sobota, 3 marca 2018

Część 27.



Część 27.


            Ot i masz… Zachciało mi się głupich wyskoków! Nie mogłem zasnąć, choć spałem naprawdę mało i czułem ogromne zmęczenie. Leżałem i leżałem, przekręcałem się z boku na bok, aż spomiędzy szczelin w żaluzjach zaczęło docierać światło dnia. Wiele bym wtedy dał, aby móc przytulić się do Toma, ale o tym mogłem sobie jedynie pomarzyć. Byłem na siebie taki zły i przez to także nie mogłem zmrużyć oka, wiedziałem, że nie będzie łatwo teraz się do niego zbliżyć. Na dodatek chyba miałem gorączkę, bo trząsłem się pod kołdrą jak osika. Wiedziałem, że będę chory, czułem to w kościach i chyba sam się doprawiłem, siedząc po nocy w tej altanie. Wstałem w końcu i wypiłem aspirynę, rozgrzała mnie i jakimś cudem w końcu zasnąłem.

***

            Bill obudził się koło południa. Zerknął na zegar, wiszący na ścianie, ale nie chciało mu się podnosić z łóżka. Tom na pewno nie będzie się do niego odzywał, więc nie widział sensu we wstawaniu. Poza tym czuł, że rozchorował się na dobre, było mu gorąco, oblewały go poty, bolało gardło i doskonale wiedział, że zaraz z pewnością będzie miał także katar. Najchętniej zasnąłby jeszcze, aby przespać jak najwięcej czasu, jednak już nie mógł. Przewracał się z boku na bok z dobrą godzinę, aż chcąc nie chcąc, wstał. Drzwi w pokoju Toma nadal były zamknięte i nie miał pojęcia, czy jest w pokoju, czy w ogóle wstał, ale na dole też go nie było, więc prawdopodobne było to, że po ciężkiej nocy zaserwowanej przez bliźniaka, prawdopodobnie jeszcze śpi.
            Czuł się naprawdę źle, więc zajrzał do łazienki, aby wziąć z apteczki kolejną aspirynę. Na szafce leżało puste opakowanie po środku na uspokojenie, jaki zapisał mu ostatnio lekarz. Nie pamiętał jak wiele w listku było tabletek w chwili, kiedy ostatnim razem po nie sięgał, dlatego nie miał pojęcia ile tego zażył Tom, a doskonale wiedział, że to właśnie je musiał brać, bo sam mu o tym powiedział w nocy. Trochę się przestraszył, ale wiedział, że przecież jego brat był rozsądny i nie naćpałby się tego cholera wie jak dużo. Z pewnością wziął jedną, góra dwie tabletki jedynie po to, aby dobrze spać.
            Wrzucił pigułkę musującej aspiryny do szklanki wody i zaparzył gorącej herbaty. Wszystko się popieprzyło, on był chory, był bardzo chory, potrzebował pomocy, opieki i troski brata, a ten prawdopodobnie spał sobie w najlepsze!
            Rozżalony i zły na cały świat, z dwoma kubkami w dłoniach wdrapał się znów na piętro, a kiedy postawił je na szafce, nacisnął klamkę pokoju brata. Wciąż było zamknięte.
            - Kurwa – przeklął pod nosem i poszedł do swojej sypialni. Napił się herbaty, z aspiryną wolał poczekać, bo jeszcze minie mu za szybko gorączka i nie będzie miał czym postraszyć Toma. Położył się do łóżka, po czym sięgnął po telefon. Miał jedno, nieodebrane połączenie sprzed dziesięciu minut, więc kiedy był na dole musiał dzwonić Marcus, a jeśli dzwonił do niego, a on nie odebrał, to z pewnością także dzwonił do Toma, jednak zza ściany jego pokoju nie wydobywały się żadne dźwięki mające świadczyć o tym, że wstał. Wybrał więc połączenie do menagera.
            - Bill, kurwa! – powitał go zły głos Marcusa. – Poumieraliście tam, czy co? Jak zwykle nie można się do was dodzwonić.
            - Byłem na dole zrobić herbatę, jestem chory, ale nikogo to nie obchodzi! – odpyskował głośno z pretensją.
            - Jak to: chory?
            - Chory! Boli mnie gardło i mam gorączkę!
            - Wysoką?
            - Tak, wysoką. Bardzo wysoką! – krzyknął.
            - Jak to bardzo? Ile?
            - A z czterdzieści stopni! – odparował czarnowłosy z lekką przesadą.
            - Co? A Tom? Co on robi? Wezwijcie lekarza! – W głosie menagera można było odczuć wyraźny strach.
            - Nie wiem co robi, obraził się i ma mnie w dupie.
            - Ale dlaczego nie odbiera ode mnie telefonu?
            - Nie odbiera? – Teraz wystraszył się Bill.
            - No nie odbiera, idź do niego.
            - Zamknął się w swoim pokoju i nie wiem, czy już wstał.
            - Rany boskie! Oszaleję z wami! Jest prawie druga! Dobra, jadę do was, i tak jesteś mi winien jakieś wyjaśnienia. – Marcus rozłączył się. Z jednej strony pasowało Billowi, żeby przyjechał, może przed nim Tom otworzy tę cholerną sypialnię.
            Sięgnął po laptop, aby zabić czas w oczekiwaniu na mężczyznę, a w międzyczasie usłyszał, że drzwi do pokoju obok, otworzyły się. Siedział w bezruchu, w niemym oczekiwaniu licząc na to, że brat do niego zajrzy, jednak nic takiego nie nastąpiło. Usłyszał jedynie lekkie skrzypienie drewnianych schodów, kiedy Tom schodził na dół. Może po prostu nie spodziewał się tego, że Bill jest w łóżku chory, a śpiąc w zatyczkach, nie słyszał tego, że jakiś czas temu wstał, ani jego rozmowy z Marcusem. Kiedy zobaczy, że nigdzie na dole go nie ma, z pewnością wróci na górę. Czekał więc w ciszy, wsłuchując się w każdy dobiegający zza drzwi dźwięk. Ale Tom wcale nie wracał.
            Po niespełna pół godzinie przyjechał Marcus. Bill doskonale słyszał jak parkuje, a potem dzwoni do wejścia. Do jego uszu dobiegały także głosy z dołu, ale nie wstając z łóżka nie mógł wiedzieć o czym rozmawiają, aż tak dobrego słuchu nie miał. Nie trwało to jednak długo, bo zaniepokojony menager zaraz wtargnął do sypialni Billa. Ten zdążył już dawno odłożyć laptop i przybrać w łóżku pozycję obłożnie chorego. Toma jednak wciąż tu nie było, nie mógł jednak wiedzieć, że stoi na korytarzu, przy ścianie, tak aby bliźniak go nie zdołał dostrzec.
            - Jak ty się czujesz? – zapytał Marcus.
            - Fatalnie. Prawie umieram.
            - Z tym umieraniem, to przesadzasz, ale faktycznie, masz gorączkę. – Troskliwym gestem dotknął jego czoła. – Może czterdzieści stopni to nie jest, no ale masz. Coś cię boli?
            - Gardło, plecy, nos, wszystko – wymamrotał czarnowłosy.
            - Trzeba wezwać lekarza, na szczęście nie macie pilnych terminów, ale i tak musi cię prędko postawić na nogi. Musisz wziąć coś od gorączki.
            - Brałem już aspirynę – skłamał Bill, bo ta wciąż tkwiła rozpuszczona w szklance z wodą na nocnym stoliku.
            - I co, nic nie spadła?
            - Może trochę spadła.
            - Nie podoba mi się to.
            Menager sięgnął po telefon, po czym wybrał numer do lekarza, który zawsze udzielał im porad. Kiedy z nim rozmawiał, Bill baczniej przyjrzał się podłodze na korytarzu, tuż za progiem wejścia do jego sypialni; niewątpliwie kładł się tam jakiś dziwny cień, jakiego nie miało prawa być, ponieważ w tamtym miejscu nie stało nic, aby go rzucać. Uśmiechnął się jedynie pod nosem, bo już doskonale wiedział, że tam stoi Tom, nasłuchując wszystkiego bardzo dokładnie. No dobrze, był zły, obrażony, ale bał się o niego, bo przecież go wciąż bardzo kochał i to nie ulegało wątpliwości. Teraz tylko musi pokazać, że bardzo go potrzebuje w tej chorobie, a Tom z pewnością będzie się nim opiekował, aż w końcu udobrucha go na amen. Już zatarł w myślach dłonie, układając w głowie plan całkowitego odzyskania względów brata, kiedy brutalnie wkradł się w te rozważania, swoim głośnym komunikatem Marcus.
            - Za kilkanaście minut będzie lekarz, a teraz wytłumacz mi, co to była za szopka w nocy co? I gdzie do jasnej cholery byłeś? Masz wielkie szczęście, że jesteś chory inaczej natłukłbym ci po tym pustym, czarnym łbie.
            Bill jednak nie odpowiadał przerażony. Bo co właściwie miał teraz powiedzieć? Przecież nie przyzna, że dopadła go zazdrość o własnego brata. Musiał więc jakoś sensownie wytłumaczyć to wszystko, chociaż nie umiał znaleźć w swojej głowie zmyślonego powodu, dla którego tak mu w nocy odwaliło.
            - No słucham – ponaglił mężczyzna i w tej samej chwili za jego plecami stanął Tom, zaplatając przedramiona na torsie, wpatrywał się w leżącego brata. Bill wbił w niego swoje spojrzenie, ale zaraz pod naporem wzroku bliźniaka, przymknął powieki. On także był ciekawy co teraz wymyśli czarnowłosy.
            W Billu znów wezbrała złość: nie dość, że wszystko przez niego i jego zainteresowanie piękną Danielle, to jeszcze teraz bezczelnie stał i z półuśmiechem na ustach wyczekiwał tłumaczenia. „Czekaj, czekaj… zaraz ci ten głupi uśmieszek zblednie”, pomyślał czarnowłosy, który bez namysłu odpalił:
            - Byłem zazdrosny o Toma.
            W pokoju zawisła bezlitosna i złowroga cisza. Marcus zerknął za ramię spoglądając na Toma, który natychmiast zbladł, a Bill teraz hardo wpatrywał się w obu mężczyzn.
            - Chyba gorączka mu skoczyła – Nienaturalnie zaśmiał się szatyn.
            -  Może i skoczyła, ale wiem co mówię.
            - Bill, nie zachowuj się jak dziecko, Tom nie jest twoją niańką, ma prawo się czasem zabawić. Chciałeś jechać do domu, trzeba było poprosić Alexa to by cię odwiózł, a nie. Właściwie to jak tu dotarłeś? – zapytał menager, który nie dopatrzył się niczego zdrożnego w słowach Billa. Od zawsze wszyscy wiedzieli, że uzurpował sobie jakieś prawa do bliźniaka, traktował jak osobistą niańkę.
            Tom sapnął głośno. Już szykował się na słowną reprymendę, kiedy tylko wyjdzie Marcus. Ten gówniarz za dużo sobie pozwalał, zdecydowanie. Wiedział, że nie ma mowy o jakimś szantażu, bo sam tkwił w tym wszystkim po uszy i także ze względu na siebie nie mógł wyjawić ich sekretu, ale zdecydowanie mówił zbyt wiele, doskonale wiedząc, jaki pod płaszczem swoich słów skrywa podtekst.
            - Poszedłem na pieszo – Jak gdyby nigdy nic odparował czarnowłosy.
            - Co?! Ty mówisz poważnie? Czy już całkowicie ciebie pogrzało?
            - Mówię poważnie. Poszedłem pieszo, po drodze kupiłem sobie pizzę, a potem podjechałem taksówką – odpowiedział nie do końca chronologicznie zgodnie z prawdą. Oczywiście nie przyznał się w tej chwili, że tą właśnie pizzą zajadał się w ogrodzie, kiedy oni szukali go po domu.
            Menager złapał się za głowę.
            - Ciebie już całkiem pojebało! Co ty sobie wyobrażasz, czy masz jeszcze chociaż odrobinę zdrowego rozsądku? Poszedł w nocy kupić sobie pizzę, no nie! Dzieciaku! A jakby banda jakichś wkurwionych na ciebie kolesi rozpoznała cię i przestawiła ci tą piękną facjatę? Pijany byłeś jakiś, czy co? Żeby samemu się po nocy szlajać?
            - Miałem kaptur, a poza tym jakby Tom chciał ze mną jechać do domu, to bym nie musiał wychodzić sam. Nie było nigdzie Alexa, a ja źle się czułem i chciałem wracać.
            - Jakbyś tak bardzo chciał wracać i szybko znaleźć się w swoim łóżku z powodu złego samopoczucia, nie lazłbyś po nocy na piechotę, więc mi tu kurwa nie ściemniaj. Wystarczyło trochę poczekać, a Alex by cię odwiózł. Masz fochy jak pięciolatek.
            - Ja mu mówiłem, ze możemy jechać i żeby znalazł Alexa, ale poszedł i przepadł. – wtrącił Tom.
            - Nieprawda. Nic takiego nie mówiłeś.
            - Mówiłem, wołałem za tobą, ale miałeś wyjebane!
            - Gówno prawda! Ważniejsza była dla ciebie ta lala, niż chory brat!
            Kłótnię bliźniaków przerwał dzwonek, oznajmiający nadejście lekarza. Menager już nie drążył tego tematu, to nie miało najmniejszego sensu. Bill w jego oczach był rozpuszczonym sławą szczylem bez grama rozsądku, gwiazdką, która uważa, że wszystko mu się należy natychmiast i, że wszyscy muszą znosić jego fochy, dlatego nie potrzebował już od niego żadnych wyjaśnień, bo i tak wszystko wykreuje w sposób, który pokaże go w świetle najbardziej pokrzywdzonego na świecie.
            Doktor postawił diagnozę, jaką było silne, wirusowe przeziębienie i zalecił środki doraźne, coś od gorączki, wzmacniające tabletki , syrop, witaminy, soki i owoce. Nakazał też zmierzyć Billowi temperaturę, która oczywiście nie była aż tak wysoka, jaką uprzednio sugerował wokalista. Jednak mimo wszystko był chory i najważniejszym zaleceniem było wygrzanie się i wyleżenie choroby w łóżku, a to w pełni satysfakcjonowało go. Tom będzie musiał się nim opiekować! Tego był więcej jak pewien, że nie zostawi go samego i spędzi z nim cały ten czas. 
            Kiedy wszyscy zeszli na dół, odprowadzając lekarza do drzwi, a jak się potem okazało wyszedł też i Marcus, czarnowłosy zatarł ręce, bo jak sądził za chwilę w jego sypialni pojawi się bliźniak z naparem z malin, jakie pozostawiła im w słoikach mama, albo jakimś sokiem i smakołykami. I Tom, a i owszem, pojawił się, jednak w zupełnie innym celu, wbrew wyobrażeniom brata, nie przynosząc niczego. Stanął w drzwiach, kompletnie już ubrany, w butach i poprawiając na nadgarstku zegarek, oznajmił mu:
            - Ja wychodzę, umówiłem się w studio z Bastienem, więc miłego chorowania.
            - Jak to: WYCHODZISZ?! – wychrypiał i uniósł się na łokciach Bill, wbijając  w bliźniaka przenikliwe spojrzenie.
            - Normalnie, wychodzę.
            - Ale ja jestem głodny! Mam się odżywiać, pić soki, a ty sobie po prostu idziesz?!
            - Takie życie braciszku – uśmiechnął się promiennie, z satysfakcją gitarzysta, po czym dodał z lekką sutą sarkazmu. – Jak jesteś głodny, zamów sobie pizzę, przecież bardzo ją lubisz, a sok jest w lodówce – Wycofał się zamykając za sobą drzwi. Wściekły Bill tylko ryknął ze złości i chwyciwszy ze stolika pustą już szklankę cisnął nią w zamknięte przed chwilą drzwi. Roztrzaskała się w drobny mak i doskonale wiedział, że sam będzie musiał to posprzątać.

***

            Śmiało można było zaryzykować stwierdzenie, że przez sypialnię Bastiena von Kreutzberg mimo jego zaledwie dwudziestoletniego życia, przewinęło się wielu chłopców, a nawet mężczyzn. Był przystojny i sławny, miał powodzenie i mógł wybierać w partnerach niczym w ulęgałkach. Jednak dziś wiedział, że wiele jego wyborów było zupełnie nietrafionych. Często pod wpływem alkoholu, czy czegoś mocniejszego, dawał tak po prostu ponieść się własnym żądzom. Na szczęście większość jednorazowych wyskoków szło prędko w zapomnienie i nikt nie uzurpował sobie do muzyka żadnych praw względem partnerstwa, nie afiszując się z tym, mając także na względzie własne dobro i chęć zachowania dyskrecji, ale jedna, upojna noc jaką spędził w hotelu, po festiwalu w Miami, do dziś odbijała mu się czkawką i niosła za sobą pewne konsekwencje.
            Max Geist był synem jednego z tych nowobogackich palantów, jak to nazywał takich ludzi ojciec Bastiena. Rozkapryszony dzieciak bogatego ojca właściwie mógł kupić sobie wszystko prócz miłości, choć taką udawaną także mógł mieć na skinienie ręki. Jednak ten, którego obdarował uczuciem i chciał sobie zaskarbić jego względy, nie potrafił niczego odwzajemnić nawet za grube pieniądze. Kiedy wówczas wylądowali w łóżku po suto zakrapianej imprezie, obydwaj mogli zaliczyć ten seks do nadzwyczaj udanych. Potem spędzili ze sobą kolejny dzień, także zakończony seksem. Max miał jeszcze zostać za oceanem kolejny tydzień, a Bastien musiał wracać do Berlina, związany ważnym terminem, wtedy to właśnie zrozumiał, że wpakował się w niezłe bagno i sam, na własne życzenie może narobić sobie kłopotów. Ogromne było jego zdziwienie, kiedy na lotnisku, w kolejce do odprawy spotkał Maxa. Jak się potem okazało, chłopak porzucił swoje plany i za podwójną stawkę - ponieważ nie było już miejsc - odkupił od kogoś w ostatniej chwili bilet na ten sam lot, jakim wracał Bastien, który owszem, spędził z nim mile czas, ale niczego więcej mu nie obiecywał. Za to młody brunet po tych upojnych chwilach, prawdopodobnie obiecywał sobie wiele.
            W samolocie spędzili wystarczająco godzin, bo jak się potem okazało, Max nie szukał byle jakiego miejsca, on miał miejscówkę tuż obok. Wtedy to właśnie Bastien dosadnie wyjaśnił mu, że nie chce wikłać się w żadne związki i preferuje jedynie niezobowiązujący seks. Ku jego zdziwieniu chłopak wówczas przystał na takie rozwiązanie, deklarując się, że jest gotów dawać mu dupy ile i kiedy tylko zechce. Potem jeszcze zdarzyło im się kilka razy spotkać na tak zwanej randce, czy na różnych imprezach. Młody muzyk także kilkakrotnie dzwonił do niego w wiadomym celu zapraszając go, kiedy odczuwał głód seksu, bo co jak co, seks z nim był akurat bardzo udany. Chłopak zawsze był na każde jego zawołanie, lecz nie zdołał rozkochać w sobie DJ’a. Kiedy blondyn, już odrobinę nim znudzony, przestał się zupełnie kontaktować, zaczął go nachodzić i nękać telefonami. Bastien nie przejmował się tym zbytnio, nie odbierał połączeń i zawsze spławiał go brakiem czasu, kiedy gdzieś, niby przypadkiem go napotkał, choć w takie przypadki dawno przestał wierzyć. Potem dłuższy czas był spokój i wydawałoby się, że brunet zapomniał o swoim uwielbieniu. Wtedy nawet miał nadzieję, że poznał kogoś i się z kimś związał, w duchu życząc mu szczęścia, ale nadszedł dzień, kiedy chłopak przypomniał mu osobiście o swoim istnieniu.
            Właśnie tego dnia był umówiony z Tomem w studio, gdzie miał mu przedstawić swoje propozycje linii, jakie właśnie skomponował i zmiksował na ich nową płytę, a także efekt swojej pracy nad jednym remiksem na epkę do akceptacji i ewentualnych poprawek. Zapakował do torby laptop i wyszedł z domu. Mógł wejść do garażu z korytarza, ale dziś pracował ogrodnik, do którego miał jeszcze jedną prośbę, więc aby zamienić z nim kilka słów najpierw musiał wyjść na zewnątrz. Tuż po zatrzaśnięciu drzwi odwrócił się i zobaczył za ogrodzeniem znajomą postać mężczyzny opartego o żółte, sportowe Ferrari. Zdumienie i zaskoczenie zatrzymało go wpół kroku, po chwili jednak zrobił ich kilka naprzód, stając tuż za bramą swojej posesji, ale na wprost chłopaka.
            - No nareszcie! Doczekać się na ciebie nie można!
            - A co ty tu robisz? – zapytał nie kryjąc zaskoczenia w głosie.
            - Oczywiście czekam na ciebie, zapominasz o starych znajomych Bastien. – odezwał się brunet.
            - Na moje nieszczęście nie dajesz o sobie zapomnieć, a myślałem, że znalazłeś sobie kogoś do rżnięcia.
            - No właśnie nie, jesteś w tym najlepszy – uśmiechnął się promiennie Max. – Ale doszły mnie słuchy, że to ty znalazłeś sobie dobrą dupę.
            - Ja? – zaśmiał się Bastien, okręcając na palcu kluczyki. – A niby kogo?
            - No tego pięknego Kaulitza.
            Teraz blondyn serdecznie się roześmiał.
            - Masz kiepskie wieści stary, ja tylko z nimi współpracuję, a teraz wybacz, nie mam czasu. – Ruszył w kierunku garażu, zupełnie zapominając o dyspozycjach, jakie miał dać ogrodnikowi. Niespodziewane spotkanie byłego kochanka, całkowicie wytrąciło go z równowagi.
            - Mówiłeś mi, że nie chcesz, żadnych związków! Będę miał na ciebie oko, Bastien! – usłyszał za sobą nawoływanie, kiedy otwierał garaż, a zaraz potem pisk opon odjeżdżającego Ferrari.
            Westchnął ciężko, wsiadając do auta.
            - Jeszcze tylko brakuje mi tego psychopaty na karku – mruknął pod nosem i wyjechał z garażu.

***

            Bastien mimo natłoku myśli, jakie nieco przeszkadzały w prowadzeniu auta, jechał dość szybko i stawił się w studio punktualnie. Tam już czekał na niego Tom. Przy piwie i w miłej atmosferze ostro zabrali się do pracy. Kilka, dźwiękowych plików zostało skorygowanych, kilka motywów zaakceptowanych bez większych uwag, a jeden mix na epkę nie potrzebował zdaniem Toma żadnych poprawek. Jeszcze należało wszystko poddać akceptacji pozostałych członków z zespołu, ale na to trzeba było zaczekać, aż całkowicie wyzdrowieje Bill, z pozostałą dwójką chłopaków umówili się w poniedziałek. Pierwsze, dość owocne, kilkugodzinne spotkanie robocze panowie mieli za sobą, a że była sobota, nie zamierzali pracować zbyt długo. Przez cały ten czas Bastien nie zapytał gdzie podziewa się Bill, chociaż miał na to ogromną ochotę. Obawiał się jednak, że takim pytaniem obnaży zbytnio swoje zainteresowanie czarnowłosym, a bywał on naprawdę częstym gościem w jego myślach.
            To, że Tom przyjechał do studio sam, wydawało mu się dość dziwne: przecież bliźniacy nie odstępowali siebie na krok i czasem nawet miał wrażenie, że ciągają się niczym ogony nawet na randki. Bardzo nurtował go ten fakt, ale nieustannie dusił w sobie chęć wyrzucenia pytania o to, czym w danej chwili może zajmować się czarnowłosy.
            Tom przeciągnął się na obrotowym krześle, aż zatrzeszczały mu stawy.
            - Dobra, chyba starczy na dziś – sapnął.
            Bastien nie mógł wiedzieć, że miał za sobą parszywą noc i wciąż odczuwał skutki zażycia lekarstw na uspokojenie.
            - Masz rację, w końcu jest sobota. Pewnie macie jakieś plany na wieczór - zauważył.
            - Tak, mam plan uwalić się na kanapie w salonie, może obejrzę jakiś mecz, a może film, to się zobaczy.
            - Bill ma pewnie randkę, co? – Puścił mu oczko blondyn.
            - Tak, ma upojną randkę ze swoim łóżkiem i będzie z nim w związku przez kilka dni – zaśmiał się Tom.
            - To znaczy? – Chłopak nie bardzo rozumiał, co ma na myśli.
            - Rozchorował się, jest mocno zaziębiony, kaszle, smarka się, chrypi i ma gorączkę. I oczywiście prawie umiera – Gitarzysta puścił mu oczko.
            - Jak każdy facet! – wtrąciła Danielle, która właśnie weszła, aby oznajmić Tomowi, że wychodzi już do domu.
            - O, jaka mądrala się znalazła! Z pewnością nie każdy!
            - No nie wiem, czy nie umierałbyś tak samo będąc chorym – zaśmiała się dziewczyna.
            - Ja nie dramatyzuję! Mogę się z tobą nawet założyć, jak będę chory to zaproszę cię i zobaczysz – odgrażał się Tom.
            - Trzymam za słowo, mogę się nawet tobą zaopiekować – Puściła mu oczko. - A teraz idę do domu, bawcie się dobrze – Pomachała im na pożegnanie i zniknęła za drzwiami, ale chłopcy za chwilę także zwinęli swój majdan i kilkanaście minut później Tom włączył alarm, po czym zamknął drzwi, bo wychodzili jako ostatni.
            - Słuchaj, a może pojedziesz do nas? Zamówimy jakiś obiad, Bill z pewnością się ucieszy – zaproponował, kiedy podeszli do swoich aut. Przed chwilą właśnie wpadł na ten genialny pomysł, przynajmniej przy gościu nie będzie mu odwalać, nie będzie go kusił, ani użalał się zbytnio, starając się wzbudzić w nim litość, i dzięki temu przynajmniej dziś będzie miał spokój. Tak naprawdę miał mocne postanowienie, że dłuższy czas będzie traktował go chłodno i z dystansem, ale nie był do końca pewien, czy mu się to uda. Jak dotąd każdy jego podobny zamiar kończył się fiaskiem, nigdy nie wytrwał w swoim postanowieniu, a Bill był zawsze bardzo skuteczny i w końcu dopinał swego.
            - Z przyjemnością skorzystam z zaproszenia. – Bastien uśmiechnął się od ucha do ucha na samą myśl, że spędzi w towarzystwie Billa dzisiejsze popołudnie. To była wspaniała wiadomość, zupełnie niespodziewana, i może dlatego tak bardzo go ucieszyła.
            - Super! Jedź za mną – rzucił Tom, wsiadając do auta.
            - Zaczekaj! – powstrzymał go Bastien. – Skoro mnie zapraszasz to ja stawiam obiad, ale pojedziemy po niego po drodze, nie będziemy przynajmniej czekać za długo, bo ja jestem cholernie głodny.
            - No dobra, spierał się nie będę! – zaśmiał się gitarzysta. – W takim razie to ty jedziesz przodem, ale musimy zatrzymać się gdzieś przy aptece, bo mam do zrealizowania recepty Billa.

8 komentarzy:

  1. Widze kolejną postać, podejrzewam, że ten Max może namieszać... Już sama myśl Bastiena, że jest psychopatą, daje do myślenia. I moja wyobraźnia już ruszyła w niekoniecznie miłym kierunku xd. Bił chory, a Tom go olał... Cóż, kara musi być xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazwyczaj nie bez powodu wprowadza się nowe postacie, ja lubię wielowątkowość, mam nadzieję, że dzięki temu nie jest nudno. Nie zdradzę oczywiście jaką rolę odegra Max, czy pozytywną czy też nie. Wierzę, że nadal będziesz z tym opowiadaniem.
      Pozdrawiam cieplutko i dziękuję za komentarz ;*

      Usuń
  2. Hmmm... ogólnie to kibicuje Tomowi, żeby nie dał się temu terroryście jak najdłużej. Bo tym razem to przesadził i to porządnie... ale... w końcu chyba... będą musieli się dogadać, co? :P No a Bastien... No proszę jak mu się poszczęściło... mam tylko nadzieje, ze Bill nie będzie próbował wzbudzić w Tomie zazdrości czy coś bo by sobie przechlapał jeszcze bardziej xD teraz to powinien być grzeczniutki :P zaintrygował mnie ten były Bastiena. Jestem ciekawa jaka role tutaj odegra :D
    Przepraszam kochana, ze tak późno, ale jakoś tak się złożyło, a teraz jestem chora to wszystko nadrabiam xD
    Buziaczki i do następnego, oby jak najszybciej :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciałabym uprzedzać faktów, ale ten... jak go nazwałaś "terrorysta" nie cofnie się przed niczym, aby dopiąć swego, a to wszystko już w kolejnej części i będzie trochę zabawnych sytuacji.
      Nie musisz mnie przepraszać, dziękuję Ci, że jesteś, a jesteś od samego początku i wierzę, że będę mogła liczyć na Twoją opinię do samego końca.
      Buziaki ;*

      Usuń
  3. Hej kiedy kolejny rozdział??

    OdpowiedzUsuń
  4. Bill. Czy on w ogóle chociaż przez krótką chwilę myśli o konsekwencjach swojego postępowania? Nie. Aż brak mi słów. Jak nie tarzanie się w mokrej od intensywnego deszczu trawie (ból gardła i zanik głosu) to długie, nocne siedzenie w zimnej altanie (silne, wirusowe przeziębienie). To mnie po prostu rozpierdala :D Jeszcze myślał, że Tom pierwszy do niego przyjdzie. No nie wierzę :D Ani przez chwilę nie pozwalasz się nudzić. Mam wrażenie, że jeszcze chwila, a tok myślenia Billa sprawi, że jebnę na plecy i będę mieć kontuzję :D Bill aż sam się prosi żeby mu przyłożyć.
    "- Byłem zazdrosny o Toma." czyżby wszystkie chwyty dozwolone?
    I jeszcze na dokładkę wyrzuty managera "A jakby banda jakichś wkurwionych na ciebie kolesi rozpoznała cię i przestawiła ci tą piękną facjatę? " aż mnie skręciło ze śmiechu. Ty to potrafisz rozbawić, nie ma co. Naprzemian komedia, a za chwilę dramat :D
    I ta pewność. To niezachwiane przekonanie o tym, że Tom będzie musiał się nim opiekować. Bill ma tupet. Chociaż nie. Bo to już nie jest jego zbytnia śmiałość, pewność siebie, arogancja czy zuchwalstwo graniczące z bezczelnością, czym wytrwale raczył nas i karmił od początku opowiadania. To było ponad wszelkie normy. Nie ma co. Uwielbiam sposób i styl, w jakim kreujesz jego postać bo to takie unikatowe.
    Cóż, a Tom. Tom po prostu beznamiętnie oznajmił mu, że wychodzi. To chyba dla Billa jeszcze gorsza kara niż celibat. Takie życie. Taka sytuacja. Taki mamy klimat. "– Jak jesteś głodny, zamów sobie pizzę, przecież bardzo ją lubisz (...)" Nie wierzę! Każde słowo w tym zdaniu pływa w basenie ironii. Tom, jak na bliźniaka przystało, idealnie dotrzymuje kroku Billowi i również potrafi mocno i z zaskoczenia wbić szpilę.

    A co dalej? Bastien. Bastien powrócił i przy okazji 'przyprowadził ze sobą' Maxa. Nowa postać. Obserwując akcję domyślam się, że nie jest to przypadkowa i nic nie znacząca postać i Max też tutaj namiesza. Pytanie tylko w jakim stopniu :D

    Podczas współpracy w studio z Tomem Bastien tak umiejętnie manewrował podczas rozmowiy żeby tylko jak najwięcej dowiedzieć się o Billu. Co więcej nawet chwilowo uśpił czujność Toma, który zaprosił Bastiena do domu. Czyżby Tom liczył na to, że jak Bastien zobaczy takiego chorego, zasmarkanego i zmożonego gorączką Billa to raz na zawsze odechce mu się startowania do pięknego bliźniaka i odpuści sobie wszelkiego rodzaju flirt z nim? Chyba nie. Nie, bo to było by zdecydowanie zbyt proste.

    Lecę czytać dalej,
    E.G.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak już wspominałam Bill jeśli czegoś żałuje, to przez chwilę, bo wkrótce zrobi taką samą głupotę. Tom jest tutaj na niego wciąż zły i nie chce zbyt łatwo odpuścić mu wszystkich grzechów.
      Nie da się ukryć, Bastienowi zależy na bliskiej znajomości z Billem, a nieświadomy co łączy bliźniaków, z przyjemnością i nadzieją korzysta z zaproszenia. Już wiesz, co z tej wizyty wynikło ;)
      Dziękuję, no to lecim dalej ;*

      Usuń