Część 41.
Po męczącym dniu, chłopcy zapakowali
się do aut z zamiarem wstąpienia gdzieś na porządną kolację. Tego dnia jedli
tylko hamburgery w przerwie na lunch, ale wcześniej już umówili się, że pojadą
na jakieś dobre żarcie, dlatego nie zamawiali nic lepszego. Mieli już dość
jedzenia w biegu. Gustav spieszył się do dziewczyny, więc dziś odpuścił
jedzenie z chłopakami, a Georg zapakował się do auta z bliźniakami. Podjechali
pod swoją ulubioną knajpę, ale mimo dość dużego parkingu, Tom nie mógł znaleźć
wolnego miejsca, i krążył w poszukiwaniu. Kiedy wreszcie zauważył, że jacyś
ludzie wsiadają do swojego samochodu, postanowił zatrzymać się i poczekać aż
odjadą, wówczas będzie mógł zająć ich parkingowe miejsce.
– Ej, chłopaki, obczajcie! – niemal
krzyknął z tylnego siedzenia Georg.
– Co znowu? – warknął Tom, który był
głodny, a przez to zły.
– Patrzcie po prawo, nasz DJ!
Wszyscy zwrócili spojrzenia w sugerowaną
stronę i zauważyli blond czuprynę Bastiena, który stał dwa rzędy aut dalej,
bokiem do nich. W objęciach trzymał jakąś długonogą blondynkę, którą mogli
zobaczyć w całej okazałości. Tuż obok było jeszcze dwóch młodych mężczyzn, z
którymi rozmawiali śmiejąc się i paląc papierosy. Na ten widok przeszył Billa
niekontrolowany dreszcz i sam nie potrafił zdefiniować z jakiego powodu poczuł
jakieś dziwne napięcie, a tuż potem złość.
A więc to dlatego nie ma czasu nawet
do niego oddzwonić? Cudownie! Jeździł sobie na kolacyjki, śmiał się i bawił,
nie racząc nawet się z nim skontaktować.
– Proszę, proszę, jaki zajęty –
warknął Bill. Cieszył się, że teraz jest odwrócony od Toma, bo z pewnością jego
mina mogłaby wiele zdradzić.
– Nie przesadzaj Billy, na pewno ma
masę pracy przed jutrem, ale przecież zjeść musi – zaśmiał się Tom i skręcił na
właśnie zwolnione, parkingowe miejsce.
– No, no, niezłą dupę ściska, dla
takiej to można zmienić orientację – zaśmiał się Georg.
– Wcale nie jest taka niezła – fuknął
Bill, który nie spuszczał wzroku z Bastiena i towarzyszących mu ludzi.
– Jest bardzo niezła – odpowiedział
wymownie Tom, który także przyglądał się stojącym nieopodal, wciąż nie
wysiadając z auta. Bill odwrócił się natychmiast w jego stronę i już miał z
czymś wypalić, ale właśnie przypomniał sobie, że z tyłu siedzi Georg, i choć
najchętniej dałby teraz bliźniakowi jakiegoś kuksańca, lub trzepnął w głowę, to
zmroził go tylko lodowatym spojrzeniem i sapnął:
– A ty jak zwykle.
– Nie bądź zazdrosny Bill – Z tyłu
Georg nie mógł powstrzymać się od uwagi, aż Tom odwrócił się, posyłając mu znaczące
spojrzenie. Już mieli wysiadać, kiedy Bastien z całym towarzystwem wsiadł do
samochodu i odjechali.
– Niby o Bastiena? – zaśmiał się
czarnowłosy, wychodząc z auta. Nie miał pojęcia, że Georg wcale nie ma na myśli
blondyna. – My się tylko przyjaźnimy.
– Dobra, dobra – skwitował kumpel,
który nie chciał się wydać, o kogo tak naprawdę mu chodziło.
Tom nie odzywał się widząc, że Georg
stara się nie ujawnić ze swoją wiedzą. Jednak wiedział, że prędzej, czy później
będzie musiał uświadomić Billa, że mu się w piątek wygadał.
W lokalu było dość tłoczno, pokaźna
grupa ludzi czekała, aż się coś zwolni, ale oni mieli rezerwację, więc zaraz
obsługa zaprowadziła ich do stolika. Szybko też zdecydowali się co chcą zjeść i
zaraz czekali na zamówione dania.
Bill wciąż miał przed oczami obraz
sprzed kilkunastu minut i nie potrafił sobie z tym poradzić. Niby nic się
wielkiego nie stało, Bastien był w towarzystwie znajomych, przyjaciół, a ta
dziewczyna to pewnie była jakaś jego koleżanka, może wokalistka, bo przecież z
pewnością nie kochanka, ale i tak bardzo go to nurtowało. Dobijał go fakt, że
nawet nie oddzwonił, już nie wspominając, że sam nie szukał kontaktu. I nie
wiedział co było tego powodem, czy fakt że uciekł bez rozmowy, czy może to, że
nie pozwolił mu na nic więcej. Ale przecież nie mógł niczego od niego wymagać,
ani oczekiwać. Przecież doskonale wiedział, że jest związany z kimś innym, z
kimś, kogo kocha i nie mógł mu zaoferować nic więcej, powinien więc być
szczęśliwy, że pozwolił mu aż na tyle, przy ich obopólnej przyjemności. Fakt,
że jego była większa niż Bastiena, który musiał zaspokoić się własną ręką, no
ale przecież miał ten pieprzony zaszczyt przez kilka minut mu possać, bo więcej
takiej okazji mieć nie będzie!
To, że go dziś zobaczył, totalnie
wyprowadziło go z równowagi.
– Halo, ziemia do Billa! – Georg
zamachał mu przed oczami dłonią.
– Co? – Bill uniósł znad talerza
spojrzenie.
– Pytam, czy ci nie smakuje?
– Smakuje, jest okay, a co?
– No grzebiesz tym widelcem i nie ma
z tobą kontaktu.
– Zamyśliłem się – westchnął,
wkładając do ust porcję swojego dania.
– Coś mi się zdaje, że ten widok
Bastiena cię tak z równowagi wyprowadził – zachichotał kumpel.
– Nic mnie z niczego nie wyprowadziło
– odparował ostrym tonem czarnowłosy. Nie lubił tej spostrzegawczości
przyjaciela, który zawsze zauważał to, czego nie powinien. Tom spojrzał na
niego badawczo, ale nic nie powiedział.
– A mi się coś zdaje, że cię to
ruszyło – drążył Georg.
– Nic mnie nie ruszyło.
– No to czemu tak nagle wróciłeś do
Toma i wszystko mu wybaczyłeś? Pewnie się pokłóciłeś z Bastienem – palnął bez
namysłu i nagle zamilkł, orientując się, że powiedział za wiele. Zarówno Tom,
jak i Bill wbili w niego swoje spojrzenia; Bill pełne zdziwienia, a Tom karcące.
– Co ty pierdolisz, Georg? Coś ci
dziś totalnie odjebało, naćpałeś się czegoś, czy jak? – Bill spoglądał raz na
niego, a raz na swojego bliźniaka, który podejrzanie nic się nie odzywał. Na
policzki przyjaciela wpłynął lekki rumieniec, było mu głupio, że tak chlapnął.
Tom prosił go przecież, żeby nie robił żadnych głupich uwag, dopóki sam nie
powie o swoich zwierzeniach Billowi, a ten właśnie go zawiódł. Skonsternowany
spojrzał w oczy przyjacielowi.
– Sorry Tom – powiedział skruszony.
Nie było sensu się tłumaczyć i motać. Czarnowłosy teraz spojrzał pytająco na
swojego bliźniaka:
– Co jest grane, Tommy? Za co on cię
przeprasza?
Szatyn odchrząknął i nabrał w płuca
potężny haust powietrza, jakby chciał dodać sobie odwagi. Wiedział, że to nie
będzie takie proste i obawiał się, że Bill nie przełknie tego ot tak, po
prostu. W powietrzu wisiała kolejna awantura, a dopiero co skończyła się jedna
scysja.
– Bo widzisz Billy, wtedy w piątek,
kiedy piliśmy u mnie, ja powiedziałem mu o nas…
Bill zrobił wielkie oczy, z
niedowierzaniem wpatrując się w bliźniaka.
– Co ty pierdolisz, Tom! – wypalił,
aż mężczyzna z sąsiedniego stolika spojrzał na niego wymownie, więc resztę
dopowiedział już ściszonym głosem. – Jak mogłeś ty idioto?
Bill nie krył wzburzenia, spoglądał
na obu swoich towarzyszy na przemian, ale jednemu miał ochotę po prostu
przywalić pięścią w zęby, i nie był to Georg.
– Uspokój się Bill, ja przecież
nikomu nie powiem. Tak samo jak wam, zależy mi na dobru całego zespołu –
zapewnił go przyjaciel. – I nie mów za głośno.
– Jasne – warknął wściekły chłopak
rozglądając się. – Uchlasz się gdzieś i chlapniesz. A teraz to niby co? Też
obiecałeś temu idiocie, że nic nie powiesz, a co zrobiłeś przed chwilą? Może
nie bezpośrednio, ale wygadałeś się.
– Miarkuj, Billy – Tom w końcu coś
powiedział, a że nie miał nic na swoje usprawiedliwienie, to i mówił niewiele.
– Dobrze wiesz, że Georg jest moim przyjacielem, po prostu poniosło mnie, kiedy
ty byłeś u Bastiena i wygadałem się.
– Świetnie, po prostu świetnie. I co?
Pierdoleni z nas zboczeńcy? – zironizował już niemal szeptem, wpatrując się w
oczy kolegi, zupełnie nie zwracając uwagi na Toma.
– Nie oceniam was, chociaż nie jest
to normalne, ale to wasza sprawa – odpowiedział cicho chłopak. Tom tylko uśmiechnął
się pod nosem, bo doskonale pamiętał, jak zareagował na tę wieść i co wtedy powiedział.
Teraz pewnie już oswoił się z tą myślą, choć kiedy w pierwszy dzień zobaczył
ich razem, patrzył na nich zupełnie inaczej niż zwykle.
– Masz przerąbane – Bill teraz
spojrzał na Toma. Nie chciał już drążyć tematu i choć nawet w kłótni nie
nazwali rzeczy po imieniu, to jednak ktoś tu mógł ich podsłuchać mimo, że
wszyscy wokoło wyglądali na niezainteresowanych ich osobami. Szatyn tylko
westchnął. Nie miał nic na swoje usprawiedliwienie, doskonale wiedział, że
kiedy dowie się Bill, będzie po prostu zły. Zresztą sam byłby zły, gdyby
bliźniak się komuś wygadał. Tylko, że z czarnowłosym było zupełnie inaczej, niż
byłoby z nim. Ten jak zacznie teraz strzelać fochem, to nigdy nie wiadomo kiedy
skończy, a jemu chciało się go przelecieć, jak tylko dojadą do domu. Już w
firmie o tym myślał od popołudnia. Że też Georg nie miał kiedy z tym wyskoczyć,
niech go szlag!
Atmosfera zgęstniała i już w zasadzie
niewiele mówili. Dokończyli swoje dania praktycznie w milczeniu, a kiedy kelner
przyniósł rachunek, zostawili zapłatę z napiwkiem i wyszli.
***
To, że byłem zły na Toma, było zbyt delikatnie
powiedziane. Ja byłem na niego po prostu wkurwiony! Jak on w ogóle mógł wygadać
się Georgowi? No jak? Każdy po pijaku miał zbyt lekki język, ale to miało
zostać naszą i tylko naszą tajemnicą! Przecież skoro wygadał się Tom, któremu
najbardziej powinno zależeć na trzymaniu języka za zębami, to z powodzeniem mógł
wygadać się także i Georg. Wprawdzie nikt by w to nie uwierzył i posądził go,
że pieprzy bzdury po pijaku, ale zawsze już była jakaś poszlaka do zbadania.
Mimo wszystko wprawdzie wierzyłem, że Georg zatrzyma to dla siebie, co jednak
nie zmieniało faktu, że miałem kolejny powód do wkurwu. Teraz były już trzy,
ale moje wzburzenie mogłem śmiało ukryć pod tym ostatnim, tak do wiadomości
Toma.
Straciłem
nadzieję, że Bastien w ogóle oddzwoni, bo jak sam widziałem był zbyt zajęty,
aby to zrobić. Na jutrzejszy dzień w ogóle nie miałem co liczyć. Mieliśmy stawić
się punktualnie o dwudziestej w „Baron House” i wiedziałem, że dopiero wtedy go
zobaczę. Zobaczę… ale czy będzie miał dla mnie chociaż chwilę? Szczerze w to
wątpiłem i wolałem nie nastawiać się, że poświęci mi chociaż kilka minut na
rozmowę, choć wciąż miałem na to nadzieję…
***
Kiedy wracali do domu po odwiezieniu
Georga, Bill nie odzywał się ani słowem, za to Tom trajkotał jak najęty,
starając się jakoś słownie udobruchać bliźniaka, choć wiedział, że będzie to
bardzo trudne. Wskazywało na to milczenie czarnowłosego, który ignorował każdą
próbę nawiązania słownego kontaktu i zachowywał się tak, jakby Tom nie istniał,
jakby jechał taksówką z jakimś upierdliwym i rozgadanym kierowcą, do którego
nie miał zamiaru się odzywać. Pod bramą wysiadł nie wjeżdżając z nim do garażu,
jak zwykł był to robić i zanim bliźniak znalazł się już w domu, ten poszedł
prosto pod prysznic, zamykając się w łazience. Nim jednak rozebrał się i wszedł
do brodzika, popatrzył w lustro opierając dłonie o umywalkę. A może nie
powinien się tak obrażać i strzelać fochem? Przecież Tom zrobił to z pewnością niechcący,
albo z tęsknoty za nim chciał się komuś wygadać, bo ciężko było mu wszystko w
sobie tłumić, a lepszej osoby do powierzenia swoich tajemnic chyba znaleźć nie
mógł. Był pewnie sfrustrowany, smutny i trawiła go niepewność co też w tym
czasie dzieje się w domu Bastiena. No, w piątek jeszcze nie działo się nic,
czego nie można było powiedzieć o niedzieli. I znów przez chwilę dopadły go
wyrzuty sumienia, które znów przywiodły na myśl osobę DJ’a. Wciąż nie znał
odpowiedzi na pytanie; dlaczego unikał z nim kontaktu? Był urażony jego
zniknięciem, czy tym, że nie pozwolił mu na więcej? A może swoją ucieczką, czy
też zachowaniem, skutecznie wybił mu siebie z głowy? I co teraz? Czyżby przez
to wszystko miał stracić jego uwielbienie i ciągłą adorację? Czyżby miał już
nie słyszeć żadnego komplementu z jego ust? Te wszystkie myśli wprawiały go we
wściekłość. Zacisnął szczęki i sapnął ze złości sam do siebie. A pieprzyć to!
Zrobił, co uznał za stosowne i co mu się podobało. Nie będzie postępował tak,
jak chcą inni ludzie!
Rozebrał się pozostawiając odzienie
na podłodze i wszedł pod prysznic. Właśnie spłukiwał pianę, kiedy usłyszał
pukanie i prośbę bliźniaka:
– Billy, otwórz, proszę.
Nie zareagował. Zakręcił wodę i
wyszedł, otulając się ręcznikiem. Umył twarz, którą przecierał właśnie
tonikiem, kiedy znów do jego uszu dobiegło niemal błaganie:
– Billy… Tysiąc razy cię
przeprosiłem, a przeproszę jeszcze lepiej jak mnie wpuścisz. Zrobię to tak, jak
najbardziej lubisz…
Teraz spojrzał w swoje odbicie w
lustrze i uśmiechnął się chytrze, po czym szepnął sam do siebie:
– No zobaczymy… – A już po chwili
dodał głośno i donośnie, odzywając się do niego po raz pierwszy od wyjścia z
restauracji: – A jak?
– Jak tylko zechcesz… Zrobię ci
dobrze niejeden raz.
– A obciągniesz mi?! – krzyknął Bill
zza drzwi łazienki, jednak kiedy brat nic nie odpowiadał, dodał także głośno: –
Czyli nie. Tak, jak myślałem.
– Billy przestań, wiesz, że tego nie
zrobię. Ale wszystko inne poza tym, tak.
– Wiesz co, Tom? Spierdalaj! Gdybyś
naprawdę mnie kochał, zrobiłbyś to bez wahania! A jeśli nie chcesz, to idź
sobie lepiej na górę i zapomnij, że w najbliższym czasie wyruchasz mój tyłek!
Odpowiedziała mu cisza. Wiedział, że
w tej chwili Tom skapitulował i odszedł od drzwi. Ciekaw był jedynie, czy dziś
zupełnie odpuści, czy też za jakiś czas będzie kontynuował swoje błagania. Sam
musiał przyznać przed sobą, że uwielbiał, kiedy ktoś o niego zabiegał, prosił
go i niemal błagał. I dlatego teraz tak bardzo irytowała go myśl o Bastienie,
który najwyraźniej zupełnie go zignorował.
Kiedy wyszedł z łazienki, na dole nie
było Toma. Wszedł kilka stopni po schodach i usłyszał, że bierze prysznic na
górze. Wrócił więc do kuchni i sięgnął po alkohol, przyrządzając sobie mocnego drinka.
Nie chciał się upić, potrzebował jedynie jakiegoś odprężenia, wyciszenia emocji
jakie nagromadziły się w nim pod wpływem wrażeń tego dnia. Wyszedł na zewnątrz
i usiadł ze szklanką pełną alkoholu w ogrodowej huśtawce. Wychylił drinka
niemal duszkiem i poczuł przyjemne ciepło, jakie promieniowało na całe ciało. W
jego głowie kłębiły się dziwne myśli i dostrzegał jedynie ich nieporządek. Były
poplątane i ledwie czytelne, ale doszedł do wniosku, że sam dziś nie wiedział,
czego tak naprawdę chce. I gdyby teraz Tom przyszedł tu do niego z kolejną
prośbą o wybaczenie, z pewnością odpuściłby wszystkie jego winy niczym ksiądz w
konfesjonale. Ale bliźniak chyba już dziś nie miał najmniejszego zamiaru o cokolwiek
go prosić, bo widział, jak w jego sypialni zapaliło się światło. Ot i ma swoje
dąsy. I jak wcześniej ze złości wcale nie miał ochoty na seks, tak teraz
zapragnął poczuć jego dłonie na swoim ciele, kosztować ukochanych ust, pławić
się w rozkoszy spełnienia z nim. Siedział jeszcze jakiś czas w ogrodzie z
nadzieją, że jednak brat zainteresuje się, gdzie może być i go tutaj odnajdzie,
jednak znów przeliczył się. Zrobiło mu się smutno i źle, kiedy zdał sobie sprawę,
że doznał kolejnego zawodu tego dnia i postanowił wrócić do domu.
Zrobił to ostentacyjnie i głośno.
Najpierw zatrzasnął drzwi na taras, potem wszedł na górę i usiadł na kanapie w
małym salonie. Włączył telewizor, celowo przełączając na muzyczny kanał i
podkręcił głośność. Chciał, żeby Tom wiedział, że już tu jest i choć zamknął
się w swojej sypialni, Bill miał nadzieję, że jednak się stamtąd wyłoni. Gdyby
teraz stanął przed nim, z pewnością dałby się prosić, ale czekał dobre
kilkanaście minut, a brat nie pojawił się. Mało tego, dostrzegł w szparze
między podłogą a drzwiami, że zgasło światło. Teraz jego rozgoryczenie sięgnęło
zenitu. Mógłby iść do niego, wsunąć się cicho pod kołdrę i po prostu przytulić
do jego pleców. Wiedział, że wówczas obyłoby się bez zbędnych słów, ale jego
duma mu na to nie pozwalała. Nie… Nie ugnie się, dziś jakoś da sobie radę, a
jutro?
Jutro z
pewnością znów będzie go kochał.
***
Bill obudził się i przez chwilę
zastanawiał, dlaczego u jego boku nie ma Toma? Kiedy wróciła mu świadomość,
przypomniał sobie czemu tego ranka jest w łóżku sam. Poza tym właśnie dotarło
do niego, że jest piątek, dzień premiery krążka Bastiena w jego muzycznym
klubie. Zerknął na zegarek i mruknął. Była druga po południu. No to nieźle
sobie pospał. Dziś mieli dzień odpoczynku od nagrań, dlatego też Tom nie budził
go. Ciekawe gdzie był i co teraz robił? Przypomniał sobie, że kiedy sypiał u
Bastiena, zawsze czekało na niego obok łóżka śniadanie. Dziś jednak był u
siebie, a Tom z pewnością niczego mu nie zostawił nawet w kuchni, więc trzeba
będzie ruszyć tyłek i zrobić sobie coś do żarcia samemu.
Kiedy wyszedł z sypialni, u Toma były
otwarte drzwi i nienagannie zaścielane łóżko. Nie chciało mu się brać
prysznica, spał dziś grzecznie sam, więc nawet nie spocił się. Stwierdził że
umyje się przed wieczornym wyjściem. Ochlapał w łazience twarz wodą, umył ręce
i zęby, po czym zszedł do kuchni. Jak się spodziewał, nic dla niego nie było
naszykowane, wstawił więc ekspres i zrobił sobie jajecznicę. Zjadł niespiesznie,
zasiadając w salonie z laptopem. Potem zapalił i nim się obejrzał była
piętnasta.
Pomału zaczął się niecierpliwić,
gdzie też może być brat. Mieli dziś po prostu odpocząć, ale może z nudów zaszył
się w studio? To było bardzo możliwe, przecież nawet tam dziś nie zajrzał.
Ruszył więc w kierunku drzwi i po cichu je otworzył. I faktycznie nie pomylił
się, Tom siedział tyłem, wpatrzony w monitor laptopa, na którym widoczny był
cyfrowy zapis fal dźwiękowych. Na uszach miał słuchawki, nieco pochylony, wyraźnie
skupiony był na pracy, najprawdopodobniej coś montował. Bill nie musiał jakoś
szczególnie się skradać, brat go nie słyszał, ani nie widział. Zaskoczył go
więc, w dosłownym tego słowa znaczeniu, aż Tom drgnął, kiedy nagle, okrakiem
usiadł mu na kolanach i bezceremonialnie ściągnął słuchawki.
– Kocham cię i nieważne co zrobisz,
wszystko ci wybaczę – wyznał, po czym wpił się w jego usta. Uznał ten pomysł za
najlepszy, w jakim bez zbędnych słów wszystko wróci do normy, a te najlepsze
pomysły zawsze przychodziły mu do głowy pod wpływem chwili i impulsu. Brat
odwzajemnił nagły i czuły pocałunek, angażując się w niego z całą swoją
miłością. Bill zawsze potrafił w kilka minut zupełnie go skruszyć i choćby nie
wiadomo jak obiecywał sobie, że mu nie ulegnie, to i tak zazwyczaj nic z tego
nie wychodziło. Dłonie od razu porzuciły pracę, aby pieścić pośladki
ukochanego. Spłynęło na niego podniecenie i wiedział, że wczoraj podjął dobrą
decyzję, aby odpuścić. Bill przyszedł do niego sam, bez żadnych roszczeń. Siedział
mu na kolanach, całował go i doskonale wiedział czego chce. Czuł jego
podniecenie, a i sam został rozpalony w kilka chwil.
–
Wspominałem ci już, że nie spotkałem nikogo kto działałby na mnie tak cholernie
mocno? – zapytał Tom, ale zamiast odpowiedzi poczuł, jak przyspieszony oddech
bliźniaka rozbija się o jego rozchylone wargi, a on chłonął w tajemnicy jego
słodką nutę. Był jak uzależniony od tego specyficznego narkotyku i
potrzebował nieustannie zwiększać jego
dawki. Pragnął wszystkiego; werbalnych zapewnień, niemych gestów, po prostu
jego całego. Nie był już w stanie skupić się na pracy, kiedy tak blisko miał
Billa, kiedy likwidował odległość kilku centymetrów, jakie jeszcze dzieliły ich
rozgrzane torsy, gdy już po chwili bliźniak, ocierając się o niego, każdym
ruchem doprowadzał do szaleństwa. Ciche westchnienie umykające z jego ust
ginęło pomiędzy wargami czarnowłosego, które były tak blisko, że czuł ich
wyjątkowy smak.
I znów kosztował go, zamykając zaborczymi
ramionami szczupłe ciało w ich uścisku, aż w końcu jedna z dłoni przesunęła się
po udzie bliźniaka, na nowo poznając każdy milimetr gładkiej skóry. Usta
zsunęły się niżej, a on nie zaprotestował, gdy odnalazły ukojenie w zagłębieniu
szyi, tworząc ścieżkę niemych wyznań zachwytu. Subtelna woń ciała pomieszana ze
smakiem skóry rozbudzała zmysły, doprowadzając je do obłędu.
Tyle może się zdarzyć między jednym
pocałunkiem, a drugim... Tak oto w kilka chwil, jednym zdaniem, Tom uczynił
Billa najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, upewniając go, że jest dla niego
jedyny i wyjątkowy. Jego słowa zawsze potrafiły ukoić największą wątpliwość
jaka się w nim zrodziła. Uwielbiał, kiedy mówił do niego między pieszczotą
warg, a dotykiem dłoni. Oddając jego wargom miękką skórę szyi, odchylił do tyłu
głowę. Miał wrażenie, że z przyjemności wiruje nad nim sufit. Te usta, ten
dotyk... jeden jedyny i tak bardzo jego. Miał ochotę krzyczeć, jak bardzo kocha
własnego bliźniaka, który go teraz pieści, którego czuje tak dogłębnie, jakby ich
ciała stapiały się w jedność, na którego biodrach opiera pośladki, czując
wielkość jego podniecenia.
– Przyrzeknij, że zawsze tak
będzie... I, że nigdy, nikt nie dotknie cię nawet... – schryple zażądał
potwierdzenia na słowa, jakie kilka minut temu wypowiedział Tom, ale nim ten
zdążył odpowiedzieć, znów szeptał w ferworze podniecenia: – Chcę, żebyś dotykał
mnie wszędzie, chcę się z tobą kochać, chcę, żebyś mnie mocno zerżnął, chcę…
Chcę wszystkiego! – Chaos jego wypowiedzi był dowodem niecierpliwości w
oczekiwaniu na spełnienie każdego z pragnień, jakie w niej zawarł. W istocie
chciał z nim wszystkiego, i czułej delikatności, i ostrej brutalności, a sam
nie wiedział czego najpierw. Do wieczora było tyle czasu i mogli go spożytkować
jak tylko chcieli.
– Dla mnie liczysz się tylko ty –
odpowiedział w końcu Tom.
Bill wodził dłońmi po jego ciele,
dotykał go, oplatając drżącymi palcami szyję, ramiona i wciąż mocniej
przyciskał do jego bioder pośladki, brzuch do brzucha tak, że jego męskość
pomiędzy nimi zaczynała pulsować podnieceniem. Delikatne pieszczoty przywiodły
mu na myśl pytanie; czy brat posiadał jeszcze jakąś nie odkrytą przez niego
tajemnicę? Czy było coś o czym nie wiedział, jakiś niewielki, erogenny fragment
na ciele, jaki mógłby pobudzić dotykiem, muśnięciem warg i sprawić, że wulkan w
jego wnętrzu wybuchnie ze zdwojoną siłą?
Niemym wyzwaniem spojrzenia w jego
oczy, zamanifestował pragnienie, po czym odebrał zaborczy, krótki pocałunek
bliźniaka. A potem Tom, nie pozwalając już się pocałować, skupiał się jedynie
na dotyku, spełniając prośbę, a jednocześnie zachciankę ukochanego. W tym
czasie Bill zatopił dłoń w jego bokserkach, którą objął nabrzmiałą męskość.
Pieszczota spłynęła na nią poprzez dotyk – pragnął doprowadzić go do szaleństwa,
nim ponownie oszaleją obaj.
Tom przymknął powieki. Czuł, że im
dłużej patrzy mu w oczy, tym silniej reaguje na każdą z pieszczot, a nie chciał
przecież zaraz dojść w jego dłoni, i nieważne, że mogli to powtórzyć niezliczoną
ilość razy. Objął mocno jego pośladki, wsuwając palce pod jedyny skrawek
materiału, jaki miał na sobie Bill, i zaraz wbił w jego gorące wnętrze
wskazujący palec. Stłumiony jęk chłopaka rozbił się echem w jego głowie i
zapulsował mu w dłoni swoją męskością. Pieścili się wzajemnie i znów całowali,
raz po raz spoglądając sobie w oczy i wzdychając z przyjemności.
Ta świadomość, że nikt nie działał na
Toma tak jak on, że jest jedyny i nikogo nie potrafiłby dotknąć, ta pewność
obezwładniała go, unosiła na wyżyny dumy, szczęścia, doprawiała skrzydeł dzięki
którym czuł, że może latać.
Na chwilę przerwał, aby pozbyć siebie
i jego bokserek, które niewątpliwie były teraz niekomfortową niedogodnością.
Zrobił to niezwykle szybko, aby zaraz wrócić do przyjemnych czynności.
Podniecenie wibrowało w nich i
zatracali się w każdym doznaniu, a to dopiero był start do największej,
fizycznej rozkoszy, jaką człowiek może dać kochanemu partnerowi. Chcieli
przeżywać to w pełni, najdłużej, najlepiej całą cholerną wieczność. Ekscytować
się sobą i czerpać ze źródła przyjemności. Wzdychali między już nieco gwałtowniejszymi
pocałunkami, a kiedy zwinne palce znów zakradły się między pośladki Billa
wnikając w zagłębienie między nimi, rozchylił usta uwalniając z nich
głośniejszy już jęk. Unosił się lekko sam i opadał, czując w sobie jego
namiastkę, niecierpliwie poruszał biodrami pragnąc więcej i więcej. Więcej jego
w sobie. Tym bardziej, że czuł jak jest twardy, jak gotowy by wypełnić go
całego do końca, powodując lekki ból, który za chwilę zniweluje słodka,
zniewalająca przyjemność. Pojękiwał w jego usta, czując jak główka penisa brata
już ociera się w tym miejscu, z którego właśnie zabrał palce. Tak... Pragnął
tego zastępstwa natychmiast, teraz, już! Kiedy uniósł biodra w górę, Tom
bezbłędnie odnalazł w nim cel, a gdy opadł w dół, wniknął w niego natychmiast.
Bill na krótką chwilę zatrzymał się i
łącząc ich usta zacisnął zwieracze, powodując tym samym głębsze doznania, a
zaraz znów wprawił swoje biodra w ekstatyczny taniec. Wir szaleńczej
przyjemności wciągał ich coraz silniej. Unosił się i opadał. Najpierw wolno, do
granic możliwości w górę, po czym w dół, kiedy to bliźniak mógł wniknąć w niego
aż po same jądra. Wtedy pławił się w rozkoszy, patrząc mu w oczy i czując, jak
pulsuje w nim podnieceniem. Z trudem chwytał powietrze, wyznaczając ciału
ścieżkę do rozkoszy w jego ramionach. Pozbawiał go z łatwością oddechu, kiedy
znów obejmował wargami jego usta, tak po prostu wychodząc z założenia, że po co
ma oddychać powietrzem? To przecież Bill stanowił jego oddech, to nim oddychał,
chłonąc każdy dotyk, każdą pieszczotę.
Nie chciał nawet na moment odrywać
się od niego, pragnął czuć ten gorąc jaki go przenikał, mieć go tak blisko, być
spójną jednością z każdym tchnieniem, z każdym ruchem bioder czując, jak ociera
się w jego wnętrzu prowadząc na szczyt.
Tom nie zaprotestował,
kiedy Bill będąc już bliski spełnienia wbił paznokcie w skórę jego łopatek, ale
ku zdziwieniu brata, mocniej zacisnął dłonie na jego pośladkach i wstał, a już
po chwili Bill poczuł na plecach miękką płaszczyznę stojącej nieopodal kanapy. Szatyn zawisł nad nim, opierając dłonie po obu stronach jego torsu.
– Uwielbiam, kiedy pokrywa mnie twoje
ciało… – szepnął Bill, wpatrując się w niego roziskrzonymi oczami. Wtedy zawsze
czuł go mocniej, goręcej, a to sprawiało, że pragnął zatrzymać w miejscu czas.
Przesunął stopy wzdłuż jego ud i oplótł go nogami, niczym bluszcz.
Tom, zaangażowany w tworzenie ich
wspólnej rozkoszy ponownie okrył jego usta swoimi, jak przed chwilą otulił go
swoim ciałem. Rytmicznie wchodził w niego, a Bill znów objął szczelnie swoim
wnętrzem jego męskość, dając jeszcze lepszą spójność cudownym otarciom. Obaj
poddali się rozkoszy, jaka wezbrała w nich wysoką falą, pochłaniając każdą myśl
i każdy oddech. I na kilka chwil przestali oddychać, chłonąc przyjemność, jaką
wzajemnie się obdarowywali. Bill przymknął na moment powieki, czując jak jest
bliski słodkiego szybowania w przestworzach i wystarczyło jeszcze tylko kilka
pchnięć, a ekstaza obezwładniła go i nie wiedział już czy tonie, czy unosi się.
Umierał tu z rozkoszy, a dusza oddzieliła się od ciała, żeby po chwili znów
brutalnie w nie wtargnąć uspokajając rozszalałe zmysły. Jego krzyk oznaczał
goszczącą w nim, wszechobecną rozkosz.
Sprawcą tego wszystkiego mógł być
jedyny człowiek, dzięki któremu był teraz w swoim własnym niebie.