Część 26.
Tom wybierał kolejne połączenie do Billa. Był już bardzo zdenerwowany,
postawił wszystkich na nogi panikując. Przeszukali dokładnie każde
pomieszczenie, ale po Billu nie było ani śladu, a jego komórka wciąż nie
odpowiadała i to było najgorsze, bo oznaczało, że nie rozładowała się. On po
prostu nie odbierał telefonu, tylko dlaczego? Nie miał jak, nie mógł, coś mu
się stało? Marcus w kilka chwil niemal całkowicie wytrzeźwiał, też mocno
wystraszony zniknięciem chłopaka.
-
Może ty go czymś wkurwiłeś? Wiesz jaki potrafi być, kiedy się z tobą pokłóci. –
zasugerował patrząc na Toma.
- A
skąd, polazł gdzieś, cały czas prawie go nie było. Ja rozmawiałem z Danielle,
chciał do domu, więc powiedziałem, żeby znalazł Alexa, a on poszedł i po prostu
zniknął.
Menager
przetarł twarz dłonią. Tym razem to on sam spróbował skontaktować się z Billem,
lecz bez skutku, chłopak wciąż nie odbierał.
-
Kurwa – zaklął. – Może jest już w domu? Wołaj Alexa.
-
Wątpię, ale jedźmy.
Wyszli,
zgarniając po drodze kierowcę, który czekał przed wejściem paląc papierosa.
Jechali niezbyt szybko, rozglądając się po wyludnionych ulicach. Obaj nie
wierzyli, że Bill mógłby pójść pieszo, ale nie szkodziło mieć oczy szeroko
otwarte na wszystko, nie wiedzieli co się stało i dlaczego zniknął. Może coś
brał, może mu odbiło? Wprawdzie nie mieli żadnych sygnałów, by wśród
współpracowników ktoś brał, czy miał kontakty z jakimś dilerem, ale tego tak
naprawdę zawsze dowiadywano się przy okazji jakiejś afery.
Im
byli bliżej domu, Tom czuł coraz szybsze bicie serca, które już i tak pracowało
na przyspieszonych obrotach. Był przerażony i w duchu błagał opatrzność, aby
Bill jakimś cudem znalazł się w środku. Kiedy go tam zastanie poprzysiągł
sobie, że nie będzie się na niego złościł, byleby tylko tam był. Ale wszystko
wskazywało na to, że to tylko jego pobożne życzenia, bo w oknach panowała
całkowita ciemność.
- Nie
ma go, kurwa. – jęknął zrezygnowany Tom.
-
Chodź, sprawdzimy dla świętego spokoju, ty idź na górę a ja sprawdzę na dole. –
powiedział Marcus, wysiadając.
Tom
otworzył drzwi i wprowadził kod alarmu. Wyglądało na to, że Billa w domu nie
było, ale dla pewności obeszli wszystkie pomieszczenia. W sypialni bliźniaka
przyszło małe załamanie. Szatyn usiadł na jego łóżku, po czym wsparł łokcie na
kolanach i ukrył twarz w dłoniach. Nie płakał, ale tak to mogło wyglądać, kiedy
wszedł Marcus.
-
Tom, znajdziemy go… - powiedział cicho, kładąc dłoń na ramieniu chłopaka, który
spojrzał na niego pełnym obawy wzrokiem. – Myślałem, że płaczesz. – dodał.
-
Jeszcze nie, ale wiem jedno - kiedy go znajdę, sam go za to zabiję.
-
Chodź, jedziemy z powrotem.
Wrócili
do vana i ruszyli w miasto powoli, obserwując ulice, choć to wydawało im się
bezsensowne i było jak szukanie igły w stogu siana.
- Nie
ma co, Alex jedziemy na policję.
-
Chcecie zgłosić zaginięcie? To dopiero po czterdziestu ośmiu godzinach. –
odezwał się kierowca.
-
Bzdura, to mit. Można zgłosić od razu, kiedy wszelkie przesłanki wskazują na
zaginięcie.
-
Skąd wiesz? – zapytał Tom.
- Mam
kumpla w policji, jeśli jest podejrzenie, że osoba zaginęła, bądź coś jej się
stało, przyjmują od razu, tym bardziej, że to nie jest zwykły obywatel, to
celebryta. Poza tym na szczęście jego komórka nie jest wyłączona, więc sprawdzą
lokalizację.
-
Jeśli coś mu się stało, nie wybaczę sobie, że go nie pilnowałem. – powiedział
bliski płaczu gitarzysta.
***
Poprosiłem taksówkarza, aby
podjechał pod najbliższą pizzerię. Za odpowiednim wynagrodzeniem poszedł kupić
jedną dla mnie. Nie chciałem sam pokazywać się w publicznych miejscach, a byłem
już cholernie głodny. Potem kazałem zawieźć się do domu, wziąłem pod pachę
pizzę i usadowiłem się w altanie za domem. Na szczęście było dość ciepło i nie
padało, rozłożyłem na stole pizzę i zasiadłem do konsumpcji, patrząc z dumą,
jak rośnie liczba nieodebranych połączeń w moim telefonie. O proszę, nawet
Marcus dzwonił. W takim razie Tom musiał podnieść niezły alarm. I dobrze! Niech się martwi, denerwuje i ma za swoje. Byłem ciekaw
kiedy wróci do domu i obstawiałem czas, żując kolejny kęs pizzy, gdy nagle
olśniło mnie: a co będzie, jeśli wcale nie wróci? Może będzie mnie szukał, może
beze mnie nie ruszy się z firmy? O kurwa, tego wcześniej nie przewidziałem. Nie
zamierzałem spędzić nocy w altanie, marzyło mi się ciepłe łóżko i… gorące
ramiona mojego brata. Teraz ogarnął mnie żal. Po co mi była ta cała szopka?
Zmarnowana noc, którą zaplanowaliśmy zupełnie inaczej. Jaki ze mnie debil!
Dopadło mnie chwilowe zwątpienie i
już miałem sięgać po telefon, kiedy w salonie rozbłysło światło. Byłem zbyt
daleko, aby cokolwiek zobaczyć i jedyne co mogłem dostrzec, to majaczący za
firaną kontur postaci, która szybko zniknęła w ciemności. Serce mi mocniej
zabiło i wstrzymałem oddech, kiedy po kolei zaczęły zapalać się wszystkie
światła na górze. Wiedziałem, że wrócił Tom i sprawdza czy mnie nie ma. No
trudno, odczekam jakiś czas i wrócę na chatę, innego wyjścia nie było, bo wcale
nie uśmiechało mi się spać w altanie, ale ku mojemu zdziwieniu wszystkie
światła jak szybko się zapalały, tak szybko gasły. Po kilku chwilach, dzięki
ciszy nocnej do moich uszu dobiegł wyraźnie słyszalny dźwięk odjeżdżającego
samochodu. Wyglądało na to, że mój brat przyjechał tylko na chwilę. Ciekawe
dokąd znów pojechał? Może do tej laluni? Ej no, kurwa, byłem idiotą posądzając
go o coś takiego w sytuacji, kiedy stracił mnie z oczu i nie miał pojęcia gdzie
mogę być. Nie mógł teraz myśleć o jakichś rozrywkach, bo pewnie umierał ze
strachu o mnie. Równie dobrze w tej chwili w jego wyobrażeniach moje martwe
ciało gwałcił w rowie jakiś bezdomny.
Byłem sadystą i wiedziałem, że z
pewnością mi się za to dostanie. Będzie szlaban na seks i na inne czułości.
Mogłem do niego w końcu zadzwonić i nawet znów przez chwilę przemknęło mi to
przez myśl, ale byłem zbyt zawzięty i postanowiłem olać temat. Poszedłem do
domu, po drodze wywalając do śmietnika pudełko po pizzy, wziąłem prysznic i
położyłem się do łóżka.
Mając wyjebane na wszystko, zasnąłem
błogim, spokojnym snem.
***
Była
trzecia w nocy, kiedy Alex odwiózł załamanego Toma do domu. Wiedział, że i tak
nie zmruży oka, ale nie było sensu kolejny raz objeżdżać miasto, Bill mógł być
przecież wszędzie. Znów otwierał drzwi ich azylu, ale tym razem miał pewność,
że nie zastanie w nim czarnowłosego. Zamykając je za sobą miał ochotę się rozpłakać.
Wierzył, że się jakimś cudem odnajdzie, że może po prostu zapił ostro i
najzwyczajniej zasnął, kamuflując się w jakimś dziwnym miejscu. Wciąż jednak
bał się tak bardzo i wiedział, że póki nie zobaczy go całego i zdrowego, nie
uspokoi się nawet na chwilę.
Zrezygnowany
powlókł się do łazienki na dole, aby wziąć szybki prysznic. Łapał się na tym,
że zaczyna się modlić. No jasne, jak trwoga, to do Boga… Właściwie skąd
modlitwa przychodziła mu do głowy, kiedy był niewierzącym? Zaniechał modłów i
zaczął obiecywać sam sobie, że nie okrzyczy go, ani nie zruga, kiedy sam wróci
do domu, a wręcz przeciwnie – będzie gotów zacałować i już nigdy nie podniesie
na niego głosu, byleby tylko się znalazł, byleby wrócił cały i zdrów. I żeby nic mu się nie stało. Szeptał te słowa
w myślach jak mantrę, kiedy jego ciało zraszał chłodny strumień wody pod
prysznicem. Oddałby naprawdę wiele, o ile nie wszystko, aby znów móc wtulić się
w niego, poczuć zapach i ciepło ciała. Jego Billy, jego ukochany bliźniak, jego
życie i miłość. Wytarłszy się niedbale, owinął szlafrokiem i zajrzał do
apteczki, aby wziąć jakiś środek na uspokojenie. Właściwie nigdy tego nie brał,
to raczej Bill był tym słabszym psychicznie i to on sięgał czasem po tego typu
specyfiki, dlatego jakiś tam wybór zawsze mieli w domu. Teraz jednak wiedział,
że bez tego oszaleje. Był zmęczony, cholernie zmęczony i jeszcze bardziej
zdenerwowany, nie był w stanie zasnąć bez takiego wspomagacza, a doskonale
zdawał sobie sprawę z tego, że musi odpocząć, aby nabrać sił na kolejny, ciężki
dzień w jakim miał nadzieję zobaczyć brata. Wyłuskał z listka opakowania jedną
tabletkę i połknął, popijając odrobiną wody z kranu. Już nawet nie miał sił,
aby iść do kuchni po butelkę mineralnej. Kiedy uniósł głowę znad umywalki
spojrzał w swoje odbicie w lustrze. Sińce pod oczami i niemal szarawy odcień
cery zdradzały zmęczenie, w smutnych oczach malowała się rozpacz. Przymknął je
na chwilę, chcąc przywołać pod powiekami widok ukochanej twarzy. Miał ogromną
nadzieję, że tabletka zacznie szybko działać, chciał paść na poduszkę bez
świadomości i obudzić się dopiero wówczas, kiedy będzie miał przy sobie Billa.
Otworzył oczy, a spojrzenie spoczęło na pękatej butelce zapachu, jakim się
spryskiwał przed wyjściem. Drżącą dłonią sięgnął po perfumy i ściągnął korek. W
zmysł powonienia szybko wkradł się znajomy aromat, który sprawił, że oczy dość
mocno zaszczypały i natychmiast wypełniły się łzami, a usta bezgłośnie
poruszyły się, wypowiadając ukochane imię.
Zacisnął
powieki i odstawił flakonik na swoje miejsce. Nie może się teraz rozkleić jak
szczeniak.
Z
trudem wdrapał się po schodach, chodź najpierw rozważał opcję, czy przypadkiem
nie przespać się na kanapie w salonie, ale nie chciał tam leżeć cały ten czas,
nim specyfik na sen odpowiednio zadziała. Tęsknota za Billem wzmagała się z
każdą minutą coraz silniej. Teraz dla odmiany zapragnął wtulić się chociaż na
moment w jego poduszkę.
Kiedy
stanął na półpiętrze i spojrzał w stronę pokoju brata coś go zastanowiło. Dałby
teraz głowę, że będąc tu niespełna dwie godziny temu zostawił otwarte drzwi do
jego sypialni. Może przez uchylone okna zrobił się jakiś przeciąg, który je
zatrzasnął?
Mniejsza
z tym, chyba po prostu z tego wszystkiego zaczynał już tracić zmysły, przez co
zaczęła szwankować mu pamięć. Ułożył dłoń na klamce naciskając ostrożnie, jakby
nakazywała mu to podświadomość, choć doskonale wiedział, że nie zastanie tam
Billa, ale kiedy stanął w drzwiach pomyślał, że chyba naprawdę oszalał do
reszty. W pokoju panował mrok, jednak nie było zupełnie ciemno, bo przez lekko
niedomknięte żaluzje wślizgiwała się nikła poświata księżyca, dlatego też Tom
dostrzegł leżącą na łóżku postać, której włosy rozsypały się na poduszce jawiąc
się jako czarna plama. Czuł, jak mocniej bije mu serce.
Bill…
Czy to było w ogóle możliwe? Nie, to jego chory ze zgryzoty umysł podsyła takie
wizje, widzi po prostu to, co tak bardzo chce zobaczyć. Niczym rozbitek płynący
na tratwie dostrzega w oddali nieistniejący ląd, tak on oczyma wyobraźni
zobaczył w tym łóżku ukochaną postać. Zacisnął mocno powieki, wciąż stojąc w
drzwiach i trzymając dłoń na klamce, jakby chcąc odegnać tę przyjemną, ale
nierealną wizję, lecz kiedy znów je uchylił, obraz nie zmienił się, a wręcz
usłyszał coś na kształt wydanego przez sen pomruku. Znów serce załomotało mu w
klatce. Nie! Nie da się zwieść swoim wyobrażeniom, za chwilę się przekona, że
to jedynie omamy!
Szybko
położył palce na włączniku światła, a gdy ono rozbłysło, z taką samą prędkością
wybuchła w nim radość. To nie były senne majaki, w łóżku leżał Bill, jego
ukochany bliźniak, cały, zdrowy i śpiący! Z gardła wydobył się cichy jęk.
-
Billy… – szepnął, nie chcąc krzyczeć, aby nie wystraszyć go. W kilku szybkich
krokach przemierzył sypialnię i pochylił się nad nim, delikatnie dotykając jego
policzka, a kiedy ten uchylił powieki, natychmiast porwał go w ramiona,
przysiadając na łóżku. – Boże jedyny! Billy, tak się martwiłem! Jak dobrze, że
jesteś! - Mógł znów trzymać go w mocnym uścisku, mógł wdychać jego zapach!
Nieważne gdzie był, co robił, nie będzie go pytał, przecież poprzysiągł sobie
nie być złym, jeśli znajdzie się cały i zdrowy. Radość i szczęście, że widzi go
żywego w tej chwili wysunęły się na pierwszy plan i zdawać się mogło, że nic
nie jest w stanie odsunąć tych uczuć w cień, ale słowa czarnowłosego jakie po
chwili wypowiedział, obróciły natychmiast w pył każde jego wcześniejsze
przyrzeczenie.
- Taaa…
No to bardzo się cieszę, że się martwiłeś. O to mi właśnie chodziło, będziesz
miał nauczkę, żeby nie kleić się do tej ździry – mruknął rozbudzony Bill i
uśmiechnął się z triumfem, odrobinę ironicznie i złośliwie.
W
jednej sekundzie Tom odsunął go na odległość wyciągniętych rąk. Jak rażony
piorunem wbił w niego swoje wściekłe spojrzenie, zdezorientowany zacisnął mocno
dłonie na jego ramionach i gwałtownie nim potrząsnął. Euforia, jaka jeszcze
przed chwilą w nim płonęła, zgasła w jednej chwili. Czy on przypadkiem się nie
przesłyszał?!
- Co
ty pierdolisz?! – huknął.
Bill
machnął rękoma, strącając ze swoich ramion dłonie bliźniaka.
- To,
co słyszałeś – odpowiedział głosem pełnym wyrzutu, pretensji, po czym osunął
się znów do pozycji leżącej i odwrócił plecami, zamierzając nakryć kołdrą.
Tom,
będąc wciąż w lekkim szoku nie wierzył w to co widzi i słyszy, miał wrażenie,
że to wszystko mu się śni. To cudowne odnalezienie Billa, wcale takie cudowne
nie było, a jego reakcja zaskoczyła go tak bardzo, że przez chwilę siedział bez
słowa na brzegu łóżka, wpatrując się, jak czarnowłosy spokojnie układa się do
snu. Co to miało być? Czy to oznaczało, że przez ten cały czas, kiedy oni
wszyscy szukali go, kiedy on sam odchodził od zmysłów, ten cholerny gnojek
celowo nie dawał znaku życia, nie odbierał telefonów i spokojnie gdzieś to
wszystko przeczekał?! Przypominając sobie teraz jego słowa, które kilka minut
temu wypowiedział mógł się domyśleć, że tak. Zaginięcie Billa było po prostu
celowe. Ewidentnie zrobił to specjalnie, komórka leżała w najlepsze na nocnej
szafce, włączona, a kiedy sięgnął po nią chcąc sprawdzić, czy wyświetlają się
powiadomienia o nieodebranych połączeniach stwierdził, że żadnych, widocznych
powiadomień po prostu nie ma, a telefon jest wyciszony. Więc Bill doskonale
widział kto dzwonił, sprawdzał to, z premedytacją żadnego połączenia nie
odebrał, najwyraźniej ze wszystkich sobie drwiąc. Do kurwy nędzy, czy ten
gówniarz nie miał sumienia?! Czy nawet przez moment nie przemknęło mu przez
myśl, że on umierał przez ten czas ze strachu? I jeszcze teraz nie okazywał ani
grama skruchy.
Cała
obawa, żal, panika opuściły Toma, a w ich miejsce zrodziła się złość, wręcz
wściekłość i chęć mordu na własnym bliźniaku.
- Ty
cholerny, pierdolony, rozkapryszony gówniarzu! – wrzasnął na całe gardło, aż
Bill drgnął, ale wciąż leżał w tej samej pozycji, nawet teraz mając za nic
emocje brata, więc ten mocno chwycił go za ramiona i ponownie wyszarpał z objęć
poduszki. – Co ty do kurwy nędzy masz w tym pustym łbie!? Coś ty odpierdolił?!
To ja cię szukam wszędzie, stawiam wszystkich na nogi, odchodzę od zmysłów, a
ty urządzasz sobie jakieś chore ucieczki!? – krzyczał, po czym potrząsnął mocno
czarnowłosym, który znów tylko uśmiechnął się drwiąco. Tego już było za wiele,
przecież ten gnojek nie przejął się ani jednym, wykrzyczanym przez brata
słowem!
Widział,
jak bardzo wzburzony jest Tom, jak mocno zdenerwowany, ale jego to zupełnie nie
obchodziło, ani na moment nie zmienił wyrazu twarzy i nie odezwał się słowem.
Tom
nie wytrzymał i pchnął go z powrotem na łóżko. Cały się trząsł z nerwów, a
jeszcze bardziej rozjuszył go całkowity brak reakcji Billa. Był środek nocy,
ale należało zawiadomić Marcusa, że ten mały, rozwydrzony dzieciak jest cały i
zdrowy. Nie miał jednak pod ręką telefonu, zostawił go w łazience na dole,
kiedy kolejny raz próbował się do niego dodzwonić, więc niewiele myśląc sięgnął
po aparat Billa wybierając numer menagera.
-
Bill?! – usłyszał w słuchawce rozentuzjazmowany głos mężczyzny.
-
Nie, to ja, Tom. Zostawiłem swój telefon na dole, a on się znalazł, śpi w najlepsze
w swoim łóżku. To znaczy spał, bo go obudziłem.
- Jak
to?! – krzyknął Marcus. – Przecież byliśmy w domu i go nie było! Gdzie on się
podziewał? Co się stało? Mów!
- Nie
wiem Marcus, nie mam pojęcia co mu odwaliło. Zajebał jakimś fochem, nie wiem
gdzie był i co robił, nie wiem o co mu
chodzi, sam go o to zapytasz. A teraz najważniejsze, żebyś dał znać temu
policjantowi, że się znalazł, odwołał fałszywy alarm. – Na te słowa Bill uniósł
się na łokciach, wbijając pytające spojrzenie w bliźniaka.
- A
ja właśnie miałem dzwonić do ciebie, bo sprawdzili, że telefon Billa logował
się w pobliżu waszego domu.
- No
jakoś mnie to nie dziwi. Dobra, idę spać, do potem – Tom, żegnając się z
menagerem, rozłączył się.
- O
jakim policjancie mówisz? Chyba nie poszliście na policję – Czarnowłosy
wpatrywał się z bliźniaka.
- Nie
mieliśmy na co czekać, przepadłeś bez wieści, nie odbierałeś telefonów, ale to
nic. Będę miał nauczkę, żeby następnym razem olać temat. – warknął, kierując
kroki w stronę drzwi. – Jesteś pierdolonym, rozpuszczonym gówniarzem, Bill –
dodał wychodząc.
-
Tommy, zaczekaj! – krzyknął za nim, ale widząc, że bliźniak wyszedł nie
zatrzymując się, poderwał się z łóżka i pobiegł za nim. Drzwi sypialni brata
zatrzasnęły mu się jednak przed nosem i usłyszał zgrzyt klucza przekręcanego w
zamku. Naparł dłonią na klamkę kilkakrotnie ją naciskając, jednocześnie waląc w
drewnianą płaszczyznę pięścią.
-
Tommy, otwórz! – krzyknął, wciąż wierząc w słuszność swojego występku. – To
wszystko przez ciebie! To ty kleiłeś się do tej pizdy, w ogóle nie zauważając
mnie! A ja chciałem jechać do domu, bo źle się czułem!
-
Pytałem cię kilka razy, czy chcesz jechać, nie chciałeś, potem kiedy już
chciałeś powiedziałem, żebyś znalazł Alexa i pojedziemy, ale zniknąłeś po
prostu bez słowa! – odpowiedział Tom zza drzwi.
-
Nieprawda! Nic takiego nie mówiłeś, gadałeś w najlepsze z tą głupią cipą!
-
Mówiłem i ona jest świadkiem, ale ty sobie poszedłeś mając to w dupie!
- To
ty miałeś mnie w dupie, Tommy! Wolałeś tą pieprzoną ździrę! Masz mnie gdzieś,
masz gdzieś, że jestem zazdrosny!
Bill
nie mógł tego widzieć, ale właśnie w tej chwili jego bliźniak sięgnął po
zatyczki. Nie zamierzał mu otwierać, bo wiedział, że w końcu prędzej, czy
później wylądowaliby razem w łóżku. Czarnowłosy jak zawsze, znalazłby sposób,
aby go udobruchać, choć teraz, wciąż wydawał się być zły i rozgoryczony, nawet
go nie przepraszał, jednak przy stanowczej postawie Toma w końcu z pewnością
uznałby, że przesadził, bo bliźniak ani z nikim nie flirtował, ani nie
zamierzał go zdradzić.
- Nie
miałeś o co być zazdrosny, ja po prostu z nią rozmawiałem podczas, gdy ty
szlajałeś się cholera wie gdzie. A teraz spierdalaj spod drzwi, bo kiedy ty
sobie smacznie spałeś, ja szukałem cię po całym mieście, jestem zmęczony, na
uspokajających prochach i nie produkuj się więcej na korytarzu, bo informuję
cię, że wkładam zatyczki do uszu i kładę się spać, więc szkoda twojego chorego
gardła!
Tom
wskoczył do łóżka, kątem oka zerkając, jak klamka pod naporem dłoni Billa opada
kilka razy. Mimo zatyczek w uszach jeszcze chwilę słyszał jego wrzask jak zza
światów, ale zaraz, zmorzony działaniem środka na uspokojenie, zasnął.
Bill,
wiedząc, że w tej chwili już nic nie wskóra wrócił do swojej sypialni, zgasił
światło i kładąc się na łóżku wbił wzrok z ciemny sufit. Chyba jednak
przesadził z tą ucieczką, że też on zawsze miał takie głupie pomysły… Może
faktycznie Tom mówił, żeby znalazł Alexa, a on nie usłyszał? I nagle to, co
zrobił, co jeszcze kilkanaście minut temu było doskonałą zemstą, teraz wydało
mu się bardzo głupim i szczeniackim wyskokiem. Tom musiał się bardzo martwić,
skoro szukał go z przyjaciółmi kilka godzin i nawet poszedł z tym na policję.
Co musiał czuć? Jak bardzo się bał? Był jednak cholernym egoistą widząc tylko
czubek własnego nosa. Zupełnie nie pomyślał o uczuciach brata, oskarżając go o
coś, czego przecież by nigdy nie zrobił. Kochał go. Kochał nad życie i na pewno
nie zdradziłby go. Tom miał teraz prawo być na niego złym i wiedział, że raczej
ciężko mu będzie go udobruchać.