Część 75.
Była
połowa grudnia. Śnieg właśnie przysypał drzewa i krzewy w ogrodzie. Bill zawsze
bardzo lubił ten czas, bo zazwyczaj wtedy mieli wolne i zbliżały się święta, na
które zawsze jeździli do rodzinnego domu. W tym roku jednak nic go nie
cieszyło, bo wciąż nie było przy nim ukochanego brata. Pierwszy raz w życiu
spędzał ten okres samotnie. Georg i Bastien bardzo się o niego martwili i
często odwiedzali, jeśli oczywiście im na to pozwolił, bo nie zawsze tego
chciał, a kiedy przyjeżdżali nieproszeni, zdarzało się, że nie wpuszczał ich do
domu. Jednak telefonowali codziennie, aby choć upewnić się, że z nim wszystko w
porządku, choć tak do końca wcale w porządku nie było. Bill żył, choć właściwie
wegetował w każdym, podobnym do siebie dniu. Doskonale wiedzieli, że jest w
fatalnym stanie psychicznym, co skrzętnie ukrywał przed matką udając, że
wszystko jest dobrze, bo nie miał najmniejszej ochoty, aby zwaliła mu się na
głowę. Przestawał już wierzyć, że Tom w najbliższym czasie wróci do domu, ale
przy życiu utrzymywała go nadzieja, że kiedy pojedzie do rodziców na święta, to
właśnie tam go spotka, pogodzą się i znów wszystko wróci do normy. Boże
Narodzenie przecież bardzo temu sprzyjało. Zamówił motocykl, który polecił
dostarczyć na adres rodziców, jako prezent gwiazdkowy dla bliźniaka. Nie miał
jednak pojęcia, że Tom wcale nie zamierza tam przyjechać.
Późnym
popołudniem leżał w salonie i beznamiętnie wpatrywał się w wirujące za oknem
płatki śniegu. Właśnie zaczęło się ściemniać, ale nie chciało mu się nawet
podnieść i zapalić światła, zresztą do czego ono mu było potrzebne? Przed
chwilą dzwonił Bastien, ale zupełnie to olał, bo nie miał ochoty z nim
rozmawiać, jednak kiedy zobaczył na wyświetlaczu, że dzwoni matka, szybko
odebrał. I wcale nie do końca dlatego, żeby się nie martwiła - to właśnie ona
była jedynym źródłem, z jakiego mógł się dowiedzieć czegokolwiek o Tomie, bo on
nie kontaktował się z nikim innym, nawet z Georgiem.
–
No cześć mamuś, co tam u ciebie? – powitał ją wymuszenie wesołym głosem.
–
U mnie dobrze, ale co u ciebie synku?
–
Bez zmian, jest w porządku, leniuchuję. Dzwonił Tom? – zapytał od razu, bo tak
naprawdę tylko to go interesowało.
–
Dzwonił… – westchnęła matka.
–
I co mówił? Powiedział ci wreszcie gdzie jest?
–
Nie. Powiedział tylko, że chyba znalazł swoje miejsce na ziemi.
–
Jak to? – Bill uniósł się do pozycji siedzącej. Czuł jak z przestrachu mocno
bije mu serce.
–
Ma zamiar kupić mały domek i tam zostać.
–
Jaki domek? Gdzie ten domek? – Zbierało mu się na płacz, który powstrzymywał
resztką sił.
–
Synku nie wiem, nie chciał mi nic więcej powiedzieć. Powiedział tylko, że
jeszcze za wcześnie.
–
Na co za wcześnie? Może się czegoś dowiemy, kiedy przyjedzie na święta –
odpowiedział, starając się zachować spokój.
–
Nie przyjedzie… – odpowiedziała cicho matka.
–
Nie przyjedzie? – powtórzył po niej Bill pytająco, czując jak potężna gula
rozrasta mu się w gardle. Miał wrażenie, że za chwilę już niczego nie będzie
mógł z siebie wydusić.
–
No powiedział, że nie, ale ty przyjedziesz Bill, prawda? – zapytała kobieta.
–
Tak mamo, ja przyjadę i przyjedzie też dla niego prezent ode mnie. Przekaż mu,
gdy go będzie kiedyś tam odbierał, że wtedy w Hannoverze zniknąłem właśnie po
to, aby go dla niego zamówić – odparł łamiącym się głosem.
–
Nie rozumiem…
–
Mniejsza, on będzie wiedział, ale jak zapomnisz, to trudno. A pytał chociaż o
mnie?
–
Nie pytał, ale powiedziałam mu, że u ciebie wszystko dobrze, ale bardzo za nim
tęsknisz.
„Nie pytał…”, te słowa dźwięczały mu w
uszach, kiedy jeszcze chwilę rozmawiał z matką, i gdyby go ktoś zapytał o czym
ta rozmowa była, nie potrafiłby odpowiedzieć, bo zupełnie się na niej nie
skupiał. Kiedy się rozłączył po prostu się rozpłakał, zupełnie nie rozumiejąc,
że człowieka, który był dla niego wszystkim i dla którego ponoć tym samym był
on, zupełnie nie obchodził jego los. Czy on w ogóle zdawał sobie sprawę z tego,
że przez jego zniknięcie i brak jakiegokolwiek zainteresowania nim samym, z
każdym dniem popadał w czarną otchłań coraz większej tęsknoty i rozpaczy? Czy
tak po prostu zapomniał co ich łączyło? Wyjechał, zostawił go z dnia na dzień,
nawet nie pozwalając mu się wytłumaczyć, nie wierząc, że od tamtego czasu był
mu wierny i byłby wciąż, nawet po kres dni. Jak żył, co robił? Czy tak po prostu
beztrosko postanowił zacząć od nowa, bez niego, kupując sobie gdzieś tam, jakiś
tam zasrany domek? I robił to dokładnie w tym samym czasie, kiedy Bill z dnia
na dzień przestawał bez niego istnieć? Owszem żył, oddychał, rozmawiał, jadł i
pił, ale jednak to wszystko było jakby poza nim, tak jakby patrzył na to gdzieś
z boku, oczyma swojego ducha, który wyszedł z ciała nie mogąc już w nim
wytrzymać. Jakby nie był już w swoim życiu, tylko stał się jego widzem.
Chwilami bywało spokojnie, ale jednocześnie było bardzo źle. I na pewno nie
mogło być inaczej. Wiedział, że jego nie stać na nowy początek w tym życiu, tak
jak zorganizował to sobie Tom. On nie potrafił zaczynać na nowo bez niego i już
raczej wolałby ze wszystkim skończyć.
Nie
przestał go kochać ani na chwilę i wiedział, że nigdy nie przestanie. Jego
miłość była w codziennej tęsknocie i w poczuciu porzucenia. W tym, że nadal go
potrzebował, choć przecież był tak daleko nie tylko fizycznie, ale pewnie i
psychicznie. Ona była w pustce, którą po sobie pozostawił w jego życiu, jawiła
się w dojmującym poczuciu, że nic i nikt nie potrafi mu go zastąpić. Jego
miłość mieszkała w codziennym bólu istnienia bez niego, w każdym momencie, gdy
przypominał sobie ich wspólne chwile, rozdrapując rany.
Zagubiony
w świecie swojego cierpienia, nie potrafił znaleźć stamtąd powrotnej drogi.
Czasem miał wrażenie, że popada w obłęd i chyba istotnie tak było, bo coraz
częściej dryfował pośród czarnych myśli, zupełnie oderwany od rzeczywistości, i
tylko na moment wyrywał go z niej dźwięk komórki, na którą spojrzał właśnie teraz
zupełnie obojętnie. To znów Bastien… Tak, wiedział, że martwi się o niego i
chciałby zrobić wszystko, aby było mu lepiej, gotów przychylić nieba, czego
teraz mimo wszystko zrobić nie potrafił. Kolejny raz nie odebrał, ale naprawdę
nie miał na to zupełnie ochoty.
Otworzył
szeroko drzwi na taras i zaciągnął się zimowym powietrzem. Wyszedł unosząc w
górę głowę, chwytał ustami płatki śniegu. Kiedyś to wszystko było dla niego
takie piękne, a dziś, bez Toma nie znaczyło zupełnie nic…
***
Tego
wieczoru Bastien po raz trzeci próbował dodzwonić się do Billa i z każdym,
nieodebranym przez niego połączeniem, coraz bardziej się denerwował. Doskonale
wiedział, jak bardzo od wyjazdu Toma siadła mu psychika. Bał się o niego, teraz
był zupełnie sam i jedyne co trzymało go przy życiu, to nadzieja, że on wróci.
Najchętniej by się do niego przeprowadził, albo zabrał go do siebie, ale
wiedział, że on się nigdy na to nie zgodzi. Nie rozumiał, dlaczego Tom tak
postąpił. Miał prawo się wściec, kiedy dowiedział się, że Bill go zdradził
niejeden raz, ale przecież tamto mu wybaczył, czy naprawdę fakt, że wyszła na jaw
jeszcze jedna tajemnica, aż tak mocno zaważył, że już na zawsze go zostawił?
Odkąd
wrócili z Atlanty, Bill z pewnością był mu wierny. Gdyby to jego czarnowłosy
tak bardzo kochał wszystko by mu wybaczył i nie porzucił, zupełnie nie wiedząc
co się z nim dzieje. Dla niego to było głupie, wręcz beznadziejne. Tom miał
całą jego miłość, mimo tej głupiej zdrady z czystej zachcianki, a on chyba nie
kochał go mimo wszystko, tak bardzo, jak kochał go Bastien. Chociaż kto wie…
Może właśnie tak bardzo go kochał, dlatego nie mógł znieść myśli, że posiadł go
ktoś inny, że niejednokrotnie dotykały go obce dłonie? Może po prostu nie umiał
znów wybaczyć…
Ciekaw
był tylko, czy w ogóle zamierza wrócić, przecież na wiosnę miała być nowa
trasa. No właśnie, zwiał tylko na okres wolnego? Nie mieli żadnych wieści od
Marcusa, że Tom zrywa kontrakt, więc może chciał tylko zniknąć na jakiś czas.
Wciąż jednak nie rozumiał, jak mógł aż tak okrutnie obejść się z własnym
bratem. Z człowiekiem, którego kochał.
W
takiej sytuacji zastanawiał się, czyja miłość była większa, silniejsza, i który
z nich kochał Billa bardziej. Jemu wcale niełatwo było go kochać, bo przecież
był odtrącony i jedynie przez krótkie chwile doznał namiastki szczęścia,
zaznając fizycznej rozkoszy ze swoim Bogiem. Mimo, że ten go ranił nieustannie
swoją obojętnością, odtrącał, czasem traktując wręcz z pogardą, to i tak nie umiał
wyzbyć się tego uczucia, które spalało go, sprawiało ból i strącało na dno
piekła. A teraz, siedząc w swoim salonie i popijając wolno drinka, zamartwiał
się o niego, o tego człowieka który był dla niego wszystkim, podczas, kiedy on
sam znaczył dla niego tak niewiele, żeby nie powiedzieć, że nic…
***
Było
kilka takich sekund tuż po przebudzeniu, w których czuł się naprawdę
szczęśliwy. To była odrobina radości koło południa, czy też popołudnia, bo
zazwyczaj budził się w tych porach. Takie przelotne, beztroskie chwile między
snem a rzeczywistością, kilkusekundowe trwanie w radości, zanim mózg całkowicie
wybudził się ze snu i zaczynał rejestrować rzeczywistość. Było to kilka minut w
błogości i poczuciu bezpieczeństwa, bez strachu i tęsknoty, po których
zazwyczaj boleśnie zdawał sobie sprawę gdzie jest i, że tu gdzie właśnie się
obudził znów jest sam, niechciany i porzucony. Wszystko się skończyło i nie
zanosiło się na to, aby zaczęło się na nowo. I właśnie wtedy znów chciało mu
się wyć i często to robił, wypłakując łzy i złorzecząc. Wciąż miał żal do
samego siebie, najpierw, że w ogóle pokusił się o zdradę, a potem, że nie
zdobył się na całkowitą szczerość. Już nawet nie narzekał, że nie może cofnąć
czasu, to było wręcz oczywiste.
Mówią,
że nadzieja umiera ostatnia i chyba coś w tym jest, bo do wczoraj wciąż ją miał
wierząc, że spotka się z bratem na święta. Dziś, kiedy się przebudził i po
kilku chwilach dotarła do niego brutalna rzeczywistość, wszystko się skończyło.
Leżał bez ruchu dobrą godzinę, czasem wpatrując się w sufit, a czasem
zwyczajnie zamykając powieki, jednak już nie spał. Trwał tak w dziwnym,
bolesnym zawieszeniu, bez nadziei na lepsze jutro, bo nadzieja właśnie w nim
umarła.
Jaki
miało sens w obliczu tego wszystkiego, jego dalsze życie? Nigdy nie myślał o
samobójstwie i dziś także to nie przyszło mu do głowy, jednak bardzo chciał
jakoś uśmierzyć ten ból, który rozrywał to, co jeszcze zostało z jego serca, na
strzępy. Leżał tak jeszcze jakiś czas nie mając siły się podnieść, ale jego ciało
wciąż żyło i domagało się natychmiastowego pójścia do toalety. Ponadto jego
żołądek także potrzebował wypełnienia, bo czuł porządne ssanie z głodu.
Ostatnio jadł bardzo mało, ledwie zaspokajał głód, a i tak wszystko rosło mu w
ustach i z trudem przełykał każdy kęs. Wstał więc w końcu i po drodze wstępując
do łazienki na piętrze, zszedł na dół do kuchni. Otworzył lodówkę, ale nie było
w niej prawie nic - od trzech dni przecież nie zamawiał żadnych zakupów, więc
trudno było się temu dziwić, sama się nie wypełni. Wziął więc to, co jeszcze w
niej zostało - kilka plasterków sera i dwie kiełbaski. Za oknem znów sypał
niewielki śnieg i właśnie przypomniał sobie, jak kiedyś ulepili w ogrodzie
bałwana, a potem rzucali się śnieżkami. I choć wtedy jeszcze mieli jedynie
braterską relację, to czuł się naprawdę szczęśliwy i może, gdyby jej nie
zmienili, nadal by się tak czuł? Georg miał rację, że w końcu wszystko się
posypie, ale nie mógł winić za to Toma, bo przecież temu co się stało był
winien tylko on.
Dopadła
go melancholia, która z każdą godziną czyniła go bardziej smutnym i przybitym,
aż w końcu zaczął się użalać sam nad sobą, topiąc smutki we flaszce whisky.
Upijał się i płakał nad beznadziejnością, jaka ściągała go jeszcze bardziej w
dół, choć wcześniej myślał, że już większego dna rozpaczy sięgnąć nie może.
Kiedy dzwonił telefon, tylko zerkał na wyświetlacz i zupełnie olewał fakt, że
Bastien, czy Georg z pewnością martwią się o niego. Mógł odebrać i powiedzieć
im, że wszystko jest git, że jakoś żyje, ale na samą myśl o kolejnych słowach
pocieszenia, jakie z pewnością by usłyszał, robiło mu się niedobrze. To był już
drugi dzień, gdy nie odbierał od nich telefonu. Znów przeżywał to wszystko na
nowo, czując jakby większy ból i gorycz, i właśnie wtedy naszła go myśl, że nie
chce przeżywać kolejnych złudnych sekund szczęścia, kiedy kolejnego dnia znów
obudzi się sam, bez nadziei na powrót Toma. Chciał przespać ten dzień cały, a
może i następny, jak najdłużej, ile tylko się da. Nie myślał o śmierci, ani o
samobójstwie, ale alkohol zupełnie odebrał mu zdrowy rozsądek. Chciał spać i
tylko spać…
Potykając
się o własne nogi, już dość mocno pijany, doczłapał do łazienki i wziął blister
z tabletkami nasennymi. Wrócił znów do salonu, gdzie wciąż czekała na niego
niedopita flaszka. Połknął tabletkę i położył się. Znów płakał, z żalu, z bólu
i z tęsknoty. Jego myśli krążyły wokół jednej osoby, która teraz była tak
daleko od niego.
–
Tommy… – mamrotał przez łzy. – Tak bardzo za tobą tęsknię…
Leżał
i płakał, właściwie już cicho kwilił. Za oknem zaczęło się ściemniać, jak
przystało na grudniowe popołudnie. Nie wstał, nie zapalił światła, potrzebował
tego mroku, chciał spać i tylko spać, aby zapomnieć, uśmierzyć ten ból. A może
przyśni mu się Tom? Może we śnie będzie szczęśliwy? Ale sen nie przychodził, w
zamian robiło mu się niedobrze. Sięgnął po kolejną tabletkę, a potem jeszcze
jedną, znów i znów. Po woli przestawał czuć ból, powieki były ciężkie i nawet
nie mógł ich uchylić, zresztą nawet nie było po co, przecież nie zobaczy Toma…
Chciał spać i tylko spać, chciał go ujrzeć w najpiękniejszych snach. Telefon
znów dzwonił gdzieś w oddali, ale już nie wiedział, czy to jest sen, czy jawa.
***
Nie
licząc wczorajszego dnia, dziś Bastien znów kilka razy próbował dodzwonić się
do Billa, ale ten nieustannie nie odbierał. Już mocno zdenerwowany,
zatelefonował do Georga:
–
No cześć stary, słuchaj, dzwoniłeś dziś do Billa? – zapytał, kiedy kolega
odebrał.
–
No próbowałem dwa razy, ale nie odbiera, pewnie śpi.
–
I wczoraj cały dzień też spał? – sapnął Bastien.
–
Nie wiem, wczoraj dzwoniłem tylko raz, ale też nie odebrał. A co?
–
Próbowałem wczoraj do późna, próbuję dzisiaj i nic. Martwię się.
–
Daj spokój, pewnie się upił, ostatnio ciągłe topi smutki. W końcu mu przejdzie.
–
No nie wiem, ja chyba do niego pojadę…
–
Nie panikuj, pojedziesz na darmo, bo on ci nawet nie otworzy.
–
To trudno, ale jak się chociaż odezwie przez videofon, będę spokojniejszy.
–
No jak tam chcesz, daj znać, jak coś.
–
Jak co?
–
Jak z nim pogadasz, a niby co?
–
No nie wiem, co miałeś na myśli.
Georg
tylko westchnął, bo trochę drażniła go ta nadgorliwość Bastiena.
–
No właśnie to.
–
Okej, cześć.
–
Cześć.
Baron
rozłączył się, wsunął do kieszeni telefon, chwycił kluczyki z komody i założył
kurtkę, po czym zszedł do garażu.
Jakim
cholernym dupkiem był Tom, że nie odbierał telefonu nawet od Georga. Czy
naprawdę nie obchodziło go zupełnie co z Billem? Przecież go kochał, a jednak
zupełnie nie interesowało go co dzieje się z bratem. Jego postępowanie było dla
Bastiena zupełnie niezrozumiałe. Owszem, miał prawo się wściec, rozstać z nim i
definitywnie zakończyć ich relację, ale zupełnie się odciąć i zniknąć? To już
zakrawało na jakieś szaleństwo, chociaż… Może to właśnie było szaleństwo, może
Tom oszalał z rozpaczy i musiał to zakończyć właśnie w taki, drastyczny sposób,
bo inaczej nie potrafił. Bał się, że jeśli zostanie, to w końcu mu wybaczy i
pozwoli się dalej oszukiwać, znów i znów… Może nie chciał tak dłużej żyć? Może
to go zabijało? Może kochał tak bardzo, że jedynym ratunkiem dla niego była
ucieczka?
Może,
może, może… I mógłby tak gdybać, ale prawdę znał jedynie Tom.
Zatrzymując
się pod domem bliźniaków spojrzał w jego okna. Wszędzie było zupełnie ciemno,
jednak nie miał zamiaru skapitulować tylko dlatego, że w żadnym nie paliło się
światło. Wysiadł i podszedł do furtki, naciskając dzwonek videofonu. Raz,
drugi, trzeci i nic, nie było żadnej reakcji, nie usłyszał głosu Billa, który
oznajmiał mu, żeby sobie poszedł, bo nie ma ochoty na jego towarzystwo. Gdyby
mu to powiedział, z pewnością uspokojony wsiadłby do auta i po prostu odjechał,
wiedząc, że jest w domu, i jedynie nie chce go widzieć. Spróbował ponownie, ale
wciąż nic się nie działo, dlatego też zaczynał się niepokoić i postanowił
sforsować ogrodzenie i po prostu przez nie przeskoczyć. Doskonale wiedział, że
mają alarm i jeśli Bill go załączył, niebawem pojawi się tutaj ochroniarska
firma, jednak miał to głęboko w dupie. I dobrze, niech przyjadą, przynajmniej
dowie się, że Bill jest w domu i nic mu nie grozi, albo po prostu go nie ma.
Mimo wszystko wolał jednak to pierwsze. Chciał go zobaczyć i upewnić się, że
wszystko z nim w porządku.
Chwyciwszy
oburącz metalowych drążków, wdrapał się wyżej i przeskoczył ogrodzenie. Nie
było ono zbyt wysokie, więc z niewielkim trudem sobie z tym poradził. Lądując
na obu nogach, potknął się i podparł rękoma, ale szybko się wyprostował i je
otrzepał. Postanowił pójść na tyły domu, od strony ogrodu, tam gdzie były duże,
przeszklone drzwi na taras. Szybko pokonał te kilka metrów i znalazł się w
ogrodzie, po czym na chwilę zatrzymał. Z każdego okna krzyczała do niego
ciemność, co jednak wcale nie przekonało go, aby się wycofać. Nie zamierzał w
żaden sposób włamywać się do domu, ale przecież nic nie szkodziło zajrzeć w
przeszklone okna tarasu. Jeśli Bill włączył alarm, niebawem powinni się tu
pojawić ochroniarze, a może nawet policja? Podszedł do jednej z szyb i
popatrzył w głąb pomieszczenia. Miał wrażenie, że na jasnej kanapie leży coś ciemnego,
coś, albo ktoś, jednak trudno mu było rozpoznać to w całkowitej ciemności, bo
od strony ogrodu nie było żadnych latarni. Sięgnął więc do kieszeni po telefon
i włączył latarkę, po czym przyłożył go do szyby. Teraz już nie miał żadnych
wątpliwości; Bill tam był i leżał nieruchomo na brzuchu. Nie wiedział czy śpi,
czy jest po prostu pijany, nie widział jego twarzy, bo czarne włosy zupełnie ją
przesłaniały, a dłoń bezwładnie zwisała z kanapy. Zastukał głośno w szybę, ale
on nawet się nie poruszył, nie było żadnej reakcji z jego strony. Gdyby spał, z
pewnością takie dudnienie by go obudziło, a gdyby był pijany też jakoś by na to
zareagował, choćby jakimkolwiek ruchem ciała. Spanikował, zupełnie nie wiedząc
co robić. Tłukł w szybę, która taką zwykłą szybą wcale nie była. Minęło już
trochę czasu, ale nikt nie przyjechał, co mogło oznaczać jedynie to, że jednak
Bill wcale alarmu nie włączył. Co się z nim działo? Wiedział, że jest ostatnio
w kiepskiej formie, że absolutnie wszystko było mu obojętne i, że jedynie
powrót Toma mógłby przywrócić mu sens istnienia. Co z niego był za dupek?
Ponownie zwyzywał go w myślach.
Bill
wciąż się nie poruszył, nawet mimo jego krzyków i nawoływania, stukania w szybę
kluczami, które dawały o wiele lepszy efekt dźwiękowy. Co miał do cholery
robić? Jak miał tam wejść? Zdesperowany, pchnął obydwa skrzydła okiennych
drzwi, ale były one zamknięte od wewnątrz. Musiał się tam dostać za wszelką
cenę, miał bardzo złe przeczucia. Postanowił poszukać jakiegoś mniejszego okna,
które najwyżej wybije, mówi się trudno. Obszedł dom wokoło i jakby od
niechcenia nacisnął klamkę wejściowych drzwi, nie wierząc, że te mogą być
otwarte. Jakież było jego zdziwienie, kiedy ustąpiły. Bill już chyba w ogóle
zatracił zdolność trzeźwego myślenia, nie zamykając ich na zamek. Czym prędzej
wszedł, zapalając światło w holu, a potem w salonie. Szybkim krokiem zbliżył
się do kanapy, na której leżał czarnowłosy.
–
Bill! – krzyknął, szarpiąc go za ramię i popchnął, przewracając na plecy, ale
chłopak w ogóle nie zareagował. Był blady i nie otworzył oczu. Bastien
przeraził się i pochylił nad nim, sprawdzając czy oddycha. Poczuł na chwilę
ulgę, bo widząc na stoliku pustą flaszkę po whisky, był przekonany, że Bill po
prostu się tak upił, ale kiedy rozejrzał się w około, zobaczył także w połowie
pusty blister z jakimiś tabletkami i wpadł w panikę. Nie miał pojęcia ile ich
wziął i czy w ogóle brał, ale jeśli nie, to po co tutaj leżały?
Przyłożył
mu palce do tętnicy szyjnej i wyczuł puls. Nie bardzo się na tym znał, ale
wydawało mu się, że jest bardzo słaby. I wtedy sparaliżował go strach, jednak
wciąż myślał trzeźwo i natychmiast zatelefonował na pogotowie. Minuty
oczekiwania na karetkę zamieniły się w wieczność, a on zupełnie bezradny płakał
i klęcząc przy kanapie na której leżał Bill, potrząsał nim co chwilę, jakby
chcąc go obudzić i wciąż powtarzał, jak w amoku:
–
Błagam cię, tylko nie umieraj… Bill, błagam cię, nie rób mi tego…
***
Georg
siedział w restauracji ze swoją dziewczyną i znajomymi. Był w wyśmienitym
humorze i bawił się doskonale. Sara podpisała intratny kontrakt i oblewali go
właśnie w szampańskich nastrojach. Kiedy wznosił kolejny toast, w kieszeni
marynarki zawibrowała mu komórka, ale zupełnie to zignorował, przypominając
sobie, że to z pewnością Bastien dzwoni, aby powiedzieć mu, że Bill pewnie znów
nie wpuścił go do domu. Jednak, kiedy poczuł wibracje znów i znów, poirytowany
postanowił odebrać, bo wiedział, że chłopak nie odpuści.
–
Tak, wiem, pewnie znów wywalił cię na zbity pysk – zaśmiał się, nim DJ zdążył cokolwiek
powiedzieć.
–
Bill chciał się zabić! Jadę za karetką do szpitala! – krzyknął Bastien.
–
Co ty pierdolisz? Jak to?! – Georg poderwał się od stołu i zbladł. Spojrzenia
wszystkich skierowały się ku niemu, ale on odszedł w bardziej ustronne miejsce.
–
Nabrał tabletek na uspokojenie i popił whisky. Znalazłem go i nie mogłem
dobudzić!
– Ty serio mówisz Baron? Nie
naćpałeś się?
– Serio, kurwa! – Znów krzyknął
blondyn, a w tle basista usłyszał sygnał dźwiękowy karetki.
– Do jakiego szpitala go wiozą?
– Nie wiem Georg, kurwa, nie wiem!
Nie spytałem, dlatego jadę za karetką!
– To zadzwoń, jak już dojedziesz, ja
pierdolę!
Bastien się rozłączył, a Georg stał
sparaliżowany strachem zupełnie nie wiedząc co robić. Już nie miał ochoty na żadną
zabawę.
– Niech cię szlag, Tom – mruknął pod
nosem, obarczając winą za wszystkie nieszczęścia kumpla. Już dawno przeczuwał,
że to wszystko źle się skończy, ale nigdy nie myślał, że tak tragicznie.
– Kochanie, co się stało? – usłyszał
głos Sary, która położyła mu dłoń na ramieniu, a on odwrócił się, patrząc na
nią z przerażeniem w oczach:
– Bill prawdopodobnie chciał
popełnić samobójstwo…
Boże... xD W końcu od nie wiem sama jak długiego czasu, przeczytałam rozdział będąc we własnym domu i nie zaraz przed snem i mogłam od razu włączyć komputer i napisać komentarz. Bo niestety z telefonu nadal nie mogę dodawać komentarzy :( I niby mogłam wcześniej zrobić tak, że przeczytać a kiedy będę mieć chwilę to coś napisać, jednak... jakoś ciężko mi jest napisać coś konstruktywnego na chłodno, jakiś czas po przeczytaniu.
OdpowiedzUsuńTo tyle z moich nędznych tłumaczeń xD Przejdźmy do właściwej treści komentarza...
No porobiło się... te wszystkie zdrady... Powiem tak... nie dziwię się motywom żadnej chyba postaci... Caroline poczuła się odrzucona..., jednak powiem szczerze... tak jak na początku myślałam, że zapałam sympatią do tej mojej imienniczki tak z perspektywy czasu wiem, że raczej jest dla mnie chyba najgorszą szują w tym opowiadaniu xD Max jest szalony, chory, a ona? xD Poniżej wszelkiej krytyki hahaha xD
Nie dziwię się Tomowi, że wyjechał... Co prawda ja z pewnością bym w ogóle tak nie umiała, ale... jeśli on dał radę to tak naprawdę podjął chyba najbardziej słuszną decyzję.
Georg... od początku miał rację..., z resztą... to nie mogło się dobrze skończyć, i Georg... brawo za bycie głosem rozsądku w tej sytuacji, nawet jeśli B&T się ten głos bardzo swego czasu nie podobał.
Bill... niby sam jest sobie winien, tak naprawdę to on najbardziej namieszał w całej tej sytuacji, ale przecież jakąś siłą Toma nie zbałamucił xD On sam jest winien zdrad, ale też do końca ta relacja Billa z Tomem nie była zdrowa. Pomijając już sam fakt kazirodztwa, bo tu to bezsprzecznie coś poszło nie tak hahaha xD, ale to, że ich relacja opierała się na miłości raczej właśnie braterskiej, z bonusem. I tak jak bywa w relacjach z bonusem... niestety... prędzej czy później trzeba zdecydować, albo w tę, albo w tamtą...
Został Bastien... on... Jest mega kochany i jest mi tak bardzo przykro, że Bill niczego do niego nie czuje... :( Co prawda nie można nikogo do uczuć zmusić, więc raczej mój shipping tej parki raczej nic nie da xD Mam jednak nadzieję, że on sobie jakoś poukłada w życiu bo zasłużył na kogoś na pewno lepszego niż Max i... lepszego niż Bill, bo z tego jest też niezły skurwysyn, niestety xD Chociaż Bastien raczej należy bardziej do Gay Community niż Tom, więc faktycznie mógłby sobie lepiej radzić z ciotodramami naszego czarnego aniołeczka xD
To chyba tak "pokrótce" się odniosłam do wszystkiego, i tak bardzo pobieżnie jak na to ile czasu niczego tutaj nie pisałam. ;< Jeszcze raz cię za to przepraszam, że tak to zaniedbałam, ale kurde sama wiesz jakie zmiany zaszły przez ten czas w moim własnym życiu...
Teraz mam nadzieję, że Tom się dowie chociażby od matki o tym co się przytrafiło Billowi, może wróci? Co prawda ja tak jak i Georg preferowałabym żeby zostali na stopie braterskiej, bo to chyba byłoby akurat dla nich najszczęśliwsze zakończenie. No ale... co się wydarzy to wiesz tylko ty, mi zostaje jedynie czekać :D
Do zobaczenia kochana, mam nadzieję, że teraz będzie mi się zdarzać częściej dopadać w domu do komputera... Wiesz... żona teraz w weekendy w pracy to ja mam mnóstwo czasu xD hahahaha
Do następnego! ;*
PS jak są jakieś błędy w komentarzu to wybacz hahaha ale jakoś jest taki długi, że nie chce mi się go czytać, żeby to sprawdzić xD mam nadzieję, że się w razie czego domyślisz co miałam na myśli xD
Profilówka mi zniknęła... przykro mi :(((
UsuńNo właśnie, najlepiej pisze się tuż po przeczytaniu, potem już się nawet nie chce. Przykro mi, że od jakiegoś czasu praktycznie już prawie nikt nie komentuje, i systematycznie zostawiają kilka słów tylko dwie osoby :( Ale cieszę się, że w końcu i Tobie się udało, to są nawet 3 komentarze :D
UsuńJeśli chodzi o naszych głównych bohaterów, to im byłoby teraz ciężko pozostać jedynie na stopie braterskiej, bo ta ich miłość, jest wciąż nieco inna, a przecież wiadomo, że trudno ot tak zmienić uczucia. Tom podjął bardzo trudną decyzję, ale jest twardy. Czasem ludzie jedynie w taki sposób mogą uciec od przeszłości.
Bastien oj tak, jest kochany, to pozytywna postać, choć kiedyś, jak jeszcze było więcej komentarzy, to czasem słyszało się głosy, że ktoś go nie lubi, a przecież to nie jest jego wina, że tak bardzo się zakochał, mimo wielu wad Billa. I jako jedyny wytrwał przy nim najdłużej.
Trzymam Cię za słowo, będę czekała na Twoje opinie.
Bardzo dziękuję i ściskam ;*
Trudno wypowiedzieć się o tej części bo to ciąg dalszy wielkiego dramatu głównych bohaterów.
OdpowiedzUsuńBill zadaje sobie mnóstwo pytań... A czy idąc do łóżka z Bastienem sam myślał o tym czy tak po prostu zapomniał co łączyło go z Tomem? Targnięcie się na własne życie raczej Billowi nie pomoże. Tom potrzebuje czasu i to jest zrozumiałe po tym co się stało, a Bill powinien czekać, ale wszystko przysłania mu cierpienie. Mam nadzieję, że to nie skończy się w tak tragiczny sposób i Bastien zdążył na czas.
Dużo weny twórczej!
Pozdrawiam,
E.G.
No cóż, wtedy Bill pewnie nie przypuszczał, że jego wyskoki wyjdą na jaw. Przynajmniej nadeszła chwila, kiedy się opamiętał, i można by rzec, że za późno, w dodatku zataił swoje winy, czego konsekwencją było odejście Toma. On nie targnął się na własne życie, a jedynie stracił kontrolę. W obliczu rozpaczy zupełnie zagubił zdolność myślenia, a alkohol zamroczył zdrowy rozsądek. Chciał jedynie przespać jak najwięcej czasu, naiwnie wierząc, że kiedy się obudzi, to coś może się zmieni? Będzie żył, ale gdyby nie Bastien, mógł już zasnąć na wieki.
UsuńNajmocniej Ci dziękuję i ściskam ;*
No dlaczego Bill to robi...? No brak słów :/ nikt nie chciałby być teraz na jego miejscu, ale żeby od razu tabletki z alkoholem... No Bill jest na skraju, to co zrobił pokazuje jak on sobie z tym mocno nie radzi. Gdyby wcześniej potrafił rozmawiać, no ale tu już nie ma co gdybać... Szkoda, że to idzie w tę stronę, ale Toma rozumiem - tu trzeba czasu, cokolwiek wydarzy się dalej oni nie odbudują już swoich relacji do tych z początku, za dużo się wydarzyło. Nawet nie wiem co napisać, ale dziękuję i pozdrawiam Cię serdecznie!!
OdpowiedzUsuńRozpacz odebrała mu trzeźwość umysłu, a alkohol realną zdolność oceny sytuacji, ale on nie chciał się zabić, a tylko chciał spać, aby nie cierpieć. On wie, że gdyby powiedział prawdę, wszystko mogłoby się inaczej skończyć, ale niestety, czasu nie cofnie, nikt nie ma takiej mocy.
UsuńBardzo Ci dziękuję i ściskam;*