem. I choć w innych
okolicznościach z pewnością uznałby go za piękny, tak teraz z trudem było mu
znieść każdy jego ton, i każdą wyśpiewaną nutę.
Ku
niemu sunęła, prowadzona przez swojego ojca, Laura. Wpatrzona w przyszłego męża
zbliżała się z wolna, a z każdym krokiem budził się w niej coraz większy
niepokój, bo Tom wcale nie wpatrywał się w nią z uśmiechem, jak powinien to
robić czekający przy ołtarzu na swoją wybrankę pan młody. Wprawdzie zerkał w jej stronę, ale zaraz błądził wzrokiem
pomiędzy gośćmi, którzy stali teraz w ławkach po prawej stronie. Tam jego spojrzenie
zatrzymywało się na dłużej, a im bliżej była, doskonale mogła też zauważyć jego
wyraz, pełen nostalgii, smutku i nieodgadnionego żalu. Kiedy wracał patrząc
przez chwilę na nią, wprawdzie uśmiechał się, ale ten uśmiech wcale nie był
radosny, nie emanował szczęściem. Był wręcz wymuszony i sztuczny. Z niepokojem
spojrzała w bok, tam, gdzie wciąż uciekał spojrzeniem jej mężczyzna. Na kogo do
diabła tak patrzył? Kto u licha tam stał? Wszyscy goście teraz byli zwróceni w
jej kierunku, wszyscy, prócz jednej osoby, a tą osobą był Bill. Mijając go
lekko odwróciła głowę, doskonale to widziała – on też patrzył na Toma, nie
mogła się mylić! I nagle przypomniała sobie ten dziennik, którego fragmenty
dzisiejszego popołudnia ukradkiem czytała, chaotycznie składając w głowie
zlepek domysłów, ale chwila… jeśli jak przypuszczała to Bill zakochał się w
Tomie, to czemu jej mężczyzna takim wzrokiem wpatrywał się w swojego brata?
Lodowaty dreszcz strachu zawładnął jej ciałem, a uśmiech na chwilę znikł z jej
twarzy. Nie! Nie może teraz o tym wszystkim myśleć, przecież jest w drodze do
ołtarza! Cóż za moment sobie wybrała na takie głupie przypuszczenia? Przecież
to niemożliwe, żeby łączyło ich coś więcej niż braterska więź, chociaż każdy
zapis w tym dzienniku mógł o tym świadczyć, jeśli oczywiście Bill pisał to
wszystko o Tomie. A Tom? Co czuł i co myślał? Czyżby tylko to wszystko udawał,
ale właściwie po co? Przecież gdyby cokolwiek z jej domysłów naprawdę miało
miejsce, to do cholery nie byłoby go tutaj! Wszystko znów wydało jej się totalnym absurdem.
Stanęła
właśnie obok swojego narzeczonego, a ojciec przekazał mu jej dłoń i wtedy
zobaczyła jego promienny uśmiech, który już zupełnie rozwiał każdą idiotyczną
wątpliwość i myśl. Wtedy Tom jeszcze raz spojrzał na
Billa, dostrzegając rozdzierający ból w jego oczach, a on sam nie patrzył na
niego z mniejszym. Tego już odwrócona w kierunku ołtarza Laura nie mogła zobaczyć,
ale za to widziały go trzy inne osoby, które doskonale znały tajemnicę
bliźniaków.
Bastien
zerknął na Billa, podobnie jak jego matka i Georg. Czarnowłosy opuścił wzrok,
kiedy tylko Tom odwrócił się do ołtarza, stając u boku kobiety, która za
niespełna pół godziny miała zostać jego żoną. Widział ten bezgraniczny ból w
każdym spojrzeniu, bezsilne drżenie warg i dłoni, które teraz zaplatał przed
sobą, usilnie starając się to ukryć. Jak bardzo on musiał go kochać… Oddałby
wszystko za choćby uncję tej miłości, za jedno takie spojrzenie. I choć teraz
było ono pełne bólu, to jednak wyjątkowe, Bill nigdy nie patrzył na niego z
takim uczuciem i oddaniem. Zabolało go. Bolało chyba nie mniej, niż ten cały
ślub bolał czarnowłosego. W dodatku czuł ogromny strach – a co, jeśli stanie
się najgorsze? Chociaż wątpił w to, Tom był zbyt rozsądny i odpowiedzialny, aby
to teraz przerwać. Gdyby miał taki zamiar, pewnie już rano wyjechałby z Billem,
gdyby tylko chciał, on z pewnością by mu nie odmówił, tego był teraz pewien.
Usiedli
w ławce. Czarnowłosy spuścił głowę, a matka spojrzała na niego z obawą i
troską. Wiedziała jak wiele ten ślub musiał go kosztować i jak bardzo teraz
cierpiał. Zerknęła na Bastiena i napotkała jego smutny wzrok. Kolejny, niczemu
niewinny człowiek był ofiarą tej miłości braci, jej synów, którzy wbrew całemu
światu pokochali się zakazanym uczuciem. Czy coś zaniedbała w ich dzieciństwie,
czy coś przegapiła i czegoś im brakowało, że ich serca wzajemnie się
przyciągnęły? A może wcale nie było w tym jej winy, a zwykły przypadek i okrutne
zrządzenie losu?
Bill
uniósł głowę i z bólem serca spojrzał na ołtarz. Był zdruzgotany, a strapiony
umysł podsyłał koszmarne wizje. To był chyba ten sam ksiądz, z którym zamienił
dzisiaj rano kilka słów pod tym kościołem, a teraz miał wrażenie, że szyderczo
się z niego śmieje i drwi z jego cierpienia. Tymczasem on z uśmiechem mówił coś
zwracając się do państwa młodych, bo właśnie cała ceremonia rozpoczęła się, a
ucichłe na chwilę organy znów uderzyły w głośne tony. On tam stał, tkwił u boku
tej dziewczyny, i chociaż może nie serce, to oddawał jej całego siebie, swoją
fizyczność i swoje życie. I właśnie w tej chwili czarnowłosy zdał sobie sprawę
z tego, że już nigdy go nie dotknie, nie zadrży z pragnienia pod naporem jego
ust, ani nie odbierze mu oddechu. Już nigdy nie obudzi się przy jego boku,
czując ciepło ukochanego ciała, a docierająca do niego rzeczywistość podrażni
zamknięte powieki promieniami słońca, i okaże się zupełnie inna, z kimś innym
niż on. Już nigdy nie dane mu będzie patrzeć na jego spokojny sen o poranku,
nie nasyci go ta poranna cisza, przecinana tylko ich oddechami. Już nigdy,
nigdy, nigdy… Ale wiedział jedno – mimo, że nie będzie go przy nim fizycznie,
zawsze będzie żył w jego sercu, tam będzie należał tylko do niego już na
wieczność.
Laura
kątem oka zerkała na poważną, kamienną twarz swojego narzeczonego. Teraz już
nie umiała odnaleźć w niej żadnej emocji, jakby było mu to wszystko zupełnie
obojętne, a on sam znajdował się myślami zupełnie gdzieś indziej, w innym
świecie i innej rzeczywistości. A jednak coś w tym wszystkim było nie tak i
teraz czuła to każdą komórką ciała. I o ile kilka minut temu potrafiła się
uspokoić, tłumacząc sobie, że gdyby Tom nie chciał tego ślubu, to przecież by
go tu nie było, tak teraz zupełnie nie umiała się tą myślą na nowo pokrzepić.
To, co widziała wcześniej, wciąż nie dawało jej spokoju i nieustannie zadawała
sobie w myślach pytanie: czy naprawdę bliźniaków mogło kiedyś łączyć coś
więcej? A jeśli była dla Toma jedynie ucieczką od zakazanej miłości? Może i
chciał tego ślubu, czym pocieszała się wcześniej, ale z zupełnie innych powodów
niż miłość do niej. I znów od palców u stóp, do czubka głowy zmroził ją strach.
Spoglądając
tak co chwilę na Toma, ściągnęła tym samym jego wzrok. Kiedy ich oczy spotkały
się, uśmiechnęła się do niego, ale on nie odwzajemnił tego uśmiechu. Patrząc na
nią przez chwilę, właśnie zadawał sobie w myślach już kolejny raz w ciągu
ostatnich kilkunastu minut to samo pytanie: co ja tutaj robię?
Odwrócił
głowę przez chwilę zawieszając wzrok na dużym, drewnianym krzyżu, ale zaraz
powieki jego oczu wolno pokryły źrenice, a on sam znów przeniósł się we
wspomnieniach do minionego, najcudowniejszego czasu w swoim życiu, kiedy był
szczęśliwy i gdy wszystko wydawało się piękne i proste. Wtedy czuł, że naprawdę
żyje, a największą siłę i radość życia czerpał z jego miłości, tylko z nim mógł
zdobyć każdy szczyt, sięgnąć po to, co dotąd było nieosiągalne, tylko z nim
potrafił wyobrazić sobie to, co z innymi było niewyobrażalne, a szczęście miało
kolor jego oczu.
Był dla niego wartością, stanowił
największą wartość, jaką jeden człowiek może być dla drugiego.
Podczas,
kiedy ksiądz głosił kazanie, on nurkował myślami w najodleglejsze głębiny
swojej pamięci, gdzie do tej pory usilnie starał się zatapiać każde, niewygodne
i bolesne wspomnienie. I właśnie jedno po drugim, zaczął je stamtąd wyławiać,
nawet te zupełnie niestosowne do chwili. Wsłuchiwał się w tych wspomnieniach w
ciche westchnienia Billa, znaczył językiem zawiłe korytarze na jego szyi.
Wyznanie miłości zawibrowało przy jego uchu cichym szeptem. Uwielbiał tembr jego
głosu, a w takich chwilach przyprawiał o dreszcze, szczególnie kiedy mówił te
dwa słowa i, że jest cały jego… Tak, był, jest i będzie, i nic tego nie zmieni.
Odczuwanie jego bliskości zawsze było niezwykle silne, z nikim innym nie
przeżywał takiej ekscytacji, takiego oszołomienia w chwili, kiedy ktoś był
blisko, ale wciąż jeszcze nie najbliżej. Tylko przy nim odbierał to z takim
szaleństwem. I znów w jego głowie zrodziły się jedna po drugiej wizje, błagając
swoimi istnieniem i realizację. Uchylił powieki z bólem, zdając sobie właśnie
sprawę, że o wszystkim tym będzie mógł sobie jedynie pomarzyć. Ksiądz właśnie
zaczynał zadawać im jakieś pytania, które nie docierały do niego w pełni, ale
razem ze swoją narzeczoną powtórzył słowo: „chcemy”. Czy chciał? Chyba w tej
chwili wszystko stało się dla niego zupełnie obojętne.
– Czy chcecie dobrowolnie i bez
żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński? – zapytał ksiądz, a oni znów
odpowiedzieli zgodnie:
– Chcemy.
Bill mimo tego, że siedział poczuł,
ze robi mu się słabo, a przed oczami zaczyna ciemnieć. Czy on naprawdę tego
chciał? Przecież jeszcze kilkanaście minut temu patrzył na niego takim
spojrzeniem, jakby ktoś siłą zawlókł go do tego ołtarza! Przecież to
niemożliwe, że z własnej, nieprzymuszonej woli, zamierzał założyć sobie te
kajdany. A jednak chciał… Przecież właśnie za chwilę miał to zrobić, bo na
niewielkiej, bordowej poduszce leżały w oczekiwaniu dwie, złote obrączki.
–
Skoro zamierzacie zawrzeć sakramentalny związek małżeński, podajcie sobie prawe
dłonie i wobec Boga i Kościoła powtarzajcie za mną słowa przysięgi małżeńskiej.
Państwo młodzi wrócili
się do siebie, podając sobie prawe dłonie, a ksiądz związał je stułą.
Tego
już było za wiele dla jednej udręczonej duszy, dla złamanego serca i zranionego
umysłu. Tego już nie będzie umiał przeżyć, nie da rady na to patrzeć, i
natychmiast musi stąd wyjść! Poluzował krawat, czując, że robi mu się duszno.
–
Przepuść mnie, muszę wyjść – powiedział szeptem do siedzącego z brzegu
Bastiena.
–
Teraz? – zdziwił się blondyn.
–
Tak, teraz. Jest mi słabo.
–
Wyjdę z tobą – Blondyn wstał, z uwagą przyglądając się Billowi. Faktycznie był
bardzo blady.
–
Nie, zostań – syknął przez zęby czarnowłosy i wyszedł z ławki, po czym rzucił
ostatnie spojrzenie w stronę ołtarza, na którym właśnie kończył się jego świat.
Odwracając się w stronę wyjścia, zdążył jeszcze złowić strapiony wzrok matki,
po czym ruszył przed siebie, w stronę otwartych drzwi, przez które wlewała się
do kościoła smuga światła. W ciszy, jaka nastała, słychać było tylko stukot
obcasów jego butów. Z trudem tłumił wzbierające pod powiekami łzy, obiecując
sobie, że da im upust, kiedy tylko znajdzie się już na zewnątrz. W ślad za nim
podążyło wiele spojrzeń, a po kościele rozniósł się cichy pomruk. Goście
spoglądali na siebie, a co niektórzy coś sobie szeptali do ucha.
Tom
stał przy ołtarzu, trzymając dłoń swojej narzeczonej, ale z każdą sekundą
uścisk stawał się coraz lżejszy. Z bólem i nostalgią patrzył za postacią, która
oddalała się coraz bardziej, ginąc w końcu w smudze słonecznego światła. Czuł,
jak serce zaczyna walić boleśnie w klatce jego żeber, jak rwie się, aby ulecieć
za nim. Nie mógł opanować drżenia ciała, ani oderwać spojrzenia od tych drzwi,
w których zniknął sens jego życia. Laura patrzyła na niego z przerażeniem,
widziała, jak nagle pobladł, a na skroni pojawiły się niewielkie krople potu.
Drżał, czuła to trzymając jego dłoń i zadając sobie pytanie: czy to wszystko ma
sens?
–
Tom…? – szepnęła, starając się wyrwać go z tego letargu, a wtedy nieprzytomnie
spojrzał na nią, jakby wrócił z innego wymiaru. Ksiądz odchrząknął i zaczął
wypowiadać przysięgę, którą miał jako pierwszy po nim powtórzyć:
–
Ja Tom, biorę ciebie Lauro za żonę i ślubuję Ci: miłość, wierność i uczciwość
małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci.
Co
ten facet właśnie powiedział? Przecież do cholery wcale tego nie chciał! To, co
właśnie się tutaj działo, to było jakieś szaleństwo, a on tkwił w jego
epicentrum, a wszystkie oczy zwrócone na niego, oczekiwały, że zaraz wypowie te
słowa, wszystkie, prócz jednych. Nie powinno go tutaj być, gdyby wcześniej się
na to zdobył, pewnie byłby z Billem daleko stąd, może już szczęśliwy jak
dawniej, może najszczęśliwszy na świecie u boku jedynej istoty jaką kochał! Nie
tutaj było jego miejsce, ani teraz ani nigdy w całym życiu, jakie mu jeszcze
pozostało. On przecież w ogóle nie powinien się tutaj znaleźć, dlaczego dopiero
teraz to wszystko do niego dotarło!?
–
Tom… – powiedziała cicho Laura, chcąc jakoś go ponaglić, ale on tylko spojrzał
na nią z żalem, po czym znów odwrócił się w stronę drzwi, patrząc w to
życiodajne światło, słodką obietnicę raju. Wciąż nie powtarzał słów przysięgi,
a jego wahanie było teraz powodem cichego pomruku jaki przetoczył się przez
kościół. Odwracając głowę napotkał przerażony wzrok matki, ale nie zatrzymywał
dłużej na niej swojego spojrzenia, bo ten widok był zbyt bolesny, aby katować
się nim kolejne sekundy. Ona już wszystko wiedziała, podobnie jak i Laura, w której oczy
teraz spojrzał. I choć wciąż jeszcze
tutaj trwał były już pełne łez, a usta drżały w niemym przestrachu.
– Wybacz mi, choć nie wiem czy
będziesz umiała… Nie mogę… Przepraszam.
Dopiero teraz dwie kryształowe łzy
popłynęły po policzkach dziewczyny, dłonie rozłączyły się, a on zszedł z kilku
stopni prowadzących do ołtarza tak lekko, jakby właśnie zrzucił z siebie tonę
trosk i zmartwień, cały bagaż złych decyzji, jakie w ostatnim czasie podjął.
Choć nie mógł tego zobaczyć, to wiedział, że odprowadza go zrozpaczone
spojrzenie Laury, podobnie jak zdezorientowany, zdziwiony, a niekiedy wręcz zły
wzrok wszystkich zgromadzonych w kościele ludzi. Nie widział tego, bo nie
rozglądał się, ani nie odwracał za siebie, parł naprzód w stronę światła, w
jasną smugę jaka kładła się na posadzce zza otwartych na oścież drzwi, za
którymi czekało go prawdziwe, szczęśliwe życie.
Tam czekał na niego raj…
***
Bill
wyszedł na zewnątrz. Miał wrażenie, że za chwilę się przewróci, więc usiadł na
ostatnim stopniu schodów prowadzących do kościoła, z trudem chwytając
powietrze. Choć z kościoła nie dochodził do jego uszu na razie żaden dźwięk, to
mimo to zakrył uszy dłońmi, a łokcie oparł o zgięte kolana. Zacisnął powieki,
chcąc być także i ślepym przez te kilkanaście minut dopóki to się nie skończy.
Przeczeka tutaj, a potem będzie pił, na umór, aby znieczulić ból, zresetować
pamięć. Łapczywie chwytał powietrze, potrzebując go teraz najbardziej. Wciąż
żył, więc musiał oddychać, a tutaj mógł robić to swobodnie, bo w kościele tego
powietrza mu zabrakło.
Nie
wiedział ile minut tutaj trwał, kilka, może kilkanaście, kiedy poczuł na
ramieniu czyjąś dłoń. Przekonany, że już wszystko się skończyło i, że to
Bastien przyszedł mu to oznajmić, odjął dłonie od uszu i odwrócił głowę
otwierając oczy, a na widok jaki się im ukazał zadrżał i poczuł szybsze bicie
serca. Nie wierzył w to co widzi, nie wiedział co się stało. Czy to była jawa,
czy tylko piękny sen? Może naprawdę zasnął na tych schodach?
–
Tommy…? Co ty tutaj robisz? – szepnął drżącymi wargami i zamrugał powiekami,
jakby chcąc się przekonać, że to nie jest jedynie sen. Za chwilę poczuł jak
obejmuje go ciepła dłoń brata i już doskonale wiedział, że nie śni.
–
Nie mogłem tego zrobić, Billy, nie mogłem… Kocham tylko ciebie. Przepraszam cię
za wszystko, wybaczysz mi? – Tom, usiadł na stopniu tuż obok brata i delikatnie
dotknął dłonią jego policzka. Był mokry od łez. Widział, jak czarnowłosy
przymknął oczy, chłonąc ten przyjemny dotyk, a drżące usta rozchyliły się
lekko. Doskonale widział, jak na wilgotnych wargach odbija się światło.
–
Wybaczę… Wszystko ci wybaczę, tylko mi powiedz, że to nie jest sen… –
wyszeptał.
–
Nie, to najprawdziwsza rzeczywistość i zaraz się o tym przekonasz. Chodźmy stąd, wracajmy do domu, Billy. – Tom czule
musnął jego skroń, po czym wstał wciąż trzymając go za rękę. Wiedział, że muszą
jak najszybciej stąd odejść. Czarnowłosy zupełnie oszołomiony, także się
podniósł i obaj zeszli ze stopni prowadzących do kościoła, po czym ruszyli w
drogę chwytać swoje szczęście, którego tak bardzo potrzebowali. Już nie było
strachu w ich oczach, nie było wątpliwości, obydwaj wiedzieli czego pragną.
Od
dziś chcieli spełniać tylko swoje sny i już zawsze być razem. Po tym wszystkim
przez co przeszli, już nie bali się wspólnej przyszłości, mając absolutną
pewność, że nic nie jest teraz w stanie zniszczyć tej wielkiej fascynacji, tego
uczucia bez granic, jakie płonęło w ich sercach. Tylko razem mogli sięgać do
gwiazd, wyrywać po kawałku obłoki ze swojego nieba, a potem otworzyć wrota
wspólnego raju, gdzie właśnie zmierzali.
Nie
oglądali się za siebie, dlatego też nie mieli świadomości, że odprowadzają ich
niebieskie spojrzenia dziewczyny i chłopaka, którym po drodze do własnego
szczęścia złamali serca, i którzy stali teraz u bram swojego własnego piekła.
Słowo
od autorki.
Drodzy Czytelnicy,
jeśli dobrnęliście do końca, nie żałujcie tych kilku minut, pozostawiając choć
krótką opinię, tym bardziej, że ja poświęciłam pisaniu tej historii dużo więcej
czasu.
Dziękuję, że
byliście i, że dotrwaliście do końca. Wszystkich Was serdecznie pozdrawiam :)